Zapowiedź „PŁACZ WILKA”
Te osoby, które mają mnie wśród znajomych na Facebooku, pewnie już to widziały, ale są tacy, którzy nie wiedzieli, więc udostępniam, film – zapowiedź książki.
Spot reklamowy przygotował Marcin Jakubczak, który współpracuje z Polacy nie gęsi i swoich autorów mają.
Cieszę się, że miałam okazję współpracować z panem Marcinem, bo dzięki niemu i PNGiSAM powstał ciekawy filmik zachęcający do przeczytania książki.
Spotkanie w Sopocie… z książką (z książkami)
W sobotę byłam na spotkaniu „A może nad morze z książką2”. Była to moja druga tego typu impreza i mam nadzieję, że nie ostatnia, bo jak zdążyłam zauważyć coraz więcej osób ma ochotę na WIĘCEJ. Dobrze, że kochane dziewczyny wyznaczyły datę 5 lipca, a nie tydzień później, bo wtedy nie mogłabym uczestniczyć w tym wspaniałym przedsięwzięciu.
Spotkanie, tak jak w ubiegłym roku odbyło się w Zatoce Sztuki w Sopocie, gdzie specjalnie dla nas był przygotowany ogromny stół, a właściwie to dwa stoły, bo przy jednym siedzieliśmy MYa na drugim „imprezowały” książki do wymiany.
Z tego co zauważyłam, to w tym roku była dużo luźniejsza atmosfera, chociaż niektórzy byli pierwszy raz, ale te osoby, które już w zeszłym roku pojawiły się w Sopocie, bardzo ciepło podtrzymywały na duchu tych „nowych”. Miło było zobaczyć znajome twarze, które nie wywietrzały z pamięci przez ten rok.Uczestnicy przyjechali z całej Polski (Kraków, Poznań, Warszawa i…) a także z poza jej granic (Szwecja, Anglia)
Audrey, Dukaga, Ewfor
Niektórzy nic się nie zmienili, a inni trochę „wydorośleli”. Nie ma co ukrywać, widełki wieku uczestników spotkanie były bardzo duże, zresztą rok temu bardzo humorystycznie zwrócili na to uwagę Zuz i Zerr w swoim filmiku nagranym ze spotkania, cytuję ich słowa:
(…) różnorodność wiekowa była… szeroki przedział wiekowy (…) [śmiech]
Zuz i Zerr czyli RECENZJUM
W tym roku było tak samo, ale myślę, że nikomu to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie, wszyscy świetnie się ze sobą dogadywali. Było nas chyba około 27 osób, ale co do tej liczby to nie mam pewności, w każdym bądź razie było nas DUŻO.
Zuz i Zerr (Recenzjum) tak cichcem nagrywali filmik, ciekawe czy go i tym razem udostępnią.
Każdy z nas dostał identyfikator, dzięki któremu (po okazaniu przy kasie) otrzymał 10% rabatu na wszystko co sobie zamówił do jedzenia lub picia (oprócz alkoholu).
Literacki Sopot zafundował nam słodkie babeczki, ale przyznam szczerze, że te w zeszłym roku chyba były smaczniejsze, ale może już zapomniałam ich smak?
Nasze wspaniałe organizatorki Beata&Beata nieźle musiały się napracować, bo sponsorów było sporo i dali dla każdego uczestnika wspaniałe prezenty. Jakie? Myślę, że każdy się domyśla…
*** DZIĘKUJEMY SPONSOROM ***
Pod stołem, gdzie leżały książki do wymiany czekały na nas torby z książkami od sponsorów
Oczywiście była wymiana książek i ja tu się muszę przyznać, że jak tylko spojrzałam na stół wpadła mi w oko (ale niestety nie tylko mnie) książka Kasi Bondy „Pochłaniacz” i w duchu prosiłam aby nikt jej nie zechciał zabrać. Miałam numer 5, więc przede mną były 4 osoby, ale… udało się…
Nasze organizatorki dały nam do wylosowania numerki i według ich kolejności podchodziliśmy do stołu z książkami i wybieraliśmy dla siebie jedną książkę. Każdy mógł podejść do stołu tyle razy, ile sam przyniósł książek do wymiany. Jeśli chodzi o mnie to „uwolniłam” od siebie więcej książek niż „zaadoptowałam”, ale i tak nie mogłam tego udźwignąć, bo doszły przecież jeszcze książki od sponsorów.
Wspólnymi „siłami” pisaliśmy dalszy ciąg naszej książki-kroniki, w której każdy pozostawił ślad po swoim uczestnictwie w spotkaniu.
Moje książki, które przywiozłam do domu
Beata&Beata tym razem chyba przeszły same siebie, bo nie licząc sponsorów tak nam zorganizowały to spotkanie, że były konkursy, losowania dodatkowych książek i… coś, czego się nie spodziewałam, czyli… zaproszeni pisarze. Wśród gości ze strony pióra byli: pisarz Mirosław Tomaszewski z żoną, który dla każdego uczestnika spotkania przyniósł jedną ze swoich książek, oraz pisarki Barbara Piórkowska, Małgorzata Karolina Piekarska , Marzena Nowak, których książki można było znaleźć na stole, razem z tymi do wymiany. Mnie się udało z jedną i oczywiście musiałam poprosić o autograf i pamiątkowe zdjęcie.
To był bardzo dobry pomysł, ponieważ my ludzie odbierający książki z tej drugiej strony mieliśmy okazję porozmawiać z tymi z przeciwnej strony. Piszę MY, ponieważ ja bardziej czułam się na tym spotkaniu blogerką niż autorką książek.
z autorem Mirosławem Tomaszewskim podpisującym książkę
z autorką Marzeną Nowak (już po podpisaniu książki)
a na pierwszym planie dofifi (blog Czytam, bo chcę i już)
Czas tak szybko zleciał, że ani się obejrzałam wybiła godzina 21:30 i musiałam wracać do domu.
Nie wiem jak inni, ale ja chętnie wybiorę się na takie spotkanie za rok, jeżeli nasze kochane organizatorki znów podejmą się tego wyzwania.
Beata&Beata czyli nasze kochane organizatorki
Te wirtualne kwiaty dla Was * DZIĘKUJĘ *
PANI McGINTY NIE ŻYJE – Agata Christie
Kolejny weekend z ponadczasową autorką kryminałów Agatą Christie spędziłam w małej miejscowości Broadhinny. I tym razem spotkałam słynnego detektywa Herkulesa Poirot’a, który na prośbę nadinspektora Spence podjął się wyjaśnienia wątpliwości związanych ze śmiercią starszej pani McGinty.
Wydawnictwo HACHETTE rok 2000
książka napisana w roku 1951
stron 243
Pani McGinty nie żyje to piąta książka z serii wydawnictwa Hachette.
Zabójstwo nikomu nie szkodzącej starszej pani trudniącej się sprzątaniem w domach mieszkańców miejscowości, było z góry uznane, jako napad rabunkowy, ponieważ kiedy znaleziono denatkę, jej mieszkanie było splądrowanie, a pieniądze zniknęły. O zamordowanie tejże kobiety został oskarżony i skazany, jej lokator, młody mężczyzna, któremu w ostatnim czasie trochę się noga podwinęła głównie z powódu braku gotówki. Miał on więc i powód i sposobność aby zamordować z zimną krwią swoją gospodynię. Jednakże nadinspektorowi coś nie dawało spokoju i był bardziej niż przekonany, że ów młody człowiek tego nie zrobił, chociaż wszystko na niego wskazywało, dlatego zgłosił się do sławnego detektywa z prośbą o pomoc.
Herkules Poirot, przebywając w miejscowości Broadhinny odkrył, że śmierć pani McGinty, wcale nie musiała mieć związku z kradzieżą, tym bardziej, że pieniądze, które rzekomo skradziono zostały odnalezione w przydomowym ogródku. I tak od nitki do kłębka, wyszły na jaw stare tajemnice, które być może dotyczyły któregoś z mieszkańców tej małej, wiejskiej miejscowości.
Rozwiązanie zagadki śmierci starszej pani okazało się tak niesamowite, jak tylko potrafi wymyślić Agata Christie.
Autorka ma wyjątkowy dar przedstawiania osobowości ludzi, których umieszcza w swoich powieściach. Każda z tych osób bez względu na to, czy jest kobietą czy mężczyzną jest jedyna w swoim rodzaju, wyrazista i bardzo dokładnie opisana. Nie mam tu na myśli wyglądu zewnętrznego, chociaż ten również jest bardzo obrazowy, ale głównie zachowania danej osoby, często zagadkowego, pozwalającego zakwalifikować daną osobę do winnych.
Intrygi, fakty z przeszłości i domysły Herkulesa Poirot’a są przeplatane z tokiem jego rozumowania i bywają tak zaskakujące, że czytelnik zastanawia się nad tym jakim cudem on na to wpadł?
Każdy kto zna tego człowieka (oczywiście z opowieści autorki) ten wie, że nawet najbardziej skomplikowaną sprawę stara się rozwiązać filozoficznie i na zasadzie „100 pytań = 100 odpowiedzi”.
W książkach Agaty Christie są przede wszystkim ludzie, potem zagadka kryminalna i następnie rozmyślania nad „za” i „przeciw”.
Bardzo podoba mi się w jej powieściach to, że na koniec książki bardzo dokładnie, czyli krok po kroku zostaje wyjaśnione postępowanie, jakie doprowadziło do rozwiązania zagadki.
W tej książce niestety trochę raziły mnie drobne błędy w pisowni, bardzo często zamiast „nie” występowało „nic”, tak jakby osoba sprawdzająca tekst przed drukiem zamieniła (z pewnością zupełnie przypadkowo) literkę „e” na „c”. Ale to drobiazg, który być może irytował, ale nie przeszkadzał w czytaniu.
Natomiast całkowicie nie potrafiłam dopasować obrazka na okładce do treści książki i uważam, że zupełnie nie pasuje do tej powieści.
Jak zawsze polecam książkę wszystkim miłośnikom kryminałów i fanom Agaty Christie. Cieszę się, że mam możliwość przeczytania całej kolekcji książek, które wyszły spod pióra tak ciekawie piszącej autorki.
ENTLICZEK PENTLICZEK – Agata Christie
Tym razem, Agata Chrstie pozwoliła mi w weekend, na krótkie spotkanie z detektywem Herkulesem Poirot, chociaż on w tej powieści odgrywa raczej rolę drugoplanową, co nie ujmuje mu błyskotliwości w rozwiązaniu zagadki kryminalnej.
Wydawnictwo HACHETTE rok 2001
książka napisana w roku 1955
stron 219
Entliczek pentliczek, to kolejna powieść tej autorki, która wypełniła w ostatni weekend mój czas przeznaczony na relaks z książką.
W pensjonacie zamieszkałym przez kilku studentów różnych narodowości, dochodzi do dziwnych kradzieży. Siostra sekretarki detektywa, zatrudniona w tym domu, jako ktoś w rodzaju intendentki, zwierza się z niepokojących zdarzeń, ale Herkules Poirot, nie widzi w tym nic nadzwyczajnego, do momentu, kiedy dochodzi do tajemniczej śmierci jednej z mieszkanek, która wcześniej przyznała się do zagarnięcia niektórych zaginionych przedmiotów. Upozorowana na samobójstwo śmierć dziewczyny, od razu wzbudza w detektywie wątpliwości, i wspólnie z komisarzem policji, prowadzącym śledztwo, próbują oni rozwiązać zagadkę, która najprawdopodobniej ma coś wspólnego z dziwnymi kradzieżami. Kiedy dochodzi do kolejnej zagadkowej śmierci, sprawa zaczyna być bardzo poważna.
Oczywiście dla Herkulesa Poirot, który zagadki kryminalne rozwiązuje głównie posługując się filozofią, nie jest to orzech nie do zgryzienia.
Chciałabym kiedyś przeczytać jakąś książkę tej autorki w oryginale, ale niestety nie znam języka angielskiego na tyle dobrze, aby wczytywać się w literaturę anglojęzyczną.
Ta powieść, tak jak i poprzednie, jest napisana dość prostym i odrobinę śmiesznym językiem, porównując ją do obecnie wydawanych kryminałów, ale czyta się ją z wielkim zainteresowaniem. Autorka ma ten wspaniały dar, że od początku książki potrafił w czytelniku wzbudzić zainteresowanie. Pomysł na taką właśnie fabułę jest dość niesamowity, bo z pozoru zwykłych, dość często spotykanych w domach akademickich kradzieży, robi się przestępstwo na skalę międzynarodową. Ciekawe przedstawienie postaci od pierwszych stron powoduje, że z jedną osobą można się dość swobodnie utożsamiać, a do innych czuje się głęboką rezerwę.
Treść podzielona jest na rozdziały, i jest to duży plus dla tej powieści, bo czyta się dużo wygodniej niż w powieściach bez rozdziałów. Jeśli chodzi o mnie, to wolę jak treść lektury, którą czytam jest podzielona, a nie napisana „jednym tchem”.
Powieści tej pisarki są krótkie, ale bardzo treściwe, ot… lektura na weekend, którą szybko się przeczyta i przy której nabierze się ochoty na więcej.
Polecam tę książkę osobom, które oczywiście lubią sensację i ciekawe wątki kryminalne, ale przede wszystkim polecam tym, którzy lubią czytać książki Agaty Christie, a tej jeszcze nie przeczytali.
KRÓTKA HISTORIA PEWNEGO ŻARTU – Stefan Chwin
Od jakiegoś czasu „wtapiam się” w twórczość Stefana Chwina i po każdej kolejnej książce mam coraz bardziej mieszane odczucia. Jedne książki mnie zachwyciły do granic możliwości, a inne tępym wrażeniem czegoś, co „przeczytałam, bo przeczytałam”, zmieniają mi wizerunek pisarski tego autora.
słowo/obraz terytoria rok 1999
stron 273
Krótka historia pewnego żartu bynajmniej z żartem ma mało wspólnego. Jest to lektura dość trudna w odbiorze, aczkolwiek momentami (ale tylko momentami) ironicznie żartobliwa.
Książka jest autobiografią, opisującą refleksje z dzieciństwa. To nie jest typowa powieść z jednolitą fabułą i wątkami nawiązującymi do siebie, to jakby pamiętnik napisany po to, aby zatrzymać uczucia i odczucia oraz odniesienia do pewnych zdarzeń z przeszłości mających ogromny wpływ na przyszłość.
Pozwolę sobie zacytować słowa autora:
(…) Mój powrót do dzieciństwa w „Krótkiej historii pewnego żartu” był więc badaniem dramatycznej materii własnego wspomnienia (a także dokumentów, tekstów, fotografiiz lat trzydziestych i pięćdziesiątych…), lecz wszystko zostało prześwietlone niepokojem współczesnej świadomości, która wie i czuje znacznie więcej niż dziecko. (…)
I taka właśnie jest treść, ściśle związana z wizerunkiem świata i toczących się w nim spraw, widziana oczami urodzonego w powojennej Polsce, a ściślej mówiąc w powojennym Gdańsku chłopca.
Jego refleksje dotyczą zarówno działań wojennych, jak i ludzi. Dotyczą wspomnień z dzieciństwa, które siedzą w niejednej głowie dorosłego już człowieka.
I tak, oczami chłopca widzimy osoby, które miały ogromny wpływ na historię świata: Hitlera, Trumana, Stalina, Czang Kaj Szeka, chłopca, który bardzo filozoficznie podchodzi do tego, co zrobili i kim tak właściwie byli. W ciekawy sposób autor ukazuje podejście do piękna i brzydoty, dobra i zła i na przykład opisując złych Niemców, którzy zabijając w obozach miliony ludzi, czyli czyniąc bezgraniczne Zło, kroczyli uroczyście na paradzie „w pięknych czarnych mundurach wyglądając dostojnie, elegancko i… pięknie. W tej książce fikcja fantazji dziecięcej przeplatana jest historycznymi faktami. Na uwagę zasługuje opis pochodu pierwszomajowego, widziany oczami dziecka, które nie wszystko rozumie, ale do wszystkiego stara się dopasować własną wizję. Opis wyjątkowo ironiczny, chociaż wyraźnie ukazujący to, co kiedyś nam (Polakom) narzucano. Ta dziecięca fantazja malowana słowami autora jest tak bajecznie kolorowa, że czytając niektóre fragmenty, można było zobaczyć, to co chłopiec narysował w swojej wyobraźni tak wyraźnie, jakby nie czytało się książki tylko patrzyło na obrazek namalowany dziecięcą ręką. Cały czas krocząc uliczkami powojennego Gdańska, odkrywa się wiele ciekawych, aczkolwiek często już nieistniejących zakątków i budowli tego pięknego miasta.
I to właśnie przyciąga mnie do twórczości Stefana Chwina, bo czytając ją odkrywam ciągle coś nowego w tym mieście, coś, o czym on mimochodem pisze, przedstawiając z wyjątkową dokładnością, skupiając się na detalach, które nie zawsze zostają zauważone. Właśnie ta cudowna drobiazgowość jest największym atutem jego pisania, bo nie każdy potrafi malować słowami tak jak on.
Przyznam, że ta książka mnie nie zachwyciła. Odnoszę się do niej raczej z nutą nostalgii, która zakorzeniła się gdzieś głęboko w moim umyśle. Bardzo dobrze znam styl pisarski tego autora i nie dziwią mnie ani nie zaskakują specyficzne zwroty, czy dialogi pisane w cudzysłowach. Jednakże Chwina trzeba umieć czytać, ja już się tego nauczyłam, chociaż przyznam szczerze, że na początku nie było mi łatwo.
W tej lekturze jednak trochę raził mnie chaos treści. Nie wiem, czy nie potrafiłam się na niej skupić tak, aby wyciągnąć z niej wszystko, co najlepsze, czy po prostu samo czytanie jej trafiło na zły czas mojego skupienia. Zdarzało mi się na przykład, kilkakrotnie czytać jakiś fragment, bo nie do końca rozumiałam, co chciał autor przekazać.
Ta książka ma w sobie jednak coś odmiennego, co zaskoczyło mnie na tyle, że z czułością wpatrywałam się w to. Tym „czymś” są wklejone fotografie i kartki pocztowe pochodzące ze zbiorów Krzysztofa Gryndera, dzięki którym tekst napisany, otrzymał większą wyrazistość, bo można było zobaczyć to, o czym pisze autor nie tylko oczami wyobraźni.
Nie wiem ile jeszcze książek tego gdańskiego pisarza uda mi się przeczytać, ale zachęcona pierwszymi jego publikacjami, które wpadły w moje ręce nie zniechęciłam się po drobnych porażkach.
Przyznam szczerze, że nie jest to lektura łatwa i nie polecam jej młodym czytelniczkom lubiącym fantazję czy romanse, ani też miłośnikom kryminałów. Polecam ją jednak osobom, które mają predyspozycje do „czytania między wierszami” i lubią od czasu do czasu podejść do lektury, która zawiera w sobie myśli filozoficzne i sporą dawkę refleksji. Czasami warto wyciszyć się i zapomnieć o rzeczywistym świecie, przenosząc swoje myśli w przeszłość i spojrzeć na świat oczami innego człowieka.
Polecam również inne książki tego autora, klikając na zdjęcie nastąpi przekierowanie na moją opinię.