Monthly Archives: listopad 2015
MIŁOŚĆ Z JASNEGO NIEBA – Krystyna Mirek
Krystyna Mirek jest absolwentką polonistyki UJ w Krakowie. Przez wiele lat pracowała w szkole. Obecnie, pisarstwo stało się dominującym zajęciem w jej życiu zawodowym. Pisze książki obyczajowe mocno osadzone w realiach życia. Prywatnie, mama czwórki dzieci i bardzo sympatyczna osoba, o czym miałam okazję się przekonać osobiście. No… i to by było tyle ile wiem o tej pisarce.
Wydawnictwo Feeria rok 2013
stron 260
Miłość z jasnego nieba to nietypowy romans, osadzony w realiach współczesnego świata biznesu.
Angelika jest (z pozoru) silną kobietą, dla której wynegocjowanie korzystnego kontraktu dla firmy, w której pracuje, to przysłowiowa bułka z masłem. Trudne dzieciństwo, zmusiło ją do tego, że musiała dorosnąć szybciej niż jej rówieśniczki. Ale szczęście się uśmiechnęło do dziewczyny z krakowskiej kamienicy, otrzymała stypendium i wyjechała do Niemiec, gdzie po ukończeniu studiów znalazła bardzo ciekawą finansowo pracę. Przeszłość jednak pozostawiła głęboką ranę, spowodowała, że dziewczyna stroni od uczuć i boi się zaangażować w jakikolwiek związek. Pnie się po szczeblach kariery nie myśląc o miłości i związku, który mógłby zostać jej ostoją życiową, do momentu… gdy zostaje wysłana przez swojego szefa w swoje rodzinne strony – do Krakowa. Silna, bezwzględna kobieta biznesu nagle wpada w pułapkę uczucia. Czy poradzi sobie z nim? Czy doprowadzi do korzystnego finału i podpisze umowę, która zagwarantuje jej awans i wysoką gratyfikację finansową? A może zmagając się z „upiorami” przeszłości zmieni swoje nastawienie do życia?
Wcześniej wspomniałam, że lektura ta jest nietypowym romansem, ponieważ tak naprawdę to jest romans, którego fabuła nie jest oparta jedynie na miłości dwojga ludzi. Powieść wywołała we mnie tyle emocji, że długo nie mogłam zapomnieć o jednym z wątków. Życie bywa zaskakujące i często myśląc o kimś, że jest twardy, silny psychicznie, czy bezwzględny wobec innych, nie zdajemy sobie sprawy z tego, co tak właściwie kryje się we wnętrzu tej osoby. Tak właśnie było z głównymi bohaterami powieści – Angeliką i Danielem. Ich powierzchowna osobowość tak naprawdę była zaprzeczeniem tego, czego rzeczywiście w życiu pragnęli, co skrywali głęboko w środku.
Pisząc tu o osobowościach bohaterów muszę przyznać, że autorka przedstawiła je w wyjątkowo ciekawy sposób. Zaintrygowała mnie ukazując tą sztuczną powłokę, jaka ich otaczała. De facto, ten z pozoru negatywny obraz człowieka rozsypywał się na drobne cząstki przy każdym bliższym poznaniu.
Przedstawione problemy, jakie dotyczyły każdego z bohaterów były prawdziwą gamą emocji, w której dominował strach. To ciekawe, jak obce a zarazem bliskie potrafi być uczucie pragnienia bliskości drugiego człowieka. Myślę, że z wyjaśnieniem tego problemu autorka poradziła sobie nadzwyczaj dobrze.
Książka wciąga od pierwszej strony; to nie jest typowy romans, to powieść psychologiczna skupiająca czytelnika zarówno na trudnej miłości, jak i na różnego rodzaju problemach życiowych. Miłości, która budowana jest na fundamentach strachu, niepewności i wyrzutach sumienia. To uczucie, którego ceną może być całe dotychczasowe życie, staranie poukładane, wygodne i spontaniczne. Ile jest w stanie zaryzykować człowiek dla takiego uczucia?
Przyznam szczerze, że biorąc tę książkę do ręki spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Patrząc na okładkę liczyłam na lekturę lekką, łatwą i przyjemną, i chociaż nie przeczę, że jest ona przyjemna, to z pewnością nie należy do lekkich i łatwych. Może dlatego, że wywołuje właśnie tyle kontrowersji i tyle emocji. Kilkakrotnie bardzo się wzruszyłam a to chyba świadczy o tym, jak bardzo przeżywałam razem z bohaterami tę wewnętrzną walkę prowadzącą ich do osiągnięcia stabilizacji życiowej. Poruszone w tej powieści tematy, niby zwyczajne, codzienne, zostały przedstawione przez autorkę wnikliwie, poruszając chyba najtwardsze serce. I nie mam na myśli tutaj tylko tej skomplikowanej miłości, ale życia, o jakim wielu nawet się nie śniło.
Polecam tę lekturę nie tylko paniom. Romans, to nie znaczy, że książka przeznaczone jest wyłącznie dla kobiet. Myślę, że mężczyznom też przydałoby się przeczytanie tej powieści, chociażby ze względu na problemy (męskie) poruszone w niej.
Jest to pierwsza książka tej autorki, którą miałam okazję przeczytać, ale jestem pewna, że nie ostatnia.
PRZYPADEK RITTERÓW – Adam Węgłowski
Adam Węgłowski urodził się w roku 1975. Jest dziennikarzem miesięcznika „Focusa Historia”, w którym zajmuje się między innymi śledztwami historycznymi. Pisuje również do „Tygodnika Powszechnego”, „Śledczego”, „W podróży”, „Zwierciadła”. Jest dziennikarzem, pasjonującym się historią. Ceni kryminały retro i gry planszowe z historycznymi smaczkami. Podobno ma kłopoty z zapamiętywaniem nazwisk nowo poznanych osób, ale z łatwością gromadzi w głowie anegdoty oraz informacje pozornie zupełnie bezużyteczne.
Wydawnictwo Szara Godzina rok 2012
stron 238
Przypadek Ritterów to oparta na faktach powieść kryminalna w stylu retro, osadzona w realiach drugiej połowy XIX wieku.
W roku 1888, w galicyjskiej wsi Lutcza zostaje popełnione makabryczne morderstwo, wiele wskazuje na to, że był to mord rytualny, dlatego prawie natychmiast zostają oskarżeni Żydzi. Dwaj chłopcy odnajdują ciało kobiety, która jak się później okazało miała poderżnięte gardło, oraz wycięte narządy wewnętrzne. Cała sprawa budzi wiele kontrowersji również poza Galicją. Kamil Kord, bogaty panicz – dziennikarz prowadzi własne śledztwo w tej sprawie. Początkowo nie ma on żadnych wątpliwości, co do winy oskarżonych, ponieważ wszystko świadczy przeciwko Żydom, a konkretnie rodzinie Ritterów, u których ofiara pracowała. Kiedy jednak decyduje się odrzucić przesądy, sprawa morderstwa nie jest już w tak niewątpliwym świetle. Co skłoniło Kamila do zmiany poglądów? Może przyczynił się do tego fakt, że narzeczona Kamila okazuje się być… Żydówką?
Treść lektury w dużym stopniu oparta jest na autentycznych wypadkach. Morderstwo we wsi Lutcza zdarzyło się naprawdę i wzbudziło wiele nieporozumień w całej Galicji, i to nie tylko wśród Polaków. Autor bardzo ciekawie miesza fakty z fikcją literacką i podejrzewam, że fikcją mogą być jedynie wymyśleni przez niego bohaterowie, bo przecież faktom nikt nie zaprzeczy.
Początkowo miałam wrażenie, że jest to kolejna książka o polskim antysemityzmie, jakich ostatnio coraz więcej na naszym rynku księgarskim, ale zagłębiając się w tę lekturę zmieniłam zdanie. Może spowodowały to rozmyślania i analizy dowodów jakie znajdował główny bohater.
Autor cudownie odzwierciedla obraz polskiej prowincji XIX wieku, ale i nie tylko prowincji. Malowniczo opisany Kraków z podejrzanymi zaułkami, ubiory występujących w nim ludzi, od szlachty po miejskich opryszków pozwalają oczami wyobraźni bardzo dokładnie przenieść się w tamten świat. Wyjątkowo obrazowo przedstawione zostały również różnice klasowe nie tylko Polaków mieszkających na ziemiach zaboru austriackiego, od bogatej i wpływowej arystokracji po warstwę najuboższą, przymierającą głodem.
Gdzieś wyczytałam, że autor „Przypadek Ritterów” pisał prawie 3 lata, tyle zajęło mu szukanie źródeł, sprawdzanie faktów, a potem konstruowanie akcji łączącej wątki autentyczne z fikcyjnymi. Ta powieść to jego debiut. Świetny debiut.
Myślę, że sednem fabuły, nie był ekscytująco poprowadzony wątek kryminalny, moim zdaniem on jedynie stanowił poniekąd pretekst do dyskusji mającej na względzie uprzedzenia wobec osób innej narodowości i wiary, w tym przypadku Żydów.
Książkę czyta się bardzo dobrze i szybko. Dodane do fabuły pewne epizody, na przykład informacja o ukazaniu się w prasie artykułu Prusa, czy występ Heleny Modrzejewskiej albo proces sądowy Jana Matejki wprowadzają z jednej strony lekki nieład w odbiorze głównego wątku fabuły, ale z drugiej strony dodają pewnego rodzaju smaczku, biorąc oczywiście pod uwagę to, że nie są one wprowadzane na siłę (dla zwiększenia objętości książki), a jedynie uwiarygodniają całą historię.
Okładka sama w sobie chyba zachęca do sięgnięcia po książkę. Umieszczony na niej reprint drzeworytu z 1894 roku (Uniewinniony), dobrze oddaje charakter i tematykę powieści wprowadzając coś w rodzaju zaciekawienia.
Polecam tę książkę zwłaszcza miłośnikom kryminałów retro, oraz osobom lubiącym czytać o historycznych zbrodniach. To nie jest kolejna książką o polskim antysemityzmie. To pełen emocji kryminał oparty na faktach, który zmusza jednak do pewnego rodzaju refleksji.
SERENADA czyli moje życie niecodziennie – Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Małgorzata Gutowska-Adamczyk już nie pierwszy raz gości na moim blogu. Wprawdzie nie przeczytałam (jeszcze) jej słynnej „Cukierni pod amorem”, ale za to inne jej książki dosłownie „pochłonęłam”. Tak tylko dla przypomnienia wspomnę, że jest pisarką, historykiem teatru, scenarzystką filmową i dziennikarką. Przez krótki okres była nauczycielką języka polskiego i łaciny w LO. Jest także absolwentką Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej.
Wydawnictwo Nasza Księgarnia rok rok 2012
stron 359
Seria Babie lato
Serenada czyli moje życie niecodzienne to współczesna komedia romantyczna.
Katarzyna Zalewska jest niespełnioną aktorką grającą w Teatrze Lalek w Białymstoku. W pociągu, w drodze na wesele koleżanki poznaje Adama, młodego mężczyznę, który namawia ją na wzięcie udziału w castingu do roli w bardzo popularnym serialu telewizyjnym. Kasia nie ma pojęcia, że ma przez jakiś czas zastąpić, a właściwie zdublować sławną aktorkę. Warszawski światek aktorski jest inny niż ten, w którym Kasia żyła do tej pory. Czy trudne do zaakceptowania zmiany w życiu młodej aktorki zmienią ją, czy nauczy się ona życia w bezwzględnym otoczeniu biznesu filmowego? Czy znajdzie kogoś, kto zawładnie jej sercem? Czy zrobi w Warszawie karierę, czy raczej wróci do swojego Białegostoku upokorzona? Oczywiście, że tego nie zdradzę, chciałabym aby każdy czytelnik/czytelniczka sami odnaleźli odpowiedzi na te pytania.
Pełna humoru i zaskakujących zwrotów akcji książka zadowoli z pewnością niejedną czytelniczkę. Napisana w bardzo przystępnym języku z dużą ilością ciekawych dialogów od początku wciąga jak wir. Lubię tego rodzaju powieści, ponieważ można przy nich bardzo się zrelaksować.
Lektura ta jest ciepłą i optymistyczną opowieścią, (trochę jak bajka dla dorosłych) przedstawiającą młodą kobietę z całym bagażem emocji. Z jednej strony zagubiona w obcym świecie uczy się jak bezboleśnie uporać się z trudną rzeczywistością, a z drugiej mimo wielu potknięć nie poddaje się. Nauka twardego życia i walki o swoje szczęście jest jednocześnie jej zwycięstwem.
Ta powieść, to pełna wdzięku komedia romantyczna, w której humor i emocje mieszają się w równych proporcjach. A główna bohaterka nie pozwala czytelnikowi oderwać się od fabuły pakując się często w zabawne tarapaty. To opowieść o miłości, przyjaźni damsko-męskej, sile i odwadze jaką musi znaleźć w sobie osoba z prowincji decydująca się na życie w Warszawie.
Myślę, że wystarczy spojrzeć na okładkę i czytelniczka (przepraszam panów, ale myślę, że większość odbiorczyń tej książki to panie) wie, że za tą okładką z pewnością nie kryje się mroczny thriller. Mnie w każdym bądź razie takie okładki przyciągają, zwłaszcza wtedy, gdy dopada mnie jesienna chandra.
Ta książka wzrusza, bawi, zaskakuje czyli dla każdego coś miłego. Polecam ją zwłaszcza żeńskiej grupie czytelniczej. Jeżeli ktoś ma ochotę na chwilowe oderwanie się od własnego życia, to ta książka jest na to idealnym sposobem.
Polecam również inne książki autorki, które do tej pory przeczytałam i chociaż większość czytelniczek zna nazwisko tej pisarki, dzięki słynnej sadze „Cukiernia pod amorem”, (której ja niestety nie przeczytałam, ale pewnie to nadrobię), to warto sięgnąć po pozostałe jej książki.
Polecam również inne powieści z serii Babie lato, które do tej pory udało mi się przeczytać:
ŻYCIORYS PRL-em MALOWANY – Lucyna Kleinert
Lucyna Kleinert urodziła się w 1947 roku w Bochni. Do 22 roku życia mieszkała w Krakowie a następnie wyjechała z mężem na Śląsk, do Chorzowa. Kocha zarówno Kraków jak i Chorzów, ale do jej wielkich miłości doszła również Ascoli Piceno, miasto we Włoszech zwane „miastem 100 wież”. Opowiada o nim na swoim internetowym blogu luciabloxitalia.blox.pl „Poza granicami Polski i nie tylko”.
Wydawnictwo Communications4you Sp.z o.o rok 2014
stron 275
Życiorys PRL-em malowany to zbiór wspomnień z dzieciństwa autorki, często w ironiczny sposób ukazujący lata tak zwane pe-er-e-low-skie.
Na ponad dwustu stronach autorka ukazała nie tylko swoje dzieciństwo i lata wczesnej młodości, ale przedstawiła również swoją rodzinę do kilku pokoleń wstecz. Wśród wielu anegdot, wspomnień i opowieści rodzinnych możemy znaleźć życie zwykłej dziewczynki/dziewczyny/kobiety, która żyjąc w latach 60… 70… nie tyle zmagała się z codziennością co przeżywała ją na swój sposób wyjątkowo radośnie i optymistycznie. Wplecione w treść absurdy tamtego ustroju i tamtej Polski (Ludowej) czasami śmieszą, a czasami wywołują pewną nostalgię, zwłaszcza wśród osób takich jak ja, która pamięta te lata równie dobrze jak autorka.
Ta książka to taki specyficzny pamiętnik, zbiór chwil zapamiętanych często z wyjątkową dokładnością, a czasami przysłoniętych zasłoną czasu. Mózg człowieka to taki dysk wewnętrzny, w których zapisują się pewne wydarzenia. Czasami bezmyślnie lub celowo naciskamy klawisz „delete” i kasujemy z niego to, co naszym zdaniem nie zasługuje na zapisanie w tej pamięci. Jak często zastawiamy się nad tym, co zrobilibyśmy w danym momencie gdybyśmy mieli ten rozum i to doświadczenie życiowe jakie mamy w chwili obecnej a dysponowalibyśmy nim wtedy, kilkanaście, kilkadziesiąt lat wstecz. Jaką wartość mają dla nas wspomnienia, do których wracamy?
Lektura ta dla wielu czytelników w moim wieku (i zbliżonym) jest pewnego rodzaju powrotem do lat młodości i przypomnieniem sobie tego, co zostało nie tyle wymazane lub przyćmione z pamięci, ale co zasłoniła teraźniejszość.
Myślę, że napisanie tej książki to bardzo dobry pomysł, bo w każdym z nas gdzieś tam, ukryta jest nostalgia i tęsknota za tym co było, zwłaszcza jeżeli było piękne i warte wspomnień.
Niestety ta pięknie wydana książka, tu mam na myśli cudowną okładkę, nie została przez wydawnictwo potraktowana poważnie. Gdzieś w sieci znalazłam informację, że autorka wydała ją jako self-publishing. Jeżeli tak było, to muszę przyznać, że nie dziwię się krytykom (hejterom) opluwającym ten rodzaj wydawania, ponieważ w treści znajduje się tyle błędów, że czasami aż trudno mi się czytało. Nagminnie pomijane „ł”, „ą”, „ę”, „ś” z niedopatrzenia pisane jako „l”, „a”, „e”, „s”, w niektórych wyrazach mające zupełnie inne znaczenie słowa. Do tego interpunkcja (a właściwe jej brak), z którą ja – osoba mająca z nią poważny problem – zauważałam, to już musiała być na bardzo niskim poziome, ponieważ ja z reguły nie zwracam zbytniej uwagi na kropki i przecinki, a tu mnie wręcz w niektórych miejscach raziło. Najgorszy jednak jest skład tekstu i jeżeli robił to ktoś z wydawnictwa, to ja z tym wydawnictwem nie chcę mieć nic do czynienia. Dziwię się autorce, że zaakceptowała taki wygląd środka mając podgląd na to jak powinna wyglądać DOBRZE wydana książka, ponieważ rok wcześniej ukazała się jej inna „Dziennik badante, czyli Italia pod podszewką”, a różnice widoczne są gołym okiem.
No cóż, mam nadzieję, że Wydanie I tej książki (to, które mam ja) znacznie się różni od kolejnych wydań, bo to z pewnością nie przyniesie chwały self-publishingowi. W przypadku tej pozycji widać jak wiele zależy od dobrego redaktora i od osoby mającej chociaż blade pojęcie o składzie druku. Chociażby fakt wyjustowania tekstu, (którego w tej książce brak) jest dla każdej treści bardzo ważny, i chociażby fabuła książki, czy też tak jak w tym przypadku spisane wspomnienia były zachwycające, to wiele tracą na złym przygotowaniu środka.
I chociaż czytało mi się książkę w miarę dobrze, co umożliwiała wyjątkowo duża czcionka, która dla osób czytających w okularach ma spore znaczenie, to te niedociągnięcia, a może zaniedbania ze strony wydawnictwa sprawiały spory dyskomfort czytelniczy.
Jeżeli jednak ktoś nie zwraca na takie rzeczy uwagi, to polecam tę książkę, zwłaszcza osobom, którym okres PRL-u jest znany z własnego doświadczenia życiowego.
Jestem w posiadaniu innej książki autorki, wspomnianej wcześniej: „Dziennik badante, czyli Italia pod podszewką”, mam nadzieję, że po przeczytaniu nie będę jej tak krytycznie określała.
NALEWKA ZAPOMNIENIA… – Kasia Bulicz Kasprzak
Kasia Bulicz Kasprzak zadebiutowała jako pisarka w roku 2012 książką „Nie licząc kota”, którą wygrała konkurs literacki wydawnictwa Nasza Księgarnia. Twierdzi, że jest typem zadaniowca. Lubi podejmować różnorodne wyzwania, poznawać swoje możliwości, sprawdzać się. Zarówno ze zwycięstw, jak i z klęsk wyciąga wnioski i cieszy się nimi, świadoma, że dowiedziała się o sobie czegoś nowego. Oprócz miłości do książek, zarówno tych pisanych jak i czytanych ma jeszcze miłość do biegania. Może się zatem pochwalić nie tylko tym, że pisze książki, ale również tym, że bierze udział w licznych maratonach.
Wydawnictwo Nasza Księgarnia rok 2013
stron 281
Seria Babie Lato
Nalewka zapomnienia, czyli bajka dla nieco starszych dziewczynek to współczesna powieść obyczajowa.
Agnieszka, a właściwie Jaga (tak woli aby ją nazywano) ma dobrą pracę w korporacji. Po rozwodzie prowadzi samotne życie i uważa, że tak jest jej dobrze, że jest szczęśliwa. Praca daje jej nie tylko pieniądze, których oczywiście nie brakuje. Pewnego dnia jednak świat Jagi zawala się i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Słyszy bowiem diagnozę, że jest terminalnie chora i ma przed sobą około trzech miesięcy życia. Zamiast walczyć o swoje zdrowie, powtórzyć badania, czy zrobić coś, co pozwoliłoby jej mieć nadzieję, ona poddaje się. Zwalnia się z pracy i zaszywa na wsi w starym domu po swojej babci, odnajdując tam nie tyle spokój, co dziwne sytuacje; słyszy bowiem i rozumie mowę zwierząt. Nawiązuje dziwną znajomość ze starą sąsiadką uchodzącą za wiejską szeptuchę, oraz młodym weterynarzem, który… (no wiadomo, że więcej nie zdradzę).
Treść książki początkowo mnie zaskoczyła; kiedy zaczęłam czytać o tym, że główna bohaterka rozmawia (dosłownie) z psem, kotem a nawet z myszką, która zadomowiła się w chacie, pomyślałam sobie: „hola, to książka dla dzieci czy dorosłych?”. Ponieważ jednak fabuła mnie zaciekawiła, postanowiłam brnąć dalej i… w pewnym momencie zauważyłam, że świetnie się bawię. Ktoś może zauważyć, że jak można się bawić, kiedy poruszony jest temat nowotworu, kobiety umierającej, temat zbliżającej się śmierci. Otóż zapewniam, że można, ponieważ autorka nie skupiła fabuły jedynie na tym trudnym temacie, ona wplotła jedynie ten temat w psychologiczne studium kobiety, która dzięki fatalnej diagnozie lekarskiej (a może mylnie postawionej) odkrywa siebie i otaczający ją świat tak jakby na nowo.
W tej książce cały czas przeplatają się wątki dramatyczne z wątkami humorystycznymi, co oczywiście wpływało na mnie tak, że na przemian wzruszałam się do łez i śmiałam.
Ciekawie przedstawione osobowości zarówno ludzi jak i zwierząt (OK, może zwierzęta nie mają osobowości) spowodowały, że fabuła stała się barwniejsza i bardziej interesująca. Sam wątek mowy zwierząt i rozmów prowadzonych przez nie z mieszkanką chaty, mimo szeroko widzianej fantazji w potocznym życiu, ubarwił książkę do tego stopnia, że w pewnej chwili przestałam się zastanawiać nad prawidłowością tych sytuacji. I chociaż Jaga – główna bohaterka od początku jakoś nie wzbudziła mojej szczególnej sympatii, to z każdą kolejną stroną jej chyba przybywało.
Muszę przyznać, że autorka ma bardzo lekkie pióro (wiem od samej autorki, że tę książkę napisała ręcznie, bez pomocy komputerowej klawiatury, a to się chyba baaardzo chwali), książkę czyta się szybko (mnie to zajęło kilka godzin w sobotę i kilka godzin w niedzielę) i jak już się zacznie ją czytać, to trudno się od niej oderwać.
Kiedy pierwszy raz spojrzałam na okładkę, pomyślałam sobie: „o, to bez wątpienia jest ciepła, babska opowieść” i nie myliłam się. Autorka umieściła w niej sporo emocji, zwłaszcza takich ciepłych, pozytywnych. I mimo tego, że główna bohaterka sporo płakała i mimo ciągłej świadomości, że przecież czytam o kobiecie, która umiera, nie mogłam pozbyć się tej nadziei, że przecież historia Jagi nie może skończyć się źle.
Ale, żeby nie było tylko OCH, muszę przyznać, że jednak coś mnie w tej książce irytowało, mianowicie zaczęła irytować mnie… herbata. Jak dla mnie to oni wszyscy (z główną bohaterką na czele) pili zbyt dużo tej herbaty. Może dlatego na mnie to tak działało, że ja nie przepadam za herbatą i pijam ją bardzo sporadycznie, wręcz od święta. Ale pomyślałam sobie, że autorka zapewne wręcz przeciwnie do mnie – lubi herbatę.
Co by jednak nie powiedzieć, a jest to pierwsza książka tej autorki, którą przeczytałam, zachęciła mnie ona do kolejnych jej powieści i z pewnością również przeczytam pozostałe.
Polecam tę książkę bo to lektura lekka, łatwa i przyjemna. Ciekawe dialogi, ciekawi bohaterowie, ciekawy pomysł na fabułę. Czy muszę dodawać coś więcej?
Pochwalę się, że wygrałam tę książkę w konkursie KZK (o którym możecie przeczytać TU) w… 2013 roku (no dobra, tu już nie ma się co chwalić) i… postawiłam na półce i… zapomniałam o niej. Dopiero kilka dni temu ponownie wpadła mi w ręce, wtedy zaczęłam się zastanawiać jak to się stało, że zapomniałam ją przeczytać?
Tutaj autorka opowiada o sobie i o swoim pisaniu.
Książka została wydana w serii Babie lato tak jak inna lektura wcześniej przeze mnie przeczytana, którą również polecam i obiecuję sobie, że przeczytam wszystkie książki z tej serii bo… lubię taki rodzaj opowieści.
Seria Babie lato: