miłość
Jak powstała „Jutra nie będzie”
Tak właściwie to nie wiem, dlaczego taki właśnie temat nasunął mi się do głowy.Choroby towarzyszą mi od bardzo dawna. Tak w skrócie:
„Laura jest młodą kobietą, szczęśliwą mężatką i matką dwójki dzieci. Niestety diagnoza lekarska burzy spokój jej wygodnego życia. Aby nie obarczać swoich najbliższych cierpieniem spowodowanym chorobą, postanawia odejść od rodziny. Nie potrafi pogodzić się z myślą o śmierci, która może nastąpić po długich latach cierpienia. Od chwili usłyszenia diagnozy walczy nie tylko z chorobą, ale również ze strachem przed tym, – co będzie dalej. Wyjeżdża do małej nadmorskiej miejscowości gdzie próbuje popełnić samobójstwo. Dzięki staremu rybakowi Maurycemu nie udaje jej się zrealizować swojego planu. Poznaje grupę ludzi, którzy napełniając nadzieją, postanawiają jej pomóc. W prywatnej klinice, prowadzonej przez grono przyjaciół, a zarazem lekarzy różnych specjalności Laura decyduje się zawalczyć o życie.”
Pisałam ją i razem z moją bohaterką przeżywałam (jeszcze raz) to co ona czuła. Napisałam w nawiasie „jeszcze raz”, bo sama prawie 20 lat temu byłam poważnie chora i walczyłam z nowotworem. W trakcie pisania przypominały mi się sytuacje jakie przeżywałam leżąc w szpitalu. Niewiele jednak pamiętam z tamtego okresu oprócz tego, że panicznie się bałam o los moich małych wtedy dzieci. Syn miał 8 lat a córka 2 lata. Nie wyobrażałam sobie sytuacji, że zostaną same ze swoim ojcem, który… No dobrze nie tym miałam pisać.
W trakcie pisania książki dowiedziałam się o chorobie nowotworowej, na którą zachorowała moja przyjaciółka, ale do końca nie wierzyłam, że ona może z tej choroby nie wyjść zwycięsko. Osoba tak pełna życia, optymizmu i wiary w dobro, nie mogłaby przecież przegrać z chorobą.
Jednak przegrała…,
zanim zdążyłam oddać książkę do drukarni.
Pamiątka z Paryża – fragment 3
– Michèl, nalej jej. Co tak stoisz jak słup?! – Starała się mówić neutralnym głosem, ale wyraźnie wyczuwałam w nim zakłopotanie.
Wypiliśmy po dwie filiżanki cytrynówki, czyli wody z kostkami lodu
i cytryną i pożegnaliśmy się z Mamon.
Wyszliśmy z kamienicy i w milczeniu szliśmy przed siebie uliczkami Montmartre. Dzielnica zabudowana była starymi kamienicami, ciągnącymi się wzdłuż krętych, ostro wznoszących się, brukowanych uliczek i wąskich przejść ze schodami. Wydawała się być zbudowana w innym charakterze niż reszta miasta. Michèl trzymał mnie za rękę i co chwilę spoglądał w moją stronę, z wyraźną troską. Nie wiedziałam, o czym myśli, ale widziałam, że martwi się.
– Czy coś się stało? – Zapytałam zaniepokojona tym jego milczeniem.
– Nie. Dlaczego pytasz?
– Widzę, że jesteś dziwnie tajemniczy.
Uśmiechnął się, ale w tym jego uśmiechu nie było nic z radości. Objął mnie ramieniem i głęboko spojrzał mi w oczy. W jego wzroku było coś intrygującego, coś tajemniczego, coś…, czego zaczęłam się bać. Czułam, że czymś się martwi. Mój niepokój, natychmiast odzwierciedlił się w moim ciele drżeniem warg i napływającymi do oczu łzami.
– Hej! Co się dzieje mała?
– Nic.
– Pewnie! W takim razie, dlaczego drżysz?
– Ja? Wydaje ci się.
– Może się boisz?
– Ja? Czego? – Przybrałam irytujący ton.
– Uczucia.
Poczułam jak przez całe moje ciało przechodzi miliony ciarek. W dole brzucha doznałam dziwnego bólu, a serce zaczęło mi walić jak kowalski młot.
– O czym ty mówisz? – Zapytałam, niby spokojnym, zdziwionym tonem.
– O uczuciu. O miłości – odpowiedział, patrząc na mnie tajemniczo. – Jeśli chodzi o mnie, to ja się boję. Czuję, że dzieje się ze mną coś dziwnego. Przyznam szczerze, że dawno takiego uczucia nie doświadczyłem.
– Michèl, przestań!
– Nie mogę. Nie mam zamiaru cię skrzywdzić i chcę, abyś o tym wiedziała. Obawiam się jednak, że mogę zrobić coś głupiego. Coś, czego potem będę żałował. – To powiedziawszy nachylił się i pocałował mnie w usta.
Myślałam, że eksploduję. Moje ciało zaczęło zachowywać się dziwnie. Pragnęłam go z całych sił i jednocześnie bałam się. Zrozumiałam, że powiedzenie „miłość od pierwszego wrażenia”, to szczera prawda. Właśnie doświadczałam tego na sobie i co gorsza, chyba z wzajemnością.
Oderwaliśmy nasze usta od siebie i w milczeniu dalej przemierzaliśmy okolice Montmartre. Zaślepiona tym, co czuję, nie zwracałam uwagi na piękno mijanych uliczek i kamienic.
– Jak już jesteśmy w tej okolicy, to powiem ci legendę tego wzgórza – Michèl starał się rozładować sytuację i jednocześnie zainteresować mnie czymś. – W trzecim wieku naszej ery, na wzgórzu Montmartre, zginął śmiercią męczeńską duchowny Dionizy. Poganie rozdrażnieni prowadzoną przez niego misją chrystianizacji postanowili ściąć mu głowę. Zgodnie
z legendą, święty Dionizy wziął swoją obciętą głowę w ręce i przeszedł
z nią jeszcze kilka kilometrów, przez cały czas modląc się. W miejscu, gdzie wreszcie dopadła go śmierć, zostało zbudowane opactwo, które przez stulecia pełniło miejsce pochówku większości królów Francji.
– Bardzo ciekawe jest to, co opowiadasz. Nie wiedziałam, że mój pobyt
w Paryżu będzie tak owocny w legendy.
– Staram się, abyś zobaczyła Paryż nie tylko z tej złej strony. Złodziei, kloszardów i żebraków.
– Wydaje mi się, że jak na drugi dzień pobytu mam bardzo dobre zdanie
o tym mieście, a zwłaszcza o mieszkających tu ludziach.
– Cieszę się – Michèl popatrzył na mnie tym swoim szelmowskim,
a zarazem męskim wzrokiem. – Mam nadzieję, że to także moja zasługa?
– Szczególnie twoja – odpowiedziałam przytulając się do niego.
ROZDZIAŁ 2
Michalina zauważyła łzy w oczach matki i postanowiła zakończyć wspominanie.
– Na dzisiaj koniec mamo. Jestem zmęczona, ale jutro mam wolne, więc możemy kontynuować.
– Masz rację. Co za dużo to nie zdrowo – Katarzyna uśmiechnęła się do córki. – Też czuję się zmęczona. Pomóż mi się położyć – poprosiła, chociaż dobrze wiedziała, że córka zrobi to bez jej sugestii.
Michalina pomogła mamie umyć się i kiedy Katarzyna przebrała się
w nocną koszulę oparła ją na swoim ramieniu i przeniosła z wózka inwalidzkiego do łóżka.
– Zostaw jeszcze na chwilę zapalone światło.
– Jak sobie życzysz mamo – odpowiedziała i wychodząc z pokoju matki wygasiła tylko górną lampę, zostawiając przy łóżku zapaloną starą, nocną lampkę w kształcie Wieży Eiffla.
Wiedziała, że nie zgasi tej lampki aż do świtu, bo nie będzie mogła zasnąć. Zawsze, kiedy wspominała swój pobyt w Paryżu, potem całą noc myślała o nim i o tych kilku upalnych dniach, które spędziła pierwszy raz sama, daleko od domu. Wśród obcych, którzy na ten właśnie czas, stali się dla niej kimś więcej niż rodziną. Znała swoją matkę na wylot i wiedziała, że od teraz kilka dni spędzą w zadumie i ciszy. Z pełną premedytacją prosiła ją o to, aby opowiedziała jej o ojcu, bo zdawała sobie sprawę z tego jak bardzo jest szczęśliwa wracając do tamtych dni.
Michalina już od dłuższego czasu myślała o tym, aby pojechać do Paryża i chociaż spróbować odszukać ojca, ale pozostawienie matki w takim stanie samej w domu, uniemożliwiało jej te plany. Katarzyna starała się być bardzo samodzielną, jednakże często w nocy budziła się z bólem i wtedy ona – córka pomagała jej go ukoić. Zasypiała wtedy w łóżku obok niej, i nuciła cichutko jej ulubione piosenki. Opiekowała się nią, bo pamiętała z dzieciństwa troskę, jaką mama przelewała na nią. Wypadek przekreślił wszystkie plany matki na przyszłość. Zamknął drogę do kariery, którą na pewno zrobiłaby, gdyby nie straciła władzy w nogach.
Od dziecka Katarzyna marzyła o tańcu w balecie. Chciała zostać zawodową tancerką i od najmłodszych lat, gdy tylko słyszała interesującą dla siebie muzykę, tańczyła. Nie zwracała uwagi na to gdzie jest, kiedy muzyka porywała jej nogi do pląsu. Potrafiła tańczyć w deszczu na parkowym trawniku, na plaży, na chodniku, w domu podczas sprzątania czy gotowania. Śmiały się wtedy głośno i były bardzo szczęśliwe.
Teraz taniec jest dla niej tylko wspomnieniem, tak jak te kilka dni spędzonych w Paryżu. Michalina znała te opowieści na pamięć, ale ciągle potrafiła ich słuchać z zainteresowaniem. Zamykała oczy i wyobrażała sobie osiemnastoletnią dziewczynę, biegającą wąskimi uliczkami tajemniczego miasta. Uwielbiała słuchać legend, jakie przekazywała jej wraz ze swoimi wspomnieniami. Żałowała tylko, że Katarzyna nie posiada żadnych fotografii z tamtych wakacji. Wiedziała dokładnie jak wygląda jej ojciec, ponieważ dzięki wspomnieniom mamy, znała każdy szczegół tego mężczyzny. Człowieka, który zostawił jej matce pamiątkę.
Michalina wiedziała również, że matka pisze pamiętnik. Zaczęła go pisać jeszcze długo przed wyjazdem do Paryża. Nigdy nie prosiła jej o to, aby pozwoliła go przeczytać, chociaż bardzo ciekawiło ją, o czym mama pisze.
Zmęczona udała się do łazienki i wzięła długą, gorącą kąpiel. Zanim weszła do swojego pokoju, zajrzała jeszcze do sypialni matki. Lampka przy łóżku nadal się paliła, mimo to Katarzyna spokojnie spała, uśmiechając się przez sen do swoich myśli.
Cichutko zamknęła za sobą drzwi i poszła do siebie. Położyła się na łóżku i długo rozmyślała o tym, jak potoczyłyby się jej losy, gdyby matka pozostała w Paryżu z jej ojcem. Czy mieszkaliby razem pod mostem na brzegu Sekwany, czy mieliby swoje małe, paryskie mieszkanko? Myśli coraz wolniej przepływały przez jej głowę, aż w pewnym momencie całkowicie odcięły ją od rzeczywistości. Zasnęła jak Katarzyna, z uśmiechem na ustach.
Pamiątka z Paryża – fragment 1
– Mamo… opowiedz mi o Paryżu i o moim ojcu.
Dwudziesto-jedno letnia dziewczyna położyła głowę na ramieniu kobiety siedzącej na inwalidzkim fotelu obok kanapy.
– Oj Michalinko! Tyle razy już ci opowiadałam – odpowiedziała kobieta z udawanym oburzeniem. – Wydaje mi się, że jesteś już trochę za stara na te wspominki. – Pogłaskała dziewczynę po ręce i uśmiechnęła się.
– Mamo, proszę! Jeszcze tylko ten jeden raz! Tak lubię słuchać o tobie i Michèl’u – błagalny głos dziewczyny sprawił, że kobieta myślami wróciła do kilku dni, spędzonych ponad dwadzieścia lat temu w Paryżu.
– Wykorzystujesz mnie – odchyliła głowę do tyłu i spojrzała na obraz wiszący na ścianie, przedstawiający Paryż i bukinistów na brzegu Sekwany. – Wiesz, że z przyjemnością wracam do tamtych chwil, dlatego uważasz, że mogę o tym mówić cały czas?
Dziewczyna uśmiechnęła się do matki i pocałowała ją w policzek. Wstała z kanapy i poprawiła pled, którym przykryte były nogi kobiety.
– Przygotuję dla nas herbatę jaśminową i zrobimy sobie „wieczór romantycznych wspomnień”, zgoda?
– Zgoda. Zgoda – kobieta spojrzała na córkę z miłością i dumą. – Wiesz dobrze Michalinko, że niczego nie potrafię ci odmówić. A zwłaszcza tego, bo sprawia mi to taką samą przyjemność jak tobie.
Dziewczyna wyszła do kuchni i nastawiła czajnik z wodą. Kobieta wsłuchiwała się w odgłosy dochodzące z pomieszczenia, tak jakby były to dźwięki ulubionej melodii. Przymknęła oczy i cichutko zaczęła śpiewać:
Sous le ciel de ParisS’envole une chanson
Elle est née d‘aujourd’hui
Dans le coeur d’un garçon
Sous le ciel de Paris
Marchent les amoureux
Leur bonheur se construit
Sur une air fait pour eux
Sous le pont de Bercy
Un philosophe assis
Deux musiciens, quelques badauds
Puis des gens par milliers
– Pięknie to śpiewasz. Za każdym razem, gdy słyszę tę piosenkę śpiewaną przez kogoś innego, to myślę o tobie – dziewczyna stanęła w drzwiach i popatrzyła na spokojną twarz matki. – Pod niebem Paryża ulatuje piosenka. Narodziła się dzisiaj w sercu jakiegoś chłopca. Pod niebem Paryża spacerują zakochani. Ich szczęście buduje się na melodii stworzonej dla nich. Pod mostem de Bercy siedzący filozof, dwóch muzyków, kilku gapiów i ludzie w milionach.
– Pamiętasz jak tłumaczyłam słowa tej piosenki – kobieta zamyśliła się.
– Mamo, piosenka „Pod niebem Paryża” zachwycała ludzi już wtedy, gdy śpiewała ją Edith Piaf i jest tak nadal. Ten, kto ją skomponował i napisał słowa, musiał być osobą bardzo romantyczną.
Dziewczyna, postawiła na stoliku dwie filiżanki oraz dzbanek z herbatą i wygodnie usadowiła się na kanapie. Położyła dłoń na ręce matki i delikatnie uścisnęła ją. Ból, jaki czuła spoglądając na bezwładną część ciała swojej mamy był dotkliwy. Jednak miłość do niej była mocniejsza.
ROZDZIAŁ 1
Miałam osiemnaście lat. Byłam pilną uczennicą. W nagrodę za dobre oceny na świadectwie maturalnym i za zdany egzamin na studia, rodzice zafundowali mi wyjazd do cioci. Był to również prezent na moje osiemnaste urodziny. Siostra mojego taty mieszkała we Francji, w małym podparyskim miasteczku. Ciocia Aniela miała odebrać mnie z pociągu na stacji dworca Północnego Paryża, Gare du Nord,. Do pociągu wsiadłam w Brukseli, dokąd dojechałam samochodem razem ze znajomymi. Państwo Luszkowscy, mieli tam rodzinę i jechali do nich na urlop. Ponieważ w ich samochodzie było wolne miejsce, to zgodzili się, abym pojechała razem z nimi. Zapowiadały się wspaniałe wakacje, których zazdrościły mi wszystkie koleżanki z klasy. Wszystko było by dobrze, gdyby nie przykre zdarzenia.
W noc poprzedzającą mój przyjazd, ciocia Aniela miała zawał i znalazła się w szpitalu. Nie mogła z tego powodu ani zawiadomić moich rodziców, ani zorganizować kogoś, kto odebrałby mnie z pociągu.
Stałam przed dworcem w Paryżu i rozglądałam się za nią, gdy podeszło do mnie dwóch chłopców i jedna dziewczyna. Cała trójka jechała razem ze mną w pociągu i zaoferowała mi swoje towarzystwo przez jakiś czas, w oczekiwaniu na moją krewną. Niestety, po odejściu moich „nowych przyjaciół” zorientowałam się, że nie mam portfela.
Ogarnęła mnie rozpacz. Nie dość, że zostałam bez grosza w obcym mieście, to zostałam pozbawiona kartki z adresem do cioci i jej numerem telefonu, którą tata przezornie wcisnął mi przed wyjazdem.
Spoglądając na tłumy ludzi przewijających się przed moimi oczami, stałam jak sparaliżowana. Zapłakana i bezradna nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Była godzina ósma rano, a ja czułam się tak zmęczona jakby to była północ. Zaczęłam iść przed siebie nie wiedząc, gdzie idę i po co.
Przerażał mnie widok czarnoskórych ludzi, których u nas było niewielu,
a w Paryżu, co drugi człowiek był kolorowy.
Nie wiem jak długo wałęsałam się po uliczkach. Przestraszona i jednocześnie zauroczona szłam… i szłam… i szłam. Dotarłam nad Sekwanę. Usiadłam na ławce i rozpłakałam się. Nie mam pojęcia ile czasu siedziałam na tej ławce. Ludzie przysiadali się, spoglądali na mnie ze zdziwieniem
i odchodzili. W pewnej chwili usłyszałam śpiew i akompaniujące mu dźwięki gitary. Piękna melodia, nie pozwoliła mi dalej siedzieć na ławce, ale wręcz „kazała” udać się, w kierunku muzyki. Na brzegu rzeki siedziało trzech młodych mężczyzn. Jeden śpiewał i grał na gitarze, drugi na akordeonie i od czasu do czasu wtórował swojemu koledze śpiewem, a trzeci wybijał rytm na instrumencie przypominającym pałeczki. Usiadłam obok nich i słuchałam. Śpiewali stare francuskie piosenki. Tak piękne, że w pewnym momencie moje nogi poruszyły się. Wstałam i zaczęłam tańczyć.
Taniec zawsze działał na mnie kojąco. Będąc w domu, gdy miałam zły dzień, albo jakiś problem zaprzątał mój umysł, włączałam płytę i tańczyłam w swoim pokoju. Ot tak, sama dla siebie. Te francuskie piosenki podziałały na mnie jak narkotyk. Pląsałam wokół tych mężczyzn, nikt mnie nie przeganiał. Oni zachowywali się tak jakby mnie nie zauważali, a ja tak właściwie też ich nie widziałam. Tylko słyszałam.
Tańczyłam i płakałam. Tańczyłam i marzyłam. Tańczyłam i nie myślałam o tym, co przytrafiło mi się w tym uroczym mieście.
Kiedy przestali grać wróciłam do miejsca, w którym zostawiłam swój plecak i usiadłam na trawie chowając głowę między kolana. Wyczerpana, wrażeniami dnia, na chwilę przymknęłam oczy, aby odpocząć. Czułam się szczęśliwa, chociaż powinnam być w rozpaczy.
– To twoja działka – usłyszałam nad sobą męski głos.
Podniosłam głowę i spojrzałam na młodzieńca, który przykucnął obok mnie. Mężczyzna miał około dwudziestu-pięciu, dwudziestu-sześciu lat. Dobrze zbudowany i na swój sposób przystojny. Nie należał do mężczyzn typu Luce Perry czy Elvis Presley, ale coś w nim było pięknego, pociągającego i interesującego. Czarne kręcone włosy, luźno opadały na jego mocno opalone ramiona. Ciemne oczy ozdobione długimi rzęsami, patrzyły na mnie z odrobiną ciekawości, a na ustach był wyraźny obraz beztroskiego szczęścia.
– No mała…, to twoje. Zarobiłaś.
– Ja…ja? Co ja zarobiłam i kiedy? – Nie potrafiłam wydobyć słów.
Nie wiedziałam czy to mi się tylko śni, czy też dzieje się na prawdę.
– Zarobiłaś i tyle – mężczyzna uśmiechnął się i podał mi garść franków w bilonie, oraz trzy banknoty. – Kiedy zaczęłaś tańczyć do naszych piosenek, to zwiększyłaś naszą widownię – powiedział z wyraźnym zadowoleniem. – Nie mów, że nie widziałaś tych wszystkich, zachwyconych twoim tańcem turystów? – Wziął moją dłoń i położył na niej pieniądze. – Jak chcesz to przyjdź jutro o tej samej porze. Tworzymy niezły kwartet, a dzielimy się po równo tym, co wrzucą turyści do futerału.
Wstał i jeszcze raz popatrzył na mnie. Pomachał mi na pożegnanie i odszedł. Zostałam sama. Nawet nie zauważyłam, że na dworze zaczęło się ściemniać. Światła miasta były piękne, a na ulicach było tak dużo ludzi, że nie czułam strachu przed nocą, którą prawdopodobnie miałam spędzić na ławce. Nagle ogarnął mnie wielki smutek. Dotarło do mnie, że jestem w Paryżu. W mieście, w którym nigdy wcześniej nie byłam i nie mam gdzie spać. Na dodatek nie mam adresu do cioci Anieli i nie mam funduszy na powrót do domu. Szybko przeliczyłam pieniądze wciśnięte mi przez nieznajomego. Ku mojemu zaskoczeniu, było tam siedemdziesiąt osiem franków. – No nieźle, ale na hotel i tak nie wystarczy – pomyślałam i schowałam pieniądze do kieszeni spodni.
– Gdzie mieszkasz? – Ponownie usłyszałam nad sobą głos mężczyzny, który zaledwie kilka minut wcześniej rozmawiał ze mną.
– Ja … Ja …
– No mała, wyduś to wreszcie z siebie, bo chcę cię odprowadzić. Paryż nocą jest tak samo piękny jak niebezpieczny. Więc…?
– Nigdzie nie mieszkam – szepnęłam.
Jak nakręcona katarynka, zwierzyłam mu się z tego, co mnie spotkało i dlaczego tutaj przyjechałam.
– No dobrze, jutro coś wymyślimy – podniósł mój plecak z ziemi i podał mi rękę, aby pomóc wstać. – Chodź, zanocujesz u nas.
Posłuszna jak mała dziewczynka, pozwoliłam mu się poprowadzić wzdłuż brzegu Sekwany. Nie wiem ile czasu szliśmy, ale kiedy dotarliśmy na miejsce, to księżyc był już wysoko na niebie. Miliony gwiazd rozświetlały paryskie niebo, tak jak latarnie paryskie ulice. Doszliśmy do miejsca,
w którym na ziemi leżało kilka osób, a pod murem tliło się ognisko.
– No nareszcie! Gdzieś ty się podziewał mój chłopcze? – Naprzeciw nam wyszła gruba Murzynka, w długiej kwiecistej spódnicy i starym wyciągniętym podkoszulku.
– Antoinette, przyprowadziłem gościa – mój znajomy pociągnął mnie za rękę i postawił przed sobą.
Murzynka przyjrzała mi się, dokładnie oglądając mnie od stóp do głów i pokiwała litościwie głową.
– A ty skąd wytrzasnąłeś to dziecko? – Zapytała całkowicie ignorując moją obecność.
– Okradli ją i musi gdzieś przenocować – odpowiedział mój towarzysz. – Przyjechała w odwiedziny do naszego miasta, nie możemy pozwolić, aby zapamiętała to miejsce jak siedlisko zła. – To powiedziawszy mrugnął porozumiewawczo do kobiety. – Zaopiekuj się nią, ja jeszcze muszę gdzieś wyskoczyć. – Pchnął mnie w stronę Murzynki i zniknął w ciemnościach.
Antoinette zabrała mój plecak i położyła go na starym materacu, na którym spokojnie spało około czteroletnie dziecko.
– Połóż się obok Michèl-Ariel’a – powiedziała do mnie matczynym tonem i podała mi koc. – Jesteś głodna? – Zapytała.
W tym momencie uzmysłowiłam sobie, że przez cały dzień nie miałam nic w ustach i dopiero teraz, kiedy ona wspomniała o głodzie, mój żołądek zaczął się upominać o coś do zjedzenia. Kiwnęłam głową. Kobieta nalała coś do małej plastikowej miseczki, ze stojącego obok ogniska garnka
i podała mi.
– Masz. Jedz. Nie jest wprawdzie ciepłe, ale da się zjeść – podała mi miseczkę z czymś, co wyglądało jak kasza manna z mięsem. Uśmiechnęła się do mnie, jakbym była ważnym gościem, a nie intruzem. – Zjedz kochaniutka spokojnie i połóż się. Jak znam tego nicponia Michèl’a, to wróci jak będzie świtało. Nie siedź zbyt długo, bo ognisko już dogasa, a po ciemku nie jest tu zbyt przyjemnie. Smacznego – poklepała mnie po ramieniu i odeszła na bok, za kotarę zrobioną ze starego koca.
Usiadłam na swoim posłaniu i jedząc przyglądałam się dziecku, śpiącemu na dość zużytym już, ale czystym materacu. Chłopiec miał cztery, może pięć lat. Śliczny jak aniołek. Ciemne kręcone włosy przyklejone były do jego małej, spoconej główki. Oddychał spokojnie, miarowo i co jakiś czas uśmiechał się. Pomyślałam, że pewnie śni mu się coś przyjemnego.
Zjadłam to, co dostałam od Murzynki i położyłam się obok chłopca. Koc nie był mi potrzebny, bo noc była bardzo ciepła. Zasypiając patrzyłam na paryskie niebo. Myślałam o swoich rodzicach i o braciach, którzy tak bardzo zazdrościli mi tego wyjazdu. Myślałam o cioci Anieli, która miała po mnie wyjechać, a nie wyjechała.
Michèl-Ariel obudził się. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i zasnął ponownie. Czułam się szczęśliwa i bezpieczna. W myślach układałam sobie zdania, które powiem koleżankom po powrocie. Układałam cały scenariusz tego, co stanie się ze mną w tym obcym i fascynującym mieście. Zasnęłam chłonąc odgłosy Paryża tak, jakbym wsłuchiwała się w odgłosy mojego miasta. Ciepła noc, szum Sekwany i melodie dochodzące do mnie z wszystkich stron, działały na mnie bardzo uspokajająco. Zasypiałam, a to miasto dopiero zaczynało żyć własnym, nocnym życiem.
Obudziło mnie przeraźliwe chrapanie. Przyzwyczajona do własnego pokoju i do ciszy panującej w nim, nie wyobrażałam sobie nawet, że ktoś może tak okropnie chrapać. Usiadłam na materacu i zobaczyłam śpiącego obok mnie Michèl’a. Niebo zaczynało jaśnieć. Popatrzyłam na swój zegarek. Dochodziła godzina czwarta piętnaście. Dłuższy czas leżałam, wsłuchując się w dochodzące odgłosy, budzącego się miasta, ale emocje związane z poprzednim dniem nie pozwoliły mi ponownie pogrążyć się w sennych marzeniach. Postanowiłam wstać i poszukać toalety. Ulice Paryża wbrew wczesnej, porannej godziny wcale nie były opustoszałe. Zbłąkani po całonocnych imprezach turyści, a może nawet sami mieszkańcy tego miasta, wałęsali się uliczkami próbując dotrzeć do swojego miejsca zamieszkania. Powietrze było rześkie i już zapowiadał się upalny dzień. Szłam przed siebie i co chwilę odpowiadałam na pozdrowienia ludzi:
– Bonjour Mademoiselle.
– Bonjour – mówiłam uśmiechając się do mijanych mnie osób.
Idąc wąskimi uliczkami, chłonęłam zapach porannego Paryża i widoki, jakie mijałam. W pewnym momencie stwierdziłam, że nie wiem gdzie jestem i wpadłam w panikę. Przystanęłam i spróbowałam przypomnieć sobie, którędy szłam i co po drodze widziałam. Dzięki częstym wędrówkom
z rodzicami i braćmi po górach, orientację w terenie miałam perfekcyjnie opanowaną. Kierując się w drogę powrotną intuicyjnie spoglądałam na mijane domy, nazwy ulic i okolice. Kiedy doleciał do mnie szum Sekwany wiedziałam, że trafię do swoich nowych znajomych.
Po drodze znalazłam publiczną toaletę. Dzięki drobnym, które poprzedniego dnia otrzymałam od Michèl’a, mogłam z niej korzystać. Umyłam się
i doprowadziłam do porządku. Gdy dotarłam na miejsce, wyjęłam z plecaka sukienkę oraz sandały i szybko przebrałam się starając zrobić to bardzo cicho, aby nie zbudzić tych, którzy jeszcze spokojnie spali. Spodnie i bluzkę schowałam do plecaka i wyjęłam z niego swoją książkę, którą zaczęłam czytać w pociągu z Brukseli. Usiadłam na brzegu i opuściłam nogi nad wodą. Zaczytana nie zauważyłam jak Paryż szybko budzi się i jak zaczyna się kolejny, zwykły dzień.
– Poczytaj mi.
Usłyszałam za sobą cichy dziecięcy głosik i mała, ciepła rączka delikatnie dotknęła mojego ramienia. Zamknęłam książkę i popatrzyłam na chłopca. Mój nocny aniołek nie przejmując się wysokością nabrzeża i głębokością wody, usiadł obok mnie na betonowym podłożu.
– Powiedz, o czym ta książka? – Duże, ciemne oczy wpatrywały się w okładkę, na której widniała głowa młodej szympansicy.
– O chłopcu, którego ojciec uczył małpkę języka migowego – odpowiedziałam.
– Migowego? Co znaczy migowego? – Chłopiec zaciekawił się patrząc na mnie z coraz większym zainteresowaniem.
– Język migowy, to taki mówiony nie głosem, tylko rękami – odpowiedziałam. – Jeżeli ktoś jest głuchy, to nie może usłyszeć tego, co ktoś do niego mówi, więc czyta z ruchu warg, albo z ruchu rąk.
– Aha. To znaczy taki, jakim Antoinette mówi do Andre – powiedział usatysfakcjonowany tym, że zrozumiał o czym mówiłam. – Małpka jest głucha tak jak Andre?
– Małpka nie jest głucha. Ona nie potrafi mówić tak jak ludzie, więc żeby coś powiedzieć musi „migać”. To znaczy pokazywać słowa palcami, a tata tego chłopca też do niej „miga” i tak się ze sobą porozumiewają.
– To ten tata też jest głuchy? – Zdziwiona mina na twarzy chłopca rozbawiła mnie.
– Nie. On jest naukowcem i chce udowodnić innym ludziom, że można
z szympansami rozmawiać. One nie tylko rozumieją, co się do nich mówi, ale potrafią odpowiadać – uśmiechnęłam się. – Jak chcesz to przeczytam ci tę książkę, ale obawiam się, że nie wszystko z niej zrozumiesz, ponieważ jesteś jeszcze trochę za mały.
– Naprawdę! Przeczytasz mi? Fajnie! – Chłopiec zawołał z taką radością, że nie potrafiłam ukryć rozbawienia.
– Myślę jednak, że nie teraz – usłyszeliśmy nad sobą głos Michèl’a. – No zmykaj, bo Antoinette cię szuka – to powiedziawszy podniósł chłopca
i skierował w stronę obozowiska. – A ty panno lepiej nie siadaj tak, na samym brzegu, bo ktoś cię popchnie i staniesz się częścią Sekwany.
Podał mi rękę i pomógł wstać. Kiedy twardo stanęłam już na nogach, zaczął przyglądać mi się jakbym była okazem muzealnym.
– Fiu, fiu! – Gwizdnął i okręcił mnie dookoła. – Niezła z ciebie laska.
Poczułam jak zaczynają mnie piec policzki. Opuściłam głowę, żeby nie zauważył mojego zakłopotania, ale w środku cieszyłam się z tego, co mi powiedział. Nigdy nie należałam do dziewcząt, które podkreślały swoją urodę seksownymi ciuchami i makijażem, chociaż moi bracia często mnie do tego namawiali. Zawsze lubiłam nosić sukienki, zamiast obcisłych jeansów i topów podkreślających kształty. Z biżuterii nosiłam tylko mój zegarek i srebrny łańcuszek z małą, czterolistną koniczyną, którą dostałam od swojego chłopaka na siedemnaste urodziny. Sukienka, którą miałam na sobie była moją ulubioną. Czerwony materiał w białe groszki i dopasowany do mojej figury krój powodowały, że czułam się dziewczęco i na luzie.
– Jadłaś coś mała? – Michèl przyglądał mi się z troską, jaką często widywałam w oczach moich braci.
– Jeszcze nie.
– To chodź! Antoinette na pewno już coś smacznego przygotowała – złapał mnie za rękę, i pociągnął w stronę osób siedzących na kocach.
Kiedy doszliśmy, gwar na chwilę ucichł i wszystkie oczy spojrzały
w naszą stronę.
– Przedstawiam wam…! – Zawołał, ale natychmiast zorientował się, że nie wie jak mam na imię. Unosząc do góry brwi, popatrzył na mnie wyczekująco.
– Katarzyna – szepnęłam tak, aby nikt poza nim tego nie usłyszał.
– Catherine! – Uśmiechnął się. – Przez jakiś czas będzie z nami mieszkała. Od wczoraj jest naszą rodziną.
– Tobie Catherine przedstawiam mieszkańców prawego brzegu Sekwany. Nie jesteśmy kloszardami, ale wolnymi ludźmi, którzy pracują, bawią się
i żyją szczęśliwie pod niebem Paryża.
Burza oklasków potwierdziła jego słowa i rozmowy, które ucichły
w momencie, gdy podeszliśmy do grupy, powróciły. Przedstawieni mi rzed chwilą ludzie zaczęli zachowywać się tak jakbym żyła z nimi od dawna.
Usiadłam na materacu obok Michèl-Ariel’a i zaczęłam jeść podaną mi przez młodą Murzynkę potrawę. Nie smakowało mi to, co dostałam do jedzenia, ale miałam dwa wyjścia: albo zjeść, albo ściskać żołądek z głodu. Wybrałam jedzenie. Patrząc na innych jak z apetytem zajadają danie przygotowane przez Antoinette, nie miałam odwagi nic powiedzieć. Wmawiałam sobie, że jem typowe dla Francji jedzenie i musi mi smakować.
Jak powstała „Pamiątka z Paryża”
„Pamiątka z Paryża” jest kolejną moją książką, ale dla mnie bardzo szczególną, do której zawsze będę czuła pewien sentyment. Siedem dni spędzonych w Paryżu pozostanie w mojej pamięci na bardzo długo, ponieważ spędziłam te dni z kimś bardzo dla mnie ważnym i dlatego, że zobaczyłam Paryż oczami legend, tajemnic i historii, dzięki pewnej wspaniałej kobiecie, imieniem Mireille.
Mieszkałyśmy w pięknym podparyskim miasteczku Yerres i codziennie rano jechałyśmy pociągiem do Paryża. Spędzałyśmy w nim cały dzień i wieczorem wracałyśmy. Dzięki Mireille poruszanie się w podziemiach metra było szybkie i proste. Gdybyśmy były same to z pewnością większą część czasu błądziłybyśmy klucząc z jednego peronu na drugi.
Mireille oprowadzała nas uliczkami tego miasta i prawie w każdym miejscu potrafiła opowiedzieć coś ciekawego, co głęboko trafiało do mojej wyobraźni. Kiedy kilka lat temu byłam w Paryżu, widziałam to miasto tylko z perspektywy zabytków i turystycznych atrakcji. Teraz, zobaczyłam to wszystko oczami imaginacji. Oczami legend, ciekawostek i tego wszystkiego, czego nie zobaczy przeciętny turysta. W opowiadaniach Mireille nie było dat, ani zbyt wielu nazwisk, ale był tamten świat. Piękny i okrutny jednocześnie. Dokładnie taki, jaki starałam się odtworzyć we wspomnieniach mojej bohaterki.
Ktoś, kto jeszcze nie był w tym mieście, to po przeczytaniu tej książki może nabierze ochoty, aby tam pojechać. Spacerując ulicą Champs–Élysées, nie będzie widział tylko drogich sklepów i restauracji, ale oczami własnej wyobraźni, zobaczy spacerującą Marię Antoninę. Kiedy pojedzie na cmentarz Pere Lachaise, (koniecznie trzeba go zobaczyć) to biegając w poszukiwaniu grobów F.Chopina, J.Morrisona, czy E.Piaf, poczuje tę dziwną magię starych, ponad stu letnich grobowców.
Ktoś, kto był w Paryżu, to z pewnością przypomni sobie te wszystkie miejsca, które widział. O których tak niewiele być może wie.
Tak jak powiedział jeden z moich bohaterów, na świecie jest tysiące pięknych miast. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam, chociaż kilka z nich zobaczyć, ale bardzo chciałabym je zwiedzić właśnie z kimś takim jak Mireille. Nie z przewodnikiem, który klepie z pamięci regułki typu: „to jest…”, ale z kimś, kto opowie mi o tym mieście ciekawe legendy. Pokaże miasto od strony historii działającej na wyobraźnię, nie historii podręcznikowej, ale tej wtajemniczonej w życie codzienne, w intrygi byłych mieszkańców, w romanse itp.