Recenzje książek

miłość

MGŁA ZAPOMNIENIA – Bianka Minte-Konig

Bianka Minte Konig to niemiecka pisarka i profesor literatury mediów i edukacji teatralnej. Urodziła się w 1947 roku w Berlinie jako córka księgarza. Obecnie mieszka w Brunszwiku i na Majorce. W roku 1975 wstąpiła na Uniwersytet Nauk Stosowanych w Braunschweig, gdzie od 1980 roku wykłada jako nauczyciel na Wydziale Opieki Społecznej. Pisać zaczęła w wieku 49 lat i są to książki dla dzieci i młodzieży, z których niektóre zostały przetłumaczone na 22 języki i stały się bestsellerami. Serie jej książek to „Niegrzeczne Dziewczyny”, czy „Miłość i tajemnica”.

Mgła zapomnienia

Wydawnictwo Adamus rok 2010

stron 168

Mgła zapomnienia to powieść młodzieżowa z serii „Miłość i tajemnica”. Nie oznacza to jednak, że osoba dorosła, nawet bardzo dorosła tak jak ja, nie zaczyta się w niej.

Viktoria jest Niemką, mieszkającą razem z rodzicami w Brukseli, gdzie jej ojcu zaproponowano pracę w komisji unijnej. Wakacje dziewczyna często spędza u dziadka we Francji, aż do dziesiątego roku życia, kiedy to dziadek wraz ze swoją drugą żoną wyprowadza się do Nicei. Kiedy Viki ma 15 lat starszy pan umiera, a ona dowiaduje się, że dziadek zapisał jej w spadku dom w którym spędzała wakacje, dom nad morzem w uroczej miejscowości, z którą łączy ją wiele miłych wspomnień. Podczas kolejnych wakacji, które Viktoria spędza z mamą w domu dziadka, a właściwie to już w swoim domu, znajduje na plaży medalion, który jest początkiem tajemniczych sytuacji, jakie mają miejsce, włącznie z lunatykowaniem i omamami słuchowo-wzrokowymi. W odnalezionej grocie dziewczyna natrafia na tajemniczy napis, lecz nikt nie chce jej udzielić informacji, co ten zapis (w formie daty) może upamiętniać. Sama więc drąży temat wciągając w to przyjaciela z dzieciństwa, który…

Ojej, ale się rozpisałam. O mało co, a streściłabym całą książkę, a tego przecież nie zrobię, bo cóż to by była za przyjemność czytania, do której mam nadzieję zachęcić, potencjalnego czytelnika czy czytelniczkę.

Jak już wspomniałam na początku, jest to literatura młodzieżowa, ale nie koniecznie tylko dla młodzieży. Książka napisana jest w taki sposób, że przyciągnie nawet dorosłego czytelnika. Treść podzielona jest na rozdziały, z których każdy poprzedzony jest fragmentem książki, którą w czasie wakacji czyta Viktoria. Fragmentem w jakiś sposób nawiązującym do fabuły. Piękne opisy miejsc oraz widoków, a także warunków atmosferycznych zmieniających się w tym malowniczym zakątku Francji jak w kalejdoskopie, dopełniają tajemniczości, którą nasycona jest powieść. Wśród poszukiwania wyjaśnień dziwnych zdarzeń, nie zabrakło również młodzieńczej, spontanicznej miłości, która zaczęła tlić się dawno temu i rozpala się z każdym kolejnym wakacyjnym dniem.

Autorka w dość przystępny sposób odkrywa, bardzo powoli kolejne fragmenty tajemniczej układanki i robi to tak zmysłowo, że trudno się wprost oderwać od czytania kolejnych stron.

Narracja jest napisana w pierwszej osobie, powoduje to, że czytelnik w pewien sposób zaprzyjaźnia się z główną bohaterką, czekając z niecierpliwością zakończenia jej opowieści. Viktoria jest sympatyczną młodą kobietką, która z pewnością da się lubić i myślę, że wiele dziewcząt chciałoby się znaleźć na jej miejscu, nie tylko z powodu spadku, ale również z powodu przygód jakie ma okazję przeżyć.

Książeczka jest niewielka i czyta się ją wyjątkowo szybko, dlatego polecam ją każdemu, kto ma ochotę na odkrywanie tajemnic. Nie tylko młodzież znajdzie w niej coś dla siebie. Wątek  tajemniczych zjawisk, wątek miłosny i odrobina strachu jeszcze nikomu nie zaszkodziły, a tytułowa mgła niejeden raz spowoduje, że przez ciało przebiegnie dreszcz.

Jutra nie będzie – fragment 1

ROZDZIAŁ 1

Tego roku czerwiec był wyjątkowo upalny. Pod koniec miesiąca, kiedy zaczął się już okres urlopowy, plaże były zapełnione turystami, ale jej nie przeszkadzał ten tłok. Idąc wolno w stronę molo, myślała
o swoim życiu, które nie było przecież takie złe. Ile jest kobiet na świecie, które marzą o takim właśnie życiu. Ale ona nie marzyła. Ona cały czas oczekiwała od życia czegoś więcej. Egoistyczne pragnienie własnego szczęścia, wkrótce skończy się mrzonką. Czego oczekiwała? Chyba sama nie potrafiła tego zrozumieć.

Otworzyła torebkę i spojrzała na kupioną kilkanaście minut temu butelkę whisky Jack’a Daniels’a. Dotknęła jej i uśmiechnęła się. To będzie efektowne pożegnanie. Rozstanie się z wszystkimi tak jak chce i nikt jej tego nie zabroni.

Idąc wolnym krokiem w stronę molo, ciekawie spoglądała na bawiące się na plaży dzieci. Chłodna woda Bałtyku delikatnie pieściła jej stopy. W powietrzu unosił się zapach olejku do opalania, glonów
i potu. Widok molo zbliżał się. Oczami wyobraźni widziała siebie siedzącą na wilgotnych deskach, z nogami opuszczonymi w dół,
a przed sobą widok błękitnego morza.

Po raz kolejny otworzyła torebkę i wyjęła z niej fotografię. Spojrzała na zdjęcie i dotknęła palcem twarzy mężczyzny, potem twarzy małego chłopca o jasnych, kręconych włosach. Na końcu pogłaskała kciukiem twarz dziewczynki z cienkimi blond warkoczami.

– Jak one są podobne do ojca – pomyślała i schowała fotografię
z powrotem do torebki.

Nad głową usłyszała krzyk mewy. Popatrzyła w górę i odprowadziła ptaka wzrokiem tak daleko, aż zniknął z jej pola widzenia. Słońce wolno zaczęło zbliżać się do granicy nieba z morzem, przybierając kolor dojrzałego pomidora.

– Jutro znów będzie upalnie – pomyślała. – „Kiedy słońce krwawo wschodzi, w marynarzu bojaźń rodzi, kiedy czerwień o zachodzie, wie marynarz o pogodzie”– przypomniała sobie słowa, które kiedyś usłyszała od starego rybaka.

Plażowicze powolutku zaczęli opuszczać miejsce całodziennego pobytu. Coraz mniej osób uporczywie korzystało z ostatnich promieni słońca. Z czarnej torebki, którą miała przewieszoną przez ramię, zaczęła dobiegać melodyjka telefonu komórkowego. Spojrzała na numer i zignorowała połączenie. Wcisnęła czerwony przycisk wyłączający telefon i schowała aparat do kieszeni spodni.

Nareszcie molo. Dotarcie do niego plażą, zajęło jej ponad trzy godziny, ale warto było podjąć ten wysiłek. Taki długi spacer był jej potrzebny. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy podjęła decyzję i przygotowała się, tak jak wcześniej to zaplanowała. Idąc po deskach molo, obserwowała ludzi siedzących na ławkach. Nieliczni, którzy jeszcze pozostali, delektowali się ostatnimi promieniami letniego słońca.

Szła, wolno stawiając kroki. Czuła się szczęśliwa. Przed oczami przesunęło się jej całe trzydziestokilkuletnie życie. Uśmiechnęła się do swoich wspomnień z dzieciństwa, z lat szalonego okresu studenckiego i swojego małżeństwa z Igorem.

Na końcu pomostu było już prawie pusto. Nieliczni, którzy jeszcze tak jak ona przebywali tutaj, to głównie zakochani chcący spędzić romantyczne chwile przy blasku zachodzącego słońca i szumu fal.

Usiadła na skraju mola i spojrzała na rozciągający się przed nią widok. Biała piana kołysząca się na falach i spokojny szum wody, delikatnie pieściły jej zmysły.

– Tu nie wolno siedzieć! – Usłyszała nad sobą ciepły, męski głos.

Odwróciła się i popatrzyła na stojącego za nią mężczyznę.

– Wiem. Przepraszam, ale ja tylko tak na chwilkę – przesłała mężczyźnie, jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. – Tu jest tak cudownie, nie robię przecież nic złego.

– To nie chodzi o to, że pani robi coś złego, ale chodzi o pani bezpieczeństwo! – Mężczyzna odpowiedział, wyraźnie zaniepokojony jej zachowaniem.

– Proszę się nie martwić, posiedzę kilka minut i odejdę – zapewniła nieznajomego pewnym głosem. – Poza tym bardzo dobrze pływam…, gdybym niechcący wpadła do wody.

– No dobrze, ale niech pani na siebie uważa, bo siedzenie na deskach, na takim skraju jest ryzykowne. Ufam pani i żegnam. Życzę miłego wieczoru.

To powiedziawszy mężczyzna ukłonił się jak dżentelmen i odszedł. Patrzyła za nim jak odchodzi wolnym i spokojnym krokiem.

– Jak to miło, że ktoś obcy się o mnie martwi – pomyślała. – Ale nie chcę, aby się o mnie martwili. To moje życie i sama mam zamiar
o nim decydować. Nie mogę pozwolić, aby moi najbliżsi żyli w poczuciu bezradności.

Wyciągnęła z torebki butelkę whisky i upiła duży łyk. Rozejrzała się dookoła i sprawdziła czy ktoś jej nie obserwuje. Zadowolona
z tego, że pozostali na molo spacerowicze są zajęci wyłącznie sobą, upiła kolejny.

– Cudownie patrzeć na tę wolność wody, płynie sobie jak chce
i nie ma żadnych problemów – powiedziała sama do siebie.

Upiła następny łyk i otwierając po raz kolejny torebkę wyjęła małą buteleczkę z tabletkami.

– „Oxazepam” – przeczytała napis na buteleczce. – Pani doktor powiedziała, że mi pomogą – uśmiechnęła się do siebie. – Nie zdawała sobie chyba nawet sprawy z tego, jak bardzo pomogą. Wysypała na rękę wszystkie tabletki, spojrzała na nie i po raz kolejny uśmiechnęła się. Włożyła do ust całą zawartość, jaka znajdowała się na jej dłoni i szybko popiła bursztynowym płynem z butelki.

– Ciekawe, kiedy zacznie działać? – Pomyślała i upiła kolejny łyk.

Siedziała delektując się szumem morza i malowniczym szaro-błękitem nieba. Popatrzyła na zakupioną i opróżnioną już prawie do połowy butelkę i poczuła, że alkohol w towarzystwie leków pomalutku zaczyna działać. W jej głowie myśli uruchomiły taniec, połączenia napoju i tabletek.

Zaczęły się zawroty głowy, ale morze nadal wyglądało zjawiskowo. Nad głową usłyszała krzyk mewy. Zerknęła na ptaka, który chwilę krążył nad nią, a następnie zaczął oddalać się w stronę horyzontu. Na deskach molo, około dwóch metrów od niej usiadła rybitwa
i przyglądała się jej z zaciekawieniem.

– Cześć mała? Chcesz trochę? Podzielę się z tobą, ale ptaszki chyba nie piją whisky? – Powiedziała do ptaka, który patrzył na nią tak jakby chciał jej odpowiedzieć.

Upiła kolejny łyk i krzyknęła:

– Na zdrowie Lauro!

Nieliczni ludzie siedzący na ławkach popatrzyli w jej stronę, ale nikt specjalnie nie zainteresował się samotną kobietą, siedząca na brzegu mola.

ROZDZIAŁ 2

Maurycy, jak każdego wieczoru wypłynął łodzią w morze, aby
w ciszy i spokoju pożeglować spokojnie przy zachodzie słońca. To było jego największą przyjemnością i rozrywką odkąd przeszedł na emeryturę. Choroba jego żony, chwilami doprowadzała go do szaleństwa, ale nie miał w sobie tyle siły, aby oddać ją do zakładu. Kochał ją cały czas tak samo jak sześćdziesiąt lat temu. Ciągle była piękna mimo wieku i mimo choroby, która zawładnęła jej ciałem
i umysłem.

Przepływając wzdłuż plaży, powolutku zaczął zbliżać się w okolice mola. Latarnie romantycznie oświetlały ten kawałek „drewnianego lądu”. O tej porze niewielu już było wczasowiczów, chociaż pogoda sprzyjała spacerom. Podpływając do molo zauważył kobietę siedzącą na krawędzi drewnianego podłoża mola, jednej z wielu atrakcji tej małej, nadbałtyckiej miejscowości. Złapał lornetkę i zaczął obserwować. Kobieta wyglądała na pijaną. Rozmawiała sama ze sobą i co chwilę pociągała łyk z butelki, którą chowała do torebki, starając się ukryć ją przed oczami innych.

– Zwariowana turystka! – Pomyślał ze złością, ale nie potrafił oderwać od niej oczu.

Kobieta, nie zdawała sobie sprawy z tego, że ktoś ją obserwuje. Popijała „ostro” i rozmawiała z rybitwą, która odważnie przystanęła
w jej pobliżu.

Młoda, piękna i najprawdopodobniej z problemem. Przekonana, że alkohol go rozwiąże. Zatrzymał łódź w miejscu, w którym doskonale widział i słyszał nieznajomą. Odłożył lornetkę i zaczął obserwować kobietę z narastającym niepokojem.

Upiła kolejny, chyba ostatni łyk i wrzuciła butelkę do wody, głośno się przy tym śmiejąc.

– Koniec! – Usłyszał dźwięczny, melodyjny głos. – Adios! Żegnaj Lauro. Jutra nie będzie. Pozostaniesz wolna!

Spróbowała wstać, ale zachwiała się. Zakryła twarz dłońmi i zaczęła głośno szlochać

– Wybaczcie mi – powiedziała. – Nie mogę wam tego zrobić, musicie żyć radosne, a nie w bezsilności i rozpaczy. Kocham was. – Wyjęła z torebki kawałek papieru, przytuliła do twarzy i schowała pod bluzką w okolicy serca.

Po tych słowach wstała i chwiejąc się wskoczyła do wody.

 * * *

Powieki były ciężkie jak z ołowiu. Kiedy próbowała otworzyć oczy, wszystko wokół wirowało, a głowa była jak „zaminowana”. Każdy ruch mógł spowodować jej wybuch. Oddychanie sprawiało wielki ból, jak gdyby na klatce piersiowej ktoś położył ogromny kamień. Przełykając ślinę czuła coś w rodzaju, przyczepionych do jej gardła tysięcy rozżarzonych węgli. Leżała starając się nie otwierać oczu. Ciszę, jaka ją otaczała od jakiegoś czasu przerywał wesoły świergot wróbla.

– To niemożliwe – pomyślała. – W piekle nie ma ptaków, a na niebo sobie nie zasłużyłam.

Usłyszała odgłos otwieranych drzwi, za którym „wszedł” przyjemny zapach smażonego boczku i jajek. Poczuła mdłości. Bojąc się otworzyć oczu pomyślała, że to tyko złudzenie. Ktoś postawił coś obok niej, a zapach, jaki docierał do jej zmysłów zaczynał się niebezpiecznie zbliżać. Doświadczyła dziwnego ucisku w żołądku. Z środka brzucha coś gwałtownie chciało wydostać się na zewnątrz. Otworzyła oczy i spojrzała w stronę, z której dochodził zapach. Na stoliku obok łóżka stała taca, a na niej znajdowały się kubek z parującym kakao oraz talerz z jajecznicą i dwoma pachnącymi bułkami.

Popatrzyła w stronę, dochodzącego do niej światła i zobaczyła nad sobą opaloną twarz starszego mężczyzny.

– Obudziłaś się wreszcie – powiedział uśmiechając się do niej. – Przyniosłem ci śniadanie. Mam nadzieję, że dziś jesteś głodna. Smacznego. Wrócę za jakiś czas i zabiorę naczynia.

Mężczyzna pogłaskał ją po dłoni i wyszedł z pomieszczenia

– Jezu, gdzie ja jestem!? Przecież nie mogłam trafić do nieba za to, co zrobiłam, bo zrobiłam coś złego – pomyślała.

Rozejrzała się dookoła. Przez okno wpadały wesołe promienie słońca. Leżała w łóżku, w czystej pachnącej pościeli. Ściany pokoju były w kolorze pistacji, a na drewnianej podłodze leżał beżowo-brązowy dywan. W jednym rogu znajdowała się trzydrzwiowa, stara szafa na ubrania a w drugim, toaletka z dużym lustrem. Na stoliku przy łóżku stał wazon z świeżymi daliami i talerz z pachnącą jajecznicą, kubek z parującym napojem i szklanka soku pomarańczowego, oraz butelka wody mineralnej. Na dużym wiklinowym fotelu, stojącym pod oknem leżały jakieś ubrania. Przyjrzała się im i od razu stwierdziła, że nie należą do niej. Spojrzała na siebie i dopiero teraz zauważyła, że na sobie ma zielony męski podkoszulek, pod którym nie było nic, żadnej bielizny. Zamiast majtek miała założony pampers jak u małego dziecka Odruchowo pociągnęła materiał zakrywając intymne części swojego ciała i ciaśniej owinęła się lekką kołdrą, którą była przykryta.

Usiadła na łóżku i zabrała się do jedzenia. Smakowało, chociaż żołądek próbował stawiać opór i chciał zaraz wszystko oddać z powrotem. W głowie cały czas czuła wielkie kołatanie, ale narastający głód zwyciężył nad bólem głowy.

– Co jest? Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Kim jest ten facet? – Próbowała odtworzyć w pamięci ostatnie chwile. – Byłam na molo, piłam whisky, bo chciałam… O nie!  To nie może być prawdą! On nie mógł tego zrobić, ja przecież miałam wszystko zaplanowane do ostatniej sekundy – zakryła dłońmi twarz i rozpłakała się. – To nieprawda, to tylko moja wyobraźnia, ja nie chcę… Jutra nie ma!

Uszczypnęła się w nogę. Zabolało jak diabli. Wstała z łóżka
i chwiejnym krokiem podeszła do lustra. Kobieta, która patrzyła na nią z drugiej strony wyglądała jak zombie. Szara na twarzy, a luźno opadające na ramiona włosy przypominały zmoczone siano. Pod lewym okiem na policzku, widniał duży fioletowy siniak, a ciemne plamy pod oczami tylko dodawały upiorności. Wróciła do łóżka, schowała głowę pod kołdrę i rozpłakała się.

Drzwi pomieszczenia otworzyły się i usłyszała głos mężczyzny, który przyniósł jej tacę z napojami i jedzeniem.

– Zjadłaś. To cudownie! – Mężczyzna odchylił kołdrę i popatrzył na nią z uśmiechem. – Cokolwiek cię dręczy obiecuję, że ci pomogę.

Usiadł na brzegu łóżka i pogłaskał jej mokry policzek.

– Masz problem, a ja mam nadzieję, że pozwolisz sobie pomóc. – Spojrzał w jej zdziwione, zielone oczy. – Może jestem stary, ale nie mogłem patrzeć na to jak skaczesz do wody. Nie mogłem pozwolić ci… domyślam się, co chciałaś zrobić… – mężczyzna ściszył głos do szeptu. – Wiem też, że dobrze zrobiłem ratując cię. Mam nadzieję, że opowiesz mi kiedyś o tym, co ci leży na sercu.

Dotknął jej drżącej dłoni i wyszedł.

– Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego?! – Krzyczała w myślach.

Położyła się w pozycji embrionalnej i zaczęła głośno szlochać. Płacz zmęczył ją tak bardzo, że zasnęła. Kiedy ponownie obudziła się pokój zalewała ciemność tylko przez okno wdzierał się delikatny blask księżyca. Firanka lekko falowała, co świadczyło o tym, że okno jest uchylone.

Usiadła na łóżku i głęboko wciągnęła świeże, nocne powietrze zmieszane z zapachem lipy i lawendy. Pomyślała o mężu i dzieciach, których zostawiła uciekając na drugi koniec Polski. Za kilka dni wrócą z wakacji i znajdą na stoliku w kuchni list, który napisała, aby uchronić ich przed cierpieniem, przed bezradnością, przed rozpaczą. Dobrze wiedziała, że Igor nie uwierzy w to, co napisała. Będzie jej szukał, ale pisząc ten list łudziła się, że nigdy jej nie odnajdzie. Wszystkie swoje dokumenty schowała w bankowej skrytce, aby nie można było zidentyfikować ciała. Jedyne, co miała przy sobie to nowy telefon komórkowy, ale ten po zetknięciu z wodą nie powinien dawać szansy na identyfikację człowieka. Miała także zdjęcie, które pod wpływem wody, nie powinno być czytelne.

Wstała i podeszła do okna. Otworzyła je na całą szerokość i usiadła na parapecie z myślą opuszczenia pokoju. Poczuła się jednak zbyt słaba i postanowiła poczekać, aż dojdzie do siebie i nabierze sił.      

Wróciła do łóżka i wsunęła się pod kołdrę. Przytuliła twarz do poduszki i zamknęła oczy. Zasnęła.



Jak powstała „Jutra nie będzie”

Okładka3.jpgTak właściwie to nie wiem, dlaczego taki właśnie temat nasunął mi się do głowy.Choroby towarzyszą mi od bardzo dawna.  Tak w skrócie:

Laura jest młodą kobietą, szczęśliwą mężatką i matką dwójki dzieci. Niestety diagnoza lekarska burzy spokój jej wygodnego życia. Aby nie obarczać swoich najbliższych cierpieniem spowodowanym chorobą, postanawia odejść od rodziny. Nie potrafi pogodzić się z myślą o śmierci, która może nastąpić po długich latach cierpienia. Od chwili usłyszenia diagnozy walczy nie tylko z chorobą, ale również ze strachem przed tym, – co będzie dalej. Wyjeżdża do małej nadmorskiej miejscowości gdzie próbuje popełnić samobójstwo. Dzięki staremu rybakowi Maurycemu nie udaje jej się zrealizować swojego planu. Poznaje grupę ludzi, którzy napełniając nadzieją, postanawiają jej pomóc. W prywatnej klinice, prowadzonej przez grono przyjaciół, a zarazem lekarzy różnych specjalności Laura decyduje się zawalczyć o życie.”

Pisałam ją i razem z moją bohaterką przeżywałam (jeszcze raz) to co ona czuła. Napisałam w nawiasie „jeszcze raz”, bo sama prawie 20 lat temu byłam poważnie chora i walczyłam z nowotworem. W trakcie pisania przypominały mi się sytuacje jakie przeżywałam leżąc w szpitalu. Niewiele jednak pamiętam z tamtego okresu oprócz tego, że panicznie się bałam o los moich małych wtedy dzieci. Syn miał 8 lat a córka 2 lata. Nie wyobrażałam sobie sytuacji, że zostaną same ze swoim ojcem, który… No dobrze nie tym miałam pisać.

W trakcie pisania książki dowiedziałam się o chorobie nowotworowej, na którą zachorowała moja przyjaciółka, ale do końca nie wierzyłam, że ona może z tej choroby nie wyjść zwycięsko. Osoba tak pełna życia, optymizmu i wiary w dobro, nie mogłaby przecież przegrać z chorobą.

Jednak przegrała…,

zanim zdążyłam oddać książkę do drukarni.

Pamiątka z Paryża – fragment 3

– Michèl, nalej jej. Co tak stoisz jak słup?! – Starała się mówić neutralnym głosem, ale wyraźnie wyczuwałam w nim zakłopotanie.

Wypiliśmy po dwie filiżanki cytrynówki, czyli wody z kostkami lodu
i cytryną i pożegnaliśmy się z Mamon.

Wyszliśmy z kamienicy i w milczeniu szliśmy przed siebie uliczkami Montmartre. Dzielnica zabudowana była starymi kamienicami, ciągnącymi się wzdłuż krętych, ostro wznoszących się, brukowanych uliczek i wąskich przejść ze schodami. Wydawała się być zbudowana w innym charakterze niż reszta miasta. Michèl trzymał mnie za rękę i co chwilę spoglądał w moją stronę, z wyraźną troską. Nie wiedziałam, o czym myśli, ale widziałam, że martwi się.

– Czy coś się stało? – Zapytałam zaniepokojona tym jego milczeniem.

– Nie. Dlaczego pytasz?

– Widzę, że jesteś dziwnie tajemniczy.

Uśmiechnął się, ale w tym jego uśmiechu nie było nic z radości. Objął mnie ramieniem i głęboko spojrzał mi w oczy. W jego wzroku było coś intrygującego, coś tajemniczego, coś…, czego zaczęłam się bać. Czułam, że czymś się martwi. Mój niepokój, natychmiast odzwierciedlił się w moim ciele drżeniem warg i napływającymi do oczu łzami.

– Hej! Co się dzieje mała?

– Nic.

– Pewnie! W takim razie, dlaczego drżysz?

– Ja? Wydaje ci się.

– Może się boisz?

– Ja? Czego? – Przybrałam irytujący ton.

– Uczucia.

Poczułam jak przez całe moje ciało przechodzi miliony ciarek. W dole brzucha doznałam dziwnego bólu, a serce zaczęło mi walić jak kowalski młot.

– O czym ty mówisz? – Zapytałam, niby spokojnym, zdziwionym tonem.

– O uczuciu. O miłości – odpowiedział, patrząc na mnie tajemniczo. – Jeśli chodzi o mnie, to ja się boję. Czuję, że dzieje się ze mną coś dziwnego. Przyznam szczerze, że dawno takiego uczucia nie doświadczyłem.

– Michèl, przestań!

– Nie mogę. Nie mam zamiaru cię skrzywdzić i chcę, abyś o tym wiedziała. Obawiam się jednak, że mogę zrobić coś głupiego. Coś, czego potem będę żałował. – To powiedziawszy nachylił się i pocałował mnie w usta.

Myślałam, że eksploduję. Moje ciało zaczęło zachowywać się dziwnie. Pragnęłam go z całych sił i jednocześnie bałam się. Zrozumiałam, że powiedzenie „miłość od pierwszego wrażenia”, to szczera prawda. Właśnie doświadczałam tego na sobie i co gorsza, chyba z wzajemnością.

Oderwaliśmy nasze usta od siebie i w milczeniu dalej przemierzaliśmy okolice Montmartre. Zaślepiona tym, co czuję, nie zwracałam uwagi na piękno mijanych uliczek i kamienic.

– Jak już jesteśmy w tej okolicy, to powiem ci legendę tego wzgórza – Michèl starał się rozładować sytuację i jednocześnie zainteresować mnie czymś. – W trzecim wieku naszej ery, na wzgórzu Montmartre, zginął śmiercią męczeńską duchowny Dionizy. Poganie rozdrażnieni prowadzoną przez niego misją chrystianizacji postanowili ściąć mu głowę. Zgodnie
z legendą, święty Dionizy wziął swoją obciętą głowę w ręce i przeszedł
z nią jeszcze kilka kilometrów, przez cały czas modląc się. W miejscu, gdzie wreszcie dopadła go śmierć, zostało zbudowane opactwo, które przez stulecia pełniło miejsce pochówku większości królów Francji.

– Bardzo ciekawe jest to, co opowiadasz. Nie wiedziałam, że mój pobyt
w Paryżu będzie tak owocny w legendy.

– Staram się, abyś zobaczyła Paryż nie tylko z tej złej strony. Złodziei, kloszardów i żebraków.

– Wydaje mi się, że jak na drugi dzień pobytu mam bardzo dobre zdanie
o tym mieście, a zwłaszcza o mieszkających tu ludziach.

– Cieszę się – Michèl popatrzył na mnie tym swoim szelmowskim,
a zarazem męskim wzrokiem. – Mam nadzieję, że to także moja zasługa?

– Szczególnie twoja – odpowiedziałam przytulając się do niego.

ROZDZIAŁ 2

 

Michalina zauważyła łzy w oczach matki i postanowiła zakończyć wspominanie.

– Na dzisiaj koniec mamo. Jestem zmęczona, ale jutro mam wolne, więc możemy kontynuować.

– Masz rację. Co za dużo to nie zdrowo – Katarzyna uśmiechnęła się do córki. – Też czuję się zmęczona. Pomóż mi się położyć – poprosiła, chociaż dobrze wiedziała, że córka zrobi to bez jej sugestii.

Michalina pomogła mamie umyć się i kiedy Katarzyna przebrała się
w nocną koszulę oparła ją na swoim ramieniu i przeniosła z wózka inwalidzkiego do łóżka.

– Zostaw jeszcze na chwilę zapalone światło.

– Jak sobie życzysz mamo – odpowiedziała i wychodząc z pokoju matki wygasiła tylko górną lampę, zostawiając przy łóżku zapaloną starą, nocną lampkę w kształcie Wieży Eiffla.

Wiedziała, że nie zgasi tej lampki aż do świtu, bo nie będzie mogła zasnąć. Zawsze, kiedy wspominała swój pobyt w Paryżu, potem całą noc myślała o nim i o tych kilku upalnych dniach, które spędziła pierwszy raz sama, daleko od domu. Wśród obcych, którzy na ten właśnie czas, stali się dla niej kimś więcej niż rodziną. Znała swoją matkę na wylot i wiedziała, że od teraz kilka dni spędzą w zadumie i ciszy. Z pełną premedytacją prosiła ją o to, aby opowiedziała jej o ojcu, bo zdawała sobie sprawę z tego jak bardzo jest szczęśliwa wracając do tamtych dni.

Michalina już od dłuższego czasu myślała o tym, aby pojechać do Paryża i chociaż spróbować odszukać ojca, ale pozostawienie matki w takim stanie samej w domu, uniemożliwiało jej te plany. Katarzyna starała się być bardzo samodzielną, jednakże często w nocy budziła się z bólem i wtedy ona – córka pomagała jej go ukoić. Zasypiała wtedy w łóżku obok niej, i nuciła cichutko jej ulubione piosenki. Opiekowała się nią, bo pamiętała z dzieciństwa troskę, jaką mama przelewała na nią. Wypadek przekreślił wszystkie plany matki na przyszłość. Zamknął drogę do kariery, którą na pewno zrobiłaby, gdyby nie straciła władzy w nogach.

Od dziecka Katarzyna marzyła o tańcu w balecie. Chciała zostać zawodową tancerką i od najmłodszych lat, gdy tylko słyszała interesującą dla siebie muzykę, tańczyła. Nie zwracała uwagi na to gdzie jest, kiedy muzyka porywała jej nogi do pląsu. Potrafiła tańczyć w deszczu na parkowym trawniku, na plaży, na chodniku, w domu podczas sprzątania czy gotowania. Śmiały się wtedy głośno i były bardzo szczęśliwe.

Teraz taniec jest dla niej tylko wspomnieniem, tak jak te kilka dni spędzonych w Paryżu. Michalina znała te opowieści na pamięć, ale ciągle potrafiła ich słuchać z zainteresowaniem. Zamykała oczy i wyobrażała sobie osiemnastoletnią dziewczynę, biegającą wąskimi uliczkami tajemniczego miasta. Uwielbiała słuchać legend, jakie przekazywała jej wraz ze swoimi wspomnieniami. Żałowała tylko, że Katarzyna nie posiada żadnych fotografii z tamtych wakacji. Wiedziała dokładnie jak wygląda jej ojciec, ponieważ dzięki wspomnieniom mamy, znała każdy szczegół tego mężczyzny. Człowieka, który zostawił jej matce pamiątkę.

Michalina wiedziała również, że matka pisze pamiętnik. Zaczęła go pisać jeszcze długo przed wyjazdem do Paryża. Nigdy nie prosiła jej o to, aby pozwoliła go przeczytać, chociaż bardzo ciekawiło ją, o czym mama pisze.

Zmęczona udała się do łazienki i wzięła długą, gorącą kąpiel. Zanim weszła do swojego pokoju, zajrzała jeszcze do sypialni matki. Lampka przy łóżku nadal się paliła, mimo to Katarzyna spokojnie spała, uśmiechając się przez sen do swoich myśli.

Cichutko zamknęła za sobą drzwi i poszła do siebie. Położyła się na łóżku i długo rozmyślała o tym, jak potoczyłyby się jej losy, gdyby matka pozostała w Paryżu z jej ojcem. Czy mieszkaliby razem pod mostem na brzegu Sekwany, czy mieliby swoje małe, paryskie mieszkanko? Myśli coraz wolniej przepływały przez jej głowę, aż w pewnym momencie całkowicie odcięły ją od rzeczywistości. Zasnęła jak Katarzyna, z uśmiechem na ustach.

 



Pamiątka z Paryża – fragment 1

– Mamo… opowiedz mi o Paryżu i o moim ojcu.

Dwudziesto-jedno letnia dziewczyna położyła głowę na ramieniu kobiety siedzącej na inwalidzkim fotelu obok kanapy.

– Oj Michalinko! Tyle razy już ci opowiadałam – odpowiedziała kobieta z udawanym oburzeniem. – Wydaje mi się, że jesteś już trochę za stara na te wspominki. – Pogłaskała dziewczynę po ręce i uśmiechnęła się.

– Mamo, proszę! Jeszcze tylko ten jeden raz! Tak lubię słuchać o tobie i Michèl’u – błagalny głos dziewczyny sprawił, że kobieta myślami wróciła do kilku dni, spędzonych ponad dwadzieścia lat temu w Paryżu.

– Wykorzystujesz mnie – odchyliła głowę do tyłu i spojrzała na obraz wiszący na ścianie, przedstawiający Paryż i bukinistów na brzegu Sekwany.   – Wiesz, że z przyjemnością wracam do tamtych chwil, dlatego uważasz, że mogę o tym mówić cały czas?

Dziewczyna uśmiechnęła się do matki i pocałowała ją w policzek. Wstała z kanapy i poprawiła pled, którym przykryte były nogi kobiety.

– Przygotuję dla nas herbatę jaśminową i zrobimy sobie „wieczór romantycznych wspomnień”, zgoda?

– Zgoda. Zgoda – kobieta spojrzała na córkę z miłością i dumą. – Wiesz dobrze Michalinko, że niczego nie potrafię ci odmówić. A zwłaszcza tego, bo sprawia mi to taką samą przyjemność jak tobie.

Dziewczyna wyszła do kuchni i nastawiła czajnik z wodą. Kobieta wsłuchiwała się w odgłosy dochodzące z pomieszczenia, tak jakby były to dźwięki ulubionej melodii. Przymknęła oczy i cichutko zaczęła śpiewać:

Sous le ciel de ParisS’envole une chanson

Elle est née d‘aujourd’hui

Dans le coeur d’un garçon

Sous le ciel de Paris

Marchent les amoureux

Leur bonheur se construit

Sur une air fait pour eux

Sous le pont de Bercy

Un philosophe assis

Deux musiciens, quelques badauds

Puis des gens par milliers

– Pięknie to śpiewasz. Za każdym razem, gdy słyszę tę piosenkę śpiewaną przez kogoś innego, to myślę o tobie – dziewczyna stanęła w drzwiach i popatrzyła na spokojną twarz matki. – Pod niebem Paryża ulatuje piosenka. Narodziła się dzisiaj w sercu jakiegoś chłopca. Pod niebem Paryża spacerują zakochani. Ich szczęście buduje się na melodii stworzonej dla nich. Pod mostem de Bercy siedzący filozof, dwóch muzyków, kilku gapiów i ludzie w milionach.

– Pamiętasz jak tłumaczyłam słowa tej piosenki – kobieta zamyśliła się.

– Mamo, piosenka „Pod niebem Paryża” zachwycała ludzi już wtedy, gdy śpiewała ją Edith Piaf i jest tak nadal. Ten, kto ją skomponował i napisał słowa, musiał być osobą bardzo romantyczną.

Dziewczyna, postawiła na stoliku dwie filiżanki oraz dzbanek z herbatą i wygodnie usadowiła się na kanapie. Położyła dłoń na ręce matki i delikatnie uścisnęła ją. Ból, jaki czuła spoglądając na bezwładną część ciała swojej mamy był dotkliwy. Jednak miłość do niej była mocniejsza.

                     

ROZDZIAŁ 1

 Miałam osiemnaście lat. Byłam pilną uczennicą. W nagrodę za dobre oceny na świadectwie maturalnym i za zdany egzamin na studia, rodzice zafundowali mi wyjazd do cioci. Był to również prezent na moje osiemnaste urodziny. Siostra mojego taty mieszkała we Francji, w małym podparyskim miasteczku. Ciocia Aniela miała odebrać mnie z pociągu na stacji dworca Północnego Paryża, Gare du Nord,. Do pociągu wsiadłam w Brukseli, dokąd dojechałam samochodem razem ze znajomymi. Państwo Luszkowscy, mieli tam rodzinę i jechali do nich na urlop. Ponieważ w ich samochodzie było wolne miejsce, to zgodzili się, abym pojechała razem z nimi. Zapowiadały się wspaniałe wakacje, których zazdrościły mi wszystkie koleżanki z klasy. Wszystko było by dobrze, gdyby nie przykre zdarzenia.

W noc poprzedzającą mój przyjazd, ciocia Aniela miała zawał i znalazła się w szpitalu. Nie mogła z tego powodu ani zawiadomić moich rodziców, ani zorganizować kogoś, kto odebrałby mnie z pociągu.

Stałam przed dworcem w Paryżu i rozglądałam się za nią, gdy podeszło do mnie dwóch chłopców i jedna dziewczyna. Cała trójka jechała razem ze mną w pociągu i zaoferowała mi swoje towarzystwo przez jakiś czas, w oczekiwaniu na moją krewną. Niestety, po odejściu moich „nowych przyjaciół” zorientowałam się, że nie mam portfela.

Ogarnęła mnie rozpacz. Nie dość, że zostałam bez grosza w obcym mieście, to zostałam pozbawiona kartki z adresem do cioci i jej numerem telefonu, którą tata przezornie wcisnął mi przed wyjazdem.

Spoglądając na tłumy ludzi przewijających się przed moimi oczami, stałam jak sparaliżowana. Zapłakana i bezradna nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Była godzina ósma rano, a ja czułam się tak zmęczona jakby to była północ. Zaczęłam iść przed siebie nie wiedząc, gdzie idę i po co.

Przerażał mnie widok czarnoskórych ludzi, których u nas było niewielu,
a w Paryżu, co drugi człowiek był kolorowy.

Nie wiem jak długo wałęsałam się po uliczkach. Przestraszona i jednocześnie zauroczona szłam… i szłam… i szłam. Dotarłam nad Sekwanę. Usiadłam na ławce i rozpłakałam się. Nie mam pojęcia ile czasu siedziałam na tej ławce. Ludzie przysiadali się, spoglądali na mnie ze zdziwieniem
i odchodzili. W pewnej chwili usłyszałam śpiew i akompaniujące mu dźwięki gitary. Piękna melodia, nie pozwoliła mi dalej siedzieć na ławce, ale wręcz „kazała” udać się, w kierunku muzyki. Na brzegu rzeki siedziało trzech młodych mężczyzn. Jeden śpiewał i grał na gitarze, drugi na akordeonie i od czasu do czasu wtórował swojemu koledze śpiewem, a trzeci wybijał rytm na instrumencie przypominającym pałeczki. Usiadłam obok nich i słuchałam. Śpiewali stare francuskie piosenki. Tak piękne, że w pewnym momencie moje nogi poruszyły się. Wstałam i zaczęłam tańczyć.

Taniec zawsze działał na mnie kojąco. Będąc w domu, gdy miałam zły dzień, albo jakiś problem zaprzątał mój umysł, włączałam płytę i tańczyłam w swoim pokoju. Ot tak, sama dla siebie. Te francuskie piosenki podziałały na mnie jak narkotyk. Pląsałam wokół tych mężczyzn, nikt mnie nie przeganiał. Oni zachowywali się tak jakby mnie nie zauważali, a ja tak właściwie też ich nie widziałam. Tylko słyszałam.

Tańczyłam i płakałam. Tańczyłam i marzyłam. Tańczyłam i nie myślałam o tym, co przytrafiło mi się w tym uroczym mieście.

Kiedy przestali grać wróciłam do miejsca, w którym zostawiłam swój plecak i usiadłam na trawie chowając głowę między kolana. Wyczerpana, wrażeniami dnia, na chwilę przymknęłam oczy, aby odpocząć. Czułam się szczęśliwa, chociaż powinnam być w rozpaczy.

– To twoja działka – usłyszałam nad sobą męski głos.

Podniosłam głowę i spojrzałam na młodzieńca, który przykucnął obok mnie. Mężczyzna miał około dwudziestu-pięciu, dwudziestu-sześciu lat. Dobrze zbudowany i na swój sposób przystojny. Nie należał do mężczyzn typu Luce Perry czy Elvis Presley, ale coś w nim było pięknego, pociągającego i interesującego. Czarne kręcone włosy, luźno opadały na jego mocno opalone ramiona. Ciemne oczy ozdobione długimi rzęsami, patrzyły na mnie z odrobiną ciekawości, a na ustach był wyraźny obraz beztroskiego szczęścia.

– No mała…, to twoje. Zarobiłaś.

– Ja…ja? Co ja zarobiłam i kiedy? – Nie potrafiłam wydobyć słów.

Nie wiedziałam czy to mi się tylko śni, czy też dzieje się na prawdę.

– Zarobiłaś i tyle – mężczyzna uśmiechnął się i podał mi garść franków w bilonie, oraz trzy banknoty. – Kiedy zaczęłaś tańczyć do naszych piosenek, to zwiększyłaś naszą widownię – powiedział z wyraźnym zadowoleniem. – Nie mów, że nie widziałaś tych wszystkich, zachwyconych twoim tańcem turystów? – Wziął moją dłoń i położył na niej pieniądze. – Jak chcesz to przyjdź jutro o tej samej porze. Tworzymy niezły kwartet, a dzielimy się po równo tym, co wrzucą turyści do futerału.

Wstał i jeszcze raz popatrzył na mnie. Pomachał mi na pożegnanie i odszedł. Zostałam sama. Nawet nie zauważyłam, że na dworze zaczęło się ściemniać. Światła miasta były piękne, a na ulicach było tak dużo ludzi, że nie czułam strachu przed nocą, którą prawdopodobnie miałam spędzić na ławce. Nagle ogarnął mnie wielki smutek. Dotarło do mnie, że jestem w Paryżu. W mieście, w którym nigdy wcześniej nie byłam i nie mam gdzie spać. Na dodatek nie mam adresu do cioci Anieli i nie mam funduszy na powrót do domu. Szybko przeliczyłam pieniądze wciśnięte mi przez nieznajomego. Ku mojemu zaskoczeniu, było tam siedemdziesiąt osiem franków. – No nieźle, ale na hotel i tak nie wystarczy – pomyślałam i schowałam pieniądze do kieszeni spodni.

– Gdzie mieszkasz? – Ponownie usłyszałam nad sobą głos mężczyzny, który zaledwie kilka minut wcześniej rozmawiał ze mną.

– Ja … Ja …

– No mała, wyduś to wreszcie z siebie, bo chcę cię odprowadzić. Paryż nocą jest tak samo piękny jak niebezpieczny. Więc…?

– Nigdzie nie mieszkam – szepnęłam.

Jak nakręcona katarynka, zwierzyłam mu się z tego, co mnie spotkało i dlaczego tutaj przyjechałam.

– No dobrze, jutro coś wymyślimy – podniósł mój plecak z ziemi i podał mi rękę, aby pomóc wstać. – Chodź, zanocujesz u nas.

Posłuszna jak mała dziewczynka, pozwoliłam mu się poprowadzić wzdłuż brzegu Sekwany. Nie wiem ile czasu szliśmy, ale kiedy dotarliśmy na miejsce, to księżyc był już wysoko na niebie. Miliony gwiazd rozświetlały paryskie niebo, tak jak latarnie paryskie ulice. Doszliśmy do miejsca,
w którym na ziemi leżało kilka osób, a pod murem tliło się ognisko.

– No nareszcie! Gdzieś ty się podziewał mój chłopcze? – Naprzeciw nam wyszła gruba Murzynka, w długiej kwiecistej spódnicy i starym wyciągniętym podkoszulku.

– Antoinette, przyprowadziłem gościa – mój znajomy pociągnął mnie za rękę i postawił przed sobą.

Murzynka przyjrzała mi się, dokładnie oglądając mnie od stóp do głów i pokiwała litościwie głową.

– A ty skąd wytrzasnąłeś to dziecko? – Zapytała całkowicie ignorując moją obecność.

– Okradli ją i musi gdzieś przenocować – odpowiedział mój towarzysz. – Przyjechała w odwiedziny do naszego miasta, nie możemy pozwolić, aby zapamiętała to miejsce jak siedlisko zła. – To powiedziawszy mrugnął porozumiewawczo do kobiety. – Zaopiekuj się nią, ja jeszcze muszę gdzieś wyskoczyć. – Pchnął mnie w stronę Murzynki i zniknął w ciemnościach.

Antoinette zabrała mój plecak i położyła go na starym materacu, na którym spokojnie spało około czteroletnie dziecko.

– Połóż się obok Michèl-Ariel’a – powiedziała do mnie matczynym tonem i podała mi koc. – Jesteś głodna? – Zapytała.

W tym momencie uzmysłowiłam sobie, że przez cały dzień nie miałam nic w ustach i dopiero teraz, kiedy ona wspomniała o głodzie, mój żołądek zaczął się upominać o coś do zjedzenia. Kiwnęłam głową. Kobieta nalała coś do małej plastikowej miseczki, ze stojącego obok ogniska garnka
i podała mi.

– Masz. Jedz. Nie jest wprawdzie ciepłe, ale da się zjeść – podała mi miseczkę z czymś, co wyglądało jak kasza manna z mięsem. Uśmiechnęła się do mnie, jakbym była ważnym gościem, a nie intruzem. – Zjedz kochaniutka spokojnie i połóż się. Jak znam tego nicponia Michèl’a, to wróci jak będzie świtało. Nie siedź zbyt długo, bo ognisko już dogasa, a po ciemku  nie jest tu zbyt przyjemnie. Smacznego – poklepała mnie po ramieniu i odeszła na bok, za kotarę zrobioną ze starego koca.

Usiadłam na swoim posłaniu i jedząc przyglądałam się dziecku, śpiącemu na dość zużytym już, ale czystym materacu. Chłopiec miał cztery, może pięć lat. Śliczny jak aniołek. Ciemne kręcone włosy przyklejone były do jego małej, spoconej główki. Oddychał spokojnie, miarowo i co jakiś czas uśmiechał się. Pomyślałam, że pewnie śni mu się coś przyjemnego.

Zjadłam to, co dostałam od Murzynki i położyłam się obok chłopca. Koc nie był mi potrzebny, bo noc była bardzo ciepła. Zasypiając patrzyłam na paryskie niebo. Myślałam o swoich rodzicach i o braciach, którzy tak bardzo zazdrościli mi tego wyjazdu. Myślałam o cioci Anieli, która miała po mnie wyjechać, a nie wyjechała.

Michèl-Ariel obudził się. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i zasnął ponownie. Czułam się szczęśliwa i bezpieczna. W myślach układałam sobie zdania, które powiem koleżankom po powrocie. Układałam cały scenariusz tego, co stanie się ze mną w tym obcym i fascynującym mieście. Zasnęłam chłonąc odgłosy Paryża tak, jakbym wsłuchiwała się w odgłosy mojego miasta. Ciepła noc, szum Sekwany i melodie dochodzące do mnie z wszystkich stron, działały na mnie bardzo uspokajająco. Zasypiałam, a to miasto dopiero zaczynało żyć własnym, nocnym życiem.

Obudziło mnie przeraźliwe chrapanie. Przyzwyczajona do własnego pokoju i do ciszy panującej w nim, nie wyobrażałam sobie nawet, że ktoś może tak okropnie chrapać. Usiadłam na materacu i zobaczyłam śpiącego obok mnie Michèl’a. Niebo zaczynało jaśnieć. Popatrzyłam na swój zegarek. Dochodziła godzina czwarta piętnaście. Dłuższy czas leżałam, wsłuchując się w dochodzące odgłosy, budzącego się miasta, ale emocje związane z poprzednim dniem nie pozwoliły mi ponownie pogrążyć się w sennych marzeniach. Postanowiłam wstać i poszukać toalety. Ulice Paryża wbrew wczesnej, porannej godziny wcale nie były opustoszałe. Zbłąkani po całonocnych imprezach turyści, a może nawet sami mieszkańcy tego miasta, wałęsali się uliczkami próbując dotrzeć do swojego miejsca zamieszkania. Powietrze było rześkie i już zapowiadał się upalny dzień. Szłam przed siebie i co chwilę odpowiadałam na pozdrowienia ludzi:

– Bonjour Mademoiselle.

– Bonjour – mówiłam uśmiechając się do mijanych mnie osób.

Idąc wąskimi uliczkami, chłonęłam zapach porannego Paryża i widoki, jakie mijałam. W pewnym momencie stwierdziłam, że nie wiem gdzie jestem i wpadłam w panikę. Przystanęłam i spróbowałam przypomnieć sobie, którędy szłam i co po drodze widziałam. Dzięki częstym wędrówkom
z rodzicami i braćmi po górach, orientację w terenie miałam perfekcyjnie opanowaną. Kierując się w drogę powrotną intuicyjnie spoglądałam na mijane domy, nazwy ulic i okolice. Kiedy doleciał do mnie szum Sekwany wiedziałam, że trafię do swoich nowych znajomych.

Po drodze znalazłam publiczną toaletę. Dzięki drobnym, które poprzedniego dnia otrzymałam od Michèl’a, mogłam z niej korzystać. Umyłam się
i doprowadziłam do porządku. Gdy dotarłam na miejsce, wyjęłam z plecaka sukienkę oraz sandały i szybko przebrałam się starając zrobić to bardzo cicho, aby nie zbudzić tych, którzy jeszcze spokojnie spali. Spodnie i bluzkę schowałam do plecaka i wyjęłam z niego swoją książkę, którą zaczęłam czytać w pociągu z Brukseli. Usiadłam na brzegu i opuściłam nogi nad wodą. Zaczytana nie zauważyłam jak Paryż szybko budzi się i jak zaczyna się kolejny, zwykły dzień.

– Poczytaj mi.

Usłyszałam za sobą cichy dziecięcy głosik i mała, ciepła rączka delikatnie dotknęła mojego ramienia. Zamknęłam książkę i popatrzyłam na chłopca. Mój nocny aniołek nie przejmując się wysokością nabrzeża i głębokością wody, usiadł obok mnie na betonowym podłożu.

– Powiedz, o czym ta książka? – Duże, ciemne oczy wpatrywały się w okładkę, na której widniała głowa młodej szympansicy.

– O chłopcu, którego ojciec uczył małpkę języka migowego – odpowiedziałam.

– Migowego? Co znaczy migowego? – Chłopiec zaciekawił się patrząc na mnie z coraz większym zainteresowaniem.

– Język migowy, to taki mówiony nie głosem, tylko rękami – odpowiedziałam. – Jeżeli ktoś jest głuchy, to nie może usłyszeć tego, co ktoś do niego mówi, więc czyta z ruchu warg, albo z ruchu rąk.

– Aha. To znaczy taki, jakim Antoinette mówi do Andre – powiedział usatysfakcjonowany tym, że zrozumiał o czym mówiłam. – Małpka jest głucha tak jak Andre?

– Małpka nie jest głucha. Ona nie potrafi mówić tak jak ludzie, więc żeby coś powiedzieć musi „migać”. To znaczy pokazywać słowa palcami, a tata tego chłopca też do niej „miga” i tak się ze sobą porozumiewają.

– To ten tata też jest głuchy? – Zdziwiona mina na twarzy chłopca rozbawiła mnie.

– Nie. On jest naukowcem i chce udowodnić innym ludziom, że można
z szympansami rozmawiać. One nie tylko rozumieją, co się do nich mówi, ale potrafią odpowiadać – uśmiechnęłam się. – Jak chcesz to przeczytam ci tę książkę, ale obawiam się, że nie wszystko z niej zrozumiesz, ponieważ jesteś jeszcze trochę za mały.

– Naprawdę! Przeczytasz mi? Fajnie! – Chłopiec zawołał z taką radością, że nie potrafiłam ukryć rozbawienia.

– Myślę jednak, że nie teraz – usłyszeliśmy nad sobą głos Michèl’a. – No zmykaj, bo Antoinette cię szuka – to powiedziawszy podniósł chłopca
i skierował w stronę obozowiska. – A ty panno lepiej nie siadaj tak, na samym brzegu, bo ktoś cię popchnie i staniesz się częścią Sekwany.

Podał mi rękę i pomógł wstać. Kiedy twardo stanęłam już na nogach, zaczął przyglądać mi się jakbym była okazem muzealnym.

– Fiu, fiu! – Gwizdnął i okręcił mnie dookoła. – Niezła z ciebie laska.

Poczułam jak zaczynają mnie piec policzki. Opuściłam głowę, żeby nie zauważył mojego zakłopotania, ale w środku cieszyłam się z tego, co mi powiedział. Nigdy nie należałam do dziewcząt, które podkreślały swoją urodę seksownymi ciuchami i makijażem, chociaż moi bracia często mnie do tego namawiali. Zawsze lubiłam nosić sukienki, zamiast obcisłych jeansów i topów podkreślających kształty. Z biżuterii nosiłam tylko mój zegarek i srebrny łańcuszek z małą, czterolistną koniczyną, którą dostałam od swojego chłopaka na siedemnaste urodziny. Sukienka, którą miałam na sobie była moją ulubioną. Czerwony materiał w białe groszki i dopasowany do mojej figury krój powodowały, że czułam się dziewczęco i na luzie.

– Jadłaś coś mała? – Michèl przyglądał mi się z troską, jaką często widywałam w oczach moich braci.

– Jeszcze nie.

– To chodź! Antoinette na pewno już coś smacznego przygotowała – złapał mnie za rękę, i pociągnął w stronę osób siedzących na kocach.

Kiedy doszliśmy, gwar na chwilę ucichł i wszystkie oczy spojrzały
w naszą stronę.

– Przedstawiam wam…! – Zawołał, ale natychmiast zorientował się, że nie wie jak mam na imię. Unosząc do góry brwi, popatrzył na mnie wyczekująco.

– Katarzyna – szepnęłam tak, aby nikt poza nim tego nie usłyszał.

– Catherine! – Uśmiechnął się. – Przez jakiś czas będzie z nami mieszkała. Od wczoraj jest naszą rodziną.

– Tobie Catherine przedstawiam mieszkańców prawego brzegu Sekwany. Nie jesteśmy kloszardami, ale wolnymi ludźmi, którzy pracują, bawią się
i żyją szczęśliwie pod niebem Paryża.

Burza oklasków potwierdziła jego słowa i rozmowy, które ucichły
w momencie, gdy podeszliśmy do grupy, powróciły. Przedstawieni mi rzed chwilą ludzie zaczęli zachowywać się tak jakbym żyła z nimi od dawna.

Usiadłam na materacu obok Michèl-Ariel’a i zaczęłam jeść podaną mi przez młodą Murzynkę potrawę. Nie smakowało mi to, co dostałam do jedzenia, ale miałam dwa wyjścia: albo zjeść, albo ściskać żołądek z głodu. Wybrałam jedzenie. Patrząc na innych jak z apetytem zajadają danie przygotowane przez Antoinette, nie miałam odwagi nic powiedzieć. Wmawiałam sobie, że jem typowe dla Francji jedzenie i musi mi smakować.

 



Napisz do mnie
kwiecień 2024
P W Ś C P S N
1234567
891011121314
15161718192021
22232425262728
2930  
Książki które przeczytałam
Recenzje moich książek
  • Leśniczówka
  • Pamiątka z Paryża
  • Jutra nie będzie
  • Lawenda
  • Płacz wilka
  • Carpe Diem
  • Listy do Duszki
  • Muzyka dla Ilse
  • Dziewczyny z Ogrodu Rozkoszy
  • Kołysanka dla Łani
  • Złoty konik dla Palmiry
  • Dziewczynka z ciasteczkami
  • Obiecuje Ci szczęście
  • Kamienica pełna marzeń
Znajdziesz mnie również na
lubimyczytać.pl granice.pl booklikes.com nakanapie.pl sztukater.pl instagram.com/formelita_ewfor/ facebook.com/KsiazkiIdy/