literatura polska
MARYNARKA – Mirosław Tomaszewski
Mirosław Tomaszewski urodził się w 1955 roku. Mieszka w Gdyni. Jest pisarzem i dramaturgiem. Ukończył Politechnikę Gdańską i z wykształcenia jest inżynierem. Jest również współtwórcą trzech patentów z dziedziny budowy maszyn. Muszę zaznaczyć jeszcze, że jego dziełem są również komedie teatralne, a także około 170 odcinków scenariuszy do trzech seriali telewizyjnych, oraz współautorstwo, razem z Pawłem Chmielewskim, komediowego słuchowiska „Piśko”, na podstawie prozy Arkadija Awerczenki.
Wydawnictwo W.A.B rok 2013
stron 256
Marynarka to powieść obyczajowa, poruszająca temat wydarzeń grudniowych w 1979 roku na Wybrzeżu.
Adam, pseudonim muzyczny „Smutny”, były wokalista zespołu „Amnezja”, człowiek, którego życie przestało mieć jakikolwiek sens, borykający się zarówno w dramatyczną przeszłością związaną ze śmiercią ojca, a także swoją przeszłością zawodową, jest osobnikiem dość kontrowersyjnym. Nie potrafi sobie znaleźć miejsca, które zapewniłoby mu normalną egzystencję. Któregoś dnia otrzymuje dość dziwną propozycje pracy. Obcy dla niego człowiek, znany w Trójmieście biznesmen Karol Jarczewski proponuje mu pracę, bardzo wysokie wynagrodzenie i wyjątkowe stanowisko. Wszystko to wydaje się dziwne, ale ryzyko przyciąga. Życie Adama zaczyna się zmieniać zwłaszcza, gdy wkracza w nie dziennikarka Nina, która za wszelką cenę próbuje wyciągnąć od niego fakty z życia, o których jeszcze nikt nie słyszał. W bardzo sprytny sposób próbuje ona zaangażować Adama w wywiady przeprowadzane z osobami, których najbliżsi byli świadkami lub ofiarami wydarzeń grudniowych w Gdyni i Gdańsku. Efektem końcowym tych wywiadów jest książka, którą pisze Nina (jej współautorem jest redaktor naczelny gazety w której pracuje) na zlecenie pewnego wpływowego człowieka, a tematem książki są właśnie wydarzenia grudniowe z 1970 roku. Jak się potoczą losy Adama, Karola, Niny i innych bohaterów nie zdradzę, ponieważ chciałabym, aby czytelnicy sięgnęli po tę lekturę, chociażby ze względu na pamięć osób, które wtedy zginęły.
Książka jest napisana w dość specyficzny sposób, ukazując tragiczny grudzień zarówno z punktu widzenia dziecka, którego ojciec zginął w drodze do pracy, jak również z perspektywy ludzi, którzy przyczynili się wówczas do śmierci stoczniowców. Między wątek historyczny, wplecione jest uczucie, związek dwojga młodych ludzi i wspomnienia, które rozdrapują wciąż niezagojone rany.
Autor ukazuje całą gamę uczuć, jakie mogą nagromadzić się w człowieku po jakimś traumatycznym wydarzeniu. Ale nie tylko uczucia, których rola polega na wyparciu przeszłości, bo trzeba przyznać, że zarówno żal po starcie najbliższych jak i wyrzuty sumienia są równie mocne.
Mirosław Tomaszewski wykazał się wyjątkowo szczegółową znajomość faktów związanych z tamtym okresem, ukazując matactwa ludzi i władzę, jaką mieli i mają pewne grupy osób. Muszę również pochwalić wyjątkową wiedzę muzyczną, jaką urozmaicona jest fabuła książki i nie tylko związaną z ex muzykiem.
Treść książki jest podzielona na rozdziały, których każdy zaczyna się datą i miejscem, w jakim odgrywa się dana scena, czy akcja. Dla kogoś, kto zna Gdynię tak jak ja, wyobraźnia już miała niewiele do roboty.
Pracując kilkanaście lat w Gdyni, w okolicach Pomnika Ofiar Grudnia pamiętam tysiące zniczy palących się w każdą rocznicę wydarzeń grudniowych. Paliły się na peronach SKM, na schodach prowadzących na pomost i na ulicy, którą każdego dnia szli do pracy robotnicy. Nie potrafię opisać wzruszenia, jakie zawsze mnie ogarniało, kiedy widziałam te znicze w ciemności nocy. Wysiadałam z kolejki SKM około godz. 6, na dworze było jeszcze ciemno, a widok zapierał dech w piersi.
Takie książki jak „Marynarka” powinny być obowiązkowymi lekturami szkolnymi, aby młodzi ludzie wiedzieli jak wyglądała rzeczywistość ich rodziców, czy dziadków. Ile musiały przejść ich rodziny, aby oni mieli teraz to, co mają.
Przyznam szczerze, że okładka skojarzyła mi się w pierwszym odruchu z powieścią kryminalną. Nie spodziewałam się takiej treści jaką zastałam.
Czytałam tę lekturę z zapartym tchem, nie dlatego, że znam Gdynię i słyszałam już o wydarzeniach grudniowych od wielu osób. Tej książki nie da się czytać z długimi przerwami. Autor tak powplatał wątki, że od fabuły nie można się oderwać, bo każdy następny rozdział przyciąga jeszcze bardziej. Pomijając fakt, że książka zaczyna się dość mrocznie, wręcz dramatycznie, jak w najlepszym thrillerze, to każdy kolejny wątek wpleciony w treść, zaskakuje.
Polecam książkę nie tylko osobom interesującym się historią Polski. W tej lekturze, każdy znajdzie coś dla siebie, nawet najbardziej wyrafinowany czytelnik. Mamy w niej zbrodnię, mamy miłość, mamy wątek psychologiczny i historyczny, ale przede wszystkim mamy wyjątkowo ciekawie skonstruowaną powieść.
Dziękuję autorowi za możliwość przeczytania jego książki.
Pomnik Ofiar Grudnia 1970 – Gdynia
Między innymi, właśnie o tej padającej siódemce, można przeczytać w książce.
MATNIA – Anna Piecyk
Anna Piecyk to młoda pisarka, która studiowała w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Szczecinie. Mieszka i pracuje w Międzyzdrojach. Pracuje w bibliotece i dzięki spotkaniom z licznymi autorami uwierzyła w siebie i zaczęła pisać. Jej pierwszą książką jest „Pustka”. Wierzy, że zawsze warto i należy pisać o sprawach trudnych i ważnych, ponieważ to właśnie one stanowią o naszym człowieczeństwie.
Wydawnictwo Oficynka rok 2014
stron 183
Matnia to powieść obyczajowo-psychologiczna napisana w formie pamiętników notowanych przez kilka osób.
Głównymi bohaterami są dzieci – rodzeństwo Grażyna i Rysiu, oraz Filip. Cała trójka boryka się z chorobami ich rodziców, a konkretnie z alkoholizmem. Musieli dorosnąć szybciej niż ich rówieśnicy, często nie rozumiejąc ogromu nieszczęścia, które kształtowało ich życie. Chłopcy Ryszard i Filip w pewnym momencie życia postanawiają uciec z domów, w których nie ma ani miłości, ani ciepła, ani zrozumienia, jest za to bieda, upokorzenie, i odwieczny odór alkoholu. Wewnętrzna walka w ich umysłach, często musi pokonywać strach i miłość do rodziców, a antagonistycznie nastawione do siebie uczucia złości i miłości walczą nie pozostawiając nadziei. Mimo bólu jaki swoim zachowaniem dostarczają im dorośli, wciąż tli się w nich dziecięce przywiązanie do rodziców. Chociaż nienawiść często wygrywa, starają się wierzyć w to, że coś jednak w ich życiu się zmieni.
Fabuła jest pełna cierpienia tych młodych ludzi. Cierpienia, które nie pozwala im funkcjonować normalnie w środowisku rówieśniczym.
Książka napisana jest bardzo ładnym językiem. Treść podzielona jest na krótsze i dłuższe rozdziały, których autorami są kolejne osoby, nie tylko wymieniona wcześniej trójka dzieci, ale pod koniec książki również osoby dorosłe. Dość znaczna ilość dialogów i ciekawa fabuła powodują, że książkę czyta się bardzo szybko.
Zagłębiając się w tę lekturę zastanawiałam się, jak często przechodzimy obojętnie obok takich rodzin. Nie chcemy wiedzieć co się dzieje za czyimiś drzwiami, tak jakby nasze tłumaczenie, że nie będziemy się wtrącać w cudze życie usprawiedliwiało nas. Nawet nie zadajemy sobie sprawy z tego, co przeżywają dzieci z takich patologicznych rodzin. Dzieci często wyśmiewane i wyszydzane nie tylko przez swoich rówieśników. Czy boimy się ingerencji w ich zamknięte kokony rodziny? Czy po prostu wolimy nie widzieć i nie słyszeć tego, co dzieje się u nich? Czy musi dojść do tragedii, aby ludziom otworzyły się oczy?
Ta książka bardzo poruszyła moją wrażliwość na ludzkie cierpienie, zwłaszcza na cierpienie dzieci, ale nie wiem jak bym się zachowała, gdyby znała taką rodzinę. Na szczęście nikogo takiego nie znam.
Cieszę się, że coraz więcej osób porusza temat wykluczenia. Może jak będzie się o tym pisało, czy mówiło ludzie zaczną reagować.
Spoglądając na śliczną okładkę nie spodziewałam się, że za nią znajdę tak mocną treść. Chociaż sam tytuł „Matnia” powinien mi zapalić jakąś lampkę ostrożności w głowie. Bo czymże jest matnia? Zasadzką…, pułapką…, sytuacją bez wyjścia…, czyli czymś złym, ale tego mogłam się tylko domyślać widząc na okładce pluszowego misia z zaklejonym pyszczkiem.
Polecam tę książkę zwłaszcza młodym czytelnikom i czytelniczkom, chociaż uprzedzam, że nie jest to lekka lektura na wieczór. To książka przepełniona negatywnymi uczuciami, między którymi gdzieś z głębi próbują wydostać się te pozytywne.
Dziękuję bardzo Wydawnictwu Oficynka za możliwość przeczytania tej książki i dziękuję autorce, że poruszyła tak trudny dla społeczeństwa temat choroby alkoholowej w rodzinach, w których na upadek rodziców muszą patrzeć dzieci.
Festiwal Literatury Kobiecej Pióro i Pazur 2014
Miniony weekend spędziłam w Siedlcach na Festiwalu Literatury Kobiecej Pióro i Pazur. To był mój drugi festiwal, który dla innych odbył się już po raz trzeci.
DZIEŃ PIERWSZY
Dla nas, czyli osób piszących, Festiwal zaczął się już w piątek, spotkaniami w bibliotekach. Zostałyśmy podzielone na trzy grupy. Część pisarek trafiła do więzienia, ale bynajmniej nie za żadne małe, czy większe „błędy życiowe”, tylko udała się na spotkanie z więźniami. Część do jednej biblioteki, a mnie razem z kilkoma innymi pisarkami przydzielono do drugiej – Biblioteki nr 2.
Następnie udałyśmy się na spotkanie z Marią Ulatowską i Jackiem Skowrońskim, na spotkanie „Pisać w duecie – czy to się czyta?”, aby dowiedzieć się jak to jest, kiedy jedną książkę, pisze dwoje ludzi. Książka, o której słuchaliśmy to „Autorka”. Usłyszeliśmy fragmenty książki i dowiedzieliśmy się jak przebiegała współpraca przy pisaniu. Część moich koleżanek już przeczytało tę książkę, ja niestety jeszcze nie miałam możliwości.
Jacek Skowroński i Maria Ulatowska
Maria Ulatowska czyta fragment „Autorki”
Po tym spotkaniu jurorki, pisarki i czytelniczki wzięły udział w podsumowaniu festiwalu przed galą. Wypowiadały się głownie jurorki, które przedstawiły swój punk widzenia, co do przekazanych przez wydawnictwa książek na festiwal, a było ich naprawdę sporo. Nie wiem, jak udało się tym wszystkim osobom przeczytać tyle książek, ale super, że w ogóle im się to udało.
Następnie dla zintegrowania grupy odbył się literacki ping-pong, gdzie pisarki odpowiadały na pytania zadawane przez Jacka Skowrońskiego. Muszę przyznać, że poczucie humoru dopisało, i wszyscy świetnie się bawiliśmy. Niektóre pytania wymagały dłuższego zastanowienia się nad odpowiedzią, ale na to nie było czasu. Oczywiście zintegrowanie w pełni tego słowa znaczenia nastąpiło dopiero w restauracji hotelu „Janusz”, gdzie większość nas nocowała.
Od lewej: Magdalena Zimniak, Ewa Formella (ja), Agnieszka Lingas-Łoniewska, Ewa Bauer
DZIEŃ DRUGI
Kolejny dzień festiwalu rozpoczęty został od „Szachrajskiego pokera”, czyli gry miejskiej, w której niestety nie uczestniczyłam, więc zbyt wiele o niej nie mogę napisać.
Dla mnie, jak i dla większości uczestniczek i uczestników, ten dzień (festiwalowy) rozpoczął się spotkaniem w kawiarni „Caffee for You” od dyskusji z autorami popularnych blogów literackich „Bloger to ma życie, czyli standardy blogosfery – czy są?”. Zaproszonymi do tej dyskusji gośćmi byli między innymi, autorzy takich blogów jak: „Notatki coolturalne”, „Zacofany w lekturze”, „Książkowo”, „Czytadełko”. Spotkanie to poprowadził redaktor naczelny portalu „Granice.pl” – Sławomir Krępa.
Po tym spotkaniu zmieniliśmy miejsce, aby posłuchać nietypowego wywiadu z pisarkami, które otrzymały nagrody Kobiet Wielkiego Kalibru, czyli Gają Grzegorzewską, Martą Guzowską i Joanną Jodełką. Rozmowę prowadziła nasza niezastąpiona Mariola Zaczyńska.
Od lewej: Gaja Grzegorzewska, Mariola Zaczyńska, Joanna Jodełka, Marta Guzowska
I wreszcie nadeszła pora bicia rekordu we wspólnym czytaniu ulubionych książek. Każda osoba, która chciała brać udział w tym przedsięwzięciu, została zarejestrowana i otrzymała certyfikat. Liczba czytających i wiek osób, które zgłosiły się do bicia tego rekordu nie jest mi znana, ale czytali od przedszkolaka do emeryta.
Po tym nastąpiło podpisywanie plakatu przez pisarki, i każda z nas miała swoje „5 minut dla fotoreporterów”. Czułam się jak prawdziwa celebrytka, kiedy robiono mi fotki na „ściance”.
ja z Ewą Bauer
Kiedy już każda z nas się podpisała i pięknie pouśmiechała do fotografów, udaliśmy się ponownie do kawiarni „Caffe for You”, aby posłuchać, co ma do powiedzenia Jakub Winiarski autor bloga/strony „Literatura jest sexy” na temat: Magicznej formuły bestsellera, czyli o grzechach i grzeszkach piszących. Spotkanie bardzo pomocne, szczególnie dla młodych (czytaj początkujących) pisarek. Dowiedziałam się między innymi, co to jest literatura środka, i teraz się zastanawiam ile w moich książkach jej jest, a na ile moja pisanina to literatura jarmarczna (jak kiedyś określiła takie książki Magdalena Zimniak na swoim blogu). No i… zrozumiałam, że moje bohaterki to w większości rozmemłane kobietki, które zamiast „iść po bandzie” tylko snują się w tych moich powieściach. Postanowiłam sobie, że moja kolejna główna bohaterka musi być bardziej przebojowa. Ba, tylko czy mi się to uda?
Anna Fryczkowska i Jakub Winiarski
Po południu w dość swoisty sposób trafiłam do studia radiowego RDC i uczestniczyłam (jako autorka bloga „Książki Idy”) w audycji poprowadzonej przez Teresę Drozdę, w której udział wzięła również autorka bloga „Notatki Coolturalne”(przedstawicielka blogerek i czytelniczek polonijnych), oraz pisarka Manula Kalicka reprezentująca Agencję Literacką „Manuskrypt”, a także Anna Derengowska z Wydawnictwa „Pruszyński i s-ka”. Audycji można posłuchać TUTAJ
Studio Radia RDC
fot. Teresa Drozda
Po audycji miałam wybór, albo udać się na spotkanie z Małgorzatą Gutowską- Adamczyk w cukierni (bynajmniej nie Pod Amorem), albo na dyskusję z udziałem przedstawicieli mediów, wydawców, pisarzy i pisarek oraz krytyków literackich na temat „Polska literatura popularna i literatura środka”. Wybrałam to pierwsze, chociaż z relacji koleżanek wiem, że na tym drugim spotkaniu również było bardzo ciekawie. O tym jednak dokładniej .napisze innym razem
Małgorzata Gutowska-Adamczyk (w środku)
I nastąpiło wreszcie to, na co wszyscy czekaliśmy – czyli GALA wręczenia nagród Pióra i Pazura. W tym roku poprowadzili ją Mariola Zaczyńska i Waldemar Obłoza, a w przerwie między jednym przyznaniem a drugim, mieliśmy okazję posłuchać pięknej piosenki wykonanej przez Karolinę KARO Sawicką, której tekst do tej piosenki napisała mama-pisarka.
Mariola Zaczyńska i Waldemar Obłoza
fot. Teresa Drozda
Karolina KARO Sawicka
Muszę dodać jeszcze, że zanim rozpoczęła się ta część GALI, chyba najważniejsza, mieliśmy okazję zobaczyć film, który rozbawił mnie do łez. Nie można go sobie odpuścić wspominając tegoroczny FLK w Siedlcach.
Nagrody tegorocznego FLK otrzymały:
Główna nagroda w kategorii Pióro: Grażyna Jeromin-Galuszka za książkę „Magnolia”.
Główna nagroda w kategorii Pazur: Danuta Noszczynska za książkę: „Wszystkie życia Heleny P.”
Nagroda Czytelniczek w kategorii Pióro: Magdalena Zimniak za książkę : „Jezioro cierni”.
Nagroda Czytelniczek w kategorii Pazur dla Olgii Rudnickiej za książkę „Drugi przekręt Natalii”.
Nagroda blogerek polonijnych dla Wiesławy Maciejak za „A życie się toczy…”
Nagroda magazynu „Piękno i pasje” dla Grażyny Jeromin-Galuszki za książkę: „Magnolia”.
Nagroda fundacji Age of Reading za książkę przedstawiająca problem wykluczenia dla Lucyny Olejniczak „Opiekunka”.
Jurorki i Laureatki trzeciej edycji Festiwalu Literatury Kobiecej Pióro i Pazur
fot. M. Galiczek
Po Gali oczywiście był bankiet, na którym miałam okazję poznać pisarki, których do tej pory nie znałam, a także inne blogerki.
Wróciłam do domu pełna pozytywnych wrażeń i chociaż bardzo zmęczona, to BARDZO zadowolona. Uśmiechnięte twarze takich osób jak Mariola Zaczyńska, Agnieszka Lingas-Łoniewska, Hanna Cygler, czy Olga Rudnicka, oraz ciekawe rozmowy z Jolantą Kwiatkowską czy innymi osobami, z pewnością pozostaną w mojej pamięci na długo. Tych momentów, które jak w kalejdoskopie przesuwają się, w mojej pamięci jest oczywiście dużo więcej, ale żeby je wszystkie wymienić musiałabym napisać mini książkę.
Zrobię wszystko, aby w przyszłym roku też pojechać, bo to jest impreza na wielka skalę, a główna organizatorka, czyli pisarka Mariola Zaczyńska jest po prostu osobą niezastąpioną. Myślę, że w Siedlcach nie jest ważne, czy napisałaś jedną książkę, czy dwadzieścia, bestseller, czy mało ciekawą powieść, wszystkie jesteśmy RÓWNE. Za to właśnie chciałam podziękować wszystkim uczestniczkom i uczestnikom tej imprezy, a szczególnie Mariolce Zaczyńskiej za stworzenie tak miłej i ciepłej atmosfery.
Mariola Zaczyńska
DZIĘKUJĘ ZA WSPANIAŁY WEEKEND W SIEDLCACH
OSTATNIĄ KARTĄ JEST ŚMIERĆ – Anna Klejzerowicz
Z twórczością Anny Klejzerowicz spotkałam się już dwukrotnie, pierwszy raz czytając Czarownicę, a kolejny raz w Sądzie ostatecznym i muszę przyznać, że za każdym razem odniosłam inne wrażenie, tak jakby te dwie książki pisały dwie różne osoby. Nie będę zatem przedstawiała tej pisarki, ponieważ kto ma ochotę to zerknie do wcześniej opisanych książek.
Wydawnictwo Oficynka rok 2014
stron 165
Ostatnią kartą jest śmierć to kolejna pozycja, którą miałam okazję poznać. Jest to niewielkich rozmiarów książeczka – kryminał, który pochłonęłam w dwa wieczory.
Weronika, samotna młoda kobieta postanowiła zrobić sobie wyjątkowy prezent na trzydzieste urodziny i wybrać się do wróżki. Dochodząc do wniosku, że spadło na nią pasmo nieszczęść takich jak to, że porzucił ją chłopak, a w pracy dostała wymówienie, to jeszcze w dodatku poczuła, że niestety straciła również młodość. Wróżka Semiramida okazała się dość ekscentryczną osobą i jakby Weronice było mało, przepowiedziała jej niebezpieczeństwo.
Kilka miesięcy po wizycie u wróżki, młoda kobieta dowiaduje się, że wróżka zginęła śmiercią tragiczną, wypadając z okna własnego mieszkania, co policja uznała za samobójstwo. Weronika jednak podejrzewa, że Semiramidzie ktoś pomógł rozstać się z tym światem i postanawia przeprowadzić własne śledztwo. Utwierdza ją w tym mąż ofiary również przekonany o tym, że jego żona nie zginęła z własnej woli i postanawia wynająć byłą dziennikarkę, aby pomogła mu rozwiązać tę zagadkę śmierci. W trakcie działań śledczych młoda pani detektyw-amator w dość dramatycznych okolicznościach, poznaje mężczyznę, który był również klientem Semiramidy i oboje próbują znaleźć mordercę wróżki.
I to by było tyle, nie napisze więcej bo jak na moje wpisy, to już dość sporo napisałam udostępniając większą część treści, a nie piszę przecież streszczeń tylko opinie-recenzje.
Książkę, tak jak wspomniałam wcześniej, pochłonęłam w dwa wieczory, i to nie dlatego, że była cienka, ale dlatego, że tak bardzo mnie wciągnęła jej treść. Mimo iż to kryminał, chwilami bardzo humorystycznie napisana, co dodatkowo powodowało, że nie mogłam oderwać się od stron. Autorka zaskoczyła mnie tą lekturą i pewnie jeszcze nie raz mnie zaskoczy i gdyby ktoś mnie teraz zapytał: jak pisze Anna Klejzerowicz?, to nie potrafiłabym określić jej twórczości jednoznacznie.
Jak na powieść sensacyjną, to muszę przyznać, że bardzo lekko się ją czytało. Autorka pisze bardzo obrazowo, i słowa czytane, w umyśle osoby z dużą wyobraźnią szybko przeistaczają się w obrazy i po odłożeniu książki zastanawiałam się czy czytałam, czy oglądałam film. Wiem, to są z pewnością jakieś zaburzenia, ale co tam.
Dzięki tej powieści, poznałam niektóre tajniki tarota, co oprócz tajemniczości i uczucia lekkiej grozy bardzo pozytywnie wpłynęło na fabułę książki, bo co jak nie przepowiednie, podnosi człowiekowi ciśnienie krwi, kiedy czyta się o zbrodni na wróżce.
Bardzo podoba mi się okładka książki, która wyraźnie odzwierciedla treść, ponieważ główna bohaterka przemieszczała się właśnie na skuterze. Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłam tę książkę w tej oprawie, pomyślałam, że to musi być lektura dla mnie.
Myślę, że mogę z czystym sumieniem polecić tę książkę nie tylko fanom sensacji i kryminałów, ale także zwolennikom powieści obyczajowych i… nawet romansów. To jest lektura z tych, które określam lekka, łatwa i przyjemna, szkoda tylko, że taka krótka. Nie przepadam wprawdzie za grubymi książkami, ale ta, skończyła się dla mnie za wcześnie. Cieszę się jednak, że na mojej półce leżą jeszcze dwie książki tej autorki, a z pewnością nie są to ostatnie, jakie mam zamiar przeczytać.
Dziękuję bardzo wydawnictwu Oficynka, za umożliwienie mi przeczytania tej lektury.
Inne książki Anny Klejzerowicz, które również gorąco polecam.
DO WIDZENIA PROFESORZE – Ewa Gudrymowicz-Schiller
Książka przywędrowała do mnie dzięki akcji na FB – OBIEG ZAMKNIĘTY (grupa – Czytamy Polskich Autorów), gdzie czytelnicy przekazują sobie książki, dzieląc się własnymi spostrzeżeniami. Każdemu, kto ma konto na Facebooku polecam tę akcję 🙂
O Ewie Gudrymowicz –Schiller wspomniałam jakiś czas temu, gdy opisywałam swoje wrażenia po przeczytaniu innej książki tej autorki Boczna uliczka.
Wydawnictwo Papierowy Motyl rok 2010
stron 330
Do widzenia profesorze to współczesna powieść obyczajowa, a właściwe to romans z wątkiem obyczajowym w tle i nutką dramatu.
Kaja jest około 40-telną Polką, od kilkunastu lat mieszkającą w Kanadzie. W czasie rozmowy telefonicznej ze swoją kuzynką, która niebawem ma odwiedzić ją, dowiaduje się o śmierci ich byłego dyrektora liceum do którego obie uczęszczały. Wiadomość odbija się bolesnym echem we wspomnieniach Kai, ponieważ ów mężczyzna od lat gościł w jej sercu i był kimś w rodzaju „kochanka na odległość”. Każdy pobyt kobiety w Warszawie w większości czasu był przeznaczony dla byłego profesora. Ich romans był burzliwy, ale niestety bez przyszłości, ponieważ profesor Szczedroń był żonaty. Kiedy kuzynka Marta przyjeżdża do Kanady, Kaja postanawia zrzucić z siebie ciężar wieloletniej miłości i opowiada jej o swoim ukrywanym przed ludźmi uczuciu, o którym wiedziała tylko jedna z najbliższych przyjaciółek. Wracają piękne wspomnienia, ale i te bolesne. W trakcie wspomnień Kaja przenosi kuzynkę w świat, który budował się zarówno w życiu na obczyźnie, jak i w sercu głównej bohaterki. Świat emigracji i świat uczuć.
Książka napisana jest dwutorowo. Wspomnienia z przeszłości są przeplatane wątkami teraźniejszości, zgrabnie łącząc się w całość. Jest ciekawym połączeniem lat dawnego PRL i współczesnej Kanady, gdzie główna bohaterka spędziła życie. W bardzo interesujący sposób autorka, która prawdopodobnie przeżyła taki wyjazd z Polski, spisała drogę osoby, która zdecydowała się opuścić kraj, z takich lub innych względów. Tułaczkę po zagranicznych urzędach i często miesiące oczekiwać na uzyskanie azylu.
Samą fabułą książka mnie nie przyciągnęła, chociaż wątki w niej poruszane, a zwłaszcza jeden, ten główny, dotyczący romansu profesora z byłą uczennicą był dosyć intrygujący. Niestety, ale nie zdołałam poczuć sympatii do głównej bohaterki, nie wiem dlaczego, ale momentami jej zachowania irytowały mnie. Może dlatego, że Kaja została pokazana w świetle niezbyt korzystnym jak na kobietę. Jej niegasnąca miłość do profesora, (nie twierdzę, że była zła) ale momentami była ukazana dość denerwująco. Nie lubię tego typu kobiet, które tak właściwie to nie wiedzą, czego chcą. Zmysłowo przedstawione doznania miłosne dodały jednak lekkiej pikanterii, pięknej i naturalnej jednocześnie.
Ogólnie fabuła książki kojarzyła mi się z telenowelą wenezuelską lub brazylijską. Kilkakrotnie miałam przyjemność zobaczyć znikomą część odcinków, i może dlatego tak właśnie odebrałam tę książkę. Może źle zrozumiałam przesłanie, jakie autorka chciała przekazać, ale no cóż… tak to odbieram.
Wiem, że dla osób uwielbiających romanse, ta lekturami byłaby czymś bardzo wyjątkowym, ja niestety za takim książkami nie przepadam, chociaż przyznam, że tę przeczytałam bez chęci odłożenia jej i nie wracania do niej. Niestety, ale zdarzają się takie książki i po przeczytaniu ich mam bardzo mieszane uczucia.
Książka napisana prostym, ale ładnym językiem, co sprawiało mi lekki dyskomfort w czytaniu, to zbyt często powtarzane imię głównej bohaterki i to, że powieść momentami była napisana tak jakby treść odnosiła się do zupełnie inaczej napisanej, ale tej samej książki.
Ale okładką się zachwyciłam, niby prosta, ale taka zmysłowa i dająca dużo do myślenia, bo nie wiadomo czy kryje się za nią romans, czy dramat.
Wprawdzie książką się nie zawiodłam i cieszę się, że ją przeczytałam aczkolwiek, że za taką literaturą nie przepadam to już inna bajka.
Polecam jednak tę lekturą wszystkim, którzy lubią zatopić się w opowiadaniach o miłości, oraz tym, którzy preferują powieści obyczajowe. Nie jest to lektura lekka, łatwa i przyjemna, ponieważ autorka poruszyła w niej kilka bardzo istotnych wątków, chociażby wątek emigracyjny, który w dzisiejszym czasie wygląda zupełnie inaczej, ale może ona być miłym dodatkiem na kilka wieczorów.
Kiedy skończyłam czytać, przypomniała mi się piosenka zespołu FILIPINKI, i tak sobie pomyślałam, że trochę pasuje do tej książki.