Powieść
NA DNIE DUSZY – Anna Sakowicz
Anna Sakowicz gościła na moim blogu już kilka razy, i pewnie zagości jeszcze nie jeden raz. Jest polską pisarką urodzoną w Stargardzie Szczecińskim a obecnie mieszkającą na Kociewiu w Starogardzie Gdańskim. Z wykształcenia jest polonistyką, jest również blogerką, a jej pasją oprócz pisania jest kolekcjonowanie starych książek. O autorce pisałam już w moich wcześniejszych wpisach i osoby chętne bliższego poznania tej pisarki, zapraszam do wpisów: To się da czy Szepty dzieciństwa.
Wydawnictwo EDIPRESSE rok 2018
stron 348
Na dnie duszy to powieść obyczajowo-psychologiczna z historią wojenną i powojenną w tle.
Rozalia jest matką Donaty i babcią Ingi. Kiedy seniorka rodu umiera, wielu członkom rodziny wydaje się, że wreszcie nastanie spokój, ponieważ babcia Rozalia była niepoprawną dewotką, osobą dość apodyktyczną i złośliwą, co powodowało, że mało kto miał ochotę przebywać w jej towarzystwie. Niestety złośliwa babcia pozostawiła po sobie testament, który całą rodzinę postawił w dość niezręcznej sytuacji, powodując jeszcze większe konflikty między rodzeństwem, czyli wnukami Rozalii a także między córką Donatą i jej dziećmi. Czy wiadomość o nieistniejącym do tej pory tajemniczym człowieku pogodzi, czy jeszcze bardziej poróżni rodzinę Rozalii? Co zapisała staruszka w pewnym zeszycie, który odziedziczyła jej wnuczka? Czy Rozalia pozostawiła jakiś cenny skarb dla swoich krewnych?
No cóż, nie chcę spojlerować, chociaż najchętniej opowiedziałabym wszystko z najdrobniejszymi detalami. Nie na tym jednak ma polegać moja opinia o tej książce.
Muszę przyznać, że autorka zafundowała swoim czytelnikom/czytelniczkom bardzo nostalgiczną podróż w odległe rejony dość bolesnej przeszłości. Fabuła przyciąga od pierwszych stron, a rozdziały są tak ułożone, że następują po sobie przemiennie. Autorka płynnie przenosi czytelnika w czasie, lawirując między teraźniejszością a momentami bardzo bolesną przeszłością zarówno Rozalii, jak i jej córki Donaty.
Bardzo powoli dozowane napięcie trzyma cały czas w pewnego rodzaju ciekawości, „co będzie dalej”. Prawie każdy rozdział kończy się pewną niewiadomą, której wyjaśnienie pojawia się dopiero po kilku, czy kilkunastu stronach.
Efektownie zaprezentowane zostały w tej historii trzy kobiety i trzy różne ich osobowości. Ale w każdej z nich jest coś, co intryguje, zaskakuje i… przyciąga. I chociaż jedna z głównych bohaterek – Rozalia jest przedstawiona, jako wcielenie zła, to tak naprawdę mnie zastanawiało to, dlaczego przez lata nikt nie dociekał tego, dlaczego było w niej tyle złości, jadu, nienawiści i jednocześnie fanatycznej bogobojności.
Bolesne we wspomnieniach matki i córki drastyczne metody wychowawcze, pokolenia przedwojennego i powojennego, dzisiaj być może wydają się koszmarem, ale czy wszechobecna wówczas przemoc w rodzinie, stawiająca dzieci na pozycji bezwartościowego przedmiotu i wszechobecny w tych młodych ludziach strach i poczucie winy, nie zdarzają się w dzisiejszych czasach?
(…) Nie raz już dostała lanie, choć wydawało się jej, że nie zasłużyła. Przy drzwiach wejściowych na gwoździu wbitym w futrynę wisiał dla postrachu skórzany pas. Rzuciła na niego okiem i zadrżała. Oczywiście wiedziała, że matka nie bije jej dla zabawy. W ten sposób chciała ją wychować na porządnego człowieka, a pasem wybić głupoty z głowy. Należało się przecież, gdy coś niegrzecznie odpowiedziała albo skłamała. Kara musiała być. (…)
Jak często wspomnienia z przeszłości mają wpływ na to, co robimy, niby nie chcąc powtarzać tego co nas spotkało a jednak… Dzieci, które nie zaznały w miłości, ciepła i czułości ze strony najbliższej osoby, nie zawsze potrafią okazać te uczucia swoim dzieciom. Chociaż… czasami bywa wręcz odwrotnie, myśląc o własnych tęsknotach za bliskością, starają się nadrobić to w stosunku do własnych pociech.
(…) W tym krzyku dzieci poznała głos dochodzący jakby ze swojego środka. Znała go doskonale. Opuściła pasek na ziemię i usiadła pod ścianą. Patrzyła na swoje dzieci wijące się z bólu, który im przed chwilą zadała. Była dokładnie taka sama jak Rozalia! A przyrzekała sobie wiele razy, że ona swoich dzieci nie uderzy nigdy! (…)
Ciekawym wątkiem powieści jest również toksyczne uzależnienie od drugiej osoby. Chęć bycia kimś lepszym od tego kim się jest. Nieważne wówczas stają się więzy rodzinne, miłość do rodziców czy rodzeństwa, a chęć udowodnienia, że „nie jestem taki zły, mogę wszystko”. Osoba dążąca do zaspokojenia potrzeb materialnych drugiej osoby, staje się ślepa na wszystko, co ważne i potrzebne dla utrzymania własnego ja. Ślepa pazerność potraf doprowadzić do rozpadu najpiękniejszych więzów rodzinnych.
Długo mogłabym jeszcze pisać i analizować, ale nie chcę nikogo zanudzać. Przyznam jednak, że powieść ta wywołała we mnie wiele emocji. Fabuła działała na mnie jak magnes, czytałam wszędzie gdzie miałam chociaż chwilę na to, aby zagłębić się w kartki książki. Na przystanku, w autobusie, w domu… Niezbyt często mi się to zdarza, więc coś to znaczy.
Nie powiem, że jest to lektura lekka, łatwa i przyjemna chociaż styl pisania tej autorki jest lekki i przyjemny. Ale z całą pewnością jest warta przeczytania. To książka z tych, które na długo pozostają w pamięci, a po skończeniu, człowiek tak naprawdę nie potrafi powiedzieć niczego do momentu, aż się otrząśnie z wrażeń, jakie zdominowały jego umysł.
Polecam tę powieść nie tylko paniom, chociaż myślę, że panie znajdą w niej więcej dla siebie niż panowie. Jest to opowieść o trudnych relacjach rodzinnych, i zarówno tych międzypokoleniowych, jak i tych jednopokoleniowych. To opowieść o kilku miłościach: trudnej miłości zbudowanej na fundamentach nienawiści, opowieść o miłości ślepej, toksycznej i upokarzającej, oraz o miłości szczerej, cichej i chwilami niedostrzegalnej. Ale jest to również opowieść o bólu i cierpieniu, traktowanych jak chleb powszedni. Opowieść o marzeniach i to nie tylko dziecięcych. Dla osób wrażliwych paczka chusteczek będzie za mało. Ale warto tę paczkę sobie przygotować i zagłębić się w tej lekturze. Może po niej zobaczymy, co tak naprawdę chowamy na dnie naszej duszy. Bo z całą pewnością książka zmusi niejednego czytelnika do głębokiej refleksji.
Polecam również inne książki tej autorki, które do tej pory przeczytałam.
TO SIĘ DA – Anna Sakowicz
Anna Sakowicz to polska pisarka urodzona w Stargardzie Szczecińskim a obecnie mieszkająca na Kociewiu w Starogardzie Gdańskim. Jej zawód wyuczony to polonistyka, jest również blogerką a jej pasją oprócz pisania jest kolekcjonowanie starych książek. Autorka ta gościła już w moich skromnych progach, kiedy dzieliłam się z moim czytelnikami opinią po przeczytaniu pierwszej z jej książek „Szepty dzieciństwa”.
Wydawnictwo Szara Godzina rok 2016
stron 300
To się da to druga, z trzech części opowieści kociewskiej, powieść z gatunku literatury kobiecej, której fabuła umiejscowiona została w czasach nam współczesnych w Starogardzie Gdańskim.
Joanna przebywa na rocznym urlopie zdrowotnym. Z zawodu jest nauczycielką, a w tym zawodzie urlopy zdrowotne są częste. Joasia mieszka u swojej cioci, którą rzekomo miała się opiekować. Staruszka jest jednak tak żywotna, że takowej opieki wcale nie potrzebuje, aczkolwiek goszczenie pod swoim dachem wnuczki swojej siostry i jej córki jest dla niej miłą odmianą w życiu. Joanna nie jest przyzwyczajona do bezczynności, więc bardzo szybko angażuje się w pomoc dzieciom przebywającym w miejscowym hospicjum, poznaje również pewnego lekarza i mimo oporów w stosunku do mężczyzn rozbudza w sobie coraz silniejsze uczucie. Ale… w końcu trzeba będzie wrócić do siebie, urlop zdrowotny dobiega końca, a przed Joasią trudne decyzje. Czy postanowi pozostać na Kociewiu? Czy doktorek zatrzyma ją przy sobie? I co o tym wszystkim myśli nastoletnia córka Joanny?
Książka jest dość specyficzna, napisana z dużą dawką humoru, fabułą dotyka wyjątkowo trudnych tematów. Autorka bardzo lekko i życiowo potraktowała związek homoseksualny i pisze o nim tak, jakby w naszym wciąż bardzo katolickim kraju, nie było to nic sprzecznego z poglądami wielu ludzi. Dla mnie to majstersztyk, pisać o sprawach tabu z taką lekkością.
Autorka porusza również temat choroby nowotworowej dotykającej dzieci. Jak wiadomo jest to temat trudny, a nawet można powiedzieć, że bardzo trudny, jednak w swoim wątku zmierza się z nim w taki sposób, że czytelnik odbiera tę nadzieję, która towarzyszy codzienności nie tylko osób chorych, ale przede wszystkim ich rodzin. Praca wolontariusza nie do końca wygląda tak jak to opisała, wiem to z doświadczenia, ponieważ jakiś czas pracowałam w gdańskim hospicjum, ale… dla kogoś, kto nigdy nie miał z tym styczności może to właśnie tak wyglądać. A to jest pozytywne przeświadczenie i niech tak zostanie.
Ciekawym dodatkiem do tekstu są wtrącane od czasu do czasu powiedzonka kociewskie, które dodają tej powieści autentyczności miejsca. A dla kogoś, kto chociaż raz był w Starogardzie Gdańskim opisy miejsc mogą być miłym wspomnieniem.
Czytanie przyspieszały wciągające dialogi, zabawne powiedzonka, czy humorystyczne wstawki przemyśleń głównej bohaterki dodawały fabule specyficznego „smaczku”. Jak dorzucić do tego ciekawe osobowości ludzi występujących w otoczeniu głównej bohaterki to mamy pełen obraz dobrej literatury kobiecej.
Spoglądając na nieszablonową okładkę, można odnieść wrażenie, że sięga się po książkę lekką, łatwą i przyjemną. I chyba się z tym zgodzę, ponieważ śmiało mogę tę lekturę do takich zaliczyć, nawet te trudne tematy, takie jak brak pracy, starość, choroba czy stalking, który również został w tej powieści wspomniany czyta się tę książkę ze sporym zaangażowaniem. Głowna bohaterka została przedstawiona w sposób bardzo pozytywny, chociaż trochę spontaniczny i od pierwszych stron powieści byłam w stanie ją polubić na równi z jej niesamowitą córką i równie ciekawą ciotką.
Ta część, jest drugą z opowieści kociewskich, ale można ją czytać oddzielnie. Jeśli chodzi o mnie to mam już zarówno pierwszą jak i trzecią i z pewnością w najbliższym czasie powrócę do Joanny i jej kociewskiego życia.
Polecam tę książkę nie tylko paniom lubiącym ciekawe babskie opowieści i cieszę się, że w swoich zbiorach mam kolejne części. W tej niesamowitej lekturze wielu znajdzie coś dla siebie. Pomijając dramatyczny wątek hospicyjny, mamy tu również szczyptę (no może trochę więcej niż szczyptę) romansu, sporo wątków psychologicznych, a nawet odrobina ciekawej sensacji.
Powieść trafiła w moje ręce dzięki hojności sponsorów i wymianie książkowej na czwartym spotkaniu miłośników książek w Sopocie: „A może nad morze z książką”.
Dziękuję wydawnictwu Szara Godzina za możliwość przeczytania tej powieści i zachęcam do niej tych, nie tylko tych, którzy lubią taki gatunek.
Polecam również inną książkę Anny Sakowicz, którą do tej pory przeczytałam i cieszę się, że w moich zbiorach posiadam jeszcze trzy książki tej autorki.
POLLYANNA – Eleanor H. Porter
Eleanor Hodgeman Porter urodziła się w 1868 roku w Littleton (New Hampshire). Zmarła w roku 1920. Była jedną z najbardziej popularnych pisarek amerykańskich tworzących głównie dla dzieci. Pisała również romanse, chociaż przygotowywała się do zawodu muzyka i studiowała w konserwatorium.
Wydawnictwo [ze słownikiem] rok 2016
stron 361
Jedną z najsłynniejszych powieści tej autorki jest Pollyanna wydana w roku 1913. Przygody głównej bohaterki pisarka kontynuowała w powieści pt. Pollyanna dorasta (Pollyanna Grows Up) wydanej dwa lata później. Wśród jej książek jest między innymi również „Panna Billy” oraz „Przejść przez strumień”.
Pollyanna jest bardzo rezolutną jedenastoletnią dziewczynką, która po śmierci ojca trafia na wychowanie do chłodnej i dość despotycznej ciotki, panny Polly. Mimo tragedii jaka ją spotkała, dziewczynka zachowuje pogodę ducha ucząc dorosłych „gry w radość” polegającej na dostrzeganiu we wszystkim pozytywnych aspektów. Swoim optymizmem zaraża nawet najsmutniejszych ludzie w miasteczku.
Jest to cudowna opowieść o tym, jak wielką siłę kryje w sobie prostota i postrzeganie świata w kolorowych barwach radości i nadziei. Biorąc pod uwagę fabułę, myślę że książka ta powinna znaleźć się na liście lektur szkolnych, aby uświadamiać młodym ludziom jak wiele można zyskać będąc pozytywnie nastawionym do świata.
Na Nowy Rok postawiłam sobie nowe wyzwania, a jednym z nich jest doskonalenie języka angielskiego. Jak mówią mądre słowa: „na naukę nigdy nie jest za późno” zdecydowałam jakiś czas temu poważnie zabrać się za naukę języka angielskiego. Teraz, kiedy mam czas na podróże, chciałabym jak najwięcej zobaczyć świata a wiadomo, że bez znajomości języka ani rusz. Daleko mi do perfekcji ale małymi kroczkami może kiedyś…
Gramatyka to jedno, zrozumienie zwrotów to drugie, a radość z tego, że rozumiem to trzecie. Zaryzykowałam i postanowiłam zacząć czytać książki również w języku angielskim. Przyznam szczerze, że przeczytanie tej książki nie przyszło mi tak łatwo jak czytanie literatury w języku polskim, ależ jaka radość następowała w momentach kiedy ROZUMIAŁAM to co czytam.
Polyanna to moje pierwsze spotkanie z powieścią napisaną w języku angielskim. Ponieważ znam z dawnych lat fabułę książki podjęłam wyzwanie właśnie od tej powieści, kiedy byłam mała uwielbiałam ją. I chociaż prosta wręcz podręcznikowa okładka nie przyciąga zbytnio wzroku, wnętrze książki jest bardzo interesujące.
Zaraz na początku powieści znajduje się bardzo pomocny słownik VOCABULARY OF MOST COMMON WORDS, z którego oczywiście chętnie korzystałam. Jest on o tyle ciekawy, że znajdują się w nim najczęściej używane słowa umieszczone w treści. Pomocny w trakcie czytania, ponieważ nie musiałam co rusz sięgać do tradycyjnego słownika angielsko-polskiego. Na końcu książki również umieszczono słownik VOCABULARY OF ALL WORDS IN THIS BOOK czyli wszystkich słów w tej książce. Ale to nie wszystko. Treść powieści umiejscowiona jest na stronach tak, aby marginesy były szerokie i zmieściły kolejne tłumaczenia wyrazów, czy zwrotów znajdujących się dokładnie na danej stronie. Zatem, jeżeli miałam problem ze zrozumieniem nie musiałam wertować kartek słownika, bo wiele wyjaśnień znajdowałam tuż obok tekstu. Dla mnie – początkującej uczennicy języka obcego – SUPER!
Co do samej treści muszę przyznać, że powieść napisana jest dość prostym językiem, ale bogatym w słownictwo. I co ciekawe, wiadomo, że w języku angielskim chyba najtrudniejsze dla początkującego ucznia są czasy, a właśnie na marginesie stron, dany czasownik (czy przymiotnik) został przetłumaczony dokładnie tak jak powinnam go zrozumieć.
Dumna jestem z siebie, że zdecydowałam się na takie wyzwanie, a jeszcze bardziej dumna jestem z tego, że temu wyzwaniu podołałam.
Cieszę się, że powstało Wydawnictwo [ze słownikiem], ponieważ dzięki ich książkom będę mogła sprawdzać swoją wiedzę. Bardzo dziękuję tym, którzy wpadli na pomysł wydawania TAKICH książek i polecam książki tego wydawnictwa zwłaszcza osobom uczącym się języka angielskiego, ale również tym, którzy znają ten język już bardzo dobrze. Zapewniam, że będzie to dla nich również ciekawe wyzwanie. Zainteresowanych odsyłam na stronę wydawnictwa, gwarantuję, że każdy chętny znajdzie tam coś dla siebie; ja zaczęłam od literatury łatwej, dziecięcej ale mam nadzieję, że kiedyś sięgnę także po tę poważną (czyli dla dorosłych), chociaż uważam, że Pollyannę też mógłby niejeden dorosły przeczytać.
DZIECKO LAST MINUTE – Natasza Socha
Natasza Socha gościła już na moim blogu, jej poczucie humoru w połączeniu z realizmem życiowym przekonały mnie do sięgnięcia po kolejne jej książki. Urodziła się w Poznaniu w 1973 roku. Jest dziennikarką, felietonistką, pisarką, a także malarką i ilustratorką. Obecnie mieszka pod Akwizgranem w Niemczech. Jest absolwentką dziennikarstwa i nauk politycznych na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Przez wiele lat pracowała jako dziennikarka. Zadebiutowała powieścią „Macocha”, która została bardzo dobrze przyjęta przez czytelników. Do tej pory ma na swoim koncie już kilka powieści obyczajowych, w których w dowcipny sposób pisze o sprawach poważnych, podbijając serca wszystkich, którzy czytają jej twórczość. Jest artystyczną duszą, maluje akwarele, a także tworzy ilustracje do dziecięcych bajek.
Wydawnictwo Pascal rok 2016
stron 350
Dziecko last minute to współczesna powieść obyczajowa napisana z dużą dawką humoru.
On, Ona, były-obecny mąż, była żona i Ono. Taki skrót albo oznacza wielki dramat albo… dobrą zabawę.
Kalina ma 46 lat uciekając przed myślami o nadchodzącej „starości” (?), która jawi się jej perspektywą zbliżającej się menopauzy wyjeżdża na wakacje, pozostawiając swoją dorosłą córkę oraz matkę w niemałym zaskoczeniu. Podczas urlopu poznaje sympatycznego pana (po przejściach), który jest kimś w rodzaju atrakcji urlopowej, dającej sporo satysfakcji i prawie zapomnianego seksu. Efektem tej spontanicznej, aczkolwiek przyjemnej znajomości jest… ciąża. Dla Kosmy (ojca dziecka) jest to coś w rodzaju euforycznego spełnienia się w roli taty, a dla obojga ogromne wyzwanie. Życie nie tylko Kaliny i Kosmy zostaje wywrócone do góry nogami. Czy Kalina uzna to późne macierzyństwo za dar od losu czy drwinę losu? Czy jej ciąża jest wynikiem nieodpowiedzialności, kryzysem wieku średniego czy miłą niespodzianką?
Na książkę miałam ochotę jak tylko zobaczyłam jej zapowiedź. Znając już odrobinę „pióro” autorki, wiedziałam, że zakup tej lektury jest przemyślanym zakupem. Na szczęście nie pomyliłam się co do oczekiwań i dzięki książce spędziłam kilka cudownych wieczorów, które wpłynęły na moją jesienną chandrę bardzo pozytywnie.
Jest to opowieść nie tylko o dylemacie dojrzałej kobiety, która została obdarowana przez los czymś, a właściwie kimś, czego (ciąży)/kogo (dziecka) się nie spodziewała. Późne macierzyństwa są podobno teraz w modzie, ale za tym trendem mody idzie ten, kto świadomie podejmuję decyzję. W tej powieści autorka w dość humorystyczny, żeby nie powiedzieć odrobinę ironiczny sposób pokazuje jak mogą wyglądać reakcje przyszłych rodziców, (którzy bądź co bądź młodość już dawno mają za sobą) na nieplanowaną ciążę, przedstawia relacje byłych małżonków, którzy z takich czy innych względów nie potrafią pogodzić się ze zmianami (czy szczęściem) u tej drugiej strony. Poznajemy również relacje między matką a dorosłą córką, relacje nie zawsze łatwe ale bardzo realistyczne.
Emocje jakie towarzyszą podczas czytania, sprowokowane odbieraniem emocji bohaterów, gdzie szczęście miesza się ze strachem i niepokojem to coś, czego nie można pominąć ani w życiu ani przy czytaniu o tym. I chociaż nie dotyczy to nas bezpośrednio, każdy czytelnik znajdzie w tym coś, co może skojarzyć z własnymi doświadczeniami życiowymi.
Bardzo ciekawie została w tej lekturze przedstawiona postawa byłych małżonków naszych bohaterów – „pies ogrodnika – samemu nie zje ale i drugiemu nie da”. I chociaż relacje obu stron zostały zaprezentowane w świetle bardzo pozytywnym, małżonkowie mimo rozstania żyli nadal w komitywie może nie przyjaźni co poprawnych stosunków rodzinnych, to trudno było mi opowiedzieć się po którejkolwiek stronie.
Rozterki przyszłych rodziców, przeplatane uczuciami radości z powodu nadejścia nowego członka rodziny to tylko mała część fabuły. W tej książce bowiem, między wątek główny wkrada się pewna skrzętnie ukrywana sprawa rodzinna, która dodaje całości odrobinę tajemnicy i również powoduje, że czyta się książkę w lekkim napięciu.
Jest to lektura, która z pewnością niejednej czytelniczce (a może nawet i czytelnikowi) na długo pozostanie w pamięci. Lekka, łatwa i przyjemna, chociaż poruszająca dość trudne tematy, gdzie autorka kreuje momentami skomplikowane relacje między ludźmi. Zapewniam, że jeżeli ktoś zdecyduje się na tę powieść to z pewnością nie będzie się nudził. Świetne a zarazem zabawne dialogi, nie pozbawione humoru sytuacje to z pewnością atuty tej książki. A do tego szczera prawda o dojrzałym macierzyństwie, taki trochę przewodnik po macierzyństwie i budowaniu nowego związku ludzi „po przejściach”, w bardzo pozytywnym świetle, chyba zachęcą do czytania zwłaszcza teraz, kiedy pogoda nie sprzyja naszym optymistycznym myślom.
Okładka, moim zdaniem prześliczna, rozbudza ciekawość, przywołuje uśmiech i zachęca do sięgnięcia po tę książkę.
Polecam tę powieść nie tylko paniom w moim wieku, (czyli tym bardzo dojrzałym), myślę, że i panowie nie będą się nudzić przy tej lekturze. Mix wątków poruszonych w książce, począwszy od miłosnego, z zazdrością w tle, poprzez psychologiczny i odrobinę tajemnicy to z pewnością coś co przyciągnie niejednego czytelnika, ja w każdym bądź razie zachęcam do tej lektury.
Na mojej półce „książki do przeczytania” już czeka kolejna książka tej autorki – „Biuro przesyłek niedoręczonych”, mam nadzieję, że wkrótce podzielę się wrażeniami po przeczytaniu jej.
Moja wnusia Zuzanka jest dzieckiem zaplanowanym i wyczekiwanym przez jej rodziców 🙂 ale przyznam szczerze, nie wiem jak bym zareagowała gdyby trafiła się mnie jako spadkobierczyni moich genów w pierwszej linii.
Zdjęcie wykonane przez Iza Wilma-Drzeżdżon – Izabelinda Photography
MARYNARKA – Mirosław Tomaszewski
Mirosław Tomaszewski urodził się w 1955 roku. Mieszka w Gdyni. Jest pisarzem i dramaturgiem. Ukończył Politechnikę Gdańską i z wykształcenia jest inżynierem. Jest również współtwórcą trzech patentów z dziedziny budowy maszyn. Muszę zaznaczyć jeszcze, że jego dziełem są również komedie teatralne, a także około 170 odcinków scenariuszy do trzech seriali telewizyjnych, oraz współautorstwo, razem z Pawłem Chmielewskim, komediowego słuchowiska „Piśko”, na podstawie prozy Arkadija Awerczenki.
Wydawnictwo W.A.B rok 2013
stron 256
Marynarka to powieść obyczajowa, poruszająca temat wydarzeń grudniowych w 1979 roku na Wybrzeżu.
Adam, pseudonim muzyczny „Smutny”, były wokalista zespołu „Amnezja”, człowiek, którego życie przestało mieć jakikolwiek sens, borykający się zarówno w dramatyczną przeszłością związaną ze śmiercią ojca, a także swoją przeszłością zawodową, jest osobnikiem dość kontrowersyjnym. Nie potrafi sobie znaleźć miejsca, które zapewniłoby mu normalną egzystencję. Któregoś dnia otrzymuje dość dziwną propozycje pracy. Obcy dla niego człowiek, znany w Trójmieście biznesmen Karol Jarczewski proponuje mu pracę, bardzo wysokie wynagrodzenie i wyjątkowe stanowisko. Wszystko to wydaje się dziwne, ale ryzyko przyciąga. Życie Adama zaczyna się zmieniać zwłaszcza, gdy wkracza w nie dziennikarka Nina, która za wszelką cenę próbuje wyciągnąć od niego fakty z życia, o których jeszcze nikt nie słyszał. W bardzo sprytny sposób próbuje ona zaangażować Adama w wywiady przeprowadzane z osobami, których najbliżsi byli świadkami lub ofiarami wydarzeń grudniowych w Gdyni i Gdańsku. Efektem końcowym tych wywiadów jest książka, którą pisze Nina (jej współautorem jest redaktor naczelny gazety w której pracuje) na zlecenie pewnego wpływowego człowieka, a tematem książki są właśnie wydarzenia grudniowe z 1970 roku. Jak się potoczą losy Adama, Karola, Niny i innych bohaterów nie zdradzę, ponieważ chciałabym, aby czytelnicy sięgnęli po tę lekturę, chociażby ze względu na pamięć osób, które wtedy zginęły.
Książka jest napisana w dość specyficzny sposób, ukazując tragiczny grudzień zarówno z punktu widzenia dziecka, którego ojciec zginął w drodze do pracy, jak również z perspektywy ludzi, którzy przyczynili się wówczas do śmierci stoczniowców. Między wątek historyczny, wplecione jest uczucie, związek dwojga młodych ludzi i wspomnienia, które rozdrapują wciąż niezagojone rany.
Autor ukazuje całą gamę uczuć, jakie mogą nagromadzić się w człowieku po jakimś traumatycznym wydarzeniu. Ale nie tylko uczucia, których rola polega na wyparciu przeszłości, bo trzeba przyznać, że zarówno żal po starcie najbliższych jak i wyrzuty sumienia są równie mocne.
Mirosław Tomaszewski wykazał się wyjątkowo szczegółową znajomość faktów związanych z tamtym okresem, ukazując matactwa ludzi i władzę, jaką mieli i mają pewne grupy osób. Muszę również pochwalić wyjątkową wiedzę muzyczną, jaką urozmaicona jest fabuła książki i nie tylko związaną z ex muzykiem.
Treść książki jest podzielona na rozdziały, których każdy zaczyna się datą i miejscem, w jakim odgrywa się dana scena, czy akcja. Dla kogoś, kto zna Gdynię tak jak ja, wyobraźnia już miała niewiele do roboty.
Pracując kilkanaście lat w Gdyni, w okolicach Pomnika Ofiar Grudnia pamiętam tysiące zniczy palących się w każdą rocznicę wydarzeń grudniowych. Paliły się na peronach SKM, na schodach prowadzących na pomost i na ulicy, którą każdego dnia szli do pracy robotnicy. Nie potrafię opisać wzruszenia, jakie zawsze mnie ogarniało, kiedy widziałam te znicze w ciemności nocy. Wysiadałam z kolejki SKM około godz. 6, na dworze było jeszcze ciemno, a widok zapierał dech w piersi.
Takie książki jak „Marynarka” powinny być obowiązkowymi lekturami szkolnymi, aby młodzi ludzie wiedzieli jak wyglądała rzeczywistość ich rodziców, czy dziadków. Ile musiały przejść ich rodziny, aby oni mieli teraz to, co mają.
Przyznam szczerze, że okładka skojarzyła mi się w pierwszym odruchu z powieścią kryminalną. Nie spodziewałam się takiej treści jaką zastałam.
Czytałam tę lekturę z zapartym tchem, nie dlatego, że znam Gdynię i słyszałam już o wydarzeniach grudniowych od wielu osób. Tej książki nie da się czytać z długimi przerwami. Autor tak powplatał wątki, że od fabuły nie można się oderwać, bo każdy następny rozdział przyciąga jeszcze bardziej. Pomijając fakt, że książka zaczyna się dość mrocznie, wręcz dramatycznie, jak w najlepszym thrillerze, to każdy kolejny wątek wpleciony w treść, zaskakuje.
Polecam książkę nie tylko osobom interesującym się historią Polski. W tej lekturze, każdy znajdzie coś dla siebie, nawet najbardziej wyrafinowany czytelnik. Mamy w niej zbrodnię, mamy miłość, mamy wątek psychologiczny i historyczny, ale przede wszystkim mamy wyjątkowo ciekawie skonstruowaną powieść.
Dziękuję autorowi za możliwość przeczytania jego książki.
Pomnik Ofiar Grudnia 1970 – Gdynia
Między innymi, właśnie o tej padającej siódemce, można przeczytać w książce.