KAMIENICA PRZY KRUCZEJ – Maria Ulatowska
Maria Ulatowska urodzona w 1948 roku, jest młodą dorobkiem pisarskim, ale już bardzo znaną u nas polską pisarką specjalizująca się głównie w literaturze z gatunku powieść obyczajowa. Studiowała prawo na Uniwersytecie Warszawskim oraz bankowość na SGH. Pracowała m.in. w Stołecznym Przedsiębiorstwie Handlu Wewnętrznego, w PP „Moda Polska”, w Centrali Narodowego Banku Polskiego. Przez ostatnie 15 lat pracy zawodowej zajmowała się prawem dewizowym. Jest współautorką książki „Prawo dewizowe. Komentarz” (2000 rok). Przez kilka lat prowadziła też wykłady z tej dziedziny. Obecnie – na emeryturze. czytała od zawsze. To, że napisze książkę, wiedziała również od bardzo dawna. Na co dzień specjalistka od prawa dewizowego, dopiero na emeryturze znalazła trochę czasu i zrealizowała swoje marzenie. Mieszka w samym centrum Warszawy, ale najchętniej mieszkałaby gdzieś poza miastem… Na przykład tam, gdzie stoi dworek pośród sosen. Najbardziej bowiem kocha las, swoją rodzinę i psy. Może w trochę innej kolejności… Na koncie ma sześć powieści: „Sosnowe dziedzictwo”, „Pensjonat Sosnówka”, „Domek nad morzem”, „Przypadki pani Eustaszyny”, „Kamienica przy Kruczej” i „Całkiem nowe życie”.
Wspomniałam o tej autorce już wcześniej w jednym z moich wpisów dotyczących spotkania autorskiego https://ksiazkiidy.pl/2013/05/Spotkanie-z-Maria-Ulatowska/
Prószyński i S-ka rok 2012
stron 398
Po całym dniu bieganiny i pracy, które wypełniają mój czas każdego dnia chętnie wieczorami wpadałam na Kruczą 46, aby spędzić choć krótki czas z mieszkańcami tej nieistniejącej już kamienicy. Kilka osób dla których Krucza 46 była nie tylko sentymentalnym wspomnieniem wprowadzało mnie w nastrój zadumy. Losy mieszkańców tej kamienicy sięgają czasów przedwojennych, okresu II wojny światowej, zmian peerelowskich aż do teraźniejszości.
Czytelnik poznaje osoby takie zwyczajne, aczkolwiek jednocześnie niezwykłe. Takie, którym do szczęścia wystarczają cztery ściany własnego „M”, i takie, które chcą zaimponować.
Jedną z głównych bohaterek jest Antonina, czyli mała Tosia, od której historii narodzin na Kruczej 46 zaczyna się książka. Mimo szacunku dla tej osoby niestety nie poczułam do niej sympatii. Antonina jest kobietą dość trudną i ja jako kobieta nie do końca potrafiłam zrozumieć jej niektórych postanowień i zachowań.
Losy mieszkańców tej kamienicy różnie się potoczyły szczególnie w czasie II wojny światowej. Jedni tę wojnę przeżyli w Warszawie, inni musieli emigrować, a jeszcze inni nie przeżyli jej wcale.W książce zawarte są chyba wszystkie ludzkie uczucia: miłość, przyjaźń, solidarność, żal, ból i smutek.
Treść książki przeplatana jest pamiętnikami Magdaleny (biologicznej matki Antoniny), żony żydowskiego pochodzenia lekarza, Szymona, czyli ojca wspomnianej wcześniej Tosi. Zapiski Madzi często wyciskały z moich oczu łzy, no cóż sentymentalna jestem. Do czego musieli posunąć się rodzice, aby uchronić dziecko przed nienawiścią Niemców i to jak potoczyły się losy dziewczynki, o tym przeczyta ten, kto sięgnie po książkę.
Pani Ulatowska ma bardzo lekki styl pisarski, co mnie chwilami irytowało. Nie dlatego, że nie lubię takiego stylu, ale dlatego, że moim zdaniem nie lubię o rzeczach ważnych, trudnych, bolesnych, takich jak śmierć, jak obóz koncentracyjny, czy Powstanie Warszawskie czytać z nutą satyry, a tak właśnie niektóre wątki odebrałam.
Cała książka napisana w ciepłej, humorystycznej atmosferze wciąga od pierwszych stron, co powoduje, że czyta się ją wyjątkowo szybko. Ujęte w niej wątki historyczne są wspaniałą lekcją dla tych, którzy nie przeżyli tamtych czasów i tu mam na myśli nie tylko okres wojny, ale przede wszystkim lata powojenne, czyli te, kiedy życie Polaków zaczęło wracać do normy.
Polecam tę lekturę wszystkim, przede wszystkim lubiącym literaturę polskich pisarzy, ale również i tym, którym potrzebny jest relaks przy dobrej, spokojnej książce.
Spoglądając na okładkę książki, czytelnik domyśla się już, że jest to coś lekkiego, ciepłego i rodzinnego. To nie saga rodzinna, ale opisane życie kilku rodzin, zgodnie mieszkających w jednej z warszawskich kamienic, takiej jakich było tysiące we wielu miastach Polski.
LAWENDA już w drukarni
Moje najnowsze „dziecko” już prawie, prawie na świecie. Książka poszła do drukarni i mam nadzieję, że do końca czerwca znajdzie się już w posiadaniu czytelników i MOIM – oczywiście. Cieszę się, chociaż ostatnio usłyszałam od mojego syna takie słowa:
– Nie mogę zrozumieć twojego pisania. Zawsze kojarzyłem książki, które czytasz z kryminałami, thrillerami, sensacją, a ty piszesz książki o miłości, takie dla kobiet.
Coś w tym jest, nie potrafię pisać kryminałów, chociaż je uwielbiam. Staram się w każdej mojej książce o odrobinę sensacji, ale do książek sensacyjnych (jako pisarki) mi bardzo daleko, bo to nie tematy chyba dla mnie.
Moja najnowsza książka to trochę miłości, trochę brutalności, trochę zwiedzania Trójmiasta i takie tam…
Na tylnej stronie okładki umieściłam taki tekst:
Są sytuacje, gdy człowiek musi zmienić swoje nastawienie do świata i brać to, co podaje mu los. Często strach i niepokój o innych kieruje go na drogę, z której później trudno zawrócić. Marzenia, są nieraz tak złudne, że kiedy zacznie się o nie walczyć, przesłaniają prawdziwy obraz życia. Bywają chwile zastanowienia, rozpaczy i smutku ale świadomość, że to, co się robi dla najbliższych, aby było im lepiej i lżej usuwa wszelkie wątpliwości.
Dwie kobiety i cztery światy.
Świat piękna, luksusu, bogactwa i osamotnienia. Świat upokorzenia, romansu i zwykłej kobiety – matki. Drogi dobra i zła, przeplatane bolesnymi wspomnieniami, zwyczajnymi marzeniami i szarą rzeczywistością.
A wszystko to opowiedziane na przestrzeni 50 lat z Trójmiastem w tle.
No cóż, może kiedyś przeczytam tę książkę z nostalgią taką samą jak ją pisałam.
Dodam jeszcze tylko (oczywiście z nutką dumy), że patronat medialny nad książką zgodzili się objąć:
są to serwisy, na których publikuję swoje książki jako e-booki.
LITERAT CZERWCA 2013 – to JA :)
I znowu się chwalę, ale mam nadzieję, że nie wejdzie mi to w nawyk i nie stanę się „chwalipiętą”, ale właśnie przeczytałam wywiad, który kiedyś przeprowadziła ze mną
Agnieszka z Krainy Czytania.
Cały wywiad można przeczytać na: http://wkrainieczytania.blogspot.com wchodząc w zakładkę „Literat miesiąca”.
KLUB TOWARZYSKI NIEGRZECZNYCH DZIEWCZYNEK – Alisa Valdes-Rodriguez
Książka przywędrowała do mnie od Kasi z http://moja-pasieka.blogspot.com. Dziękuję Kasiu 🙂
Alisa Valdes-Rodriguez – młoda amerykańska pisarka, dziennikarka, muzyk urodziła się w Albuquereque w Nowym Meksyku w 1969 roku i zasłynęła powieściami z gatunku Chick lit. Ten rodzaj literatury to gatunek fikcji, który przedstawia i rozwiązuje problemy współczesnej kobiecości, często humorystycznie i żartobliwie. Stał się bardzo popularny w latach dziewięćdziesiątych. Czasami zawiera romantyczne elementy, ale ogólnie nie jest uważany za bezpośrednią podkategorię romansu, ponieważ relacja bohaterki z rodziną lub przyjaciółmi jest często równie ważna jak jej romantyczne związki.
Ojciec Alisy wyemigrował na początku roku 1960 z Kuby, a jej matka Maxine Conant, z pochodzenia Irlandka, także jest poetką i powieściopisarką.
Valdes dzieciństwo spędziła głównie w Nowym Meksyku, ale mieszkała również w Szkocji i Nowym Orleanie. W młodości specjalizowała się w wykonywaniu jazzu na saksofon tenorowym. Pisze powieści, eseje, artykuły, recenzje muzyczne. W roku 2001, napisała list do przełożonych w Los Angeles Times, który został rozpowszechniony w Internecie i przedrukowywane w St Petersburg Times oskarżający gazetę o rasizm i dyskryminację.
Wydawnictwo Literackie rok 2004
stron 455
Powieść „Klub towarzyski niegrzecznych dziewczynek”, której tytuł oryginału brzmi „The Dirty Girls Club Socjal” napisała w 2003 roku, i do 2012 roku jej dorobek pisarski zaowocował dziesięcioma powieściami.
Nie zapiszę się do Klubu towarzyskiego niegrzecznych dziewczynek, ale przyznam się skromnie, że chciałabym, aby wśród moich znajomych i przyjaciół taki klub istniał.
Sześć przyjaciółek pochodzenia latynoskiego zamieszkałych w Ameryce: Lauren, Sara, Amber, Elizabeth, Rebecca i Usnavys, co roku, bez względu na okoliczności i odległości spotyka się, kontynuując ten zwyczaj od czasów nauki w college. Chociaż stosunki między nimi (indywidualnie) nie zawsze są takie jak powinny, każda z nich zrobiłaby wszystko, aby stanąć w obronie innej. Czasami patrzą na siebie z ironią, czasami z zazdrością, czasami z zachwytem, ale to nie przeszkadza im w byciu serdecznymi przyjaciółkami.
Książa jest relacją z życia poszczególnych kobiet. Zawarte jest w niej wszystko, co dotyczy lub może dotyczyć kobiety. Jest zatem przyjaźń, jako temat przewodni, jest miłość, jest radość, jest kariera zawodowa, ale jest też dyskryminacja, przemoc domowa, zdrada, ból i strach. Tekst napisany jest w formie zwierzenia, tak jakby czytelnik siedział sobie w ciepłym fotelu i kolejno słuchał tego, o czym mówi mu każda z kobiet. Przez kolejne 455 stron poznajemy radości i smutki poszczególnych młodych kobiet, które walczą ze swoimi uczuciami, ze swoimi słabościami, a jednocześnie cieszą się sukcesami innych i cierpią razem z innymi.
Spoglądając na okładkę książki, byłam święcie przekonana, że to jest lektura lekka, łatwa i przyjemna coś w rodzaju Dziennik Bridget Jones, przepełniona humorem i satyrą, ale wgłębiając się w treść, spotkałam się z poważnymi problemami, jakie dotyczą milionów kobiet na świecie. Momentami zabawna, a momentami tragiczna treść dawała mi sporo do myślenia.
Książka napisana jest lekkim, prostym językiem, więc czytałam ją szybko i bez uczucia nudy. Niestety odwieczny minus książek, których w treść wplecione są obcojęzyczne zdania lub zwroty (w tym przypadku hiszpańskie) chwilami, trochę mnie zniechęcał. Nie lubię odrywać się od fabuły, spoglądając w dół strony do przypisów czy tłumaczeń. To, jak dla mnie to jeden, podstawowy minus, który zarzucam tłumaczeniu książki. Można byłoby tego uniknąć.
Z czystym sumieniem polecam jednak książkę każdej kobiecie w wieku od nastolatki do seniorki, bo każda z nich znajdzie w niej coś, co ją zainteresuje. Panom też mogę tę „babską” lekturę polecić, chociażby dlatego, aby przeczytali jak pewne sprawy są widziane okiem kobiety, a jak okiem mężczyzny.
Co oznacza nazwa „sprawdzone wydawnictwo”?
Przeczytałam taki wpis na facebooku na stronie w/w. Przyznam szczerze, że trochę mnie ten wpis zdenerwował, a może tylko zirytował, (ale jak zwał tak zwał), bo co to oznacza „dobre wydawnictwo”?
Czy początkujący pisarz/pisarka, wydający swoje książki nakładem własnym jest gorszy od tego, którego książka została wydana przez „sprawdzone wydawnictwo”?
Czytam sporo książek i nie raz zdarzyło mi się, że przeczytałam jakąś książkę wydaną na przykład przez Prószyński i S-ka, albo przez Wydawnictwo Literackie (uważane w Polsce za „dobre wydawnictwa”) a po przeczytaniu zaczęłam zastanawiać się kto i poco wydał tę książkę, bo do czytania ona się nie nadaje i z pewnością nikomu jej nie polecę do przeczytania. Jak często, byle jakie książki zostają wydane tylko dlatego, że ktoś kto je napisał (albo podyktował komuś kto spisał), ma sławne nazwisko, lub krewnego czy znajomego z wejściem w odpowiednie kręgi. Wśród znajomych mam osobę, która piszę jak dla mnie ciekawie, ale gdyby nie przyjaciółka-siostry-wujka-żony, to książki tego znajomego nigdy nie zobaczyłyby światła księgarskiego. No… chyba że zainwestował by w jej wydanie sporą sumę pieniędzy, tak jak ja zrobiłam ze swoją pierwszą książką.
Nie, nie żałuję tego, chociaż doskonale wiem, że pieniądze zainwestowane w tę właśnie książkę nigdy mi się nie zwrócą, a o zarobieniu ze sprzedaży nawet nie myślę, bo są to tak małe pieniądze, że… (śmiech) Książka dzięki temu wydawnictwo promuje się całkiem dobrze, czego nie mogę powiedzieć o innych moich książkach sprzedawanych wyłącznie w sprzedaży bezpośredniej.
W te inne książki też musiałam zainwestować, ale wydałam ich tylko tyle, na ile było/jest zapotrzebowanie. Jak się kończy zapas, robię dodruk. Nie zarabiam na nich, bo nie taki miałam zamiar piszą moje książki, ale przynajmniej zwracają mi się zainwestowane pieniądze.
Z tych dwóch książek, jedna została wydana przez tzw „sprawdzone wydawnictwo” druga nakładem własnym autora, ktoś, kto przeczytał obie nawet nie zauważył różnicy, chyba że interesuje się wydawnictwami.
Uważam, że to niesprawiedliwe takie segregowanie autorów. Każdy ma prawo do wydawania własnych książek, i jeżeli robi to nakładem własnym, nie jest gorszy od tego, którym zainteresowało się „sprawdzone wydawnictwo”.