LITERATURA POLSKA
LATARNIK – Karol Kłos
Karol Kłos to człowiek, dla którego praca i pasje łączą się. Urodził się w 1961 roku, mieszka i pracuje na Półwyspie Helskim, a konkretnie w samej Jastarni. Zawodowo jest latarnikiem. Pracował jako elektryk, oraz był redaktorem prasy lokalnej jako reporter mediów elektronicznych. Jego hobby to latarnie, jak również literatura i fotografika. Jak sam przyznaje czyta dużo i są to różne gatunki literackie. Jest autorem dwóch książek „Latarnik” i „Latarniczka” oraz kilku opowiadań. W 2006 roku jego opowiadanie „Rok” zajęło 1 miejsce w Ogólnopolskim Konkursie na Opowiadanie o tematyce współczesnej (2004), zorganizowanym przez gdański klub „Winda” i otrzymało nagrodę marszałka województwa pomorskiego.
Wydawnictwo Poligraf rok 2010
stron 259
Latarnik to książka napisana w formie dziennika. Każdy wpis znajduje się jednak nie pod jakąś konkretną datą, ale pod kolejnym numerem. Jedne wpisy są krótkie, zawierające zaledwie kilka zdań, inne zaś są długie jak opowiadania. Każdy wpis zawiera jakąś myśl, którą w danej chwili piszący latarnik miał do przekazania. Możemy zatem poczytać o roli latarni i pracy zatrudnionych tam ludzi, o współpracy z innymi, o życiu mieszkańców półwyspu w najgorętszych miesiącach wakacyjnych, ale także o snach nawiedzających człowieka. Możemy poczytać o bezrobociu panującym w małej nadmorskiej miejscowości, w której tak naprawdę, najwięcej zatrudnienia można znaleźć w sezonie letnim, ale i o tym, kto najlepiej sobie potrafi z tym bezrobociem poradzić.
Dziennik prowadzony jest z niespotykaną zmysłowością, opisywane w nim wydarzenia, obrazy czy uczucia, przedstawione są tak malowniczo jak do tej pory spotkałam jedynie w twórczości Stefana Chwina.
Wpisy są chwilami humorystyczne, a chwilami tragiczne, jakby jakaś trauma przeszłości nękała ich autora. Opisane są zarówno zwykłe, szare dni, zwykła codzienność jak również sny, będące często snami jak z thrillera, koszmaru, czy nawet horroru.
Początek książki stanowią wpisy bardziej nostalgiczne, ale zagłębiając się dalej, dominuje w nich już sporo satyry, duża dawka humoru i lekkiej ironii do codzienności.
Niektóre wpisy są typowymi zapiskami wziętymi z życia, ale niektóre okraszone są wyjątkową fantazją, bądź wręcz urojeniami chorego człowieka.
Bardzo podobało mi się przedstawienie w książce kobiet, (mam nadzieję, że nikt nie zarzuci mi w tej chwili stronniczości). W nawiązaniu do problemu bezrobocia, to one właśnie częściej radziły sobie z tym. Przedstawione jako silne osobowości, kobiety zatrudniały się jako ciężko pracujące, nie rzadko w zawodach określanych jako typowo męskie, w hydraulice, w budownictwie, jako kierowcy ciężarówek.
W niektórych jednak wpisach autor prowadzonego dziennika, wiadomo, że mężczyzna przedstawiał się w rodzaju żeńskim, tak, jakby miał zaburzenia osobowości (zresztą na samym początku pojawia się wzmianka o jakimś psychiatrze, o jakimś leczeniu). Myślę, że zostanie to jednak wyjaśnione w drugiej książce Karola Kłosa „Latarniczka”.
Cały czas, podczas czytania tej książki zastanawiałam się ile w niej jest prawdy wziętej z życia, a ile fantazji autora.
Przyznam szczerze, że patrząc na okładkę, spodziewałam się za nią czegoś zupełnie innego, jakiejś poważnej powieści o życiu latarnika. Ale przyznam szczerze, że nie żałuję, iż okazało się to jedynie moim czczym wymysłem.
Książkę czyta się szybko i z zainteresowaniem, a skłonność autora to wykorzystywania nadmiernej ilości synonimów, często wywołuje uśmiech. Chciałabym napisać, że jest to lektura lekka, łatwa i przyjemna, ale nie wiem, czy mogę tak ją określić. Wśród poruszanych wątków jest tyle poważnych spraw, chociaż są one opisane w sposób dość groteskowy, to jednak nie należą do błahych.
Polecam książkę całym sercem, nie tylko jako lekturę na weekend. Można w niej znaleźć zarówno nostalgię, jak i dobry humor, oraz odrobinę sensacji. Jest to książka dla tych, którzy nie klasyfikują swojej pasji czytania tylko do jednego gatunku literackiego, myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie.
KOLOR BURSZTYNU – Hanna Cygler
Hanna Cygler jest osobą, której nie muszę przedstawiać, przynajmniej tym osobom, które zaglądają do mojej „krainy książek”. Wspomniałam już o tej autorce kilka razy na moim blogu, zarówno opisując spotkanie autorskie jak i dzieląc się spostrzeżeniami po przeczytaniu książki „W cudzym domu”. Dozuję sobie jej książki w małych dawkach, ale za to, jaką mam ogromną przyjemność podczas czytania… 🙂
Wydawnictwo KURPISZ rok 2004
stron 284
Kolor bursztynu, to powieść współczesna, chociaż napisana dziesięć lat temu. Cały czas jednak utrzymuje się w klasyfikacji „współczesnej”, bo tak właściwie zbyt wiele się nie zmieniło od tamtego czasu w porównaniu z teraźniejszością, zwłaszcza w poruszanych przez autorkę wątkach.
Aniela, jest młodą, przeciętną kobietą, samotnie wychowującą dwójkę dzieci i chociaż nie jest to dla niej łatwe, w miarę możliwości radzi sobie z tym całkiem dobrze. Jej były mąż, po tym jak doszedł do wniosku, że preferuje inną płeć, całkowicie odsunął się od niej i od dzieci, zapominając, że są one owocem jego pierwszych doświadczeń seksualnych. Aniela, w czasie jednego dnia pracy w muzeum bursztynu w Gdańsku, zupełnie przypadkowo zauważa mężczyznę, którego podejrzewa o zamordowanie przed kilku laty, swojego byłego pracodawcy a niedoszłego męża i postanawia za wszelką ceną udowodnić jego winę, podejmując się prywatnego śledztwa. Bieg wydarzeń jednak zaczyna się komplikować, kiedy kobieta odkrywa, że Kaj, mężczyzna, którego dotąd stanowczo winiła za śmierć Wiktora, staje się osobą bliską nie tylko jej, ale również i jej dzieciom. Niewinny i z premedytacja przygotowany romans nagle przybiera inny niż zamierzony cel, a wszystko zaczyna się jeszcze bardziej komplikować.
No cóż, jeśli napiszę, że romans w połączeniu z sensacyjnym wątkiem, to jest to, co lubię, to chyba nie będę musiała nic więcej dodawać.
Hanna Cygler jest autorką, która kojarzy mi się z dwoma innymi pisarkami: Stanisławą Fleszarową-Muskat i Norą Roberts, obie zresztą w równym stopniu uwielbiam. Chyba ma podobny styl pisarski, czyli potrafi w bardzo zmysłowy sposób budować napięcie, jednocześnie pozwalając na leniwe, spokojne odbieranie reszty fabuły. Tej książki, mimo dość specyficznego romansu nie można nazwać „romansidłem”, ponieważ jej głównym wątkiem jest wyjaśnienie tajemnicy sprzed lat.
Lektura jest na tyle wciągająca, że w pewnym momencie czytelnik zaczyna się zastanawiać czy bardziej mu zależy na rozwiązaniu zagadki kryminalnej czy na efekcie końcowym związku Anieli z Kajem.
Kolejnym dość ważnym wątkiem w tej powieści są relacje rodzinne między matką a dziećmi i dotyczy to nie tylko Anieli i jej potomstwa, ale głównie relacji między Anielą a jej matką, związku przez lata traktowanego dość zimno i z pewnego rodzaju wyrachowaniem.
Książka doczekała się powtórnego wydania przez inne wydawnictwo i w zdecydowanie innej oprawie. Patrząc jednak na obie okładki, muszę przyznać, że do mnie bardziej przemawia ta z roku 2004 – wydawnictwa Kurpisz. Ma w sobie tę nutę tajemniczości, kiedy dodać jeszcze do tego tylko trzy słowa: „Gdańsk, bursztyny, sensacja”, to już wiadomo, że książka nie pozwoli na nudę. Nowa okładka bardziej kojarzy mi się z nostalgiczną miłością, jakąś tęsknotą itp. Nie zaprzeczam, że to wszystko jest ukryte na kartach książki, ale no cóż…, wolę bardziej tajemnicze obrazy.
Wydawnictwo REBIS rok 2013
Polecam książkę każdemu, kto lubi zmysłowe, owiane nutką odwagi romanse, wplecione w wątki sensacyjne. Umiejscowienie fabuły w Trójmieście, a zwłaszcza w środowisku gdańskich bursztyniarzy powinno jedynie być dodatkowym bodźcem do przeczytania tej książki.
ZŁAPAĆ KRÓLICZKA – J.M.R. Michalski
Jan Michalski to młody, początkujący autor mieszkający w Radomiu. W swojej twórczości posiada już trzy książki „Dwie strony medalu” (rok 2012), „Orły i wrony” oraz „Złapać króliczka”. Absolwent Wyższej Szkoły Handlowej pracuje jako redaktor portalu ”Game Exe”. To tyle ile udało mi się znaleźć o tym początkującym pisarzu. Jak widać jest dość płodny, jeśli patrzy się na jego dorobek pisarski. Trzy książki w ciągu dwóch lat? Dobrze to źle?
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro rok 2014
stron 327
Złapać króliczka to wielowątkowa powieść współczesna, w której poznajemy młodego studenta dziennikarstwa, który w wieku 22 lat postanawia za wszelką cenę zdobyć status Super Podrywacza. Chłopak bardzo aktywnie udziela się na forum internetowym, szkolącym potencjalnych „łowców kobiet”, jak również bardzo aktywnie praktykuje. Jego dość kontrowersyjny sposób życia w pewnym momencie zakłóca poznanie studentki Patrycji, w której chłopak najzwyczajniej w świecie zakochuje się. Wśród swoich znajomych Kacper ma nie tylko osoby bliskie jemu wiekiem, ale również starego Lubokobita, którego traktuje jak „przyszywanego” dziadka-przyjaciela, do którego często zagląda. Losy Kacpra, przerywane są opowieściami ze świata, którymi stary Władimir Lubokobit umila często spędzane z młodym człowiekiem chwile.
Książka jest dość specyficzna, dość wulgarna, napisana prostym (żeby nie powiedzieć prostackim) językiem. Autor porusza w niej wprawdzie poważne tematy, ale robi to bardzo… niestety nie potrafię znaleźć odpowiedniego słowa. W trakcie czytania widać, że Michalski jest początkującym autorem, niestety odzwierciedla się to prawie w każdym zdaniu. Z pewnością ma ogromną fantazję i chęć bycia poczytnym pisarzem, ale przed nim jeszcze bardzo długa droga do profesjonalizmu.
Fabuła lektury jest dość chaotyczna, następujące po sobie wątki często są jakby oderwane od fabuły, urywające się. Autor ma skłonność do bardzo szczegółowych opisów garderoby poszczególnych osób, co moim zdaniem jest zbyteczne, ponieważ nie jest napisane tak, aby w malowniczy sposób pobudzić wyobraźnię czytelnika (jak na przykład przedstawia to Stefan Chwin), i niczego do powieści nie wnosi. Niektóre dialogi są jak żywcem wyjęte z pospolitej telenoweli wenezuelskiej, no i niestety dość ograniczone słownictwo nie wpływa pozytywnie na treść książki. Sporo wulgaryzmów i brutalnie opisanego seksu, jest być może zamierzonymi dodatkami do fabuły, ale mogło to być przedstawione inaczej. Jak dla mnie książka ta jest czymś pomiędzy „Wojną polsko ruską, pod flagą biało-czerwoną” – Doroty Masłowskiej, a „Pięćdziesięcioma twarzami Greya” – Eriki Mitchel James. Przyznam szczerze, że żadnej z tych książek nie doczytałam do końca i mam nadzieję, że autor nie wzorował się na tych książkach.
Sama okładka jest dość ciekawa, ale gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy wyobraziłam sobie zupełnie inną treść książki, chociaż autor zastrzega, że jest to dla osób 18+. Piękna kobieta na okładce, bardziej skojarzyła mi się ze zmysłową miłością, uwielbieniem, ważnym uczuciem, a nie z przedmiotowym potraktowaniem, tak jak autor przedstawia stosunek do kobiet za pośrednictwem swoich bohaterów.
Lektura może i byłaby bardziej wartościowa, gdyby autor wnikliwiej zadbał o jej wygląd wewnętrzny, czyli jak to określa jedna z moich znajomych, pozwolił jej „poleżakować” zamiast „na gorąco” wrzucać do druku. Tekst moim zdaniem potrzebuje porządnej redakcji i korekty, a autor sam powinien jeszcze sporo nad nim popracować i mam nadzieję, że kolejne wydanie tej książki będzie lepsze.
Nie przekreślam początkujących autorów, wiem, że każdy, kto napisze książkę chciałby ją jak najszybciej wydać, ale czasami to nie jest dobre, wręcz może zaszkodzić całkiem ciekawej fabule.
Muszę przyznać, że czytałam książkę z pewnego rodzaju konsternacją, zdając sobie sprawę z tego, że czytam o życiu…, o prawdziwym życiu niektórych studentów. Chwilami się uśmiechałam, chwilami byłam wzburzona, ale to jedynie świadczy na korzyść tej lektury.
Nie polecę jej jednak moim znajomym, ponieważ uważam, że książka wymaga dopieszczenia słownego i dopracowania wątkowego.
Mogę polecić ją jedynie osobom, które nie zwracają uwagi na wartość książki, a życie opisane w tego typu książkach jest im bliskie.
Dla ciekawych osoby Janka Michalskiego udostępniam jeden z wywiadów autora.
MIMO WSZYSTKO WIKTORIA – Renata Kosin
Książka przywędrowała do mnie dzięki akcji na FB – OBIEG ZAMKNIĘTY (grupa – Czytamy Polskich Autorów), gdzie czytelnicy przekazują sobie książki, dzieląc się własnymi spostrzeżeniami. Każdemu, kto ma konto na Facebooku polecam tę akcję 🙂
Z twórczością Renaty Kosin spotkałam się już wcześniej, przy okazji przeczytania jej książki Bluszcz prowincjonalny i muszę przyznać, że chociaż poprzednia książka podobała mi się, to obecną jestem zachwycona.
Wydawnictwo Replika rok 2012
stron 328
Mimo wszystko Wiktoria jest bardzo zabawną książką z gatunku literatury pięknej, prozy współczesnej. To powieść, która bawi, wzrusza i odpręża.
Cztery przyjaciółki: Zuzanna, Gabriela, Michalina i Edyta to cztery róże osobowościowo kobiet, które mimo tego, że każda z nich ma „swoje” życie, potrafią zwinnie „wmanipulować” się w życie pozostałych.
Zuzanna jest bezdzietną mężatką, businesswoman, która świetnie radzi sobie prowadząc własną działalność. Gabriela jest matką, dość kontrowersyjnej nastolatki, którą wychowuje sama, pozostając jednocześnie w wyjątkowo luksusowych stosunkach z ojcem córki. Edyta jest młodą matką, przebywająca na bezrobociu, a Michalina jest żoną adwokata i matką dwóch synów, pracującą w domu z powodu pewnego rodzaju kłopotów zdrowotnych. Kobiety są tak bardzo zaprzyjaźnione, że nie wyobrażają sobie życia bez siebie. W życiu każdej z nich zdarzają się sytuacje, które wymagają nie tyle „obecności osobistej” przyjaciółek, co ich wsparcia, głównie psychicznego. Życie każdej z bohaterek owiane jest jednak jakąś tajemnicą, która bardzo powoli zostaje odsłaniana.
Nie będę opisywała wszystkich sytuacji, jakie autorka umieściła w książce, bo powstałaby z tego kolejna książka, a tak jak już kiedyś wspomniałam: „nie o to tutaj chodzi”. Muszę jednak dodać, że najbardziej zaskakujące jest zakończenie, które niejednego czytelnika wprawi w „osłupienie”
Lektura jest dość lekka, pod względem czytania, ale poruszone w niej problemy i sytuacje wcale do lekkich i prostych nie należą. Przedstawione dość humorystycznie niektóre wątki zmuszają jednak do głębszego myślenia.
Nie ma jednolitej fabuły, ponieważ autorka podzieliła książkę na kilka części, w których każda z przyjaciółek ma swoje miejsce priorytetowe, a pozostałe są osobami drugoplanowymi. Chociaż zdarzają się i takie, kiedy wszystkie cztery kobiety są w centrum.
Treść książki, to w dużej części dialogi, tak naturalnie skonstruowane, że w trakcie czytania i zagłębiania się w dyskusję, czytelnik ma ochotę wtrącić się i dodać kilka słów od siebie. Od samego początku autorka zwinnie buduje pozytywne napięcie, czym wzbudza ciekawość rosnącą wraz z każdą następną stroną. Sprytnie wplecione intrygi często wywołują uśmiech.
Zresztą wystarczy popatrzeć na okładkę, która wywołuje uśmiech na twarzy zanim się sięgnie po lekturę, za taką okładką nie może się kryć mroczna, ciężka fabuła, tylko coś lekkiego i przyjemnego. To nie jest spokojna leniwie ciągnąca się powieść, tu cały czas się coś dzieje.
Książka jest świetną terapią relaksacyjną po ciężkim tygodniu pracy i powinna być przeczytana właśnie w dni wolne, dlatego, aby pozwalając sobie na tę odrobinę luksusu, czytelnik mógł bez wyrzutów sumienia zapomnieć na chwilę o otaczającej go rzeczywistości i całkowicie zatracić się w lekturze. Muszę jednak dodać, że mimo dość lekkiej, humorystycznie napisanej treści, kilka razy podczas czytania wzruszyłam się i kilka łez wypłynęło z moich oczu, a to chyba coś znaczy.
Fabuła książki trochę przypomina serial „Przyjaciółki”, którego udało mi się zobaczyć kilka odcinków, a który uważam, za jeden z lepszych polskich seriali.
Polecam książkę z czystym sumieniem, tym, którzy lubią nie tyle polską literaturę, co dobrą literaturę, nie czytają tylko romansów nasyconych często śmiesznymi wątkami, nie czytają tylko krwawych kryminałów i trzymających w napięciu thrillerów.
To jest książka, którą czyta się szybko i lekko, chociaż przedstawione w niej wątki, często można określić mianem „bardzo poważne”.
ŻONA PREZYDENTA – Stefan Chwin
Po raz kolejny dałam się „zniewolić” na kilka dni przez książkę Stefana Chwina. Nie będę się rozpisywała o tym Pisarzu (z premedytacją napisałam pisarz z dużej litery, bo uważam Chwina za wyjątkowo wielkiego Pisarza), ponieważ ktoś, kto zagląda na mój blog wie, że wspomniałam o nim we wcześniejszych wpisach, kiedy opisywałam inne jego książki – „Hanneman”, „Esther” i „Dolina radości”.
Wydawnictwo TYTUŁ rok 2005
stron 190
Żona prezydenta to powieść z gatunku prozy współczesnej, w której dzięki spisanym zeznaniom-wspomnieniom sierżanta Nicka Karpinsky przebywającego w szpitalu żandarmerii wojskowej, poznajemy losy kobiety imieniem Krystyna, rzekomej żony prezydenta Polski.
Nick przebywa w szpitalu po ranie postrzałowej, która uszkodziła splot nerwowy w okolicy krtani. Nie może z tego powodu mówić, więc spisuje na karkach wszystko, co ma do powiedzenia. Oskarżony o zbrodnię zabójstwa ma stanąć przed wojskowym wymiarem sprawiedliwości za zastrzelenie przełożonego, a powodem tego czynu było zbyt okrutne, jak dla niego, potraktowanie kobiety, w której podczas przesłuchania zadurzył się. Nick przedstawia Krystynę jako ofiarę bezwstydnej zdrady męża-prezydenta, która po odkryciu tego czynu, ucieka z pałacu prezydenckiego i dłuższy czas ukrywa się w starym domu, w którym przebywają tajemniczy ludzie. Wśród nich jest mężczyzna, nazywany Mistrzem, który w jakimś momencie staje się dla Krystyny osobą bardzo ważną.
Nie będę wnikała w szczegóły, bo nie chciałabym streszczać książki, mam nadzieję jednak, że zachęcę do jej przeczytania.
Na początku książki, w podziękowaniu znajdują się takie słowa:
Książkę tę napisałem w oparciu o autentyczne materiały, udostępnione mi jakiś czas temu, przez jednego z psychiatrów, który od wielu lat gromadzi w swoim archiwum teksty (…) swoich pacjentów i zajmuje się nimi naukowo. (…) W udostępnionych mi materiałach znalazł się tekst napisany częściowo po polsku, częściowo po angielsku przez pacjenta jednej z klinik amerykańskich (…)
Myślę, że te słowa już wpłyną na zainteresowanie się potencjalnego czytelnika tą lekturą.
Kto zna warsztat pisarski tego autora wie, że pisze on dość specyficznie, ale bardzo ciekawie. Chociaż książka, jest nieco inna od tych, które czytałam wcześniej, mam tu na myśli szczególnie „Hanneman” i „Esther”, to jednak zachowuje ten specyficzny charakter. Chwin pisze bardzo „malowniczo” często opisując szczegółowo każdy przytaczany szczegół, osobę, czy emocje jakie w danej chwili odczuwa jego bohater. „Żona prezydenta” jest napisana w formie narracji jednoosobowej, której w większości, autorem jest Nick spisujący swoje myśli dla lekarzy i sędziów. Fabuła jest momentami nostalgiczna, a momentami bardzo wzruszająca, co jest dość charakterystycznie dla autora. Czyta się książkę spokojnie, bez większych emocji, ale interesujące wątki często nie pozwalają na oderwanie się od niej.
Napisana jest w ciągłości, bez podziału na rozdziały czy chociażby na oddzielenie myśli zawartych w treści. Myślę, że dużo zyskałaby, gdyby autor rozgraniczył treść rozdziałami. Tego mi w niej brakowało.
Niestety tym razem, nie podoba mi się okładka. Rzadko zwracam uwagę na zewnętrzną część książki, ważna bowiem dla mnie jest jej część wewnętrzna, ale tym razem stanowczo okładka nie pasuje mi do zawartej w środku, ciekawej treści.
Książkę czyta się jednak z wielkim zainteresowaniem, dlatego okładka nie musi być tym bodźcem, który zachęci do czytania. Uważam, że każdy powinien przeczytać chociażby jedną książkę tego autora. W „Żonie prezydenta” znajdzie zarówno wątek sensacyjny, jak i wątek miłosny, przy odrobinie wyobraźni zauważy wątek przygodowy, ale są w niej również wątki historyczne, do których odwołuje się Nick w swojej opowieści.
Polecam książkę osobom, które lubią poważną literaturę, ambitną i nietuzinkową. Myślę, że zarówno osoby gustujące w romansach jak i osoby gustujące w kryminałach znajdą w niej coś dla siebie.