LITERATURA POLSKA
DO WIDZENIA PROFESORZE – Ewa Gudrymowicz-Schiller
Książka przywędrowała do mnie dzięki akcji na FB – OBIEG ZAMKNIĘTY (grupa – Czytamy Polskich Autorów), gdzie czytelnicy przekazują sobie książki, dzieląc się własnymi spostrzeżeniami. Każdemu, kto ma konto na Facebooku polecam tę akcję 🙂
O Ewie Gudrymowicz –Schiller wspomniałam jakiś czas temu, gdy opisywałam swoje wrażenia po przeczytaniu innej książki tej autorki Boczna uliczka.
Wydawnictwo Papierowy Motyl rok 2010
stron 330
Do widzenia profesorze to współczesna powieść obyczajowa, a właściwe to romans z wątkiem obyczajowym w tle i nutką dramatu.
Kaja jest około 40-telną Polką, od kilkunastu lat mieszkającą w Kanadzie. W czasie rozmowy telefonicznej ze swoją kuzynką, która niebawem ma odwiedzić ją, dowiaduje się o śmierci ich byłego dyrektora liceum do którego obie uczęszczały. Wiadomość odbija się bolesnym echem we wspomnieniach Kai, ponieważ ów mężczyzna od lat gościł w jej sercu i był kimś w rodzaju „kochanka na odległość”. Każdy pobyt kobiety w Warszawie w większości czasu był przeznaczony dla byłego profesora. Ich romans był burzliwy, ale niestety bez przyszłości, ponieważ profesor Szczedroń był żonaty. Kiedy kuzynka Marta przyjeżdża do Kanady, Kaja postanawia zrzucić z siebie ciężar wieloletniej miłości i opowiada jej o swoim ukrywanym przed ludźmi uczuciu, o którym wiedziała tylko jedna z najbliższych przyjaciółek. Wracają piękne wspomnienia, ale i te bolesne. W trakcie wspomnień Kaja przenosi kuzynkę w świat, który budował się zarówno w życiu na obczyźnie, jak i w sercu głównej bohaterki. Świat emigracji i świat uczuć.
Książka napisana jest dwutorowo. Wspomnienia z przeszłości są przeplatane wątkami teraźniejszości, zgrabnie łącząc się w całość. Jest ciekawym połączeniem lat dawnego PRL i współczesnej Kanady, gdzie główna bohaterka spędziła życie. W bardzo interesujący sposób autorka, która prawdopodobnie przeżyła taki wyjazd z Polski, spisała drogę osoby, która zdecydowała się opuścić kraj, z takich lub innych względów. Tułaczkę po zagranicznych urzędach i często miesiące oczekiwać na uzyskanie azylu.
Samą fabułą książka mnie nie przyciągnęła, chociaż wątki w niej poruszane, a zwłaszcza jeden, ten główny, dotyczący romansu profesora z byłą uczennicą był dosyć intrygujący. Niestety, ale nie zdołałam poczuć sympatii do głównej bohaterki, nie wiem dlaczego, ale momentami jej zachowania irytowały mnie. Może dlatego, że Kaja została pokazana w świetle niezbyt korzystnym jak na kobietę. Jej niegasnąca miłość do profesora, (nie twierdzę, że była zła) ale momentami była ukazana dość denerwująco. Nie lubię tego typu kobiet, które tak właściwie to nie wiedzą, czego chcą. Zmysłowo przedstawione doznania miłosne dodały jednak lekkiej pikanterii, pięknej i naturalnej jednocześnie.
Ogólnie fabuła książki kojarzyła mi się z telenowelą wenezuelską lub brazylijską. Kilkakrotnie miałam przyjemność zobaczyć znikomą część odcinków, i może dlatego tak właśnie odebrałam tę książkę. Może źle zrozumiałam przesłanie, jakie autorka chciała przekazać, ale no cóż… tak to odbieram.
Wiem, że dla osób uwielbiających romanse, ta lekturami byłaby czymś bardzo wyjątkowym, ja niestety za takim książkami nie przepadam, chociaż przyznam, że tę przeczytałam bez chęci odłożenia jej i nie wracania do niej. Niestety, ale zdarzają się takie książki i po przeczytaniu ich mam bardzo mieszane uczucia.
Książka napisana prostym, ale ładnym językiem, co sprawiało mi lekki dyskomfort w czytaniu, to zbyt często powtarzane imię głównej bohaterki i to, że powieść momentami była napisana tak jakby treść odnosiła się do zupełnie inaczej napisanej, ale tej samej książki.
Ale okładką się zachwyciłam, niby prosta, ale taka zmysłowa i dająca dużo do myślenia, bo nie wiadomo czy kryje się za nią romans, czy dramat.
Wprawdzie książką się nie zawiodłam i cieszę się, że ją przeczytałam aczkolwiek, że za taką literaturą nie przepadam to już inna bajka.
Polecam jednak tę lekturą wszystkim, którzy lubią zatopić się w opowiadaniach o miłości, oraz tym, którzy preferują powieści obyczajowe. Nie jest to lektura lekka, łatwa i przyjemna, ponieważ autorka poruszyła w niej kilka bardzo istotnych wątków, chociażby wątek emigracyjny, który w dzisiejszym czasie wygląda zupełnie inaczej, ale może ona być miłym dodatkiem na kilka wieczorów.
Kiedy skończyłam czytać, przypomniała mi się piosenka zespołu FILIPINKI, i tak sobie pomyślałam, że trochę pasuje do tej książki.
DZIEWCZYNKA Z BALONIKAMI – Agnieszka Turzyniecka
Agnieszka Turzyniecka urodziła się w Piotrkowie Trybunalskim w roku 1981. Jest jedną z młodszych pisarek polskich, zajmujących się również tłumaczeniami. Swój debiut pisarski miała w 1998 roku na łamach lokalnej gazety piotrkowskiej „7 dni„. Po maturze wyjechała z kraju, najpierw do Luksemburga, a następnie przeniosła się do Niemiec. Studiowała germanistykę i romanistykę na Universität Trier. W 2009 roku wróciła do Polski. Swoje teksty publikuje również w prasie lokalnej i ogólnopolskiej, jej artykuły ukazały się między innymi w Gazecie Krakowskiej i Imperium Kobiet. W 2013 roku została wydana jej książka „Inspektor Kres i zaginiona”, a rok później „Dziewczynka z balonikami”, której fragmenty początkowo udostępniała czytelnikom na swoim blogu.
Wydawnictwo Szara Godzina rok 2014
stron 174
Dziewczynka z balonikami zainteresowała mnie, kiedy odwiedzałam blog autorki i miałam możliwość przeczytać umieszczane tam pierwsze rozdziały. Sporo osób namawiało autorkę, aby zdecydowała się na wydanie tekstu w formie książki i… udało się.
Marlena, młoda Polka mieszkająca w Niemczech po załamaniu nerwowym wpada w depresję, która z czasem zaczyna być coraz silniejsza i dziewczyna przestaje nad nią panować. Szukając pomocy u różnych specjalistów trafia do szpitala psychiatrycznego z nadzieją, że wyjdzie z niego, jako inna – całkowicie zdrowa kobieta. Zdiagnozowano u niej zaburzenia maniakalno-depresyjne. Niestety efekty leczenia nie zadowalają jej, prowadząc wręcz do myśli samobójczych, stopniowo pogłębiających się. W szpitalu jednak zawiera sporo ciekawych znajomości, które mają różny wpływ na jej życie.
Czy uda się wyjść Marlenie z tego koszmaru jakim na pewien czas stały się oddziały szpitala psychiatrycznego? Czy uda jej się normalnie funkcjonować i spełnić swoje najskrytsze marzenia? O tym czytelnik powinien przekonać się sam sięgając po tę lekturę.
Jest to lektura napisana jakby w formie pamiętnika, charakteryzująca się jednak sporą ilością dialogów. Jest w niej również niemała dawka dramatu. Autorka w bardzo realistyczny sposób przedstawiła stosunki panujące między osobami przebywającymi na tych samych oddziałach, jak również stosunki między personelem szpitala a pacjentami. Zasługującym na zainteresowanie jest wątek relacji matki dziewczyny do niej od najmłodszych lat. Jak wielki wpływ może mieć zachowanie rodzica na przyszłość dziecka, jaką traumę może dusić w sobie ktoś, kto nie zaznał w dzieciństwie miłości jakiej oczekiwał.
Książka nie jest łatwą lekturą, na tych zaledwie 174 stronach zawarta jest cała gama emocji, z dramatyzmem w tle. Ten dramat rozgrywający się w umyśle najpierw małej dziewczynki, następnie nastolatki, i w końcu ogarniający dorosłą kobietę jest tak wyraźny, że chwilami zastanawiałam się nad tym ile w tej treści jest prawdy a ile fikcji. Niestety w naszym społeczeństwie depresja wciąż nie jest uważana za chorobę, chociaż coraz więcej się o niej mówi i pisze. Wystarczy jednak, że ktoś zainteresuje się osobą, która od tak sobie mówi: „mam doła”. Jeżeli ma tego „doła” dzień, dwa, trzy to jeszcze można przypuszczać, że wyjdzie z niego, ale jeżeli trwa to dłużej, to powinno się już na tego kogoś zwrócić większą uwagę, bo nigdy nie wiadomo, co się z tego rozwinie.
Wracając jednak do książki, cieszę się, że ktoś poruszył ten temat uważany przez niektórych za temat tabu, ponieważ depresja dopada coraz więcej ludzi i to nie tylko młodych, jest ona coraz częstsza wśród ludzi starszych i samotnych. Powinniśmy mieć oczy otwarte na zachowania innych.
Spoglądając na okładkę, można by przypuszczać, że jest to ciepła lektura na wieczór, jak bardzo można się pomylić wybierając książkę po jej opakowaniu.
Niewielka książeczka, ale warta przeczytania. Warta zagłębienia się w problem, który może dotknąć każdego z nas. Polecam tę lekturę zwłaszcza młodym czytelniczkom, aby poznały skutki złego samopoczucia, które wślizgują się jak wąż w umysł człowieka. Cieszę się, że miałam możliwość przeczytania tej książki i chociaż nie była ona lekka w sensie fabuły, to bardzo lekko i szybko się ją czytało. Ładnie napisana treść i ciekawie przedstawione wątki zachęcą niejednego czytelnika.
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu
ARISJAŃSKI FIOLET – Pola Pane
Książka przywędrowała do mnie dzięki akcji na FB – OBIEG ZAMKNIĘTY (grupa – Czytamy Polskich Autorów), gdzie czytelnicy przekazują sobie książki, dzieląc się własnymi spostrzeżeniami. Każdemu, kto ma konto na Facebooku polecam tę akcję 🙂
O Poli Pane niewiele znalazłam w Internecie, wiem tylko, że mieszka w Łodzi i studiowała matematykę na Uniwersytecie Łódzkim. I to by było na tyle.
Warszawska Firma Wydawnicza rok 2012
stron 399
Arisjański fiolet to książka, którą od dawna miałam ochotę przeczytać i jak tylko autorka udostępniła ją w Obiegu Zamkniętym natychmiast się zapisałam. I… nie żałuję.
Jest to książka typowo młodzieżowa, ale nie tylko dla młodzieży. W scenerii sf jesteśmy świadkami romansu dwójki nastolatków i rozkwitającej miłości, ale… niestety tylko z jednej strony.
Emily po katastrofie, jaką doświadczyła planeta Ziemia, przez 10 lat ukrywa się wraz z mamą w schronie. Przebywają we dwie i chociaż każda z nich ma już tego brudu, smrodu i wilgoci szczerze dość, boją się wyjść na zewnątrz. Niestety zapasy żywności kurczą się z dnia na dzień, brakuje wody i warunki zaczynają być coraz bardziej uciążliwe. Pewnego dnia Emily nie wytrzymuje i postanawia opuścić bezpieczne schronienie, bez względu na skutki. Oczywiście jej mama nie pozwala jej na zrealizowanie tej odważnej decyzji samej i wychodzi razem z nią. Kolejne schronienie znajdują w domu dziadka, ale młodej dziewczynie, która już przekonała się, że atmosfera jest wolna od trujących pyłów to nie wystarcza i postanawia wyruszyć w poszukiwaniu innych ludzi.
W drodze napotyka istotę, która wprawdzie przypomina wyglądem człowieka, ale jednocześnie różni się od niego bardzo. Istotą tą jest Korin, młody chłopak, który przybył na Ziemię razem z całą grupą „swoich” z planety Aris. Początkowy strach przed nieznanymi istotami powolutku przemienia się w bliską znajomość, a między Emily i Korinem dochodzi do czegoś więcej. Niestety Arisjanie są istotami pozbawionymi uczuć i nie wszystko układa się między młodymi tak jakby chciała nastoletnia ziemianka.
Więcej nie napiszę, bo tak się zagalopowałam, że jeszcze chwila, a streściłabym całą książkę, a tego przecież nie mam w zwyczaju.
Nie gustuję w książkach fantasty, ale ta wyjątkowo mnie zauroczyła. Pięknie napisana fabuła, przeniosła mnie w wyobraźni do świata po katastrofie, a we wspomnieniach do lat, kiedy sama byłam w wieku głównych bohaterów, czyli w szalone lata młodości i pierwszej miłości. Tak, ta książka jest właśnie o miłości i pierwszych jej doznaniach w wieku, kiedy hormony zaczynają dominować nad rozsądkiem.
Pola Pane w bardzo ciekawy sposób przedstawiła tę miłość, wplatając w tło zarówno fantastykę, odrobinę horroru i przygody, ale również pięknie ukazała stosunek ludzi dorosłych do młodzieży i odwrotnie, w szczególności relacje między rodzicami a ich pociechami. Pokazała jak mogliby funkcjonować ludzie pozbawieni naturalnych emocji, takich jak radość, smutek, szczęście, miłość czy ból, ale nie ten fizyczny.
Bardzo podobało mi się, jak autorka przedstawiła doznania seksualne tych dwojga młodych ludzi. W tak subtelny sposób wplotła w fabułę swojej książki zmysłową erotykę, zrobiła to bez wulgaryzmów, wręcz poetycko.
Gdybym wcześniej gdzieś nie przeczytała, że Pola Pane studiowała matematykę, byłabym pewna, że ukończyła polonistykę, bo język jakim napisana jest książka jest bardzo ładny co uważam za spory plus, bo dzięki temu czyta się płynnie i z ogromną ciekawością.
Ta książka mimo swoich prawie 400 stron skończyła się dla mnie za szybko, ale na szczęście jest na jej końcu zwiastun części drugiej, którą z pewnością przeczytam.
Treść podzielona na rozdziały niby tworzyła jedną całość, ale każdy kolejny rozdział został poprzedzony cytatem, który nawiązywał do tego, czego czytelnik może się spodziewać po przeczytaniu kolejnych stron. I to właśnie dodatkowo wzbudzało we mnie ciekawość co będzie dalej.
Gdybym miała ją porównać do innych książek, to z pewnością porównałabym ją do serii „Jutro”, która zdobyła ogromną popularność wśród młodzieży i może trochę do „Zmierzchu”. Uważam, że gdyby ta książka została odpowiednio rozreklamowana przez wydawnictwo, to mogłaby się stać hitem literatury młodzieżowej.
Do tego bardzo tajemnicza i ciekawa okładka, która na mnie zrobiła bardzo pozytywne wrażenie.
Ciekawym dodatkiem do książki jest płyta CD z piosenkami, które „śpiewa” w książce Emily. Tu akurat muzyka nie jest w moim stylu, ale ja przecież nie mam już nastu lat, kiedyś z pewnością by mi się bardzie te piosenki podobały.
I tak, kończąc ten mój wpis mogę z czystym sumieniem polecić tę lekturę szczególnie młodym osobom (takim w wielu licealnym), ale i takim w moim wieku. Skoro ja, pani po 50-tce nie potrafiłam się oderwać od kartek tej książki, to chyba o czymś świadczy. Szczególnie polecam ją czytelnikom, którzy lubią fantastykę, nie stronią od zmysłowej miłości i zaczytują się również w książkach przygodowych. W tej, zawarte jest wszystko włącznie z wątkiem sensacyjnym.
SKANDYNAWSKA WIEŻA BABEL – Jerzy Stypułkowski
Jerzy Stypułkowski pochodzi z Trójmiasta, lecz od ponad 30 lat mieszka w Sztokholmie. Ukończył Uniwersytet w dziedzinie historii literatury, informatyki oraz bibliotekarstwa. Wiele lat pełnił funkcję bibliotekarza w National Library of Sweden. Obecnie zajmuje się wyłącznie pisarstwem. Na swoim koncie ma wydaną w 2002 roku książkę „Decyzja”.
Wydawnictwo Novae Res rok 2013
stron 530
Skandynawska wieża Babel Studium udręki szwedzkiego urzędnika to esej literacki prezentujący punkt widzenia autora na środowisko urzędnicze w jednym z szwedzkich molochów biurowych, w tym przypadku związanym z bibliotekarstwem. Autor bardzo wnikliwie opisuje zachowania pracowników względem przełożonych i nie tylko, bo również wobec siebie, ale głównie skupia się na stosunkach podwładny – przełożony. Z opisów autora dowiadujemy się jak nisko potrafią upaść ludzie, aby utrzymać się na swoich stanowiskach. Jak powszechnie tolerowany jest kult uwielbienia osoby wyższej w hierarchii urzędniczej, i do jakiego stopnia pracownicy potrafią się zniżyć, aby tylko być zauważonym przez przełożonego w świetle pozytywnym. Lizusostwo i wazeliniarstwo przeplatane głębokim „uwielbieniem” szefa, przekreślające życie prywatne, a wynoszące na piedestał życie zawodowe, do stopnia totalnego absurdu, jakim są godziny pracy poza ustawowymi, które pracownik poświęca „dla dobra urzędu”. Trochę satyrycznie przedstawione czyny [niejako] społeczne, proponowane przez przełożonego, w których nie powinno się odmawiać uczestnictwa, bo może to zaszkodzić karierze zawodowej.
Główny bohater, przedstawiony przez autora jako K. jest typowym outsiderem, odmieńcem, który nie zgadza się z tym wszystkim, co dzieje się w urzędzie, ponad to co obowiązkowe, ale też nie jest pracusiem, który z czystym sumieniem wykonuje swoje obowiązki. Krytykuje wszystkich, podkreślając ich wady nie tylko zachowania, ale również wyglądu, samemu starając się nie wzbudzić swoją osobą emocji i zainteresowania czytelnika.
Książka nie jest łatwą lekturą i przyznam szczerze, że momentami jej treść irytowała mnie do granic możliwości, ponieważ główny bohater nie będący osobą nieskazitelną, z uporem maniaka krytykował wszystko i wszystkich, tak jakby on sam był „kryształem bez skazy”.
To, co autor przekazał w swojej książce jest widocznie nie tylko w szwedzkim urzędzie, takie zachowania są powszechnie tolerowane w wielu miejscach pracy, czego miałam okazję sama doświadczyć w Polsce. Dobrze, że ktoś odważył się o tym napisać, nagłośnić to, lub inaczej mówiąc przedstawić z punktu widzenia zwykłego, szarego pracownika, który nie potrafi zachowywać się „idiotycznie”, a do tego jest zbuntowany przeciw takiemu zachowaniu, ale niczego to nie zmieni w hierarchicznie ukształtowanej społeczności biurowej.
Muszę przyznać, że kilka razy miałam ochotę, odłożyć książkę na bok i napisać w recenzji, że nie doczytałam do końca. Wytrwałam jednak i cieszę się z tego, bo zakończenie książki było dla mnie miłym zaskoczeniem.
Książka jest napisana ładnym językiem, aczkolwiek bardzo raziły mnie w tekście niektóre grubiańskie zwroty i słowa. Domyślam się, że zostały użyte celowo, aby podkreślić frustrację głównego bohatera i jego sposób odbioru ludzi, którzy otaczali go w miejscu pracy, ale bez nich z pewnością czytałoby się lepiej. I chociaż starałam się nie zwracać uwagi na błędy w pisowni, bo to powinno już być porządnie skorygowane przez profesjonalistów z wydawnictwa, to momentami czułam lekki dyskomfort w czytaniu.
Niestety muszę przyznać, że autor tak jakby powielał wcześniej napisany tekst i chwilami miałam wrażenie, że już dany fragment czytałam. Zbyt często wracał do wspomnianych wcześniej sytuacji, a ludzi „szufladkował” w jednej kategorii.
Prawie pozbawiony dialogów tekst był momentami bardzo nużący, ciężko się czyta coś, co „kręci się w kółko”, a tak właśnie było z treścią tej lektury. Moim zdaniem, książka mogłaby być o połowę cieńsza a i tak autor uzyskałby zamierzony efekt przekazu.
Tak jak wspomniałam wcześniej, miłym zaskoczeniem było dla mnie samo zakończenie książki, chociaż nie było pozbawione „jadu” jakim posługiwał się autor w całości tekstu i mam nadzieję, że kiedyś przeczytam książkę tego autora, która będzie napisana w takim spokojnym nurcie, jak końcówka tej.
Niestety nie mogę napisać, że polecam tę lekturę każdemu. To nie jest lektura dla każdego, bo jest dość trudna w odbiorze, ale wiem, że są osoby, które chętnie czytają takie książki.
Książkę otrzymałam z wydawnictwa NOVAE RES
KRÓTKA HISTORIA PEWNEGO ŻARTU – Stefan Chwin
Od jakiegoś czasu „wtapiam się” w twórczość Stefana Chwina i po każdej kolejnej książce mam coraz bardziej mieszane odczucia. Jedne książki mnie zachwyciły do granic możliwości, a inne tępym wrażeniem czegoś, co „przeczytałam, bo przeczytałam”, zmieniają mi wizerunek pisarski tego autora.
słowo/obraz terytoria rok 1999
stron 273
Krótka historia pewnego żartu bynajmniej z żartem ma mało wspólnego. Jest to lektura dość trudna w odbiorze, aczkolwiek momentami (ale tylko momentami) ironicznie żartobliwa.
Książka jest autobiografią, opisującą refleksje z dzieciństwa. To nie jest typowa powieść z jednolitą fabułą i wątkami nawiązującymi do siebie, to jakby pamiętnik napisany po to, aby zatrzymać uczucia i odczucia oraz odniesienia do pewnych zdarzeń z przeszłości mających ogromny wpływ na przyszłość.
Pozwolę sobie zacytować słowa autora:
(…) Mój powrót do dzieciństwa w „Krótkiej historii pewnego żartu” był więc badaniem dramatycznej materii własnego wspomnienia (a także dokumentów, tekstów, fotografiiz lat trzydziestych i pięćdziesiątych…), lecz wszystko zostało prześwietlone niepokojem współczesnej świadomości, która wie i czuje znacznie więcej niż dziecko. (…)
I taka właśnie jest treść, ściśle związana z wizerunkiem świata i toczących się w nim spraw, widziana oczami urodzonego w powojennej Polsce, a ściślej mówiąc w powojennym Gdańsku chłopca.
Jego refleksje dotyczą zarówno działań wojennych, jak i ludzi. Dotyczą wspomnień z dzieciństwa, które siedzą w niejednej głowie dorosłego już człowieka.
I tak, oczami chłopca widzimy osoby, które miały ogromny wpływ na historię świata: Hitlera, Trumana, Stalina, Czang Kaj Szeka, chłopca, który bardzo filozoficznie podchodzi do tego, co zrobili i kim tak właściwie byli. W ciekawy sposób autor ukazuje podejście do piękna i brzydoty, dobra i zła i na przykład opisując złych Niemców, którzy zabijając w obozach miliony ludzi, czyli czyniąc bezgraniczne Zło, kroczyli uroczyście na paradzie „w pięknych czarnych mundurach wyglądając dostojnie, elegancko i… pięknie. W tej książce fikcja fantazji dziecięcej przeplatana jest historycznymi faktami. Na uwagę zasługuje opis pochodu pierwszomajowego, widziany oczami dziecka, które nie wszystko rozumie, ale do wszystkiego stara się dopasować własną wizję. Opis wyjątkowo ironiczny, chociaż wyraźnie ukazujący to, co kiedyś nam (Polakom) narzucano. Ta dziecięca fantazja malowana słowami autora jest tak bajecznie kolorowa, że czytając niektóre fragmenty, można było zobaczyć, to co chłopiec narysował w swojej wyobraźni tak wyraźnie, jakby nie czytało się książki tylko patrzyło na obrazek namalowany dziecięcą ręką. Cały czas krocząc uliczkami powojennego Gdańska, odkrywa się wiele ciekawych, aczkolwiek często już nieistniejących zakątków i budowli tego pięknego miasta.
I to właśnie przyciąga mnie do twórczości Stefana Chwina, bo czytając ją odkrywam ciągle coś nowego w tym mieście, coś, o czym on mimochodem pisze, przedstawiając z wyjątkową dokładnością, skupiając się na detalach, które nie zawsze zostają zauważone. Właśnie ta cudowna drobiazgowość jest największym atutem jego pisania, bo nie każdy potrafi malować słowami tak jak on.
Przyznam, że ta książka mnie nie zachwyciła. Odnoszę się do niej raczej z nutą nostalgii, która zakorzeniła się gdzieś głęboko w moim umyśle. Bardzo dobrze znam styl pisarski tego autora i nie dziwią mnie ani nie zaskakują specyficzne zwroty, czy dialogi pisane w cudzysłowach. Jednakże Chwina trzeba umieć czytać, ja już się tego nauczyłam, chociaż przyznam szczerze, że na początku nie było mi łatwo.
W tej lekturze jednak trochę raził mnie chaos treści. Nie wiem, czy nie potrafiłam się na niej skupić tak, aby wyciągnąć z niej wszystko, co najlepsze, czy po prostu samo czytanie jej trafiło na zły czas mojego skupienia. Zdarzało mi się na przykład, kilkakrotnie czytać jakiś fragment, bo nie do końca rozumiałam, co chciał autor przekazać.
Ta książka ma w sobie jednak coś odmiennego, co zaskoczyło mnie na tyle, że z czułością wpatrywałam się w to. Tym „czymś” są wklejone fotografie i kartki pocztowe pochodzące ze zbiorów Krzysztofa Gryndera, dzięki którym tekst napisany, otrzymał większą wyrazistość, bo można było zobaczyć to, o czym pisze autor nie tylko oczami wyobraźni.
Nie wiem ile jeszcze książek tego gdańskiego pisarza uda mi się przeczytać, ale zachęcona pierwszymi jego publikacjami, które wpadły w moje ręce nie zniechęciłam się po drobnych porażkach.
Przyznam szczerze, że nie jest to lektura łatwa i nie polecam jej młodym czytelniczkom lubiącym fantazję czy romanse, ani też miłośnikom kryminałów. Polecam ją jednak osobom, które mają predyspozycje do „czytania między wierszami” i lubią od czasu do czasu podejść do lektury, która zawiera w sobie myśli filozoficzne i sporą dawkę refleksji. Czasami warto wyciszyć się i zapomnieć o rzeczywistym świecie, przenosząc swoje myśli w przeszłość i spojrzeć na świat oczami innego człowieka.
Polecam również inne książki tego autora, klikając na zdjęcie nastąpi przekierowanie na moją opinię.