LITERATURA POLSKA
JAK ZABIĆ NASTOLATKĘ (W SOBIE) – Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Autorka czyta na spotkaniu z czytelniczkami fragment książki
Z Małgorzatą Gutowską-Adamczyk, książkowo spotkałam się już dwukrotnie. Pierwszy raz kiedy trafiła w moje ręce, zupełnie przypadkiem książka „Mariola moje krople” i drugi raz poznając „Różę z Wolskich”. Każda z tych książek jest inna, ale każda warta przeczytania. Tak jak wspomniałam w moim wcześniejszym wpisie, o tej pisarce niewiele wiem, ale jedno co wiem na pewno, to… że jest to przesympatyczna osoba. Miałam okazję poznać ją osobiście na spotkaniu w Siedlcach i od tego jednorazowego spotkania wydaje mi się, że znam ją całe życie.
Oficyna Wydawnicza IKAR rok 2010
stron 119
Jak zabić nastolatkę (w sobie) to bardzo humorystycznie napisana, w formie pamiętnika (lub monologu) książka, od czytania której, już po kilku pierwszych stronach bolą szczęki. Grymas śmiechu jest nieunikniony.
Lilka – kobieta lat 40+ wyjeżdża ze swoją rodziną, czyli mężem i dwoma synami na wczasy do nadmorskiej miejscowości. Lilka z pozoru to normalna osoba, tak zwana „gospodyni domowa” (albo „kura domowa” jak kto woli), której małżonek zarabia na tyle sporo, że ona nie musi trudzić się pracą zawodową, chociaż… obowiązki żony, matki, kucharki, sprzątaczki itp. nie dają jej satysfakcji i w skrytości własnych myśli marzy o tym aby pójść do pracy i marzy o tym, aby napisać książkę. Cały czas krytycznie spoglądając na siebie nie potrafi znaleźć w sobie aż tylu pozytywnych cech, aby przyjmować życie z szczerym optymizmem. Lata małżeństwa jakby przeleciały jej między palcami, a ona chciałaby wciąż być tą młodą, śliczną, zgrabną i uwielbianą. Nie zauważa nawet, że w prozie życia jest wciąż tą śliczną, zgrabną i uwielbianą, tyle że… odrobinę starszą. Lekkiego dramatyzmu dodają fabule spotkania ze swoimi „byłymi”. Dziwnym zbiegiem okoliczności w ośrodku wczasowym zjawia się była dziewczyna męża Lilki (i tu zaczyna pojawiać się zazdrość), oraz były facet Lilki (w tym miejscu jest czas na refleksję typu: „co ja w nim widziałam”).
Ta lektura, to mała książeczka gwarantująca czytelniczkom ogromną dawką humoru. Przy takich książkach niezaprzeczalnie się odpoczywa po ciężkim dniu pracy. Główna bohaterka jest kobietą taką jak miliony innych kobiet, czyli kochającą to co ma, ale tęskniącą za tym co minęło. Niby silna i niezależna a jednocześnie wciąż pragnąca tego, aby ktoś się o nią troszczył, ktoś przytulił. Przedstawione sytuacje są być może dlatego tak humorystyczne, ponieważ są z życia wzięte. Jak często myślimy jedno a mówimy drugie, dlaczego? Aby uniknąć śmieszności, kompromitacji? A przecież nawet w zwykłych, codziennych sytuacjach możemy odnaleźć sporą garść pozytywnych emocji.
Po przeczytaniu książki zastanawiałam się nad jej tytułem. Dorosła kobieta, poważna żona i odpowiedzialna matka, bywa (tak w głębi duszy) nastolatką, która marzy o „przystojnym Banderasie”, tylko po cóż mamy tę nastolatkę w sobie zabijać?
Autorka oddając tę książkę w ręce czytelniczek, które są już w tym wieku „przereklamowanej
dorosłości” z pewnością chciała przekazać, że zarówno dorosłość może być piękna jak i wiek poniżej dwudziestki, tylko że koniecznie trzeba wiedzieć gdzie są każdego wieku granice, jak się zachować w sytuacjach wymagających „dorosłych” decyzji. Niestety jeszcze wiele pań 40+ tego nie potrafi, a może nie chce „potrafić”?
Ta książka, to przede wszystkim pełna zabawnych sytuacji fabuła, w której autorka w wyjątkowo życzliwy sposób obśmiewa kobiece kompleksy.
Polecam tę lekturę zwłaszcza kobietom, które okres nastoletniej panny mają już dawno za sobą. Myślę, że bardzo młoda czytelniczka niewiele zrozumie z tej ironii i sarkazmu jakim uraczyła nas autorka. Polecam tę lekturę jako terapię relaksacyjną. W jeden wieczór, można się cudownie odprężyć i zapomnieć (chociaż na chwilę) o kłopotach dnia codziennego.
Na podstawie tej książki powstała sztuka teatralna „Czterdziestka w opałach” – jednoosobowy show komediowy w wykonaniu Katarzyny Żak. Zapraszam do wysłuchania wywiadu z aktorką, która na temat spektaklu rozmawiała w audycji Radia Plus.
Polecam również inne książki tej pisarki, przynajmniej te, które sama miałam okazję do tej pory przeczytać. Czeka już na mnie druga część „Podróży do miasta świateł”, więc pewnie wkrótce i o tej książce napisze od siebie parę słów.
ŻNIWO GNIEWU – Lucie Di Angeli-Ilovan
Lucie Di Angeli-Ilovan urodziła się w 1945 roku w Zielonej Górze. Jest Polką mieszkająca w Ameryce. Wychowywały ją matka i ciotka, wdowy, których mężowie polegli na wojnie. W 1965 r. poślubiła Leonarda Mielnika (repatrianta z Rosji Sowieckiej) i wyjechali do jej matki już wówczas mieszkającej we Francji. Po kilkunastu latach wyemigrowała wraz z nim i trójką dzieci do Stanów Zjednoczonych, i osiedli w San Bruno koło San Francisco. Tam podjęła pracę jako fizjoterapeutka. W 1989 r. przeniosła się wraz z rodziną do Portland w stanie Oregon. Tam znalazła zatrudnienie jako pielęgniarka w klinice dla uchodźców i emigrantów. W 2002 r. wyszła powtórnie za mąż. Przez całe życie utrzymuje więzi z Polską, chcąc, by pamięć o jej ojczystym kraju była wciąż żywa w sercach najbliższych.
Wydawnictwo Zysk i S-ka rok 2011
stron 367
Żniwo gniewu to powieść obyczajowa, w którą wpleciony jest dramat wojenny oparty na prawdziwych wydarzeniach rodziny autorki.
Magdalena jest Polką, która wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Po śmierci matki kobieta otrzymuje w spadku między innymi żółte kartonowe pudło, zawierające zeszyty z zapiskami, różnego rodzaju karteczkami, zdjęciami, przepisami kulinarnymi, czyli jednym słowem „skarby” jej matki skrzętnie do tej pory ukrywane. W pudle znajduje się również list adresowany do córki. List, który zawiera szokującą informację, że matka nie była jej biologicznym rodzicem, a kobietą, która wydała ją na świat była ciocia – siostra matki. Wydawałoby się, że ta wiadomość jest jedyną, która zszokowała Magdalenę, ale po przeczytaniu notatek pozostawionych przez „matkę” – Kaszmirę, kobieta czuje, że jej świat rozpada się na maleńkie kawałeczki. Opisane losy dwóch sióstr, jakimi były biologiczna matka Magdaleny – Maruszka i ta, która ją wychowała, to pasmo strachu, bólu, cierpienia i upokorzeń jakie musiały znosić dwie mieszkające na terenach Kresów Polki, które uciekając spod sowieckiej okupacji, aby ocalić życie, opuściły swój dom i tułając się po Polsce, między innymi zostały skierowane do pracy przymusowej do folwarków niemieckich a po zakończeniu działań wojennych nie mogąc wrócić do swoich miejscowości, które zostały przyłączone do ZSRR osiedliły się na Ziemiach Odzyskanych.
Ta książka to latami przemilczane i głęboko ukrywane prawdy o okupacji sowieckiej i bestialstwie żołnierzy rosyjskich. Za okropności drugiej wojny światowej większość wini tylko Nazistów, a przecież nie tylko Niemcy mordowali, znęcali się nad ludnością cywilną, gwałcili kobiety i zabijali niewinne dzieci. Jak wielkie musiało być uzależnienie od sowietów, że Armia Czerwona była przedstawiana nam jako „Wybawiciele”. O tym, ile ludzie doznali krzywd z rąk tych „wybawicieli” i jak traktowana była ludność (nie tylko polska) przez tych bestialskich mężczyzn wiedzieli tylko ci, którzy przekonali się o tym na własnej skórze. To co zostało zapisane w tej książce, to dokument uświadamiający nie tyle ogrom bólu i gniewu, ale również ułamek człowieczeństwa, które mimo okrucieństw wojny pozostało w ludziach. Przecież wojna to oprawcy i ich ofiary, tylko że nie wszyscy oprawcy zachowywali się jak dzikie bestie, wielu z nich zachowało pewne odłamki człowieczeństwa. I odwrotnie, w niewielu ludziach tego człowieczeństwa zabrakło, zamieniło się w trudny do pojęcia sadyzm.
Na przykładzie tych dwóch młodych kobiet, które zaraz na początku wojny owdowiały, autorka pokazała jak ogromny może być zasięg zła i bezduszności ludzi wobec drugiego człowieka. W tej powieści nie tylko Naziści są tą stroną bestialstwa, tu przede wszystkim ukazane jest bestialstwo Sowietów, Ukraińców, członków NKWD.
Zastanawiam się dlaczego o kobietach mówi się „słaba płeć”? W każdej wojnie kobiety są dużo silniejsze od mężczyzn. Są silniejsze psychicznie. Nawet gdy już wypalają się w nich wszystkie uczucia, nie zachowują się jak bestie, ale walczą z własnymi słabościami, gdy zaczyna im brakować sił, padając na twarz szybko się podnoszą i… żyją dalej.
Książka napisana jest przeplatającymi się ze sobą wątkami teraźniejszości – kontaktem Magdaleny ze swoim kuzynostwem, (a tak właściwie to rodzeństwem) i wątkami pisanej przez nią książki o dwóch siostrach – Kaszmirze i Maruszce, oraz ich losach jakie zafundowała im wojna.
Autorka przedstawia nie tylko walkę z codziennością wojenną, ukazuje tęsknotę za Kresami, za miejscem urodzenia, za rodziną i ukochanymi. W ferworze brutalności, bólu i cierpienia jest miejsce na zwyczajne uczucia takie jak radość, przyjaźń, litość, wybaczenie czy współczucie.
Czytałam tę książkę prawie jednym tchem. Gdybym nie musiała chodzić do pracy, i nie miała innych obowiązków, to z pewnością nie wypuściłabym jej z rąk przez cały czas czytania. Fabuła jest wyjątkowo wciągająca i to nie tylko z powodu chęci poznania prawdy historycznej, bo jeśli chodzi o mnie to wiele słyszałam opowieści na ten temat, szczególnie od jednej z moich podopiecznych, która urodziła się w Wilnie i tak „zaraziła mnie” tym miastem, że kiedyś z pewnością je odwiedzę. Opowiadała mi o tym co robili sowieccy i ukraińscy żołnierze. Od niej usłyszałam po raz pierwszy „ciepłe” słowa o Niemcach, a wspomnienia okresu wojennego i prześladowań NKWD zawsze wywoływały u niej szloch i łzy.
Mam nadzieję, że nikt nie będzie mi miał za złe tego, że zacytuję tutaj słowa Małgorzaty Kalicińskiej, która na końcu książki dodała kilka słów od siebie, a z którymi ja zgadzam się w stu procentach:
(…) to nie tylko świetnie czytająca się powieść, lecz także dokument, który nas prawidłowo osadza w rzeczywistości, pozwala złapać odpowiednią optykę widzenia siebie, świata i problemów. „Żniwo gniewu” czyta się z zapartym tchem, bo historia splata się tu ze współczesnością w interesująco literacki warkocz.
Chętnie widziałabym ją w spisie lektur licealnych, bo młodzi powinni mieć możliwość postawienia się w podobnych sytuacjach, zmierzenia z wyobraźnią, bohaterami, i umieć zadać sobie fundamentalne pytanie o człowieczeństwo i jego granice (…)
Polecam tę książkę całym sercem, ale uprzedzam… przed czytaniem trzeba zaopatrzyć się w spore ilości chusteczek, bo wzruszająca treść nie pozwoli na obojętność. Opisane w tej książce wydarzenia, to nie tylko prawda dotycząca jakiejś polskiej rodziny, czy prawda dotycząca okrucieństw wojny, to przede wszystkim wspaniała opowieść o sile, tęsknocie, walce nie tylko z następstwami wojny, ale również walce z sobą i o siebie.
LIST Z POWSTANIA – Anna Klejzerowicz
Anna Klejzerowicz to pisarka, która nie pierwszy raz gości na moim blogu i jestem więcej niż pewna, że nie ostatni. Wspomniałam już o niej przy okazji dzielenia się swoimi odczuciami po przeczytaniu jej książek Czarownica, Ostatnią karta jest śmierć, Sąd ostateczny i Cień gejszy. Zapraszam do zerknięcia do tych wcześniejszych wpisów, ponieważ ta gdańska pisarka, publicystka, fotograf i redaktor to nietuzinkowa autorka zarówno powieści obyczajowych jak i kryminałów, a nawet powieści grozy.
Wydawnictwo Filia rok 2014
stron 328
List z powstania to powieść obyczajowa z mocnym wątkiem kryminalnym, w którą wpleciony jest również wątek historyczny.
Dla Julii druga wojna światowa skończyła się nie mniej tragicznie jak dla wielu innych dzieci. Osierocona przez rodziców trafiła do Domu Dziecka, lecz stamtąd na szczęście zabrała ją ciotka, jedyna pozostająca przy życiu rodzina. Mimo tego, iż ciocia robiła wszystko, aby ukochanej bratanicy nie brakowało niczego, dziewczynka obsesyjnie myślała o swojej dużo starszej siostrze Hance, po której ślad zaginął w Powstaniu Warszawskim. Julia gorąco wierzyła w to, że Hanka żyje i kiedyś siostry odnajdą się. Do końca nie brała pod uwagę tego, że mogła ona zginąć w czasie walk warszawskich. Tą obsesyjną wiarą Julia zaraziła wszystkich, którzy byli jej bliscy. Poszukiwania Hanki jednak nie były sprawą łatwą, czego nie ułatwiały kolejno następujące po sobie władze polskie. Komuś bardzo nie podobało się to, że Julia i jej rodzina szukają zaginionej w czasie powstania łączniczki, ale komu? Kiedy niby przypadkowo zaczęli ginąć ludzie, sprawa okazała się jeszcze poważniejsza. Jednak to nie zraziło ani Julii ani jej córki Marianny, która mimo strachu i bezsilności kontynuowała poszukiwania zapoczątkowane przez matkę. Ktoś bardzo wyraźnie nie miał ochoty na to, aby prawda wyszła na jaw.
Książka napisana jest kilkutorowo. Teraźniejszość przeplatana jest z przeszłością, ale jest to zrobione w tak specyficzny sposób, że ciekawość budowana kolejnymi wpisami z każdą stroną staje się coraz większa. To powieść, w której każdy czytelnik znajdzie coś dla siebie. Jest historyczna przeszłość i przeniesienie fabuły do czasów wojennych i powojennych. Małymi kroczkami autorka przeprowadza nas prze kolejne etapy ustrojów w Polsce, tak więc od Powstania Warszawskiego, poprzez Polskę Ludową, Polskę Komunistyczną aż do czasów współczesnych. Dla kogoś, kto nie wie jak funkcjonowały władze w kraju to jest wspaniała lekcja historii. Ale jest również wątek rodzinny, a konkretnie mam tu na myśli wątek przedstawiający kontakt matki z córką, trudny, ale przedstawiający niezniszczalne uczucie. Jest także miłość, która w całym głównym wątku poszukiwań Hanki, jest słodkim dopełnieniem fabuły. Miłość pokazana z bardzo dojrzałego punktu.
Przyznam szczerze, że bardzo zaskoczyło mnie samo zakończenie książki. Mocne. Zbyt mocne jak na to, czego się spodziewałam czytając tę lekturę. W pewnym momencie czytania, miałam już pewne przypuszczenia, ale to, co wymyśliła autorka świadczy tylko o wyjątkowej fantazji i… znajomości tematu.
O Powstaniu Warszawskim słyszałam wiele często sprzecznych ze sobą informacji. Jedna z moich podopiecznych, dziś prawie 90-letnia pani, walcząca wtedy w Szarych Szeregach, zawsze kiedy wraca do tego tematu – płacze. Nie potrafi wybaczyć tego, że ktoś świadomie wysłał jej koleżanki i kolegów na śmierć (to są jej słowa). Nie potrafi wybaczyć tego, że ludzi walczących w obronie ojczyzny kilka lat po wojnie ktoś uznawał za wrogów. Skomplikowana jest ta polityka i cieszę się, że coraz częściej można o tym przeczytać i poznać prawdę, która kiedyś była tematem tabu.
Fabuła tej książki wzruszyła mnie do tego stopnia, że nie mogłam zebrać się na napisanie tych kilku zdań o niej. Nie wiem, czy jest to zasługa autorki i jej doskonałego kunsztu pisarskiego, czy jest to zasługa samej fabuły.
Myślę jednak, że mimo emocji, a może zwłaszcza z powodu emocji jakie mną wstrząsnęły (szczególnie na końcu książki) to mogę z czystym sumieniem polecić tę książkę szczególnie osobom młodym. Nie wiem ile młody człowiek zrozumie z faktów historycznych przytoczonych w niej, ale z pewnością nikt nie odłoży tej książki przed przeczytaniem ostatniej strony.
Dla dodania mojej opinii nutki nostalgii polecam piosenkę, którą wprawdzie usłyszałam w filmie „Czas honoru – Powstanie”, ale bardzo pasująca do nurtu historycznego tej książki.
Polecam również inne książki tej autorki, które dumnie stoją na mojej półce. Wystarczy Klik na okładkę książki.
SZAŁU NIE MA, JEST RAK – ks. Jan Kaczkowski i Katarzyna Jabłońska
fot. Marcin Kiedio
Jan Kaczkowski mieszka w Sopocie. Urodził się w 1977 roku. Jest doktorem teologii moralnej i bioetykiem, Prezesem Puckiego Hospicjum pw. św. Ojca Pio, współzałożycielem zespołu szkół im. Macieja Płażyńskiego w Pucku i… księdzem, u którego w 2012 roku zdiagnozowani raka mózgu.
Katarzyna Jabłońska mieszka w Otwocku, jest absolwentką Wydziały Filologii Polskiej UW, krytykiem filmowym oraz sekretarzem redakcji „Więzi”. Jest również współautorką książki „Między konfesjonałem a kozetką”.
Towarzystwo „Więź” rok 2013
stron 140
Szału nie ma, jest rak to książka napisana w formie wywiadu, a właściwie to luźniej rozmowy dwojga ludzi.
Biorąc tę lekturę do ręki początkowo podchodziłam do niej dość sceptycznie i to nie z powodu tego, że nie należę ani do gorliwych katoliczek, ani do ateistek, jestem agnostyczką i nie angażuję się w wyznania innych ludzi, dlatego książka napisana przez księdza i o księdzu wydała mi się lekturą do której z pewnością nie podejdę entuzjastycznie.
Wielkiego entuzjazmu faktycznie nie było, ale przeczytałam ją z zapartym tchem. Taka lektura na jeden wieczór, cieniutka książeczka, bo zawierająca zaledwie 140 stron, z czego część zajmują zdjęcia. Jednak podejście księdza Jana do wielu spraw życiowych, zarówno tych prostych, zwyczajnych jak i tych bardziej skomplikowanych jakimi są choroba terminalna czy śmierć zaskoczyło mnie. Ten człowiek ma wyjątkowe poczucie humoru, okraszone nieprzewidywalnym, ostrym językiem (zdarzały się i słowa tzw. niecenzuralne) potrafi rozwinąć każdy temat do tego stopnia, że przychodzi potem moment niespodziewanej wprost refleksji nad przeczytanym tekstem. Podejście Kościoła (i duchownych) do norm w nim obowiązujących, a także zwykłe podejście do człowieczeństwa i związanych z nim spraw, głośno przez kościół krytykowanych jak na przykład zapłodnienia in vitro, czy związki homoseksualne w słowach Tego księdza momentami mnie szokowało. Wiem, że w każdym społeczeństwie i w każdej grupie osób o określonych poglądach są ludzie, którzy potępiają zachowanie innych i tacy, którzy gardzą tymi którzy nie dostosowują się do ich racji, ale człowiek jest przecież tylko człowiekiem i niezależnie od tego do jakiej grupy należy ma prawo myśleć indywidualnie. Takim właśnie człowiekiem jest ks. Jan, nie myśli stereotypowo tylko indywidualnie.
Oprócz własnych przekonać, potrafił on w tej książce bardzo wyraziście wytłumaczyć wiele nurtujących nie tylko katolików kwestii, mnie osobiście zaskoczyło wytłumaczenie rozumowania zapłodnienia in vitro przez Kościół. Kiedy zaczyna się człowiek i kiedy zaczyna się osoba zasługująca na godność w pełnym tego słowa znaczeniu.
Poważny, a zarazem humorystyczny ton wielu wypowiedzi ks. Jana spowodował, że książkę czytałam tak, jakbym siedziała przy jednym stole z rozmawiającymi i przysłuchiwała się ich rozmowie.
Na zakończenie przytoczę słowa Szymona Hołowni, który o ks. Janie napisał:
(…) Janek ma ze swojego okna niezwykłą perspektywę: i na śmierć i na życie może patrzeć z dystansu. Na śmierć, bo wciąż żyje pełną piersią. Na życie – bo świadomie i mądrze codziennie zmaga się ze śmiercią. I o życiu, i o śmierci mówi takie rzeczy, że oczy stają czasem w słup, a z nóg spadają ciepłe kapcie. (…)
Polecam tę książkę, nie tylko osobom głęboko wierzącym. Myślę, że ta rozmowa o życiu i śmierci zainteresuje każdego bez względu na przekonania i podejście do Kościoła i wiary katolickiej. To rozmowa przede wszystkim z mądrym człowiekiem, podchodzącym do życia z dystansem, a potem dopiero księdzem.
SZKAPLERZ WANDEJSKI – Halina Popławska
Halina Popławska urodziła się w 1918 roku w Wilnie. Jeszcze przed II wojną światową zapisała się na Uniwersytecie Warszawskim na romanistykę, jednak po wybuchu wojny powróciła do Wilna, gdzie uczęszczała na Uniwersytecie Wileńskim im. Stefana Batorego na wykłady z historii. Uniwersytet ten jednak zamknięto i wówczas w latach 1940-1941 postanowiła studiować muzykę i śpiew w Konserwatorium Wileńskim. W swoim życiu robiła wiele rzeczy, na przykład pracowała w tajnym nauczaniu, po wojnie wróciła na studia, pracowała w warszawskiej Bibliotece Narodowej, prowadziła lektorat języka włoskiego, została wykładowcą w Instytucie Iberystyki Uniwersytetu Warszawskiego i ASP. Powieści zaczęła pisać będąc już na emeryturze.
Wydawnictwo Oskar rok 2014 (wydanie III)
stron 318
Szkaplerz Wandejski został pierwszy raz wydany w 1998 roku. Jest to powieść napisana w konwencji romansu historycznego, którego głównym wątkiem jest Rewolucja Francuska, a konkretnie powstanie ludności wandejskiej przeciwko Rewolucjonistom.
W tle tych wydarzeń są jednak pojedyncze osoby, którym autorka poświęciła kolejny, piękny wątek swej powieści.
Stosunek rewolucjonistów do ludzi z wyższych sfer nie pozwolił młodej, pięknej Sydonii de Bellune na pozostanie w jej ukochanym Paryżu. W poszukiwaniu schronienia dziewczyna postanowiła udać się do Wandei, w której mieszkała siostra jej ojca. Podróż bez dokumentów była nie tyle krokiem odważnym co desperackim i przy pierwszej kontroli, mogła się skończyć dla niej tragicznie. Jednakże los jej sprzyjał i kiedy nastąpiła kontrola, jeden z pasażerów, znany i ceniony w okolicy wandejski stolarz, widząc strach i przerażenie dziewczyny przedstawił ją jako swoją małżonkę. Wdzięczna za ten gest udała się razem z nim do chaty, w której miała nadzieję doczekać końca wojny i zaczekać na swojego narzeczonego (który w trosce o własne życie wyemigrował do Anglii), licząc, że odnajdzie on ją po tym trudnym dla wszystkich okresie. Niestety losy zarówno jej jak i Gwena – jej „męża” potoczyły się zupełnie inaczej niż mogła się tego spodziewać. Rewolucja pozbawiła ich wszystkiego: przyjaciół, dobytku, uczuć.
Autorka porusza w swojej powieści trudny temat, nie tyle z punktu widzenia politycznego co człowieczeństwa. Jednakże Rewolucja to nie tylko walki w Paryżu, to przede wszystkim walki w okolicach stolicy Francji. Obraz wandejskiej wojny domowej to żywy obraz niezwykle wyrazistego i okrutnego w swoim wykonaniu ludobójstwa. To strach, ból, rozpacz i cierpienia, które dotyczyły nie tylko walczących, ale przede wszystkim ludność cywilną, niewinną. To losy ludzi, którzy zmuszeni zostali tak jak główna bohaterka – Sydonia zapomnieć o tym kim byli i zacząć żyć tak aby jedynie przetrwać.
Ludność prowadzona na śmierć przez utopienie (www.radiownet.pl)
Fabuła książki jest napisana dwuwątkowo. Jednym wątkiem jest wojna domowa w Wandei zapoczątkowana Rewolucją i walka tych, którzy stanęli w szeregach Armii Katolickiej i Królewskiej tak jak wandejski stolarz – Gwen, a drugi wątek to życie pięknej Marty – „żony” stolarza (Sydonia była imieniem niewskazanym w tym miejscu i czasie) i uczucia jakimi kobieta obdarzała zarówno „męża” i przebywającego na emigracji w Anglii narzeczonego. Uczucia rozdartego między strachem, tęsknotą, wdzięcznością i nadzieją.
Wątek wydarzeń rewolucyjnych został przedstawiony z dużą dawką bestialstwa, jakie towarzyszyło walkom w całej Wandei a w szczególności w Nantes, ludobójstwa, które nie oszczędziło ani małych dzieci ani kobiet w ciąży. Rozkazy jednego z najokrutniejszych oprawców jakim był Carrier, człowieka pozbawionego ludzkich uczuć, który z bezwzględnym okrucieństwem mordował niewinnych ludzi budziły postrach w całej Francji.
I w tle tych wojennych faktów, życie, miłość, i nadzieja towarzysząca mieszkańcom domu Gwena.
Książka wyjątkowo ładnie wydana, nie mam na myśli tutaj okładki, która już sama za siebie przekazuje treść jaką możemy znaleźć w środku. Mam na myśli wydanie książki jako całość, papieru środka, ozdoby stron (piękna stopka na każdej stronie). Zaglądając do środka zanim jeszcze zagłębiłam się w treść wiedziałam, że na jakiś czas przeniosę się w lata bardzo odległe.
Całość pisana w czasie teraźniejszym, co powodowało, że niestety czułam pewien dyskomfort w odbieraniu treści historycznych, które bądź co bądź miały miejsce w czasie przeszłym. Raziło mnie również częste mieszanie czasów przez autorkę:
(…) Wiadomości przynoszone przez uciekinierów były przerażające. W więzieniu w Angers wybucha tyfus. Aresztowanych powleczono za miasto i rozstrzelano. Niepogrzebane zwłoki pozostawiono na miejscu. Carrier z Nantes rządzi terrorem całą prowincją (…)
Te drobne minusy jednak nie spowodowały zachwiania mojej ciekawości zarówno dotyczącej mało znanego mi do tej pory wątku wojny wandejskiej jak i wątku dwojga ludzi i tu mam oczywiście na myśli Sydonię i Gwena.
Cieszę się, że miałam okazję przeczytać tę powieść i mam nadzieję, że wkrótce uda mi się zapoznać z innymi książkami tej autorki. Pomijając już to, że fascynuję się Francją i Paryżem, to poznanie faktów historycznych, o których do tej pory niewiele wiedziałam, a do tego przeplecionych piękną historią życia Sydonii i Gwena było dla mnie prawdziwą ucztą czytelniczą.
To nie jest lekka lektura i z pewnością znajdą się osoby, które negatywnie odbiorą jej treść, zwłaszcza osoby, które nastawią się na typowy romans z gatunku płaszcza i szpady. Więcej jest w tej książce faktów historycznych, niż romansowych, ale dla tych, którzy interesują się historią, a zwłaszcza historią Francji z pewnością będzie to ciekawa powieść. Piękny wątek miłosny wpleciony w okrucieństwa tamtego okresu jest tylko taką „wisienką na torcie”.
Osobiście odebrałam tę książkę bardzo emocjonalnie i przyznam, że niejeden raz zakręciła mi się łza w oku; dlatego polecam ją tym, którzy lubią literaturę historyczną, opartą na faktach. Jest w niej wprawdzie sporo historii ale jest również piękna miłość, która dojrzewała poprzez strach, ból, łzy i cierpienie pięknej Sydonii de Bellune, a właściwie to… Marty „żony” stolarza, która miała również swój udział w tej wojnie, szyjąc szkaplerze dla walczących w oddziałach Armii Katolickiej i Królewskiej.
Szkaplerz wandejski
Dziękuję Wydawnictwo Oskar za możliwość zapoznania się z tą niezwykłą książką, o której mogłabym jeszcze napisać wiele i dziękuję za umożliwienie mi poznanie pióra tej niezwykłej autorki.