ŻYCIORYS PRL-em MALOWANY – Lucyna Kleinert
Lucyna Kleinert urodziła się w 1947 roku w Bochni. Do 22 roku życia mieszkała w Krakowie a następnie wyjechała z mężem na Śląsk, do Chorzowa. Kocha zarówno Kraków jak i Chorzów, ale do jej wielkich miłości doszła również Ascoli Piceno, miasto we Włoszech zwane „miastem 100 wież”. Opowiada o nim na swoim internetowym blogu luciabloxitalia.blox.pl „Poza granicami Polski i nie tylko”.
Wydawnictwo Communications4you Sp.z o.o rok 2014
stron 275
Życiorys PRL-em malowany to zbiór wspomnień z dzieciństwa autorki, często w ironiczny sposób ukazujący lata tak zwane pe-er-e-low-skie.
Na ponad dwustu stronach autorka ukazała nie tylko swoje dzieciństwo i lata wczesnej młodości, ale przedstawiła również swoją rodzinę do kilku pokoleń wstecz. Wśród wielu anegdot, wspomnień i opowieści rodzinnych możemy znaleźć życie zwykłej dziewczynki/dziewczyny/kobiety, która żyjąc w latach 60… 70… nie tyle zmagała się z codziennością co przeżywała ją na swój sposób wyjątkowo radośnie i optymistycznie. Wplecione w treść absurdy tamtego ustroju i tamtej Polski (Ludowej) czasami śmieszą, a czasami wywołują pewną nostalgię, zwłaszcza wśród osób takich jak ja, która pamięta te lata równie dobrze jak autorka.
Ta książka to taki specyficzny pamiętnik, zbiór chwil zapamiętanych często z wyjątkową dokładnością, a czasami przysłoniętych zasłoną czasu. Mózg człowieka to taki dysk wewnętrzny, w których zapisują się pewne wydarzenia. Czasami bezmyślnie lub celowo naciskamy klawisz „delete” i kasujemy z niego to, co naszym zdaniem nie zasługuje na zapisanie w tej pamięci. Jak często zastawiamy się nad tym, co zrobilibyśmy w danym momencie gdybyśmy mieli ten rozum i to doświadczenie życiowe jakie mamy w chwili obecnej a dysponowalibyśmy nim wtedy, kilkanaście, kilkadziesiąt lat wstecz. Jaką wartość mają dla nas wspomnienia, do których wracamy?
Lektura ta dla wielu czytelników w moim wieku (i zbliżonym) jest pewnego rodzaju powrotem do lat młodości i przypomnieniem sobie tego, co zostało nie tyle wymazane lub przyćmione z pamięci, ale co zasłoniła teraźniejszość.
Myślę, że napisanie tej książki to bardzo dobry pomysł, bo w każdym z nas gdzieś tam, ukryta jest nostalgia i tęsknota za tym co było, zwłaszcza jeżeli było piękne i warte wspomnień.
Niestety ta pięknie wydana książka, tu mam na myśli cudowną okładkę, nie została przez wydawnictwo potraktowana poważnie. Gdzieś w sieci znalazłam informację, że autorka wydała ją jako self-publishing. Jeżeli tak było, to muszę przyznać, że nie dziwię się krytykom (hejterom) opluwającym ten rodzaj wydawania, ponieważ w treści znajduje się tyle błędów, że czasami aż trudno mi się czytało. Nagminnie pomijane „ł”, „ą”, „ę”, „ś” z niedopatrzenia pisane jako „l”, „a”, „e”, „s”, w niektórych wyrazach mające zupełnie inne znaczenie słowa. Do tego interpunkcja (a właściwe jej brak), z którą ja – osoba mająca z nią poważny problem – zauważałam, to już musiała być na bardzo niskim poziome, ponieważ ja z reguły nie zwracam zbytniej uwagi na kropki i przecinki, a tu mnie wręcz w niektórych miejscach raziło. Najgorszy jednak jest skład tekstu i jeżeli robił to ktoś z wydawnictwa, to ja z tym wydawnictwem nie chcę mieć nic do czynienia. Dziwię się autorce, że zaakceptowała taki wygląd środka mając podgląd na to jak powinna wyglądać DOBRZE wydana książka, ponieważ rok wcześniej ukazała się jej inna „Dziennik badante, czyli Italia pod podszewką”, a różnice widoczne są gołym okiem.
No cóż, mam nadzieję, że Wydanie I tej książki (to, które mam ja) znacznie się różni od kolejnych wydań, bo to z pewnością nie przyniesie chwały self-publishingowi. W przypadku tej pozycji widać jak wiele zależy od dobrego redaktora i od osoby mającej chociaż blade pojęcie o składzie druku. Chociażby fakt wyjustowania tekstu, (którego w tej książce brak) jest dla każdej treści bardzo ważny, i chociażby fabuła książki, czy też tak jak w tym przypadku spisane wspomnienia były zachwycające, to wiele tracą na złym przygotowaniu środka.
I chociaż czytało mi się książkę w miarę dobrze, co umożliwiała wyjątkowo duża czcionka, która dla osób czytających w okularach ma spore znaczenie, to te niedociągnięcia, a może zaniedbania ze strony wydawnictwa sprawiały spory dyskomfort czytelniczy.
Jeżeli jednak ktoś nie zwraca na takie rzeczy uwagi, to polecam tę książkę, zwłaszcza osobom, którym okres PRL-u jest znany z własnego doświadczenia życiowego.
Jestem w posiadaniu innej książki autorki, wspomnianej wcześniej: „Dziennik badante, czyli Italia pod podszewką”, mam nadzieję, że po przeczytaniu nie będę jej tak krytycznie określała.