humor
HORMONIA – Natasza Socha
Natasza Socha gościła już w moich skromnych książkowych progach i mam nadzieję, że zagości jeszcze nie raz. Nie będę tej pisarki przedstawiała, bo osoby chętne poznać ją nieco bliżej mogą spokojnie zerknąć do moich wcześniejszych wpisów, kiedy dzieliłam się swoimi odczuciami po przeczytaniu jej książek Dziecko last minute, czy Biuro przesyłek niedoręczonych.
Wydawnictwo Pascal rok 2016
stron 345
Hormonia to pierwszy tom z serii Matki, czyli Córki. Jest to współczesna powieść obyczajowa (nie tylko dla kobiet).
Kalina ma 45 lat i coraz częściej uzmysławia sobie, że menopauza zbliża się do niej wielkimi krokami. Ona wcale nie ma ochoty na spotkanie z Nią, ale… życie jest tylko życiem. Kalina jest mocno uzależniona (emocjonalnie) od swojej matki, starsza pani nie ma najmniejszego zamiaru uznać „dorosłość” własnej córki cały czas traktując ją jak małą dziewczynkę. Którego dnia Kalina w lokalnej prasie znajduje dość specyficzne ogłoszenie i… postanawia sprawdzić, że jest ono żartem, czy jakiś „słabo uposażony finansowo, lekko depresyjny i odrobinę schorowany” mężczyzna szukający „kobiety, która zabierze go w podróż po świecie”, naprawdę istnieje. Życie kobiety robi gwałtowny zwrot i pozostawiając matce jedynie kartkę informacyjną Kalina postanawia zaryzykować i wyjeżdża na długi urlop. Czy właśnie z tym mężczyzną z ogłoszenia? Czy matka Kaliny łatwo podda się woli córki i pozwoli jej na chwilowe szaleństwo bycia samodzielną? Jaki wpływ na życie Kaliny będą mieli spotkani po drodze ludzie?
Poruszony przez autorkę trudny temat opisany został iście humorystyczno-ironicznym tonem. Ubezwłasnowolnienie emocjonalne przez rodzicielkę bywa częstym przypadkiem, chociaż zawsze wydawało mi się, że mamusie bardziej lubią robić to synom. Nazbyt często słyszymy, że synuś nie wyprowadził się jeszcze od mamy chociaż ma już prawie 40 lat, lub że wprowadził się do mamusi, bo żona okazała się zołzą. W tym przypadku mamy jednak córkę. Dorosłą aż nadto. Kobieta odbierająca się jako szara, zastraszona światem myszka, nie ma odwagi odrzucić nadopiekuńczą miłość matki. Dlaczego? Czy jest jej z tym wygodnie, czy po prostu uważa, że osobno nie są w stanie funkcjonować? Boi się?
Zbliżająca się wielkimi krokami menopauza dobija kobietę podświadomie uważającą, że ten okres całkowicie ją pogrąży w świadomości swoich wad zarówno fizycznych jak i psychicznych. Ma jednak marzenia, które chciałaby spełnić. Marzenia trochę nierealne, trochę śmieszne a trochę dziecinne, ale najważniejsze, że w końcu decyduje się spełnić, chociaż kilka z nich. Odwaga zwycięża i… życie nagle okazuje się takie cudowne.
Jest to piękna opowieść o mądrości kobiet, o ich strachu przed nieznanym i o marzeniach, które mogą się spełnić. To historia opowiadająca o zaborczej matczynej miłości, która potrafi więcej zaszkodzić niż przynieść pożytku. O burzy hormonów, która potrafi wywrócić życie kobiety do góry nogami.
Odważne decyzje głównej bohaterki czasami śmieszą, a czasami zmuszają do refleksji. Sama jestem w wieku „hormonalnym” i wiem, co te zaburzenia hormonalne potrafią wyczyniać w organizmie kobiety. Uczymy się siebie na nowo i dobrze, kiedy się nauczymy, a nie tylko siądziemy aby narzekać.
Bardzo ciekawie przedstawione osobowości bohaterów, z pewnością są dużym plusem tej powieści, chociaż muszę przyznać uczciwie, że chyba minusów żadnych się nie dopatrzyłam. W pewnym momencie miałam jednak wrażenie, że pewne wątki nie są mi obce i chyba gdzieś o nich już czytałam. Zastanawiałam się nawet czy przypadkiem nie przeczytałam tej książki wcześniej i teraz wracają nikłe wspomnienia. Dopiero na końcu doszłam do wniosku, że wątki które wydawały mi się znajome znalazły się w drugim tomie Dziecko las minute, który ja przeczytałam wcześniej.
W tej lekturze mamy ciekawy obraz miłości matki i córki, przedstawiony na podstawie dwóch związków. Jak różne od siebie jest to uczucie dotyczące Kaliny i jej matki od tego, jakie jest u Kaliny i jej córki. Miłość matki potrafi być zaborcza, wręcz niszcząca osobowość dziecka (nawet już jako dorosłego), ale może być też normalna, pozwalająca dziecku na swobodę podejmowania decyzji bez konieczności bycia na cenzurowanym.
Z pewnością jest to książka, którą polecam szczególnie matkom. Nieważne czy tym młodym czy tym, które wyprowadziły już swoje pociechy z okresu dziecięcego. Powieść nie tylko dla kobiet, bo i mężczyźni potrafią być zbyt zakochani w swoich pociechach. Polecam tę powieść na spokojny czas odpoczynku, bo jest to lektura lekka, łatwa i przyjemna i z pewnością potrafi oderwać człowieka od trosk życia codziennego. Krótkie rozdziały i zabawne dialogi z pewnością mają wpływ na szybkie pochłanianie treści. Odrobina romansu, doprawiona szczyptą dramatu i okraszona okruchami sensacji to z pewnością lektura, w czasie której nie można się nudzić.
Na mojej półce z książkami „do przeczytania” czeka jeszcze jedna książka autorstwa Nataszy Sochy i mam nadzieję, że nie ostatnia.
Polecam również inne książki tej autorki. Myślę, że ktoś, kto zdecyduje się na sięgnięcie którejś z powieści nie będzie zawiedziony.
JUŻ NIE UCIEKAM – Anna Sakowicz
Anna Sakowicz to moim zdaniem wschodząca Gwiazda polskiej literatury obyczajowej (nie tylko dla kobiet). Nie będę się na jej temat rozpisywała, ponieważ przedstawiłam już tę autorkę w kilku swoich wcześniejszych wpisach, kiedy dzieliłam się swoimi doznaniami po spotkaniu autorskim i po przeczytanie jej kilku książek: To się da, Szepty dzieciństwa i Złodziejka marzeń.
Wydawnictwo Szara Godzina rok 2017
stron 298
Już nie uciekam, to ostatnia część Trylogii Kociewskiej – współczesna powieść obyczajowa, której fabuła umiejscowiona została w Starogardzie Gdańskim i jego okolicach.
Joanna, z zawodu nauczycielka polonistyki, postanawia skorzystać z przywileju przysługującego nauczycielom i decyduje się na roczny urlop zdrowotny. Mama Joanny sprytnie postanawia wykorzystać ten fakt i podstępem „zmusza” córkę do zamieszkania przez ten rok w domu ciotki, która podobno jest bardzo chora i potrzebuje opieki. Jak się okazuje na miejscu, cioci bardziej potrzebne jest towarzystwo i odrobina młodości w domu niż opieka. Joanna, nie przyzwyczajona do błogiej bezczynności bardzo szybko angażując się w życie Starogardu poznaje wielu ciekawych ludzi. Wciąga się w wolontariat na rzecz hospicjum dla dzieci i… zaczyna pisać bajki. W pewnym momencie jej serce zaczyna bić mocniej do pewnego mężczyzny, który pojawia się w jej życiu dość przypadkowo. Czy Joanna pozwoli sobie na odrobinę szaleństwa romantyzmu? Czy mieszkanie z ciocią pomoże Joannie znaleźć właściwą drogę w swoim życiu? Czy Joanna spełni swoje marzenie i otworzy cukiernię, o której marzy od dawna? Ile trosk, a ile przyjemności przyniesie jej mieszkanie na Kociewiu?
No cóż, nie ukrywam, że z żalem pożegnałam się z bardzo sympatyczną Joanną i osobami jej towarzyszącymi. Chyba mam nawet trochę żalu do autorki, że pozbawiła mnie nadziei przeczytania kontynuacji o losach Joanny. Polubiłam tę bohaterkę za… wszystko nawet za jej swobodne podejście do seksu. Nie widzę w tym nic złego, ale trochę mnie to śmieszyło. Z pewnością przyczyniła się do tego sama autorka, ponieważ opisała seksapil i erotykę w taki sposób, że nie trudno było się nie uśmiechać wyobrażając sobie pewne sceny.
W tej powieści niewiarygodnie życiowo przeplatają się bardzo humorystyczne, czasami nawet ironiczne sceny z tymi bardzo, ale to bardzo poważnymi. Główny wątek dotyczący prywatnego życia bohaterki, jej radości, spontaniczności w działaniu, chęci zmienienia świata wokół siebie dość mocno kontrastuje z dramatem chorób dzieci przebywających w hospicjum. Nie wiem jak udało się autorce pogodzić te dwa różne światy i stworzyć z nich ciepłą, pełną optymizmu opowieść. Takie lektury czyta się z przyjemnością nie tylko dlatego, że łatwo można „zaprzyjaźnić” się z bohaterką, ale również dlatego, że na każdym kroku kibicuje się temu w co ONA wierzy i co chce osiągnąć.
Przedstawione w książce środowisko seniorów, jest tak pogodne, że po przeczytaniu przestałam zauważać wokół siebie tych zgorzkniałych, pełnych pretensji do całego świata starszych ludzi, którym wydaje się, że jego choroby są jedyne i niepowtarzalne.
Trudny i bardzo bolesny temat hospicjum i przebywających w nim dzieci również staje się mniej dotkliwy, kiedy spojrzy się na niego z taką nadzieją i wiarą jak to przedstawiła autorka. Przyznam szczerze, że dosyć często nie potrafiłam powstrzymać wzruszenia czytając o tych dzielnych dzieciach. Bardzo wzruszyły mnie słowa, które pozwolę sobie zacytować:
(…) W sercu kołatało mi sporo emocji, a w głowie huczało od wrażeń. Właśnie był u mnie namacalny dowód na to, że nie warto tracić nadziei. Nigdy. Nawet gdy się wydaje, że jesteśmy w czarnej dziurze, to trzeba umieć dostrzec światełko, bo to ledwie tlące się coś może rozpalić się wielkimi neonami. Trzeba tylko mocno wierzyć. (…)
Ten optymizm i ta wiara epatująca z powieści potrafi chyba czynić cuda, bo człowiek zaczyna wierzyć, że takie słowa to nie tylko zwykłe SŁOWA, to początek czegoś wielkiego, co może się wydarzyć, jeżeli tylko tego mocno zapragniemy.
W takich powieściach jak ta, wszystko wydaje się lekkie i łatwe, nawet osobowości bohaterów tych negatywnych nie są odbierane jako zło, w każdym z nich tli się odrobina dobra.
Ciekawe, pełne humoru dialogi są tylko dopełnieniem treści, która wciąga jak magnes. Poruszone przez autorkę wątki, i te poważne i te mniej zasadnicze to jedna wielka przyciągająca czytelnika historia, przed którą nie można uciec. Bo ucieczka i tak nic nie da, a jak tak dobrze się wszystkiemu przyjrzeć, to nie ma sytuacji bez wyjścia bo przecież – TO SIĘ DA.
Cieszę się, że powstają takie powieści, że ktoś opisując życiowe problemy potrafi przedstawić je w taki sposób, że wraca wiara w ludzi, we własne możliwości, wiara w pozytywne zakończenie nawet najtrudniejszych spraw.
Polecam tę powieść jak i całą Trylogię Kociewską wszystkim, którzy chcą na chwilę oderwać się od własnych, często przytłaczających spraw. W tej, oraz pozostałych częściach znajdzie czytelnik nie tylko romans, intrygujący wątek sensacyjny, dramat ale przede wszystkim dużą dawkę pozytywnej energii.
Trylogię Kociewską można przeczytać jako całość, ale można też każdą książkę osobno, to z pewnością kolejna zaleta tych powieści.
Dziękuję Autorce za możliwość przeczytania tej powieści i zachęcam do niej nie tylko tych, którzy lubią współczesną powieść obyczajową. Jeżeli ktoś ma ochotę poznać „pióro” tej pisarki zanim sięgnie po którąś z jej powieści polecam jej blog.
Polecam również inne książki Anny Sakowicz, które do tej pory przeczytałam i cieszę się, że w moich zbiorach posiadam więcej książek tej autorki. Wiem, jestem zachłanna, ale chcę dużo takich powieści.
ZŁODZIEJKA MARZEŃ – Anna Sakowicz
Anna Sakowicz to autorka bloga Kura Pazurem, oraz świetna polska pisarka, o której (niestety) jeszcze wiele osób nie słyszało. Bardzo chciałabym aby jej książki czytane były zawsze i wszędzie, bo… są lekkie, łatwe i przyjemne. O autorce pisałam już w moich wcześniejszych wpisach i osoby chętne poznania tejże pisarki zapraszam do wpisów: To się da i Szepty dzieciństwa.
Wydawnictwo Szara Godzina rok 2016
stron 238
Złodziejka marzeń, to pierwsza część trylogii kociewskiej, współczesna powieść obyczajowa, której fabuła została umiejscowiona w miejscowości Starogard Gdański.
Joanna, z zawodu nauczycielka polonistyki, postanawia skorzystać z przywileju przysługującego nauczycielom i decyduje się na roczny urlop zdrowotny. Mama Joanny sprytnie postanawia wykorzystać ten fakt i podstępem „zmusza” córkę do zamieszkania przez ten rok w domu ciotki, która podobno jest bardzo chora i potrzebuje opieki. Jak się okazuje na miejscu, cioci bardziej potrzebne jest towarzystwo i odrobina młodości w domu niż opieka. Joanna nie przyzwyczajona do błogiej bezczynności bardzo szybko angażując się w życie Starogardu poznaje wielu ciekawych ludzi. Wciąga się w wolontariat na rzecz hospicjum dla dzieci i… zaczyna pisać bajki. Jak potoczy się życie pani nauczycielki, czy zamieszkanie z ciocią pomoże Joannie znaleźć inne strony życia i cieszyć się nie tylko byciem matką wspaniałej nastolatki i nauczycielką? Czy Joanna spotka kogoś, do kogo jej samotne serce zabije mocniej? Ile trosk, a ile przyjemności przyniesie jej mieszkanie na Kociewiu?
Trylogię kociewską zaczęłam czytać od środka, to znaczy od drugiej części „To się da”, i poznałam już główną bohaterkę wcześniej. Muszę przyznać, że autorka wykreowała w swoich książkach osobę tak pełną ciepła, optymizmu i pozytywnej energii, że nie można Joanny nie polubić. Pozostali bohaterowie są różnorodni ale też bardzo ciekawi pod względem osobowości, począwszy od córki Joasi, cioci i przystojnego sąsiada oraz dziewczynek przebywających w hospicjum a skończywszy na osobach trzecioplanowych i dalszych.
Książka napisana z dużą dawką humoru porusza tematy, które często nie są do śmiechu. Ale przedstawione przez autorkę epatują jakimiś pozytywnymi wartościami. Nadzieją. Odwagą. Spokojem (chociaż życie i temperament głównej bohaterki do spokojnych raczej nie zaliczam).
Poruszony w powieści wątek związku homoseksualnego wcale nie jest szokujący ani nieprzyzwoity. A wątek chorób terminalnych dotyczący dzieci przebywających w hospicjum, napawa nadzieją i… często zmusza do kruchego uśmiechu. To, jak autorka przedstawiła podejście chorych dzieci do swojej sytuacji zdrowotnej to po prostu chapeau bas. Miałam kiedyś kontakt z chorymi w hospicjum i wiem, że dla wielu z nich pogodzenie się z chorobą, to coś niezwykłego, bo w obliczu bólu i cierpienia wierzą… wierzą w cud… wierzą w lepsze życie po śmierci… wierzą w siebie.
Po przeczytaniu książki długo zastanawiałam się nad tym, jak to się udało autorce, że wymyślając tak humorystyczną fabułę i tak pozytywną bohaterkę potrafiła wpleść w tę komediową fikcję tak poważne tematy. Myślę, że dobrze iż zdecydowała się na taki krok, ponieważ daje nam – czytelnikom, dowód na to, że życie ani nie jest tylko usłane różami, ani nie jest tylko dramatem. W każdym człowieku można znaleźć i pozytywy i negatywy czyli – SAMO ŻYCIE.
Powieść została napisana w osobie pierwszej, czytając ją miałam wrażenie, że słucham zwierzeń jakiejś mojej bliskiej znajomej. Utrzymana w ciepłym, trochę zabawnym i optymistycznym nastroju, a trochę odbiegająca od tego i przechodząca w poważny ton, wywołuje raz uśmiech raz wzruszenie.
Jest to lektura, która zmusza do zastanowienia się na wieloma wątkami. Fabuła łamiąca stereotypy i pokazująca, że w życiu nigdy nie jest za późno na zrobienie czegoś nowego zarówno dla siebie jak i dla innych. I najważniejsze, że w życiu nigdy nie jest za późno na zmiany i rozpoczęcie nowego życia.
Polecam tę powieść szczególnie czytelniczkom w wieku 40+, ale myślę, że bez względu na wiek i na płeć każdy znajdzie w niej coś dla siebie. To świetna lektura, która pozwoli na pełny relaks. Czyta się ją jednym tchem dzięki nie tylko ciekawej fabule, ale również interesującym, często zabawnym dialogom. Cieszę się, że jestem w posiadaniu trzeciej części i jestem pewna, że moje spotkania czytelnicze z dorobkiem tej autorki nie skończą się na tej trylogii, ponieważ na mojej półce „do przeczytania” czeka już kolejna powieść autorki.
Dziękuję Autorce za możliwość przeczytania tej powieści i zachęcam do niej nie tylko tych, którzy lubią współczesną powieść obyczajową.
Polecam również inne książki Anny Sakowicz, które do tej pory przeczytałam i cieszę się, że w moich zbiorach posiadam więcej książek tej autorki.
BIURO PRZESYŁEK NIEDORĘCZONYCH – Natasza Socha
Natasza Socha to kolejna polska pisarka, która chyba będzie częstym gościem w moich skromnych książkowych progach. Jest nie tylko pisarką ale dziennikarką i felietonistką. Urodziła się w Poznaniu. Dziś czas dzieli między stolicą Wielkopolski, a niewielką niemiecką wsią, gdzie oddaje się twórczości literackiej. Zajmuje się również ilustrowaniem książek dla dzieci, a także malarstwem.
Wydawnictwo Pascal rok 2016
stron 302
Biuro Przesyłek Niedoręczonych to taka trochę opowieść wigilijna, powieść w której magia zbliżających się świąt miesza się z losami wielu osób.
Zuzanna jest młodą singielką, mieszkającą razem z ulubionym zwierzątkiem – lotopałanką karłowatą. Kiedy zaczyna pracę w Biurze Przesyłek Niedoręczonych nie spodziewa się tego, że z powodu pewnych listów wysyłanych od kilkudziesięciu lat przez te same osoby, jej czas przedświąteczny będzie bardziej ekscytujący niż wszystkie inne do tej pory. Dwoje ludzi od ponad 30 lat nie może się spotkać, chociaż są w sobie bardzo zakochani, ponieważ ich listy nie trafiają do docelowych adresatów. Zuzanna łamiąc tajemnice korespondencji postanawia zrobić wszystko, aby doprowadzić do ich spotkania. Ma czas tylko do Wigilii, bo potem może być już za późno. W osiągnięciu celu pomaga jej koleżanka z pracy, która stara się spełniać marzenia dzieci piszących listy do Św. Mikołaja, listy – które również nie docierają co adresata. Czy uda się obu paniom doprowadzić sprawy do szczęśliwego zakończenia? Czy smutny starszy pan, ekscentryczny sąsiad Zuzanny będzie ją wspierał czy potępi jej zapał? I kim tak właściwie jest Mila, koleżanką z pracy czy…?
Twórczości tej autorki chyba nie trzeba zbytnio polecać, bo kto przeczytał chociaż jedną jej książkę z pewnością nabierze ochoty na więcej. Niby nostalgiczna opowieść o miłości, tęsknocie, oczekiwaniu na cud ale doprawiona sporą dawką humoru zmienia poważny wątek w bajkę dla dorosłych. Dla mnie to była właśnie taka piękna Opowieść Wigilijna, która może się zdarzyć w każdym mieście i każdej osobie. Czasami powinniśmy wierzyć w cuda i trochę pomóc losowi aby jakiś wątek czyjegoś życia mógł się zakończyć Happy Endem.
Pozwolę sobie zacytować fragment:
(…) pamiętaj, że cuda nie muszą być czymś niezwykłym, nadprzyrodzonym i wielkim. To mogą być zwykłe i najbardziej banalne wydarzenia z dnia codziennego, pod warunkiem jednak, że danej osobie przynoszą pożądany efekt. (…)
Dla osób funkcjonujących jedynie w świecie wirtualnym, elektronicznym… listy pisane metodą tradycyjną, mogą wydawać się już mocno przestarzałe, ale czy nie jest pięknie otrzymać taki list? Przyznam szczerze, że kiedyś bardzo lubiłam pisać listy, a wśród swoich znajomych mam dwie takie osoby z którymi nadal korespondujemy tradycyjnie, wyczekując kolejnej koperty jak za dawnych lat.
W tej powieści autorka podkreśla nie tylko rolę korespondencji tradycyjnej w naszym zagonionym, skomputeryzowanym świecie, ale pokazuje jej urok, magię słów, które umieszczone na kartce papieru mogą być zarówno źródłem radości i szczęścia co nostalgii. Ta piękna opowieść oparta o korespondencję dwojga przypadkowo spotkanych przed laty ludzi uświadamia nam, że marzyć i tęsknić za kimś można przez całe życie.
Ta książka jest pełna dowcipnych i zabawnych sytuacji, ale jednocześnie fabułą wzrusza do łez. Pełna zaskakujących niespodzianek i ciepłych scen nie pozwala na oderwanie się od jej stron. To magiczna opowieść o trudnych relacjach międzyludzkich, o napełnionych nadzieją ludzkich losach i wręcz niespotykanej miłości. Przepełniona empatią i życzliwością oraz wiarą w drugiego człowieka wkrada się cichutko w zachowania z pozoru zwykłych ludzi.
Autorka ma niespotykany talent kreowania poważnych wątków przeplatanych zabawnymi dialogami i urozmaiconych dawką dobrego humoru. Jej bohaterowie są tak różni, jak różne są płatki śniegu.
Myślę, że jest to odpowiednia lektura do przeczytania w okresie nadchodzących świąt, tym bardziej, że nieszablonowa okładka wręcz zachęca do sięgnięcia po tę książkę.
Czy jest to bajka? Czy jest to po prostu piękna, nietypowa Opowieść Wigilijna… niech oceni ten, kto zdecyduje się na sięgnięcie po tę książkę, ja w każdym bądź razie zachęcam do przeczytania. Pozwólmy sobie na odrobinę refleksji i zadumy, pozwólmy sobie na wiarę w cuda, które w okresie bożonarodzeniowym wielu ludziom się spełniają. To nie jest typowa książka o miłości, ale o konsekwencjach zwykłej ludzkiej życzliwości, o empatii i sile niesienia radości.
Polecam również inne książki tej autorki, które do tej pory przeczytałam. Z każdą kolejną jej książką uświadamiam sobie, że nie jest to ostatnia lektura tej pisarki, po którą zdecydowałam się sięgnąć.
WYSZEDŁ Z DOMU I NIE WRÓCIŁ – Iwona Mejza
Iwona Mejza gościła już na moim blogu, ale tak dla przypomnienia wspomnę, że urodziła się w 1965 roku i jest mieszkanką Oświęcimia. Jest zagorzałą czytelniczką kryminałów i wielbicielką książek Joanny Chmielewskiej i Edmunda Niziurskiego. Więcej na temat tej pisarki można przeczytać w jednym z wcześniejszych wpisów dotyczących mojej opinii o książce, która jest jej debiutancką „Wszystkie grzechy nieboszczyka”.
Wydawnictwo Oficynka rok 2013
stron 279
Wyszedł z domu i nie wrócił, to lekki kryminał, którego fabuła umiejscowiona jest w czasach nam współczesnych, w Oświęcimiu.
Rodzinna firma kamieniarska, otrzymałam zlecenie na wyremontowanie i przebudowanie starego grobowca. Grobowiec został zapisany w spadku pewnemu mężczyźnie i nowy właściciel postanowił trochę go odrestaurować. Według wszelkich danych, grobowiec ten miał być pusty, ponieważ jego wcześniejszy właściciel został pochowany w innym mieście. Jakie było zdziwienie kamieniarzy, kiedy po podniesieniu płyty i wejściu do środka znaleźli w nim trumnę, a w niej… szczątki dwóch osób. Wiadomość o niezwykłym odkryciu pocztą pantoflową obiegła miasto, ale policja dowiedziała się ostatnia. Oczywiście natychmiast wszczęto dochodzenie. Wynikiem śledztwa było powiązanie obecnego z innym śledztwem, które miało miejsce ponad dwadzieścia lat wstecz. Kim byli pochowani w grobowcu osobnicy? Co wspólnego z całą sprawą miało kilku bardzo wiekowych już mężczyzn? I kto właściwie odziedziczył grobowiec? Myślę, że na te i wiele innych pytań odpowiedź znajdzie ten, kto zdecyduje się na przeczytanie tego kryminału.
To jest moja druga książka tej autorki; po przeczytaniu pierwszej wiedziałam, że z pewnością sięgnę po kolejne jej książki. Ten kryminał jest dość nietypowy i trochę przypomina mi książki innej dość znanej pisarki kryminałów, ale nie zdradzę jakiej ponieważ nie chcę tu robić dodatkowej reklamy. Ciekawie poprowadzone śledztwo jest przeplatane wątkami obyczajowymi, które nie wszystkie wnoszą coś do fabuły. Myślę, że tych opowiadań o… ( z życia jakiejś osoby) jest w tej powieści odrobinę za dużo. Nie wszystkie z nich są na tyle interesujące, żeby wciągnęły czytelnika.
Jednak sam wątek kryminalny, dotyczący niezidentyfikowanych kości oraz wątek niewyjaśnionej kradzieży w sklepie jubilerskim są intrygujące.
Pierwszą połowę książki czytałam spokojnie, mogę nawet powiedzieć że trochę monotonnie, ale druga połowa wciągnęła mnie na tyle mocno, że nie mogłam się od książki oderwać. Kiedy okazało się, że wiele kawałków tej kryminalnej zagadki zaczyna do siebie pasować, to już nie pozostało mi nic innego jak szybko przekonać się jak „wygląda” ta układanka w całości.
Wspomniałam wcześniej, że jest to kryminał trochę nietypowy. Pomijając wątki nie mające wiele wspólnego z tym głównym – kryminalnym, to muszę przyznać, że treść powieści okraszona jest pewną dawką humoru, która sprawia, że lektura nie jest ciężka w czytaniu. Wręcz odwrotnie czyta się ją lekko i szybko. Przyznam również, ze trochę pogubiłam się w postaciach i musiałam sobie zrobić małą ściągę, aby dobrze się orientować – kto jest kim. Ale kiedy już sobie zrobiłam taka tabelkę tu-policjanci, tu-starsi panowie, tu-reszta, to wszytko poszło gładko.
Myślę, że dużym plusem tej powieści są ciekawe dialogi i dość sympatycznie przedstawione postacie wyborowych policjantów, z komisarzem Ożegalskim na czele. Mnie przypadł do gustu zwłaszcza on, dlatego, że autorka ukazała go w bardzo pozytywnym świetle jako zagorzałego czytelnika, zwłaszcza kryminałów.
Kiedy pierwszy raz spojrzałam na okładkę, nie wiem dlaczego pomyślałam, że prawdopodobnie będzie to mroczny kryminał o kimś, kogo poszukuje policja. Wprawdzie w tej powieści jest poszukiwany człowiek, a na początku to nawet dwóch, których personalia są dla policji jedną wielką niewiadomą, to na szczęście niewiele mrocznych fragmentów odnalazłam.
Po raz pierwszy miałam okazję poznać miasto Oświęcim z innej strony. Do tej pory wielu z nas kojarzy się ono jedynie ze smutną historią wojenną i obozem koncentracyjnym. A tu, dzięki opisom wprowadzonym w powieść, można było spokojnie przespacerować się uliczkami tego miasta, poznać jego okolicę a nawet cmentarz, na którym pochowanych jest wielu zacnych i znanych ludzi.
I chociaż znalazłam w treści pewne sprzeczności, które rzuciły mi się w oczy, to uważam, że nie miały one wpływu na całość.
(…) Z głębi domu sączyła się delikatna muzyka – Wincenty stanowczo stwierdził, że rozpoznaje język włoski i chrapliwe ryki Drupiego. (…)
Trochę mi te ryki do tej delikatności nie pasowały, ale uznałam to za mało znaczące i skupiłam się na dalszym czytaniu.
Uważam, że warto sięgnąć po tę powieść. Nawet wybredny czytelnik znajdzie w niej coś dla siebie. Jest tam intryga kryminalna (i to niejedna), jest odrobina romansu, jest humor i stare tajemnice. Do tego czyta się lekko, łatwo i przyjemnie. Polecam.
Polecam również inną książkę tej autorki, którą miałam okazję przeczytać wcześniej i mam nadzieję, że jej kolejne książki będą równie ciekawymi lekturami.
Dziękuję Wydawnictwu Oficynka za możliwość przeczytania tej książki. Lekka, łatwa i przyjemna, a do tego bardzo wciągająca. Czy można chcieć czegoś więcej dla dobrego relaksu?
Dobry kryminał = Oficynka