czytaj polskich autorów
Wywiad z pisarką ANNĄ KLEJZEROWICZ
Anna Klejzerowicz jest gdańszczanką, kobietą wszechstronnie zaangażowaną. Jest nie tylko pisarką i publicystką, ale również redaktorką, zajmującą się także fotografią. Autorka zbiorów opowiadań grozy z cyklu: “Złodziej dusz. Opowieści niesamowite”, powieści kryminalnych: „Sąd Ostateczny”, „Ostatnią kartą jest Śmierć”, „Cień gejszy” (książka – laureatka plebiscytu „Przy kominku” w 2011 r.), opowiadań w licznych antologiach, a także tekstów prasowych – beletrystycznych i publicystycznych. Przez wiele lat współpracowała z teatrem Atelier im. Agnieszki Osieckiej w Sopocie jako fotograf i redaktor publikacji teatralnych. Z wykształcenia jest mgr resocjalizacji, prywatnie „kocia mama”, miłośniczka gór, książek i sztuki.
Nie dla mnie światła rampy, jestem autorem starego typu, uważam, że do mnie należy pisanie, praca twórcza, a nie bezpośrednie uczestnictwo w sprzedaży książek. Mam zaufanie do wydawców, którzy są profesjonalistami i doskonale radzą sobie beze mnie…
Jak rozpoczęła się Twoja kariera pisarska, co skłoniło Cię do napisania pierwszej książki?
Mam zawsze problem z określeniem tego momentu, a nawet „pierwszej książki”. Bo to się jakoś tak rozkładało w czasie. Zanim wydałam pierwszą książkę – tak chyba będę bliżej prawdy – pisałam opowiadania dla prasy, portali literackich, do zbiorków. A jeszcze wcześniej artykuły do gazet, np. regularnie dla gdańskiego pisma dla młodzieży, do lokalnego „Muratora” czy „Spotkań z zabytkami”. W międzyczasie redagowałam wydawnictwa teatralne i książki dla wydawnictw literackich, publikowałam do tekstów własne fotografie. To była moja „szkoła pisania”, trwała latami. Natomiast cały czas się zastanawiam, co było pierwszą książką… Po wyprowadzce z miasta zachłysnęłam się przyrodą i zaczęłam pisać „Czarownicę”. Najpierw jako opowiadanie, ale wyszło za długie dla gazety, więc przez parę lat leżakowało w pliku. Późnej z pobudek sentymentalnych dopisałam do niego ciąg dalszy, ale… dalej nie zdecydowałam się nigdzie tego wysłać. W międzyczasie napisałam nowelę kryminalną (długości klasycznego kryminału), która została opublikowana w letnim dodatku do pewnego tytułu prasowego – jako osobna broszura. Naiwnie oddałam wszelkie prawa na wieki wieków amen, więc przepadła. Ale zanim to się stało, wysłałam fragment tekstu do wydawnictwa Dolnośląskiego. Nie chcieli klasyki, ale zmotywowali mnie do napisania kryminału miejskiego i tak w tymże wydawnictwie ukazał się jako pierwszy „Sąd Ostateczny” z Emilem Żądło. I od razu zaczęłam pisać kolejny tom: „Cień gejszy”. Jednak – znowu w międzyczasie – inny wydawca zainteresował się moimi opowiadaniami grozy i tuż przed „Sądem…” wyszedł „Złodziej dusz. Opowieści niesamowite”. Z kolei zaraz po „Sądzie…” – też jako rozszerzenie innej kryminalnej noweli – pojawiło się na rynku „Ostatnią kartą jest śmierć”, wydane w gdańskiej Oficynce. Aż w końcu odważyłam się ujawnić „Czarownicę”, która (po jeszcze kilku rozszerzeniach) przekonała szefową literacką wydawnictwa Prószyński. Tak więc moja de facto „pierwsza powieść” ukazała się na rynku jako któraś z kolei… Bałam się tego, bo już utożsamiano mnie z kryminałem, a tu nagle coś w rodzaju obyczaju. No ale tak wyszło. Skomplikowane to, prawda? Wiem!
Który z Twoich bohaterów jest Ci najbliższy, Felicja Stefańska, Emil Żądło, czy Małgosia z „Czarownicy”?
Zawsze ten, o którym właśnie piszę. Zresztą oni dojrzewają ze mną, a ja z nimi. Zmieniamy się razem. Emil był pierwszy i mam do niego sentyment, to coś w rodzaju starego dobrego małżeństwa (śmiech). Małgośka, wiadomo, czarownica… myślę, że uosabia mnie z młodości, co prawda nie miałam takich przeżyć, ale przemyślenia już tak. Obecnie najbliższa jest mi chyba Felicja. W niej odbija się mój aktualny świat i jego problemy, które obserwuję – tu i teraz.
Skąd czerpiesz inspirację do pisania?
Och… zewsząd. Z wyobraźni, pasji i zainteresowań, przeżyć, lektur, rozmów, z życia społecznego, z życia w ogóle. Piszę zawsze i tylko o tym, co mnie naprawdę porusza. Czy, jak to się mówi, w duszy gra.
Jak wygląda Twój dzień pracy? Czy masz swoje ulubione godziny, w czasie których piszesz? Czy masz swoje ulubione miejsce do pisania? A może musisz mieć obok ulubiony napój (kawa, herbata, woda, wino 😉)
Mój dzień pracy wygląda za każdym razem inaczej. Nie planuję, nie ograniczam się, nie organizuję go sobie jakoś specjalnie. Jestem „nocnym markiem” z natury, więc zwykle piszę późnym wieczorem, nocą, wtedy najlepiej się czuję i mam spokój. Ale bywa, że i za dnia, czasem nawet rano. Mam jedno miejsce do klepania w klawiaturę: swoje biurko pod oknem z widokiem na ogród. Na nim musi obowiązkowo stać herbata – czarna, mocna, żadna zielona, owocowa ani żadne ziółka z miodem (śmiech). Jednak pisanie książki to przecież nie tylko zapisywanie słów i zdań. To cały proces myślowy, a on przebiega w różnych miejscach… dobrze mi się myśli w naturze. Albo w łóżku. Często zamiast spać, zapisuję w notesie pomysły, fragmenty dialogów, charakterystykę postaci.
Jesteś mgr resocjalizacji, czy to, że ukończyłaś taki kierunek studiów na Uniwersytecie Gdańskim ma jakiś oddźwięk w kreowaniu postaci w Twoich książkach?
Myślę, że ma. Trochę lat przepracowałam w pierwszym zawodzie, pasjonowała mnie ta praca i studia. Z różnymi ludzkimi typami się zetknęłam, z różnymi sytuacjami, poznałam mechanizmy psychologiczne, zetknęłam się z kryminalistyką i pracą policji, trochę jakby od kuchni. Nie stosuję świadomie i celowo wiedzy naukowej czy praktycznej w beletrystyce, bardziej intuicyjnie, ale nie wyprę się tego bagażu, on jest we mnie i z pewnością kształtuje moje literackie fantazje.
Mówisz o sobie „gdańszczanka”, ale nie mieszkasz w Gdańsku. Czy możesz swoim czytelnikom, tym którzy Cię jeszcze nie znają zbyt dobrze, zdradzić, gdzie mieszkasz i co zadecydowało o tym, że przeprowadziłaś się tam, gdzie teraz mieszkasz?
Urodziłam się w Gdańsku, dorastałam w Gdańsku, studiowałam, pracowałam, mieszkałam prawie do czterdziestki. Większość mojej najbliższej rodziny też żyła w Gdańsku, moja mama pochodzi z Pomorza, rodzina ojca przybyła tu zaraz po wojnie, z Włocławka, Krakowa i Warszawy. Teraz nie mieszkam w samym mieście, ale nadal uważam, że „jestem z Gdańska”. Moja gmina graniczy z Gdańskiem, jest częścią powiatu gdańskiego, a przed wojną znajdowała się w granicach Wolnego Miasta Gdańska. Te więzi są bardzo silne i trwałe. To wciąż te same tradycje, klimaty, ludzie. Mała nadmorska ojczyzna.
W Twoich książkach nie brakuje zwierząt, z Twojego profilu na FB widać, że Twoją miłością są koty. Czy wszystkie zwierzęta są Tobie tak bliskie jak właśnie te czworonożne mruczusie? Czy miałaś kiedyś inne zwierzę?
Zwierzęta są i były w moim życiu zawsze. Rodzice je kochali, dziadkowie też. Wychowałam się z czworonogami, jako dziecko wielbiłam wszystkie zwierzaki. Psy, koty, myszki, chomiki, ptaszki, motyle, ślimaki, biedronki, gąsienice, bez wyboru. Ale w domu najpierw były: kanarki, papużki, chomiki. I psy. Sporo piesków. Pierwszy kot – kotka Pusia – pojawił się, gdy już byłam młodą mężatką, w zasadzie przypadkiem. Chcieliśmy mieć psa, ale kotka przyjaciółki akurat okociła się i zakochałam się. Pusia była piękna i mądra, zawojowała całą rodzinę, nie wyłączając wiekowej już wówczas suczki moich rodziców, Kory. Później mieliśmy i psy, i koty, już w większej liczbie. Ostatnio doszły jeże. Mnie rozczulają zwierzęta, nie dzielę ich na takie, które lubię bardziej i takie, które mniej. One wszystkie są cudem natury. Gatunek jest drugorzędny, po prostu kotów jest u nas więcej, bo przychodzą same.
Współpracowałaś z Teatrem Atelier im. Agnieszki Osieckiej w Sopocie, jak wspominasz ten czas? Kiedy czułaś największą satysfakcję z tego co robiłaś, czy pracując jako fotograf i redaktor publikacji teatralnych czy jako pisarka?
Ten czas wspominam stale. To lata, kiedy żyłam najbardziej chyba intensywnie, na wysokich obrotach. Jeden długi ciąg emocji, szaleństwa i ogromnej siły twórczej. Wiele przyjaźni, ciekawi ludzie, sztuka, która nas pochłaniała, niepowtarzalny klimat. Jednak z czasem trochę mnie to wyczerpało, może dlatego odnalazłam się w moim lesie. To był – jest – ogromny kontrast: ze świata pełnego gwaru, ludzi, premier, imprez… nagły przeskok do ciszy i spokoju przyrody. Myślę, że widocznie tak miało być. Tutaj dopiero zaczęłam tak naprawdę na serio pisać. Satysfakcja płynie z obu źródeł, nie da się tego porównać. Tam żyłam na najwyższych obrotach, gorączkowo, w biegu, gromadziłam doświadczenia. Tutaj zbieram owoce. Oczywiście że ten etap jest dla mnie teraz najważniejszy. Tak jakby całe moje dotychczasowe życie prowadziło mnie właśnie do niego. Robię to, co kocham, co czuję, że powinnam robić.
Czy lubisz spotkania z czytelnikami? Miałam przyjemność uczestniczyć w kilku spotkaniach z Tobą i przyznam szczerze, że chociaż zawsze bardzo ciekawie opowiadasz, to odniosłam wrażenie, że czułaś się czasami nieco skrępowana.
Naprawdę? Nie, nie powiedziałabym, że skrępowana. Może raczej rozkojarzona. Jestem chaotyczna, czasem na początku trudno mi się skupić. Ale tylko na początku, potem się wyciszam i mam nadzieję, że mówię z sensem. Może to być też kwestia osobowości: jako introwertyk (przynajmniej częściowy) mam problem, by wyjść ze skorupy, ale jak już wyjdę, to mi to sprawia radość. Lubię spotkania z czytelnikami, lubię z nimi rozmawiać i zawsze pilnie słucham, co mają do powiedzenia. Przecież dla nich piszę, nie dla siebie, bo pisanie dla samego pisania wydaje mi się bez sensu, to tak, jakby gadać do lustra. Moje myśli są dla mnie, słowa dla czytelnika.
Z tego co wiem, to nie jeździsz na Targi Książki. Uczestniczyłaś w wielu panelach autorskich dotyczących kryminałów, ale na Targach Książki raczej spotkać Cię nie można. Czy jest jakiś konkretny powód, czy po prostu wolisz spotkania mniej oficjalne?
Jest kilka powodów. Pierwszy jest prozaiczny: na dłuższe wyjazdy nie pozwala mi sytuacja rodzinna, tego nie będę wyjaśniać, bo rzecz nie dotyczy tylko mnie. Mam też dużo zwierzaków, które wymagają ustawicznej opieki, to jak rodzinny dom dziecka, nie przesadzam. I nie chodzi o te „rodzinne”, domowe, tylko o moje stadko bezdomniaków, wśród których są zwierzaki stare, chore, kalekie. Nie mogę ich zostawić i sobie gdzieś jechać, bo nikt inny tego za mnie nie ogarnie. Co tam targi, ja od kilkunastu lat nie byłam na wakacjach! Dobrze, że napodróżowałam się w dzieciństwie i młodości… Drugi powód jest taki, że nie przepadam za imprezami związanymi z handlem, marketingiem, za hucznymi masowymi imprezami – jak już wspomniałam, jestem introwertyczką i źle się w tym czuję. Może też dlatego – i to jest trzeci powód – że żyłam w ten sposób przez blisko 20 lat i teraz świadomie wybrałam spokój i odosobnienie, potrzebowałam tego. Tak, zdecydowanie wolę kameralne spotkania. Nie dla mnie światła rampy, jestem autorem starego typu, uważam, że do mnie należy pisanie, praca twórcza, a nie bezpośrednie uczestnictwo w sprzedaży książek. Mam zaufanie do wydawców, którzy są profesjonalistami i doskonale radzą sobie beze mnie, mojego makijażu, kiecki i ględzenia. Wiem, że promocja jest ważna, nie migam się od niej, ale do pewnych granic.
Czy zdradzisz nam najbliższe plany wydawnicze?
To nie tajemnica. W pierwszej połowie lipca wyjdą dwie powieści kryminalne z Felicją Stefańską: „Osiedle odmieńców” i „Nagrobek”. Obie miały już wcześniej swoje debiuty w postaci elektronicznej, ukazały się autorskie (czyli prowadzone przez wydawcę, bez pośredników) profesjonalne audiobooki. Można przyjąć, że był to rodzaj promocji przed premierą papierową, takie było założenie na czas pandemiczny. W sierpniu ukaże się „Sekret czarownicy”, wydanie drugie poprawione, a w listopadzie „Skarb czarownicy” – kontynuacja, ostatni tom serii, który właśnie piszę i pomalutku zmierzam już do finału. Co dalej, jeszcze nie jestem pewna. Być może wrócę do któregoś cyklu, a być może rzucę się na głęboką wodę i napiszę coś całkiem nowego. Mam w głowie górski thriller, może nawet nowy cykl – bo kocham góry. Zobaczymy, sama jestem ciekawa.
Jak zachęciłabyś czytelników, którzy nie znają jeszcze Twojej twórczości do tego, aby sięgnęli po Twoje książki i od których najlepiej powinni zacząć przygodę czytelniczą z Anną Klejzerowicz?
W ogóle nie będę zachęcać! To nie moja rola (śmiech). Naprawdę, mam w sobie dużo pokory. Myślę, że kto nadaje i odbiera na tych samych falach co ja, sam do mnie trafi. To jest jak chemia – albo magia. A kiedy ktoś mnie pyta, od czego zacząć, odpowiadam: może najlepiej od początku, czyli… chyba… no właśnie, chyba od „Sądu Ostatecznego” i „Cienia gejszy”, a jeśli ktoś nie lubi typowych kryminałów, zawsze może sięgnąć po Czarownice. I tak w każdej książce mnie znajdzie, bo piszę „sobą”.
Ostatnie pytanie jest BARDZO ode mnie, Czy Emil Żądło jeszcze wróci? Tęsknię za nim 😉
Ależ by się ucieszył… (śmiech). Czasem też za nim tęsknię, więc jest duża szansa na powrót. O ile oczywiście zechcą tego czytelnicy i wydawca. Potrzebowałam odpocząć od niego, bo chyba on najdłużej ze mną był. Jednak stara miłość nie rdzewieje.
Bardzo serdecznie dziękuję Ci za ciekawą rozmowę i cieszę się, że zgodziłaś się ze mną „porozmawiać” i o swoich książkach i o swoim życiu. Mam nadzieję, że czas pandemii wkrótce się skończy i będziemy miały okazję spotkać się osobiście. JA ze swojej strony bardzo GORĄCO polecam Twoje książki zawsze i wszędzie, bo myślę, że najbardziej wybredny czytelnik znajdzie w nich coś dla siebie.
Dziękuję serdecznie za ciekawe pytania, pozdrawiam czytelników.
Anna Klejzerowicz
CZAS GNIEWU. JAŚMINOWA SAGA tom 2 – Anna Sakowicz
Anna Sakowicz, mieszkanka Starogardu Gdańskiego a pochodząca ze Stargardu Szczecińskiego, to absolwentka filologii polskiej, edukacji filozoficznej i filozofii na Uniwersytecie Szczecińskim oraz edytorstwa współczesnego na Uniwersytecie im. Stefana Wyszyńskiego. Pracowała jako nauczycielka języka polskiego i etyki, była doradcą metodycznym oraz redaktorem naczelnego regionalnego pisma pedagogicznego. Jako autorka zadebiutowała pisząc do szczecińskiego „Punktu Widzenia”. Od roku 2013 prowadzi blog annasakowicz.pl. Swoją pierwszą książkę wydała w roku 2014 i od tej pory prawie każdego roku zadowala swoje czytelniczki kolejną książką. Pisze dla dorosłych, ale i też dla dzieci, a jej książki pokochały tysiące czytelniczek, wśród których jestem również ja co potwierdzam w kilku wpisach w tym blogu.
Czas gniewu, to druga część JAŚMINOWEJ SAGI, której fabuła umiejscowiona została w latach 1939-1968.
PREMIERA KSIĄŻKI 23 MARCA 2021
Wybucha druga wojna światowa, mężczyźni albo wyruszają na wojnę, albo zostają złapani w sidła nazistowskiego reżimu. Dwie z sióstr Jaśmińskich zamieszkują w domu rodzinnym, razem z ojcem. Tylko najstarsza pozostaje w Warszawie. Starają się żyć w miarę normalnie, ale tęsknota za tymi, których z nimi nie ma ogranicza im wolność myślenia. Jedni tułają się po świecie, inni giną od niemieckich kul, jeszcze inni zakochują się. Kiedy wojna dobiega końca, wydaje się, że już nic nie zakłóci rodzinnego szczęścia, ale nadchodzący ustrój wcale nie daje im życiowego raju. Armia wyzwoleńcza pozostawia po sobie ból wspomnień, a nowa władza odkrywa kolejne karty emocjonalnej niedoli. Kto przeżył wojnę, a kto pożegnał się z rodziną i z życiem? Czy przyjdzie taki czas, że siostry znów siądą razem przy jednym stole? Która z córek starego Jaśmińskiego jest najsilniejsza psychicznie, a która nie może poradzić sobie z bólem istnienia w nowej rzeczywistości?
Pierwszą część sagi pochłonęłam, a druga… chyba nie potrafię znaleźć słowa na określenie tego w jakim tempie i z jakim zaangażowaniem przeczytałam tę część. Nie ukrywam, że emocje jakie towarzyszyły mi podczas czytania, momentami sięgały zenitu.
Książka została napisana dość specyficznie, bardzo obrazowo i zbliżając czytelnika do faktów historycznych jakie miały miejsce w danym opisywanym okresie. Każdy bowiem rozdział rozpoczyna krótka wzmianka o tym, co działo się na świecie w danym roku. Pod względem historycznym są to informacje ważne szczególnie dla tych, którzy do tej pory niezbyt zainteresowani byli faktami historycznymi.
Autorka porusza w powieści wiele ważnych wątków, ale ja szczególnie zwróciłam uwagę na kilka z nich.
Pięknie pokazana przyjaźń między dwoma mężczyznami. Nie byłaby może niczym szczególnym, gdyby nie ukazano jej właśnie w wojennej rzeczywistości. Przyjaźń między Niemcem i Polakiem, (a właściwie to gdańszczaninem). Dwie osoby teoretycznie stojące po dwóch stronach wojennej zawieruchy, zamiast jawnej wrogości podtrzymywały starą, przedwojenną przyjaźń.
(…) Adam milczał. Nie umiał znaleźć słów pocieszenia. Położył dłoń na plecach przyjaciela. Pierwszy raz w życiu wstydził się swojego pochodzenia. Wyraźnie poczuł, że przestał być gdańszczaninem, a stał się Niemcem biorącym odpowiedzialność za potworności, które właśnie się rozgrywały na jego oczach. Skończyły się marzenia o Wolnym Mieście Gdańsku, gdzie w jego wyobrażeniu wszyscy mieli żyć w zgodzie dla dobra tego niezwykłego miasta. (…)
Mamy tutaj również obraz miłości rozwijającej się między Niemcem a pół Polką – pół Niemką.
Wojna nie mogła wymazać wielu emocji i pragnień. Namiętności rozbudzające jedynie pragnienie ciepła drugiego człowieka nie pozwalały na wstrzemięźliwość. Nawet w czasach tak trudnych jak okres wojenny, nawet w miejscach, w których pobudzenie seksualne jest na ostatnim miejscu po głodzie, chłodzie, bólu i upokorzeniu.
(…) Oddała się pocałunkowi całą sobą. A świat wokół wirował kolorami, jakby nagle zniknęła wojna i nastał wieczny maj z kwitnącymi kwiatami, świeżym zapachem powietrza i błękitnym niebem. (…)
Mamy tutaj wiele bardzo wzruszających wątków opisanych z takim realizmem, że trudno zapanować nad cisnącymi się do oczu łzami. Dlatego przed rozpoczęciem czytania proponuję zaopatrzyć się w chusteczki.
Fabuła jest fikcją, ale napisaną z drobiazgowo sprawdzoną pod względem historycznym, społecznym i rzeczywistymi dla danego okresu faktami. Składam głęboki ukłon przed autorką za rzetelny research, który z pewnością wymagał sporego zaangażowania czasu i dużej ilości materiałów archiwalnych.
Ukazany Gdańsk okresu przedwojennego to miasto, które tak właściwie „wolnym” było tylko z określenia, bo na długo przed wybuchem wojny dominowali w nim Niemcy, a czas wojenny to już było całkowicie miasto niemieckie, w którym większe prawa i dominacje miała społeczność niemiecka.
Muszę przyznać, że autorka potrafi budować napięcie, niby niedbale przeskakując z fabuły dotyczącej jednej osoby na drugą. Cały czas czytelnik śledzi losy kolejnych bohaterów, a poruszane w książce problemy i fakty potrafią świetnie przenieść w autentyzm danego okresu.
Moim zdaniem to niezwykłe, kiedy fikcja literacka zostaje tak napisana, że wydaje się tak realna. Z pewnością jest to zasługa dogłębnego poznania tematu i naprawdę porządnego researchu.
Bohaterowie tej powieści są tak indywidualni, a zarazem tak prawdziwi, że człowiekowi wydaje się, że zna ich osobiście. Zarówno kobiety jak i mężczyźni są wykreowani z taką drobiazgowością cech charakteru, że nietrudno ich sobie wyobrazić. I mimo tego, że część z tych postaci teoretycznie powinna być z tych „negatywnych”, to nie można ich nie polubić (tu mam na myśli głównie Hirsza, Hanię czy Wojtka) bo każdy z nich ma w sobie coś, co magnetycznie przyciąga czytelnika.
Książka nie jest łatwa w odbiorze, zwłaszcza dla osób podchodzących do fabuły emocjonalnie. To co działo się w Polsce na przełomie lat 1939-1968 jak wskazują daty w tytule, każdy wie, zna albo z własnych wspomnień, albo z opowieści i odniesienie się do tego jak do czasu gniewu jest całkiem oczywiste.
Ale te trudne pod względem historycznym, politycznym i społecznym czasy, potrafiły przynosić namiastki szczęścia i radości. Na przykładzie bohaterów sagi widzimy, jak ludzie nauczyli się łapać pozytywne chwile.
Mogę powiedzieć, że książkę przeczytałam jednym tchem, ale to nie jest prawdą, bo kilka razy musiałam ją na jakiś czas odłożyć z powodu emocji jakie wewnętrznie mną targały i trzeba je było uspokoić.
Ta książka to moim zdaniem nie jest zwykła powieść, to emocjonalna podróż po rzece życia. Rzece, która raz płynie nurtem spokojnym, by po chwili wciągnąć w ostre wiry.
Trudno będzie zapomnieć o czym jest, a właściwie o kim jest ta książka, bo wystarczy tylko na chwilę zamknąć oczy a człowiek przenosi się nie tylko do Gdańska.
Na mnie ta lektura wywarła szczególne wrażenie, bo znam wiele opisanych w niej miejsc z racji tego, że od kilkudziesięciu lat mieszkam w Gdańsku. Poznałam to miasto również z opowiadań gdańszczan, którzy niejednokrotnie przeżyli to, co bohaterowie tej sagi. Dlatego z czystym sumieniem mogę polecić tę powieść zarówno panom jak i paniom. Myślę, że fabuła zadowoli każdego, bo wątki poruszone w powieści są różne.
Mamy tutaj spory kawał historii zarówno wojennej jak i powojennej. Mamy miłość, jest odrobina kryminału, ale tym co dominuje, ale jest to tylko moje zdanie, to jest mocny akcent psychologiczny wtopiony w fabułę obyczajową przepełnioną dramatyzmem.
Uff, ale się rozpisałam. Ale to, że tyle o tej książce napisałam chyba świadczy tylko o tym, jak mocno na mnie ona oddziaływała. O tej książce nie można napisać dwóch zdań, obok tej książki nie można przejść obojętnie, dlatego POLECAM ją całym sercem.
Dziękuję Autorce za tysiące wzruszeń, a wydawnictwu Poradnia K za to, że tę książkę wydała. Cóż, pozostaje mi czekać na kontynuację, a potem jeszcze raz przeczytać wszystko od pierwszego tomu.
PIERWSZE WESELE – Karolina Wilczyńska
Karolina Wilczyńska urodziła się w 1973 roku i jest mieszkanką Kielc. Pracowała jako trenerka, terapeutka i wykładowca uniwersytecki. W wolnych chwilach oprócz pisania haftuje, ozdabia przedmioty techniką decoupage, tworzy biżuterię. Jest autorką takich powieści jak: „Performens” i „Ta druga” i zwyciężczynią konkursów na opowiadania „Secretum Calligo” i „Littera Scripta”. W 2012 roku jej powieść „Ta druga” była nominowana do nagrody na Festiwalu Literatury Kobiecej Pióra i Pazura w kategorii Pióro i zdobyła nagrodę czytelniczek. Uwielbiana jest przez czytelniczki za serię książek o Jagodnie czy Kawiarenka za rogiem.
Pierwsze wesele to pierwszy tom nowej serii Na nową drogę życia, powieść obyczajowa z romansem w tle, której fabuła umiejscowiona została w Kielcach.
PREMIERA KSIĄŻKI 10 LUTEGO 2021
Antonina Stecka jest młodą samotną i bardzo ambitną kobietą pracującą w korporacji. Uważa, że życie singielki bardzo jej odpowiada, jednak do czasu. Kiedy pewnego dnia w firmie pojawia się nowy dyrektor, któremu przy okazji młoda pracownica wpada w oko, a po półrocznej znajomości mężczyzna oświadcza się, świat Tosi wywraca się do góry nogami. Dla kobiety, której priorytetem życiowym dotąd była praca, teraz stają się przygotowania do ślubu. Rodzina Tosi jednak niezbyt przychylnie patrzy na przyszłego męża kobiety. Siostra i ojciec bardzo ostrożnie traktują związek. Czy instynkt podpowiada im, że Oskar Wierzbicki jednak nie jest pisany Tosi? Jak daleko jest w stanie posunąć się narzeczony kobiety, aby osiągnąć wymarzony sukces zawodowy? Czy ciocia Hania, zastępująca Tosi matkę od wielu lat, jest przychylna związkowi siostrzenicy z nowym dyrektorem?
Kto zna książki tej autorki, ten sięgając po kolejną zdaje sobie sprawę z tego, że czeka go sporo wzruszeń, i to zarówno tych smutnych jak i tych radosnych. Autorka bowiem potrafi wplatać w fabułę wątki pełne dramatu, ale nie szczędzi również zabawnych momentów.
W tej powieści między innymi poznajemy machinę korporacyjną, w której praca i obowiązki zawodowe są zawsze na pierwszym miejscu, a po nich dopiero można zatracić się w przyjemnościach życia prywatnego.
(…) – Tak, byłoby inaczej, gdybyś skupiła się na pracy, zamiast na przygotowaniach do wesela – odparował natychmiast. – Może zamiast myśleć o kwiatkach i wstążkach skoncentrowałabyś się na tym, co trzeba zrobić w firmie? Od tego zależy moja kariera. Twoja zresztą również. (…)
Oczywiście wątkiem głównym jest tutaj miłość, która potrafi być uczuciem wielkim, wzniosłym i bardzo przyjemnym, ale potrafi też być zaślepieniem. Człowiek zakochany czasami nie widzi tego co powinien, bo miłość buduje zaufanie i często ukrywa to czego serce nie chce widzieć. Czułe gesty, miłe słówka, piękne kwiaty czy prezenty potrafią zamknąć rozum w klatce uzależnienia uczuciowego do drugiego człowieka.
(…) Starała się nie ulegać euforii, ale jak miała się nie cieszyć, skoro czuła, że kocha i jest kochana. (…)
Autorka w ciekawy sposób przedstawia nie tylko bezgraniczne uczucie młodej kobiety do wymarzonego mężczyzny. Jak już wspomniałam wcześniej, wprowadza czytelnika również w bezwzględny świat pracy w korporacji, gdzie ambicje zawodowe, wykonywanie obowiązków i pięcie się po szczeblach kariery często zasłaniają człowiekowi te aspekty życia, które powinny być relaksem i radością. Niestety, ale w wielu przypadkach bywają również perfidną walką o dominację, która nie liczy się z uczuciami innych.
(…) Ale miłość nie jest równoznaczna z sielanką. Życie to nie bajka, zdarzają się różne sytuacje. Poza tym każdy człowiek ma swoje zdanie i czasami one się różnią. Bywa, że ktoś popełnia błędy, a nawet zrobi jakąś głupotę. (…)
Pięknie i wzruszająco pokazana jest w tej książce prawdziwa siła i wartość rodziny. To ważne, kiedy człowiek wie, że ma wsparcie, że może liczyć na najbliższych nie tylko w złych chwilach swojego życia, ale i tych radosnych. Kiedy czuje, że jego szczęście jest czymś pięknym nawet dla innych. Czy Tosia – główna bohaterka mogła liczyć na swoich najbliższych w każdej chwili? Nie zdradzę tego, ale kto chce się dowiedzieć, ten sięgnie po książkę.
(…) Niby był miły, ale Stecki wyczuwał w tym człowieku jakiś fałsz. Chciał wierzyć, że to tylko jego ojcowskie emocje, ale zbyt wiele przeżył i takich typków nigdy nie cenił wysoko. (…)
Ciekawie osobowościowo pokazani bohaterowie wzbudzają w czytelniku sympatię, muszę przyznać, że były momenty, kiedy nawet negatywny bohater „oszukał” mnie swoim zachowaniem i też poczułam do niego coś miłego.
Polecam tę książkę czytelniczkom, które lubią ciepłe powieści obyczajowe, oraz tym które lubią romanse. Ale myślę, że ta powieść nie zawiedzie również tych, którzy preferują inne gatunki literackie. Zabawne momenty, skrywane tajemnice, nieoczekiwane zwroty akcji to coś, co przypadnie do gustu wielu czytelnikom. A zakończenie… no cóż, muszę przyznać, że zaskoczy zapewne niejedną osobę.
Dziękuję Wydawnictwu FILIA za możliwość przeczytania tej książki, myślę, że znajdzie ona wiele czytelniczek, bo przyciąga nie tylko piękną okładką, ale również intrygującym opisem fabuły.