WCIĄŻ MNIE PRZEŚLADUJĄ – Jennifer Lee Carrel
Jennifer Lee Carrell urodziła się w 1962 roku w Waszyngtonie. Jest kobietą, która mówi o sobie, że „od dziecka wiedziała, o tym, że zostanie pisarką”.
Interesuje się między innymi Szekspirem i teatrem, co odzwierciedla się w jej książkach. Debiutem pisarskim tej amerykańskiej pisarki jest książka The Speckled Monster w której opisuje walkę z ospą w XVIII wieku. Jej kolejna książka Szyfr Szekspira stała się bestselerem przetłumaczonym na wiele języków i zakupionym przez 26 krajów.
Świat Książki 2011
stron 347
Wciąż mnie prześladują, to powieść o podłożu horroru, przepełniona magią, Szekspirem i jego sztuką Makbetem.
Lady Nairn, kiedyś słynna aktorka, będąc już w dość „poważnym” wieku postanawia zakończyć swoją karierę grając rolę jednej z czarownic w Makbecie. Reżyserię spektaklu proponuje kobiecie, która nie tyle pasjonuje się Szekspirem, co świetnie reżyseruje wszystkie sztuki tego autora. W związku ze sztuką Lady Nairm, zaprasza innych aktorów mających grać w tej ostatniej dla niej sztuce do swojej posiadłości na terenie Szkocji, gdzie próby mają odbywać się na słynny wzgórzu Dunsinane.
Zanim jednak dochodzi do pierwszych przygotowań, w dziwnych okolicznościach zaczyna ginąć część aktorów. Jakby tego było mało zostaje porwana wnuczka aktorki, i ktoś próbuje nie dopuścić do wystawienia spektaklu.
Fabuła książki przeplatana jest Interludium – swego rodzaju „przerywnikami” innej fabuły, toczącej się w latach życia Szekspira.
Wbrew pozorom, lektura ta nie wciągnęła mnie do tego stopnia, abym nie mogła oderwać się od jej stron. Może to spowodował temat, do którego nie podeszłam zbyt entuzjastycznie, a może spowodował to monotonny, jak dla mnie styl. Nie pasjonuję się tego typu tematyką, chociaż dzieła Szekspira nie są mi obce, ale poderżnięte gardła, wypatroszone ciała i lejąca się krew prawie w każdym rozdziale, trochę mnie osobiście zniechęcała.
Za mało intrygującą okładką mieści się fabuła dość ciekawa, wplecione w nią historyczne i fikcyjne wątki być może kogoś innego zainteresowałyby, ale widać, to nie moja dziedzina. Trochę bajka, trochę horror, przepełniona czarownicami, rytualnymi obrzędami.
Myślę, że najbardziej poleciłabym tę książkę osobom młodym, uczącym się, aby przybliżyły sobie warsztat pisarski Szekspira i trochę wątków historycznych dotyczących Szkocji i Anglii. Nie wątpię w to, że ta powieść jest dla kogoś dziełem bezcennym, ja niestety jej tak nie odebrałam.
Cmentarz Pere-Lachaise, czyli kolejny fragment „Pamiątki z Paryża” przedstawiony na fotografiach.
Idąc za sugestią moich czytelniczek, (zwłaszcza jednej) poszperałam trochę w swoich zdjęciach i odnalazłam kilka tych, które zainspirowały moją wenę podczas pisania „Pamiątki z Paryża”. Dzisiaj przedstawiam Cmentarz Pere Lachaise i fragment książki, dotyczący tego niezwykłego miejsca.
(…) Antoinette odsapnęła. Popatrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby chciała powiedzieć, „ale się zmęczyłam tym opowiadaniem”.
– Dobrze, wytłumacz mi jak tam dojechać i daj mi swoje błogosławieństwo, żebym się nie zgubiła.
Pokazała mi jak dojść do metra i zapisała na karteczce, gdzie mam wysiąść, oraz jak dalej iść by nie zabłądzić. Podziękowałam jej i mocno uścisnęłam na pożegnanie. Czując w sobie zapał i odwagę wyruszyłam na pierwszą samotną wędrówkę.
Kiedy dojechałam na miejsce okazało się, że od stacji metra do cmentarza wcale nie jest tak daleko jak przypuszczałam. Idąc wzdłuż muru otaczającego cmentarz dotarłam do zabytkowej zachodniej bramy Pere Lachaise. Z niezadowoleniem stwierdziłam, że zaczęło mżyć. Czytałam o tym cmentarzu w przewodniku, dlatego wiedziałam, że Pere Lachaise to nie tylko najsłynniejszy i największy paryski cmentarz, ale także największy teren zielony w mieście.
Zaskoczyła mnie pustka. Turystów było niewielu. Stali na skrzyżowaniach alejek i ze skupieniem wpatrywali się w trzymane w rękach mapki, próbując określić punkt, w którym się obecnie znajdują i miejsce grobu, którego szukają. Poza tym spacerowało kilka starszych osób. Pomyślałam, że to prawdopodobnie okoliczni mieszkańcy.
Cisza i spokój. Idąc alejką pomyślałam, że nie przypominał w niczym naszych cmentarzy, wyglądał raczej jak miasteczko zmarłych ludzi. Szłam przed siebie z wielkim zainteresowaniem oglądając groby i bardzo stare grobowce. Stare groby prezentowały się jak mauzolea. Prawie każdy grobowiec wyglądał jak mała kapliczka. Rozejrzałam się dookoła i zorientowałam, że chyba jednak pomyliłam kierunki. Idę nie w tę stronę, gdzie powinnam była pójść. Usiadłam na ławeczce przy jednej z alejek i pomyślałam, że mogłam w kwiaciarni przy bramie wejściowej kupić plan nekropolii z dokładnym opisem. Ułatwiłoby mi to odnalezienie grobu Abelarda i Heloizy. Zauważyłam, że wszystkie alejki i uliczki mają swoje nazwy i są dobrze oznakowane.
– Bonjour Mademoiselle. Niech panienka zawraca do wyjścia, bo zaraz będzie burza.
Usłyszałam nad sobą miły, ciepły głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam stojącego obok ławki starszego mężczyznę, którego twarz była tak pomarszczona, jakby miał, co najmniej sto lat.
– Proszę się o mnie nie martwić, czekam na przyjaciela, który gdzieś mi się tutaj zapodział. – Odpowiedziałam uśmiechając się do starszego pana. – Ale dziękuję za troskę.
– Nie zna panienka cmentarza prawda?
– No… niestety. Jestem tutaj pierwszy raz i tak się zachwyciłam, że pomyliłam chyba kierunki.
– Wielu tu takich jak pani. Czasami obserwuję jak miotają się między grobami jak duchy, ale o pomoc nie poproszą. – Mężczyzna spojrzał na mnie i pokiwał głową. – Ech wy młodzi… Podobają się panience te grobowce?
– Są piękne i takie… tajemnicze.
– A wie panienka, że ciała chowano pod podłogą? Proszę popatrzeć na drzwi, które prowadzą do wnętrza grobowca. Takie z pięknie kutej albo odlewanej z metalu kraty przeważnie ozdabiano ornamentami roślinnymi. – Mężczyzna wskazał ręką duży grobowiec. – Szczególnie ciekawe są te grobowce, po których widać, że od wielu dziesiątek lat nikt już nie odwiedza. Widzisz dziecko? – Wskazał ręką na następny ze starych grobów. – Drzwi są często uchylone. Przez te kraty, można zajrzeć do środka. Widok jest czasami niesamowity. Chodź pokażę ci coś.
Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Idąc wolnym krokiem, lekko kulejąc na prawą nogę, zaprowadził do starego grobowca, który kojarzył mi się bardziej z kapliczką niż grobem.
– Patrz, widzisz?
Zaglądając do środka zobaczyłam zupełnie czarne ze starości, powyginane świece, stojące w starych, betonowych świecznikach, a pod nimi rozpadający się klęcznik.
– Wszystko stoi tak od sześćdziesięciu do stu lat, zupełnie opuszczone, skazane na czas, który bezlitośnie je niszczy.
Poczułam na plecach dreszcz. Odwróciłam się, aby wrócić na ławkę i w tym momencie najpierw zobaczyłam straszny błysk, a po nim usłyszałam przeraźliwy grzmot. Skuliłam się, a do oczu napłynęły mi łzy. Odkąd pamiętam, zawsze bałam się burzy.
– Wejdźmy do środka… o tutaj, bo zaraz zmokniemy. – Mężczyzna nie czekając na moją odpowiedź wepchnął mnie do jednej z cmentarnych budowli i szybko wszedł za mną. Nie zdążył nawet przymknąć starej kraty, która kiedyś służyła za drzwi, gdy z nieba lunęło, jakby nastąpiło oberwanie chmury.
– Nie bój się. To nie będzie długa burza.
Nagle gwałtownie ochłodziło się i zarówno widziałam jak i czułam, że cała się trzęsę. Nie byłam pewna czy z zimna, czy ze strachu. Mężczyzna stał odwrócony do mnie tyłem i patrzył na spadające krople. Bałam się oddychać. Przed oczami miałam wizje z najstraszniejszych horrorów.
– Ten cmentarz ma swoją duszę. – Zaczął mówić cichym, drżącym głosem. – Jest jednym z najsłynniejszych na świecie miejscem wiecznego spoczynku. W pierwszych latach istnienia uchodził za cmentarz dla ludzi ubogich, zwłaszcza takich z półświatka, ponieważ położony był w odległej
i niebezpiecznej dzielnicy. Sytuacja się zmieniła, gdy przeniesiono tu prochy La Fontaine’a i Moliera. Odtąd na cmentarzu przybywało miejsc pochówku sławnych ludzi, a nagrobki wielu z nich są dziś bezcennymi zabytkami architektury funeralnej. Popatrz ile drzew tutaj rośnie. – Mówił spokojnie, ale widziałam, że samo mówienie męczy go. – Rośnie tutaj ponad pięć tysięcy drzew, a wiele z nich to pomniki przyrody. O! Przestaje już padać. To dobrze.
Mężczyzna odwrócił się do mnie i popatrzył na moje mokre od łez oczy.
– Dziecko, dlaczego płaczesz? Boisz się burzy czy tego cmentarza?
– Burzy. – Powiedziałam ledwo sama siebie słysząc.
– Nie bój się. Zobacz, już przechodzi. Jak niespodziewanie złapie mnie, tu w otoczeniu tych grobów, to przynajmniej zawsze mam się gdzie schować, bo wiele grobowców jest otwartych tak jak ten.
(…)
Gare du Nord – czyli początek przygody Katarzyny w „Pamiątce z Paryża”
Od tego miejsca w mieście świateł zaczyna się moja „Pamiątka z Paryża”.
Dworzec Północny Gare du Nord w Paryżu
(…) Miałam osiemnaście lat. Byłam pilną uczennicą. W nagrodę za dobre oceny na świadectwie maturalnym i za zdany egzamin na studia, rodzice zafundowali mi wyjazd do cioci. Był to również prezent na moje osiemnaste urodziny. Siostra mojego taty mieszkała we Francji, w małym podparyskim miasteczku. Ciocia Aniela miała odebrać mnie z pociągu na stacji dworca Północnego Paryża, Gare du Nord. Do pociągu wsiadłam w Brukseli, dokąd dojechałam samochodem razem ze znajomymi. Państwo Luszkowscy, mieli tam rodzinę i jechali do nich na urlop. Ponieważ w ich samochodzie było wolne miejsce, to zgodzili się, abym pojechała razem z nimi. Zapowiadały się wspaniałe wakacje, których zazdrościły mi wszystkie koleżanki z klasy. Wszystko było by dobrze, gdyby nie dwa przykre zdarzenia.
W noc poprzedzającą mój przyjazd, ciocia Aniela miała zawał i znalazła się w szpitalu. Nie mogła z tego powodu ani zawiadomić moich rodziców, ani zorganizować kogoś, kto odebrałby mnie z pociągu.
Stałam przed dworcem w Paryżu i rozglądałam się za nią, gdy podeszło do mnie dwóch chłopców i jedna dziewczyna. Cała trójka jechała razem ze mną w pociągu i zaoferowała mi swoje towarzystwo przez jakiś czas, w oczekiwaniu na moją krewną. Niestety, po odejściu moich „nowych przyjaciół” zorientowałam się, że nie mam portfela.
Ogarnęła mnie rozpacz. Nie dość, że zostałam bez grosza w obcym mieście, to zostałam pozbawiona kartki z adresem do cioci i jej numerem telefonu, którą tata przezornie wcisnął mi przed wyjazdem.
(…)
JESTEM BLISKO – Lucyna Olejniczak
Lucyna Olejniczak to, kolejna z polskich pisarek, którą poznałam podczas spotkania na Panelu Literackim Dyskusyjnego Klubu Książki – KOBIETY PIÓRA I PAZURA.
Urodziła się i mieszka w Krakowie. Zanim przeszła na emeryturę pracowała jako laborantka medyczna, były pracownik katedry Farmakologii UJ. Jako pisarka zadebiutowała już na emeryturze. Dużo podróżuje, lubi poznawać nowych ludzi, i łatwo się zaprzyjaźnia. Jest autorką takich książek jak: „Wypadek na ulicy Starowiślnej”, „Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela” i „Dagerotyp. Tajemnicy Chopina”. Ma też na swoim koncie udział w antologii kryminalnej „Zatrute Pióra” oraz współpracę z „Lodołamaczem”, dla którego pisała cykl felietonów o Nowej Hucie.
Prószyński i S-ka rok 2012
stron 303
Jestem blisko, to czwarta książka tej autorki, która jest powieścią z wątkami: kryminalnym, przygodowym i miłosnym. To lektura przepełniona ciekawymi opisami przyrody, starych zabudowań, okolic i sylwetek ludzi. Interesująco przedstawione w niej stare zamczyska, ruiny i cmentarzyki irlandzkie, dodają książce tajemniczości, która od samego początku wciąga jak czytelniczy magnes.
Bohaterów charakteryzują spontanicznie okazywane gesty szczerej przyjaźni, miłości, i bezinteresownego niesienia pomocy.
Lucyna i Tadeusz, dwójka Polaków postanawia spędzić urlop u przyjaciółki mieszkającej w Irlandii. Początkowo, mimo dość ponurej, deszczowej pogody, wakacje wydają się bardzo ciekawe, zwłaszcza, gdy urlopowicze zainteresowani historią tajemniczego zniknięcia dziewczyny sprzed stu lat postanawiają wraz z przyjaciółką i jej córką rozwiązać niewyjaśnioną zagadkę, traktując to, jako rodzaj irlandzkiej przygody.
W rozwikłaniu starej zagadki próbuje im pomóc młody Irlandczyk, który odnajduje stare dokumenty dotyczące tej sprawy.
Przyjaciółka Polaków robi wszystko, aby zapamiętali Irlandię, jako kraj ciekawy i tajemniczy zarazem, oprowadzając ich po różnych zapomnianych przez ludzi miejscach. Po powrocie z jednej z takich wycieczek, do zamczyska owianego legendą magii, okazuje się, że w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła córka gospodyni i przyjaciółki Lucyny i Tadeusza. W poszukiwania angażują się wszyscy, zarówno matka dziewczyny wraz z polskimi przyjaciółmi, młody Irlandczyk, a także znajomy Polak, który zbiegiem okoliczności również znalazł się w tej samej miejscowości…
I to by było na tyle, aby nie zdradzić w zapędzie całej treści książki.
Książkę czytałam wieczorami, przed snem i chociaż przez cały czas towarzyszył mi obraz duchów, czarów, zaklęć i magii, zasypiałam spokojnie. Lekki styl pisarski Lucyny Olejniczak nie powodował, odczuwania na ciele gęsiej skórki. Mimo poważnej fabuły, o kryminalnym wątku, tekst zawiera sporo bardzo humorystycznych przerywników. Książka napisana jest w formie wspomnień, narratorką jest kobieta wypoczywająca wraz ze swoim mężczyzną na ziemi irlandzkiej i opowiadająca o tym, co działo się w czasie ich pobytu w miasteczku New Ross.
Historie zaginionych dziewczyn, najpierw jednej, a potem drugiej wciągnęły mnie już od pierwszych stron. Trochę irytował mnie dość płaczliwy sposób zachowania jednej z głównych bohaterek i teraz dopiero wiem, co miały na myśli osoby, które przeczytały moją „Pamiątkę z Paryża” mówiąc, że w zachowaniu mojej bohaterki, było za dużo łez.
Ale, żeby nie było tylko tak „och” i „ach” muszę dodać swoje maleńkie niezadowolenie. Oprócz zbyt wielu łez, które moim zdaniem nie zawsze były potrzebne, odrobinę irytowało mnie również kilkakrotnie powtórzone w książce zdanie „Teraz wypadki potoczyły się bardzo szybko”. Być może było to napisane z premedytacją i celowo, ale kiedy przeczytałam to zdanie po raz kolejny, to uznałam, że jest całkiem niepotrzebnie wciśnięte w tekst.
Z przyjemnością przeczytam inne książki pani Lucyny, i mogę z czystym sumieniem polecić tę książkę wszystkim, którzy lubią zarówno kryminały, jak i książki przygodowe, oraz czytelnikom fascynującym się magią, a także tym, którzy chcą zrelaksować się przy lekkiej lekturze. Lubię takie książki, wciągające bez granic i lekkie jednocześnie.
Spotkanie w Bibliotece Manhattan w Gdańsku Wrzeszczu.
Pani Lucyna Olejniczak właśnie zabiera się za wpisywanie dedykacji do książki.