LITERATURA POLSKA
SAM NA SAM ZE ŚMIERCIĄ – Nikodem Pałasz
Nikodem Pałasz urodził się w 1974 roku, Jest absolwentem WDiNP Uniwersytetu Warszawskiego. Pracował m.in. w administracji publicznej i w amerykańskich korporacjach działających na polskim rynku. Od pięciu lat prowadzi własną firmę zajmującą się marketingiem sportowym. Zajmuje się m.in. zarządzaniem karierami i budowaniem wizerunku sportowców, a także tworzeniem strategii marketingowych w oparciu o sport. Jako pisarz zadebiutował książką „Brudna gra”.
Wydawnictwo MUZA rok 2015
stron 543
Sam na sam ze śmiercią to powieść kryminalna, której fabuła umieszczona jest współcześnie.
Wiktor Wolski jest byłym policjantem, który ostatnie miesiące spędził jako pracownik Europolu. Po powrocie do Polski chciałby wrócić na swoje stanowisko w komendzie, lecz komuś to jest nie na rękę. Nie nudzi się jednak, ponieważ nieufający policji właściciel klubu sportowego, angażuje Wolskiego do prywatnego śledztwa. Wolski ma za zadanie odnalezienie mordercy jednego z piłkarzy. Czarnoskóry Moloki Moketsi zostaje brutalnie zamordowany w swoim mieszkaniu, a sposób, w jaki dokonano morderstwa może wskazywać na mord rytualny. Charyzmatyczny glina w trakcie prowadzonego przez siebie śledztwa poznaje ciemne strony klubu piłkarskiego i przekonuje się, że komuś bardzo zależy na tym, aby to śledztwo nie zostało rozwiązane, posuwając się nawet do kolejnych zabójstw. Wolski jednak nie skupia się tylko na rozwikłaniu zagadki śmierci czarnoskórego piłkarza, równocześnie stara się doprowadzić do końca prywatne śledztwo dotyczące śmierci swojego ojca. Rozwiązania tych spraw są trudne, ponieważ zarówno w jednej jak i w drugiej ktoś stara się utrudnić działania eks policjanta. Czy Wiktor Wolski rozwiążę obie zagadki czy tylko jedną? Jeżeli jedną to którą? Czy współpracująca z nim dziennikarka, będzie dla niego tylko współpracownikiem, czy może ich znajomość będzie miała bardziej prywatny charakter? Oczywiście nie zdradzę, ale ten, kto zdecyduje się na przeczytanie tej książki, z pewnością tego nie pożałuje.
Główny bohater to trochę Emil Żądło (z kryminałów Anny Klejzerowicz), Jack’a Reacher’a (z kryminałów Lee Child’a) i Harry Hol (kryminały Jo Nesbo). Jeżeli ktoś miał styczność z tymi panami to z pewnością wie, co ja mam na myśli. Samą swoją postawą i osobowością Wiktor Wolski przyciąga do tej powieści. Zresztą jeśli chodzi o osobowości wszystkich występujących w tej lekturze osób, to autor z pewnością nie zlekceważył tego, wszystkie postacie są pod tym względem perfekcyjnie przedstawione.
Fabuła jest tak intrygująca, że dosłownie trudno jest się oderwać od stron tej dość opasłej książki. Wątki następujące po sobie zwinnie się uzupełniają a wartkie zwroty akcji trzymają cały czas na napięciu. Ten kryminał, chociaż jest w nim sporo brutalności nie pozwala na odstąpienie od czytania. Przynajmniej ja nie mogłam, ponieważ nawet jak odłożyłam książkę na bok, to moje myśli wciąż wracały do powieści.
Myślę, że atutem książki jest również bardzo dobra znajomość zasad piłki nożnej, która to jest ściśle współgrającym elementem fabuły.
Ta lektura trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Zaskakuje, intryguje i szokuje nie tylko bogatymi, różnorodnymi postaciami, wplecionymi w wydarzenia, ale również szczegółowymi opisami i wieloma wątkami, które nieoczekiwanie łączą się w jedną całość.
Dialogi napisane są tak bezpośrednio, że czasami wydawało mi się, że stoję gdzieś z boku i przysłuchuję się rozmowie kilku osób.
Ta powieść to nie tylko odkrywanie brudnych intryg, oszustw czy fałszywych intencji towarzyszących futbolowi, czy pracy w policji. Ta powieść to trzymający w napięciu kryminał, w którym udział ma wiele osób. Całkowicie zgadzam się ze słowami Katarzyny Bondy, że „Nikodem Pałasz dołączył do ekstraklasy polskiego kryminału”. Czyżbyśmy odkryli polskiego Lee Child’a, albo Jo Nesbo?
Sama okładka chyba zachęca do sięgnięcia po książkę. Uwielbiam takie „twarde” w sensie wizualnym, intrygujące zdjęciem okładki. Biorąc do ręki taką książkę, jestem pewna, że jej treść mnie nie zawiedzie.
Chyba nie muszę dodawać, że polecam tę lekturę każdemu czytelnikowi lubiącemu nie tyle grube książki, co mocne kryminały. Myślę, że wielką ucztę czytelniczą będą mieli znawcy i miłośnicy futbolu. Ale… nie tylko. „Zarwałam” przez tę książkę kilka nocy, a to chyba jest już najlepszym świadectwem tego, jak bardzo wciągnął mnie ten kryminał.
Dziękuję wydawnictwu MUZA za możliwość przeczytania tej książki, którą otrzymałam w pakiecie książek dzięki hojności sponsorów na spotkaniu w Sopocie: „A może nad morze z książką 3”
SAGA O NIEEFEKTOWNYCH KOBIETACH – Grażyna Kałowska
Grażyna Kałowska urodziła się w roku 1955. Jest mieszkanką Gdańska, absolwentką Uniwersytetu Gdańskiego na którym ukończyła filologię polską. Obecnie pracuje w bibliotece UG. Uwielbia czytać, spacerować i kontemplować przyrodę podziwiając potęgę ludzkiej myśli zaklętej w architekturze. W roku 2004 otrzymała wyróżnienie w konkursie literackim UG za utwór „W poszukiwaniu czterolistnej koniczyny”.
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro rok 2015
stron 130
Saga o nieefektownych kobietach to powieść obyczajowa, której fabuły toczą się w dwóch światach – przeszłości lata 2000-2001 i przyszłości rok 2049.
Xymena żyje w świecie przyszłości, świecie, który pozostaje pod władzą Wielkiego Brata, kontrolującego wszystko i wszystkich. Pewnego dnia znajduje dyskietkę z przeszłości, na którą jakaś kobieta wgrała w roku 2010 pamiętniki spisane przez siebie i dwie inne kobiety, pamiętniki pisane w latach 2000-2001. Jak się później okazało, autorkami wspomnień były dwie siostry Joanna i Gośka, oraz ich koleżanka Hanna. Dzięki urządzeniu otrzymanemu od kuzyna, Xymena może odczytywać nawet tak stare nośniki jak dyskietki z 2010 roku. Zaciekawiona życiem i losami kobiet, Xymena w każdej wolnej chwili przenosi się w nieznany świat, w którym żyły owe kobiety. Najpierw zaskoczona odkrywa, że jest wnuczką jednej z kobiet, a następnie zainspirowana wspomnieniami, próbuje odnaleźć miejsca, o których piszą kobiety, a może nawet odnajdzie przodków tych kobiet? Przy okazji swoich poszukiwań poznaje Andrzeja, który również angażuje się w poszukiwania śladów przeszłości. Czy coś więcej połączy tych dwoje? Czy uda im się odnaleźć innych potomków autorek pamiętników? Tego dowie się ten, kto sięgnie po tę lekturę.
Książka napisana jest dwutorowo, rozdziały dotyczące pamiętników przeplatane są rozdziałami z życia Xymeny, z przewagą jednak tych pierwszych. Książeczka jest niewielkich rozmiarów i czyta się ją bardzo szybko. Szkoda, że autorka nie poświęciła temu tematowi więcej czasu i miejsca, bo myślę, że przy takiej fabule, gdyby wątki trochę rozszerzyć powstałaby naprawdę świetna powieść. Nie twierdzę, że to wydanie jest złe, ale przy tak bujnej fantazji można z tej książki zrobić coś większego. Wiem, że nie każdy potrafi pisać grube księgi, sama do takich autorów należę dlatego nie krytykuję ilości stron, żałuję tylko, że ten ciekawy temat okazał się tak skąpo napisany.
Jak już wspomniałam wcześniej pomysł na książkę bardzo ciekawy. Połączenie dwóch światów – życia współczesnego z przyszłością, to temat nie tyle interesujący co zastanawiający i… niestety trochę mi zabrakło w tej powieści zjawisk sf, które często z tą przyszłością się kojarzą. Świat Xymeny, oprócz fikcji Wielkiego brata, modyfikowanej żywności itp. nie jest pokazany zbyt nowocześnie – fantazyjnie, szokująco, zadziwiająco. Myślę, że młodzież czytająca tę książkę mogłaby być rozczarowana, bo wyobraźnia dotycząca przyszłości to jednak coś nieznanego.
Trochę monotonnie spisane wspomnienia chwilami mnie nudziły, ponieważ to samo zdarzenie było opisane przez trzy osoby, chociaż często postrzegane inaczej, ale jednak powtarzające się.
Niestety po raz kolejny trochę zawiodło mnie wydawnictwo. Uważam, że przy dobrej korekcie i dobrej redakcji wiele książek zyskuje bardzo dużo. Przyznaję, że sama mam problemy z interpunkcją i układaniem zdań, a tu pewne drobiazgi mnie raziły. Być może jestem przeczulona na tym punkcie, ale cóż… tak to odbieram.
Wracając jednak do autorki i fabuły jej książki, muszę dodać, że mogłaby (autorka) więcej popracować nad osobowościami swoich bohaterów. Wszystkie cztery kobiety, niby tak różne, dla mnie były jakieś takie mało atrakcyjne (nie mam tu na myśli ich wyglądu zewnętrznego). Zabrakło mi w nich takich indywidualnych cech, które charakteryzowałyby tylko daną osobę.
Łącząc ze sobą dwa światy, autorka zafundowała czytelnikowi całkiem sporą gamę emocji. W tej niewielkiej wielowątkowej powieści każdy znajdzie coś dla siebie. Jest odrobina romansu, i odrobina sensacji, są wątki obyczajowe teraźniejszości i odrobina sciene fiction.
Przyznam jednak, że książka jest ładnie wydana, zarówno okładka jak i środek zachęcają do czytania.
Mimo tego, że nie odebrałam tej książki jako lekkiej, łatwej i przyjemnej i miałam sporo zastrzeżeń, to polecam ją chociażby ze względu na ciekawy temat w niej poruszony. Wiem, że każdy odbiera książki inaczej. Mimo, że mnie ta książka nie zachwyciła, ale i też nie zanudziłam się przy niej, co czasami mi się zdarza przy innych.
Dziękuję Autorce za możliwość przeczytania jej książki.
POZYTYWKA – Agnieszka Lis
Agnieszka Lis to pisarka, felietonistka, która od kilkunastu lat pracuje w handlu. Ukończyła Akademię Muzyczną (z wykształcenia jest pianistką) oraz dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim (chciała nauczyć się lepiej pisać). Jak sama mówi o sobie – jest pełna sprzeczności i chociaż praca w handlu nie ma kompletnie nic wspólnego z muzyką, to uważa, że gdyby miała dzisiaj jeszcze raz decydować o kierunku studiów, zdecydowałaby tak samo, ponieważ muzyka nie tylko uwrażliwia, ale przede wszystkim wzbogaca, a rozumienie języka muzyki jest czymś szczególnym.
Wydawnictwo Czwarta Strona rok 2016
stron 243
Pozytywka to współczesna powieść obyczajowa, dramatyczna opowieść o młodej kobiecie, która podejmując walkę o siebie i własne marzenia, zatraca się w rzeczywistości.
To małżeństwo miało być bajką. Przeciętna dziewczyna ze wsi, wychodzi za mąż za przystojnego, bogatego mężczyznę z wielkiego miasta. Ślub i wesele zorganizowane z wielką pompą: „zastaw się a postaw się”. Wszyscy w okolicy mieli przekonać się o tym jak dobrze trafiła córka średnio zamożnych mieszkańców wsi. Monika jest cicha, spokojna, i… zakompleksiona. „Zimne” wychowanie i stosunki z rodzicami, ograniczają jej wejście w nowy, ten lepszy świat. Ale na szczęście jest teściowa, która być może nie jest zbytnio zadowolona z wyboru syna, ale stara się wciągnąć Monikę w życie ich rodziny. Mąż Moniki – Robert, ten, który miał być księciem z bajki, szybko uznaje, że małżeństwo z wiejską dziewczyną, nie jest tym czego oczekiwał od życia. Niestety życie to nie bajka i wystarczyła jedna tragedia, aby dziewczyna spadła na samo dno własnej egzystencji. Brutalnie przywrócona do świata „żywych” zaczyna walczyć o swoje „ja”, walczyć o marzenia, których do tej pory nie ośmieliła się zrealizować. Czy ta droga, którą postanowiła pójść doprowadzi ją do szczęścia? Czy dziewczyna nie zatraci się zaślepiona ambicją, we wspinaniu się coraz wyżej po szczeblach kariery zawodowej? Czy tragedia sprzed lat wreszcie pozwoli odejść myślom w zapomnienie? O tym dowie się ten, kto sięgnie po książkę.
Muszę przyznać, że powieść ta jest pełna sprzeczności. Do końca nie potrafiłam zdecydować, czy główna bohaterka ma w sobie więcej cech pozytywnych czy negatywnych. Taka trochę bajka o kopciuszku, ale w ciut innym wydaniu, ponieważ Monika jest trochę kopciuszkiem i trochę złą wiedźmą, trochę księżniczką a trochę zagubioną w wielkim miejskim świecie wiejską dziewczyną. Trzeba przyznać, że autorka bardzo wnikliwie zajęła się osobowością swojej bohaterki. Wykreowała postać, jakich niewiele w realnym świecie. Miła, skromna dziewczyna wskutek powikłań życiowych staje się zimną suką. Przepraszam za wyrażenie, ale inaczej nie potrafię tego określić. Mimo tego, że Monika nie jest do końca bohaterką pozytywną, jest w niej coś, co przyciągało mnie do tej postaci. Momentami nienawidziłam jej a chwilami było mi jej po prostu żal.
Ta powieść jest tak pełna sprzecznych emocji , że trudno uznać ją za miłą i ciepłą literaturę kobiecą. Kiedy pierwszy raz zerknęłam na okładkę, pomyślałam, że oto mam przed sobą kolejny słodki romansik, lub też kolejną cukierkową opowieść o młodej kobiecie, jakich ostatnio pojawiło się na rynku księgarskim sporo. No cóż, bardzo się pomyliłam.
Tak naprawdę, to nie wiem, co o historii tej bohaterki powiedzieć, ponieważ jest to książka trudna pod względem fabuły (mam na myśli wątki wplecione w fabułę) i myślę, że niejedna czytelniczka nie zrozumie tego, co chciała autorka przekazać swoim czytelniczkom wikłając Monikę w ten brutalny pęd życia, ale przecież życie to nie bajka. Sporo kobiet musi radzić sobie w ten sposób, płacąc wysoką cenę jednego, osiągając drugie. Jak często zdarza się, że ktoś odnajduje siebie dopiero po pokonaniu bezwzględnych przeciwności? Jak często nie radzimy sobie w życiu, zamykając się w sobie i odtrącając innych? Jak często dojrzewamy do czegoś zbyt późno?
Książkę czyta się dość szybko; treść podzielona na niezbyt długie rozdziały w moim przypadku oczywiście była tym, co zawsze, czyli: „jeszcze jeden rozdział i idę spać”, a potem nagłe zdumienie, że już tak późno. Dużo opisów narratora, ale jak dla mnie zbyt mało dialogów. Powieść jest napisana prostym językiem, momentami miałam wrażenie, że zbyt prostym jak na poruszone w niej problemy, ale myślę, że to jest jej pozytywną cechą. Raziły mnie natomiast epitety wstawione przez autorkę w usta bohaterów drugo i trzecioplanowych. Chociażby w usta teściowej Moniki, która zachowując się wobec dziewczyny bardzo przyjacielsko, myślała o niej szyderczo „wieśniara”. Trochę mi to nie pasowało do osoby tej starszej pani, albo wykształconego, obytego w świecie męża Moniki.
Kiedy doszłam do momentu, w którym autorka pisze o tytułowej pozytywce, przypomniało mi się moje dzieciństwo i droga jaką pokonałam aby znaleźć się dokładnie w tym miejscu życia jakim jestem. Kołysanka Brahmsa, zawsze kojarzy mi się z dzieciństwem i myślę, że to również zaważyło na losach głównej bohaterki. Ta cudowna melodia przywróciła jej wiarę w człowieka, wiarę w siebie, wiarę w szczęście… takie zwyczajne jak marzenia zwykłej młodej dziewczyny.
Kołysanka Brahmsa
Podsumowując, myślę, że warto sięgnąć po tę książkę chociażby dlatego, aby uzmysłowić sobie jak może zmienić się osobowość człowieka pod wpływem okoliczności życiowych. Jak może zmienić się człowiek wchodząc w inne środowisko niż to, w którym został wychowany i jak może cierpieć ktoś kto tak naprawdę nie wie z kim walczy – ze sobą, czy ze światem, kogo bardziej nienawidzi – siebie czy innych.
Niech nikogo nie zmyli ta spokojny, sielankowa okładka przedstawiająca refleksyjną, szczęśliwą (chyba) postać młodej kobiety. Za tym słodkim, wręcz niewinnym obrazkiem kryje się może nie mroczna opowieść, ale z pewnością bardzo dramatyczna.
Czy z happy endem? Zapraszam do lektury. Polecam ją zwłaszcza osobom którym nie obca jest literatura psychologiczna, i tym, którzy lubią powieści refleksyjne. Czy jest to literatura kobieca? Myślę, że tę książkę śmiało mógłby przeczytać również mężczyzna, aby zobaczyć jak wiele może namieszać z pozoru normalne męskie zachowanie, w życiu kobiety.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Autorce i wydawnictwu Czwarta Strona.
PO DRUGIEJ STRONIE CIENIA – Piotr Sender
Piotr Sender to młody pisarz; urodził się w 1990 roku w Olsztynie. Jest inżynierem Wydziału Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki Politechniki Gdańskiej. Jako pisarz zadebiutował w 2011 roku książką „Bóg nosi dres”. Pisze nie tylko książki, ale również opowiadania, które były publikowane w periodykach internetowych „Qfant” i „Esensja”. Założyciel i redaktor naczelny czasopisma kulturalno-literackiego „Doza”. Jest stypendystą Marszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego w dziedzinie literatury.
Grypa Wydawnicza Foksal rok 2012
stron 329
Po drugiej stronie cienia to horror, w którym magia łączy się z rzeczywistością.
Żona Aleksa pewnego dnia wychodzi z domu i ślad po niej ginie. Ponad rok nie ma o niej żadnej wiadomości. Zrozpaczony mężczyzna odcina się od świata i wpada w depresję coraz bardziej pogrążając się we wspomnieniach. Pewnego dnia dzięki przyjacielowi zaczyna powoli wracać do normalnego życia. Jednak wychodząc z domu przekonuje się, że los chyba postanowił z niego diabelnie zadrwić. Najpierw w swoim biurze spotyka tajemniczego starca, który obiecuje mu informacje o jego żonie Magdzie, potem w barze przegrywa w karty z podejrzanym człowiekiem, swoją „Wiarę”. Nie wie tego, że jego koszmar dopiero się zacznie. Pewnego dnia Aleks nieświadomy istnienia innego wymiaru, trafia do innego, mrocznego Olsztyna – Cienia Miasta, które jest czymś w rodzaju miejsca zapomnianych przedmiotów i ludzi, zamieniając ich w Wojowników Miasta. Tam odnajduje swoją żonę wśród zbuntowanych, którym udało się otworzyć portal między rzeczywistością na magią, Ściągnięty przez nich Aleks, ma im pomóc powrócić do normalnego świata. Czy uda się im zrealizować swój plan? Czy Aleks odzyska żonę i wróci z nią do domu, czy zginie w otchłaniach zła, koszmarów, cieni i strachu?
Muszę przyznać, że nienawidzę horrorów i sama sobie się dziwię, jakim cudem dotarłam do końca książki. Dawno już nie czytałam czegoś tak podnoszącego poziom adrenaliny i chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że jest to książka dla wąskiego grona wielbicieli mocnych wrażeń, ja mając tyle lat ile mam pozwoliłam wciągnąć się w sidła fabuły.
Książka mocna, pod względem opisów efektów nie z tego świata i opisów istot żyjących w… prawie piekle? (jeżeli ktoś wierzy w piekło). Gdyby na jej podstawie powstał film, to realizatorzy mieliby niezłe pole do popisu uwzględniając wszystkie efekty specjalne rodem z horroru.
Nie mogę powiedzieć, że książka jest zła, bo nie jest. Jest dobra, a nawet mogę przyznać szczerze, że bardzo dobra, tyle że nie w moim guście. A jednak… przeczytałam… dotrwałam i… nie ukrywam… w pewnych chwilach nawet się bałam. To chyba jest ewidentnym ukłonem w stronę autora, że zainteresował taką osobę jak ja taką fabułą.
Bardzo obrazowo, wręcz realistycznie ukazane wątki, postacie, czy zdarzenia to raj dla tych, którzy lubią się bać. Na szczęście ciekawe dialogi i następujące po sobie, trzymające często w napięciu niesamowite zwroty akcji powodowały, że książkę czytałam wyjątkowo szybko, chociaż nie ukrywam, że często z bardzo mocno bijącym sercem.
Myślę, że wystarczy spojrzeć na okładkę, a czytelnik domyśli się, co może znaleźć na karach książki, tym bardziej, że zaglądając do środka może natknąć się na kilka obrazków, które całkowicie rozwieją jego wątpliwości co do fabuły. I chociaż przyznam, że okładka książki jest dość mroczna, to nie spodziewałam się za nią, tak mocnej treści.
Nie chciałabym, aby moje przemyślenia dotyczące tej książki zostały odebrane jako negatywna recenzja. NIE. Negatywny jest tylko mój odbiór tego gatunku literackiego. Sama w sobie książka bardzo mi się podobała, o czym świadczy chociażby fakt, że przeczytałam ją dosłownie jednym tchem. Ale chyba na jakiś czas będę tego typu książki omijała. To nie te lata i nie ten gust.
Poznałam autora osobiście; muszę przyznać, że zrobił na mnie bardzo miłe wrażenie. Gdyby ktoś mi powiedział, że on napisał taki horror, to z pewnością nie uwierzyłabym. Zastanawiam się skąd w młodym człowieku taka fantazja, skąd takie pokłady nagromadzonego zła? Czy to możliwe, żeby tak młody człowiek miał aż tak mocne nerwy, traktując książkę od pierwszej do ostatniej strony – tak przerażającą – jako rozrywkę?
Bardzo chętnie przeczytałabym inne książki tego autora, bo widać, że ma „lekkie pióro” i potrafi wciągnąć swojego czytelnika w fabułę, ale chyba się nie skuszę na kolejny tak upiorny horror, chociaż horrory z reguły są przecież upiorne.
Polecam książkę czytelnikom gustującym w takim gatunku literackim. Wiem, że tacy autorzy jak chociażby Graham Masterton mają swoich wiernych fanów, i myślę, że doczekaliśmy się w Polsce „naszego” Grahama? Jeżeli ktoś lubi literaturę lekką, łatwą i przyjemną niech raczej po tę książkę nie sięga, pozostawmy ten gatunek literacki jego zwolennikom.
DZIENNIK BADANTE, czyli ITALIA POD PODSZEWKĄ – Lucia
LUCIA to pseudonim Lucyny Kleinert, która zagościła już na moim blogu i mam nadzieję, że będzie gościła jeszcze wielokrotnie. Pisałam o tej autorce w jednym z wcześniejszych wpisów Życiorys PRL-em malowany, zatem osoby, które chciałyby się czegoś dowiedzieć o autorce, zapraszam do tamtego wpisu.
Wydawnictwo Novae Res rok 2013
stron 331
Dziennik badante, czyli Italia pod podszewką to książka, która napisana została w formie wspomnień. Część wpisów autorka przeniosła na papier ze swojego bloga: Poza granicami Polski i nie tylko, a część wpisów powstało dzięki wspomnieniom spędzonych we Włoszech dni.
Muszę przyznać, że autorka swoją książką zachwyciła mnie zarówno pod względem turystycznym jak i kulinarnym. Ale może najpierw napiszę o pierwszym.
Turystycznie – wyjątkowo obrazowe opisy pięknych, wartych odwiedzenia miejsc jakie zostały umieszczone w książce dosłownie zachęcają do tego, aby spakować walizkę, znaleźć połączenie i wyjechać. Zobaczyć na własne oczy to, czym tak zachwyca się autorka książki. Italia, jak wiadomo to piękny kraj, dlatego wcale się nie dziwię, że ktoś zakochał się w jej miasteczkach, a w przypadku tej właśnie osoby, w malowniczym miasteczku Ascoli Piceno. Przyznam, że poszperałam trochę w Internecie aby popatrzeć chociaż trochę na zdjęcia tej miejscowości i nie ukrywam, chyba także mogłabym się zakochać. W miasteczku oczywiście, żeby nikt nie miał niczego innego na myśli.
Kulinarnie – ach, chwilami aż ślinka ciekła czytając przepisy jakimi autorka podzieliła się w swojej książce. Kilka z nich umieściłam w moim zeszycie z przepisami i nie wykluczone, że spróbuję zabłysnąć wśród rodziny czy znajomych. Szczególnie do gustu przypadł mi przepis na deser Macedonia, który robi się z owoców takich jak truskawki, banany, jabłka, pomarańcze i… alkoholu. Nie zdradzę jednak tego przepisu, ponieważ mam nadzieję, że ktoś, kto ma ochotę na kuchnię włoską zerknie do tej książki.
Zapiski autorki, która odkryła piękno niektórych miasteczek Italii to taki specyficzny przewodnik. Zwiedzać można w różnych momentach swojego życia i nie koniecznie muszą to być drogie wyjazdy turystyczne. W przypadku autorki książki, odkrywanie Ascoli i innych bajecznych miejsc odbywało się w czasie, kiedy ona pracowała we Włoszech, właśnie jako badante czyli opiekunka medyczna osób starszych i niepełnosprawnych.
I tu dochodzę do kolejnego mojego zachwytu nad treścią książki. Jak wielu moich czytelników wie, pracuję w tym zawodzie i zdaję sobie sprawę z tego jak ciężka i często stresująca jest to praca. Autorka z pewnością wielokrotnie doświadczyła tego, co powszechnie określa się mianem „koszmaru” (tej pracy oczywiście), jednak… opisy, czy wspomnienia z wykonywanej przez siebie pracy przedstawiła w tak humorystyczny sposób, że gdybym nie pracowała w tym zawodzie, to byłabym pewna, że to praca idealna dla każdego. Dobrze, jak ktoś potrafi z humorem podejść do spraw trudnych, a uwierzcie mi czasami bywa bardzo ciężko.
W książce poznajemy również zwyczaje i obyczaje włoskie. Są to cenne informacje dla tych, którzy wybierają się we włoskie rejony i mogą zagości w prawdziwym włoskim domu.
Treść książki podzielona jest na krótkie notki, wpisy dotyczące dnia badante, opisy miejscowości, wspomnienia, czy też opisy ciekawych miejsc. Całość podzielona jest na dwie części 1. DZIENNIK BADANTE i 2. WŁOSKI MISZMASZ CZYLI ITALIA POD PODSZEWKĄ, a te z kolei na rozdziały tytułowane nazwami miesięcy i tak małymi kroczkami poznajemy nie tylko codzienność polskiej badante, zaczynając od miesiąca lutego aż do września ale mamy okazję na jakiś czas przenieść się do włoskich domostw.
Piękna, nietuzinkowa okładka dosłownie przyciąga wzrok. Wystarczy spojrzeć, a człowiek ma ochotę pojechać tam i poczuć gorący włoski klimat.
Nie chciałabym, aby mój wpis potraktowano jako „kółko wzajemnej adoracji”, jak niektórzy określają recenzje piszące przez pewne blogerki. Nie znam autorki osobiście, więc tym bardziej nie mam powodu do wychwalania jej książki, ale uwierzcie mi, do niczego nie mogę się doczepić. Zachwyciłam się książką, zarówno jej treścią jak i okładką i mogę tylko powiedzieć, że serdecznie polecam tę lekturę zwłaszcza osobom, które lubią podróże i lubią książki lekkie, łatwe i przyjemne, bo do takich książek mogę tę zaliczyć. Jedynym minusem, ale tylko w odniesieniu do mnie, bo innym z pewnością to nie przeszkadza, były zbyt małe literki, ale o to już winię defekt mojego wzroku.
W moim posiadaniu jest druga część wspomnień autorki „Opowieści ascolańskie i inna włoszczyzna” i gdyby nie to, że mam zobowiązania wobec kilku autorów i wydawnictw, to już bym tę drugą część przeczytała. Niestety musi ona cierpliwie zaczekać na swoją kolej. Cieszę się, że autorka pracuje już nad kolejną książką – trzecią częścią wspomnień i mam nadzieję, że nie będzie ona ostatnią.
Polecam również inną książkę tej autorki, która być może nie zebrała u mnie tyle „achów” i „ochów” ale warta jest przeczytania.