Ida
Krótka opowieść wigilijna – opowiadanie
Święta Bożego Narodzenia zbliżają się wielkimi krokami i tak jak to zawsze była przed świętami, budzi się w nas jakaś nostalgia, jakieś marzenia, jakieś ukryte głęboko wspomnienia. Mnie też dopadło – świąteczną weną i napisałam krótkie opowiadanie na chwilę przenosząc się w inny świat.
* * * * * * * * * *
Przedświąteczna gonitwa, sprzątanie, zakupy, szukanie prezentów, które powinny być nietuzinkowe i praktyczne. Kolorowe światła miliona ozdób świątecznych i ten wszędobylski gwar, tłum i przekrzykujące – tak właśnie „przekrzykujące się” świąteczne piosenki i kolędy.
A może odrobina ciszy?
Zapachu sosen, świerków i prawdziwej zimowej aury?
A może by tak odrobina refleksji?
Bez radia, telewizji, przy odgłosach prawdziwego życia?
Kasia wyciągnęła z szafki plik pożółkłych zdjęć, wśród których była fotografia starej leśniczówki wujka Henryka. Wuj nie żył od kilku lat i wszyscy jakby zapomnieli o jego walącej się ruderze w środku lasu. Nikt z rodziny nie miał ochoty zająć się tym. Wujek był odludkiem, odkąd podczas porodu zmarła jego żona Lidzia i zabrała ze sobą ich jedyne dziecko – Anię, małą śliczną córeczkę.
Klucze do leśniczówki od lat leżały w szufladzie. Każdy mówił – kiedyś się tym zajmiemy i nie robił nic.
– Może spędzimy tegoroczne święta na Mazurach, w leśniczówce wuja Henia? – Kasia podeszła do męża i objęła go w pasie.
– Ciekawy pomysł, ale co na to reszta rodziny? – odpowiedział Janusz i uśmiechnął się.
– Eee tam – Kasia machnęła ręką. – Jak będą mieli ochotę to do nas dołączą.
Pojechali tydzień wcześniej. Dwa dni zajęło im uprzątnięcie kurzu i odchodów pozostawionych przez leśne zwierzęta, które znalazły gdzieś sobie małe sekretne wejście do leśniczówki. Po dwóch dniach w pomieszczeniu starego domu zagościło prawdziwe ciepło.
Nikt nie przyjechał.
Święta na bezludziu, bez tej sztucznej otoczki, dla każdego wydały się czymś nieatrakcyjnym.
Śnieg prószył przez cały dzień. Samochód wyglądał jak wielki bałwan leżący na podwórku. Delikatny mróz malował na szybach piękne wzory. W środku pachniało świecami, drewnem z kominka, makowcem i smażonymi rybami, które Janusz kupił od starego wędkarza, mieszkańca tej samej wsi.
Potrawy gotowane, smażone i pieczone przygotowali wspólnie, korzystając ze starego pieca typu Westfalka.
Podzielili się opłatkiem i zasiedli do wieczerzy wigilijnej. Do okien zaglądał księżyc ciekawy ludzkiej obecności w tym opuszczonym domu. Po kolacji, okryli się grubymi kocami i wyszli przed leśniczówkę z latarenkami na świece.
Kasia zaczęła śpiewać:
– Cicha noc, święta noc…
– Pokój niesie ludziom wszem… – dołączył Janusz.
Ich głosy niosły się po lesie razem z akompaniamentem cicho wiejącego wiatru i opadających płatków śniegu.
Pod ogromną sosną zabłysnęły dwa żółte punkciki. Jakiś mieszkaniec lasu zaciekawiony ich obecnością przyszedł zapewne sprawdzić, co się dzieje w starym, opuszczonym domu.
Podwórko oświetlał blask księżyca, ozdabiając wszystko wokół białymi, puszystymi, płatkami śniegu. Ziemia błyszczała mieniącymi się srebrzystymi drobinkami, które przypominały wielki srebrny dywan.
Cisza, pozbawiona miejskiego gwaru dodawała temu szczególnemu dniu, wyjątkowej świętości.
Kolęda niosła świąteczny nastrój, spokój i radość w najgłębsze zakamarki lasu. Wśród drzew otulonych białymi szatami śniegu coraz częściej pokazywały się małe, żółte punkciki.
Gdzieś w oddali zawtórował śpiewanej kolędzie skowyt. Może to wilk przyłączył się do kolędowania, a może jakiś pies przy zagrodzie, czekający na swoją wigilijną porcję smakołyku.
Kasia drgnęła, i mocniej przytuliła się do męża. Nie przerwała jednak swojego śpiewu.
Na niebie zaświeciła mocniej jedna z gwiazd i wolno zaczęła opadać w dół.
– Spójrz… spadająca gwiazda – wskazała w górę – pomyślmy życzenia.
– Ja już pomyślałem – szepnął Janusz.
– Pięknie tu, jak w bajce… – w głosie Kasi słychać było tęsknotę za czymś nieznanym i nostalgię wywołaną otaczającą ja aurą.
– Szkoda, że wcześniej nie pomyśleliśmy o tym, żeby przyjechać tu zimą – Janusz mocniej otulił się wełnianym kocem, przytulając żonę. – Wejdźmy do środka.
Kasia przytaknęła.
Usiedli na podłodze, na grubej, miękkiej i puszystej owczej skórze. Przy strzelających ogniem drewnianych polanach, wesoło tańczących w kominku nalali do kubków czerwonego wina i zaczęli przyglądać się wesołym językom płomieni.
– Jestem taka szczęśliwa – powiedziała Kasia. – Tak bardzo potrzebowałam tej ciszy i tego spokoju, że dopiero teraz zrozumiałam, co oznacza słowo „szczęście”.
– A ja dopiero teraz zrozumiałem, dlaczego wuj Henry nigdy nie chciał przeprowadzić się do miasta – powiedział Janusz. – Myślałem, że życie bez cywilizacji, bez wygód nie jest możliwe w dzisiejszych czasach, a jednak…
Lekkie pukanie w okno przerwało im miłą pogawędkę.
Janusz wstał i wyszedł na ganek. Przed domem nie było nikogo. Wziął latarkę i obszedł budynek dookoła, nigdzie nie było żadnych śladów. Wrócił do środka i uśmiechnął się do siedzącej przed kominkiem żony.
Nie minęło dziesięć minut, a od strony okna znów dało się słyszeć cichutkie pukanie.
– To gałęzie starego drzewa rosnącego przy domu – powiedział Janusz uspokajając zaniepokojoną Lidię.
– Wujek Henio posadził ten klon jak się tutaj wprowadzili z ciocią Lidzią. Śmiał się zawsze i mówił, że to ich dziecko nowego życia – Kasia zamyśliła się. – Pamiętam jak drzewko rosło. Kiedy je pierwszy raz widziałam było mniejsze ode mnie, a teraz przewyższa dom.
Drzewo zastukało w okiennice jakby chciało potwierdzić słowa dziewczyny.
– Co roku wujostwo przed świętami sadzili na podwórku nowego iglaka i co roku przystrajali na podwórku inne drzewko. Nigdy nie wnosili choinki do domu – kontynuowała. – Babcia opowiadała, że każda ich świąteczna choinka, bez względu na to, czy był to świerk, jodła czy sosna, była ustrojona ręczne robionymi ozdobami. Wujek i ciocia potrafili wykonać cudeńka z wszystkiego, co wpadło im w ręce.
– Coraz bardziej żałuję, że nie mogłem tego zobaczyć – powiedział Janusz.
– Ja też tego nie widziałam. Zawsze wolałam spędzać święta w ciepłym, rodzinnym domu, gdzie od rana w radiu słychać było świąteczne melodie.
Długi wigilijny wieczór dobiegał końca. Kasia podeszła do okna i zapatrzyła się w jasną, rozświetloną księżycowym światłem noc. Wiatr wiał coraz silniej i białe, puszyste płatki delikatnie opadające na ziemię zaczęły przybierać postać zamieci. W pewnym momencie na podwórku stanęły trzy postaci wyglądające jak z baśni o królowej śniegu. Dwie dorosłe osoby trzymające między sobą za rączki, małe dziecko.
Kasia drgnęła.
– Janusz chodź szybko! – zawołała przepełniona euforią.
Mąż podszedł do okna i objął żonę ramieniem.
– Co takiego zobaczyłaś?
– Widzisz tam, pod tym dużym cisem? – Kasia wskazała ręką na piękne, pokryte białą szatą drzewo.
– Niczego nie widzę – Janusz wytężył wzrok, ale oprócz szalejących na wietrze płatków śniegu niczego nie zobaczył.
– Tam stoją jacyś ludzie. Patrz! – Kasia mówiła z coraz większym zachwytem.
– Kochanie, to twoja wyobraźnia – powiedział Janusz i pogłaskał żonę po ramieniu.
– Nie! – zawołała i narzucając na siebie kożuch, który pozostał w leśniczówce po cioci Lidzi wybiegła na zewnątrz.
Dobiegając do drzewa spojrzała w stronę okna domu. Za szybą nie było Janusza. Nagle wiatr uspokoił się i wokół zapanowała krótka ,przenikająca chłodem cisza. Z oka Kasi spłynęła łza, która zanim dotarła do końca policzka zamieniła się w lodową smugę.
Dziewczyna zamknęła oczy i mocniej owinęła się ciepłym kożuchem. Poczuła jak ciepła dłoń delikatnie dotyka jej policzka. Ciepłe usta całują jej lodowate czoło, a wokół robi się przyjemnie, cicho.
– Kasiu! Kasiu – z błogiego stanu wyrwał ją głos Janusza.
Wiatr ponownie zaczął swój zimowy taniec zawiei śnieżnej otaczając wszystko dookoła, wyjątkową śnieżycą.
– Kasiu! Wracaj do środka – Janusz stał w drzwiach, za którymi wesoło strzelały przyjemne płomienie ognia na kominku.
Dziewczyna spojrzała jeszcze raz na stojący przed nią cis i zawołała.
– Wesołych świąt wujku Heniu! Wesołych świąt ciociu Lidziu! Wesołych świąt Aniu! – radośnie okręciła się wokół i pobiegła, aby schronić się w ciepłym, przytulnym pomieszczeniu, które w tym roku nie stało puste i zapomniane.
Lawenda – skończona
Dwa dni temu skończyłam pisać moją kolejną książkę. Bardzo bym chciała, aby ukazała się ona w pierwszym kwartale 2013 roku, ale to niestety nie zależy ode mnie.Tekst wysłany już został do korekty i teraz pozostaje tylko czekać na poprawki, potem nanieść korekty i wysłać druk do drukarni.
Mój syn – czyli osoba odpowiedzialna za projekt i wykonanie okładki, obiecał mi, że do końca roku okładka będzie gotowa. Zastrzegł jednak sobie, abym dała mu wolną rękę i „nie marudziła” tak jak przy poprzednich okładkach.
No tak, ale to przecież moja książka i ja mam jakąś tam wizję a on może nie czuć tego co ja czuję.
Tak w skrócie, to chciałabym przybliżyć fabułę „Lawendy”
Książka przedstawia losy dwóch kobiet wykonujących najstarszy zawód świata. Najbardziej ekskluzywny dom publiczny prowadzony na terenie Trójmiasta i losy na pozór dwóch zwykłych kobiet, które w pewnych momentach swojego życia postanawiają zapomnieć o upokarzającej przeszłości.
Ada, śliczna dziewczyna, córka gdyńskiego rybaka postanawia spełnić swoje marzenia o życiu w dostatku, na który jej rodziców nigdy nie będzie stać. Przypadek sprawia, że poznaje jedną z kobiet, która postanawia „zaopiekować” się nią i wprowadza ją w świat bogatych, żądnych seksu mężczyzn. Swoje wspomnienia Magnolia opowiada amerykańskiemu dziennikarzowi i pisarzowi, który zainteresowany legendarnym Ogrodem Marzeń postanawia napisać książkę o najbardziej ekskluzywnej call-girl działającej na polskim Wybrzeżu.
Małgorzata, jest młodą kobietą – samotnie wychowującą matką, czarnoskórych bliźniaków, której Magnolia (Ada) postanawia pomóc w trudnej sytuacji życiowej. Spotykając dziewczynę na jednej z ulic Gdyni proponuje przyjaźń i pracę w swoim ekskluzywnym królestwie rozkoszy. Obie panie nie przypuszczają nawet, że jeden z bardzo bogatych klientów Ogrodu Marzeń zakocha się w kobiecie, za którą jest w stanie zapłacić każdą cenę.
Magnolia i Lawenda to pseudonimy prostytutek zatrudnionych w Ogrodzie Marzeń, gdzie każda kobieta otrzymuje zamiast imienia nazwę kwiatu.
Mam nadzieję, że książka zdobędzie uznanie czytelniczek, (lub/i czytelników). Okaże się jednak jak już będzie wydrukowana i znajdzie się na półkach jeżeli nie księgarń stacjonarnych, to chociażby księgarń internetowych.
Sidney Sheldon – mistrz amerykańskiej powieści
Pierwsza książka tego pisarza wpadła w moje ręce około 1992 roku, i od tej pory w mojej prywatnej bibliotece znalazło się 12 jego powieści.
Amerykański pisarz Sidney Sheldon jest jednym z najpopularniejszych pisarzy świata. Z pod jego pióra wyszły zarówno powieści, scenariusze filmowe jak i sztuki teatralne. Pisaniem powieści zajął się dopiero po ukończeniu 50-go roku życia. (Nie jestem więc jeszcze na pozycji skreślonej)
Nie zraził się do pisania, kiedy jego pierwsza powieść odrzucona została przez pięć różnych wydawnictw. Kiedy jednak ktoś podjął się jej wydania odniosła wielki sukces. Krytyka uznała „Nagą twarz” za najlepszą sensacyjną książkę roku, a Sheldon otrzymał za nią nagrodę im. Edgara Allana Poe.
To prawdziwy mistrz tempa, napięcia i różnorodności. Fabuły jego powieści są zawsze oparte na autentycznych wydarzeniach. Wykorzystując motywy sensacyjne, przygodowe i romantyczne, przetwarza je w pasjonujące opowieści o wielkich namiętnościach i dramatach w sceneriach pobudzających wyobraźnię – wśród poszukiwaczy złota, multimilionerów, przestępców. Utwierdza ludzkie marzenia o bogactwie, sprawiedliwości i szczęściu.
W Księdze Rekordów Guinnessa jest zapisany, jako najczęściej tłumaczony autor świata.
NIC NIE TRWA WIECZNIE
Kat dzięki matce uwierzyła, że zrealizuje marzenie życia – została lekarzem. Nie wiedziała, że nic nie trwa wiecznie. Piękna Honey przez matkę musiała zrezygnować z marzeń – i zostać lekarzem. Wygórowane cudze ambicje pchnęły ją w świat, który ją przerastał. Paige była wybitnym chirurgiem. Ale została oskarżona o zabójstwo pacjenta. Dlaczego to zrobiła – z litości nad umierającym w cierpieniu czy z żądzy zysku? W wielkim szpitalu w San Francisco Sidney Sheldon krzyżuje ścieżki trzech kobiet. Kat, Honey i Paige szukają w sobie oparcia, a my z każdą stroną poznajemy je coraz lepiej, rozumiemy ich ból i gorycz. Czy los nie przestanie ich doświadczać? Wraz z procesem Paige czas próby przychodzi bowiem także dla Kat i Honey…
NIEZNAJOMY W LUSTRZE
Tuż po wojnie do Hollywood przyjeżdża młody człowiek, który marzy o tym, by zostać słynnym komikiem. Dziesięć lat później do królestwa snów przybywa piękna dziewczyna, marząca o tym, by zostać słynną aktorką. Oboje są gotowi uczynić wszystko, by urzeczywistnić swoje marzenia. Choć są pełni zapału, choć nie brak im odwagi i determinacji, cel, który sobie wyznaczyli, okazuje się bardzo trudny do osiągnięcia, a cena, jaką muszą zapłacić za spełnienie pragnień – niezmiernie wysoka.
GDY NADEJDZIE JUTRO
Młoda i inteligentna Tracy Whitney realizuje swoje marzenie. Zostaje narzeczoną wspaniałego, przystojnego i bogatego mężczyzny. Ale zamiast na ślubny kobierzec, trafia do więziennej celi. Bita, upokarzana, opuszczona przez ukochanego zachowuje godność i przysięga zemstę wszystkim, którzy zniszczyli jej życie…
WIATRAKI BOGÓW
Nowo zaprzysiężony prezydent USA, zwolennik odprężenia międzynarodowego, ogłasza swój pokojowy program „Ludzie dla ludzi”. Jego zdaniem przyjazne stosunki z Europą Wschodnią może zapoczątkować mianowanie odpowiedniego ambasadora Rumunii. Stanowisko to otrzymuje Mary Ashley, profesor nauk politycznych, wspaniała kobieta i matka, słowem: uosobienie amerykańskiego ideału.
KRWAWA LINIA
Roffe & Sons, potężna międzynarodowa korporacja farmaceutyczna, na czele której stoją zdesperowani, żądni pieniędzy członkowie rodziny Roffe, traci swego właściciela, jednego z najbogatszych ludzi na świecie, który ginie w tajemniczym wypadku, pozostawiając zarządzanie potężnym imperium swej jedynej córce. Elżbieta, inteligenta, ambitna i piękna, wbrew oczekiwaniom pozostałych członków rodziny, nie zgadza się na sprzedaż Roffe & Sons. Postanawia nie tylko ocalić firmę od finansowego bankructwa, ale doprowadzić ją do dawnej świetności. Aby tego dokonać musi zmierzyć się z tymi, którzy usiłują jej w tym przeszkodzić, jak również z tym, który czyha na jej życie.
GNIEW ANIOŁÓW
Jennifer stawia pierwsze kroki jako prawnik w Nowym Jorku. Już na początku kariery zostaje podstępem wplątana w uknutą przez mafię intrygę, która ściąga na nią niechęć wpływowego prokuratora. Kiedy Jennifer udaje się mimo wszystko zdobyć uznanie środowiska i pozycję zawodową, zaś małżeństwo z ukochanym mężczyzną, ojcem jej nie narodzonego dziecka, wydaje się tylko kwestią najbliższej przyszłości, szczęście się od niej odwraca. Niestety, życie szykuje jej w przyszłości jeszcze wiele bolesnych doświadczeń…
PIASKI CZASU
Hiszpania. Z więzienia ucieka charyzmatyczny baskijski przywódca Jaime Miro. Władze podejrzewają, że schronił się w żeńskim klasztorze klauzurowym. Podczas brutalnego przeszukania klasztoru, zakończonego aresztowaniem zakonnic, czterem siostrom udaje się zbiec. Ukrywają się w górach, chroniąc złoty krucyfiks, największy klasztorny skarb. Dziwnym zrządzeniem losu natykają się na partyzantów Jaimego Miro, którzy zgadzają się odprowadzić siostry do najbliższego domu zakonnego. Cztery kobiety od lat odcięte od świata zewnętrznego, bezradne jak pisklęta, które wypadły z gniazda. Każda niesie ze sobą tajemnicę wstąpienia do klasztoru, ciężar rzeczywistych lub wyimaginowanych win. Sześciu mężczyzn, partyzantów poszukiwanych przez wojsko i policję. Bezcenny złoty krucyfiks. Wiara. Pokusy. Chciwość. Rozpoczyna się przeprawa przez góry.
NAGA TWARZ
Anna Blake to najbardziej zachwycająca kobieta, jaką kiedykolwiek spotkał doktor Stevens. I najbardziej zagadkowa osoba, z jaką zetknął się w swojej praktyce psychoanalityka. Podczas kolejnych sesji Stevens ma wrażenie, że Anna coś ukrywa. Czegoś się boi. Wkrótce strach wkracza również w jego życie. Ktoś chce go zabić. By poznać twarz tajemniczego prześladowcy, lekarz musi odkryć prawdę o swojej pięknej pacjentce.
RANEK, POŁUDNIE, NOC
Kiedy multimilioner Harry Stanford wyrusza swoim jachtem na Korsykę, wierzy, że szczęście znowu się do niego uśmiechnęło. Jednak niespodziewanie zjawi się zabójca – osoba, której zawsze ufał. Trójkę jego dzieci, które po raz pierwszy od lat spotykają się podczas jego pogrzebu, dręczy pytanie, komu dostanie się ogromny majątek. Jest jednak ktoś, kto postanawia wyręczyć los w odpowiedzi na to pytanie.
Ostatnio wpadła mi w ręce kolejna książka Sheldona, pt. Mistrzyni Gry której 461 stron przeczytałam w ciągu dwóch dni. No, ale mam czas z powodu zwolnienia lekarskiego, więc mogłam sobie pozwolić na taki luksus.
Zachęcam wszystkich, którzy nie mieli jeszcze okazji czytać Sheldona do sięgnięcia po jego książki. Naprawdę warto.
opisy pozwoliłam sobie zapożyczyć z wp.pl
Kim jesteś? – opowiadanie
Któregoś dnia usiadłam przed laptopem i zaczęłam pisać. Jakaś dziwna myśl zaczęła krążyć po mojej głowie i szybko przeniosłam ją na ekran mojego komputera. Może kiedyś na podstawie tego krótkiego opowiadania powstanie moja kolejna książka, ale na razie jest tylko to.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Weronika obudziła się zlana potem.
Znów śniły jej się koszmary – zakład psychiatryczny i obłąkani w nim ludzie, którzy za wszelką cenę chcieli jej dotknąć. Ślepy zaułek kończący się przepaścią, do którego wbiegła po krętych, wąskich schodach i burza, przed którą chowa się pod starym drzewem. Burza rozdzierała nie tylko niebo, ale przede wszystkim jej serce.
Od momentu, kiedy Daniel powiedział jej, że wyjeżdżają do Amsterdamu, bo on znalazł tam bardzo korzystnie finansową pracę i mieszkanie, zaczęły się jej koszmary.
Przypadek czy przeznaczenie?
A potem… potem to już się wszystko posypało.
Po raz kolejny otworzyła swój sennik i zaczęła sprawdzać znaczenie snu.
Obłęd, szaleństwo – ujrzeć obłąkańców – ostrzeżenie przed planowaną miłostką.
Przepaść – stać samemu na krawędzi przepaści – lęki, obawy, zbliżanie się w życiu do strefy niebezpiecznej.
Schody – schodzić w dół – będziesz mile widzianym gościem u kogoś, kto cię wkrótce zaprosi.
Burza – ukryć się pod dębem – zapowiedź niebezpieczeństwa, przed którym trzeba uciekać.
Wszystko się zgadza. Sny są jedynym ostrzeżeniem i jedyną szansą na to, aby zrezygnować z tego, co ma się stać albo, lub co człowiek ma zamiar uczynić.
Podeszła do starego kredensu, który odziedziczyła po babci i wyjęła zza równo ułożonych ręczników butelkę brandy Hennessy. Nalała do kieliszka do wysokości dwóch palców i wypiła jednym haustem całą zawartość. Szybko schowała butelkę w miejsce, z którego ją wyjęła i zatrzasnęła drzwiczki kredensu, jakby obawiała się, że ktoś zobaczy co zrobiła. Alkohol przyjemnie rozgrzał jej ciało i poczuła się spokojniejsza. Spojrzała jeszcze raz na drzwiczki kredensu i ponownie otworzyła je. Zamyśliła się, ale trwało to tylko kilka sekund zanim szkło butelki po raz kolejny przyjemnie ochłodziło jej dłoń. Postawiła brandy na stoliku i usiadła w dużym, starym fotelu, który również był spadkiem po babci.
Brandy kusiła swoim wizerunkiem, a w ustach zaczął królować nadmiar śliny.
– Co mi tam, alkohol jeszcze nie jest moim wrogiem, a przyjacielem owszem – powiedziała spoglądając na zdjęcie starszej pani, która uśmiechała się do niej tak, jakby nie była tylko kawałkiem papieru, a żywą istotą. – Jutro też mam wolne, więc mogę sobie trochę pozwolić.
– No właśnie. Jutro nadal chcesz mieć wolne, więc możesz sobie pozwolić… – usłyszała ironiczny głos, który doleciał do niej z fotela stojącego na przeciw niej.
Ręka z butelką zatrzymała się nad kieliszkiem i Weronika nerwowo rozejrzała się po pokoju.
– Kto tu jest!? – zawołała spoglądając na drzwi prowadzące do sypialni, a następnie skierowała wzrok na drzwi do kuchni.
Cisza panująca w około uspokoiła ją. Przechyliła butelkę i nalała do kieliszka więcej niż na dwa palce. Ujęła szklane naczynie w dłoń i powoli upiła mały łyczek trunku.
– Nigdy nie podejrzewałam, że tak mi pomożesz – szepnęła, z czułością spoglądając na stojącą przed nią butelkę.
– Albo zaszkodzisz – usłyszała cichy głos.
Odstawiła kieliszek na stół i nerwowo rozejrzała się po pomieszczeniu. Serce zaczęło walić jak młot, ale w miarę przytomny umysł podpowiadał, że ktoś robi jej głupi kawał. Wstała z fotela i podeszła do drzwi wyjściowych. Nacisnęła klamkę i upewniła się, że zamek jest zamknięty tak jak go automatycznie przekręciła wchodząc do mieszkania. Mroźne, zimowe powietrze nie pozwalało na to, aby okna były otwarte dłużej niż piętnaście minut. Nigdy nie otwierała okien zanim nie była przygotowana do snu. Lubiła zasypiać w dobrze przewietrzonym pokoju, więc niemożliwe było, aby ktoś wszedł do mieszkania od strony ulicy. Zresztą, na trzecie piętro nie jest łatwo się dostać od tak.
– Chyba mi się coś przesłyszało – powiedział podchodząc do radia.
Włączyła odbiornik nastawiając stację RMF Classic i wygodnie rozsiadła się w fotelu. Oparła głowę i przymknęła oczy, aby móc lepiej wsłuchać się w nadawany właśnie koncert, kanony muzyki przedstawienia Peer Gynt napisanego przez Edvarda Griega. Fragment W grocie króla gór zawsze powodował w niej swoiste podniecenie. Oczami wyobraźni widziała obrazy, które kompozytor starał się pokazać za pomocą swojej muzyki. Ciche brzmienie fagotu za każdym razem powodowało, że czuła ten nastrój grozy, jaki panował w mrocznej atmosferze groty. Kilkanaście minut muzyki przeniosło ją w przeszłość. Zaczęła przypominać sobie autostradę i mknący nią z szybkością prawie stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę niebieski Renault Megan.
Zawartość kieliszka przyjemnie popieściła jej podniebienie, i chociaż palący smak spowodował odruch dreszczy poczuła się dużo lepiej. Po rozgrzanych policzkach zaczęły spływać łzy jakby ktoś odkręcił kran z wodą znajdującą się pod jej powiekami.
Kolejny kieliszek został szybko napełniony, a drżąca dłoń już nie odstawiła butelki na stolik, ale na miękki, zielony dywanik pokrywający podłogę wokół fotela.
– Nie mogę ci powiedzieć na zdrowie, bo mnie kurwa zmusiłeś do tego, żebym piła sama.
Uniosła kieliszek w geście toastu i popatrzyła na fotografię przedstawiającą mężczyznę w wieku około czterdziestu lat, który spokojnym wzrokiem przyglądał się jej, bez cienia uśmiechu.
– Zawsze byłeś takim pieprzonym pracoholikiem. Nigdy nie obchodziło cię to, co się dzieje ze mną, tylko zawsze byłeś ty, ty, ty! – zawołała i cała zawartość alkoholu znalazła się w jej ustach.
Przełknęła trunek i skrzywiła się. Smak nie należał do jej ulubionych, ale to był napój wysokoprocentowy, który pozostał jej po Danielu. On zawsze miał w barku brandy i lubił wieczorem przed telewizorem wypijać kieliszek lub dwa. Gdyby widział teraz, że ona tak bezcześci jego alkohol wypijając wieczorami prawie całą butelkę, to wściekłby się na nią. Ona rzadko piła, okazjonalnie. Teraz jednak te butelki były jej jedynymi przyjaciółkami.
Napełniła kieliszek po raz kolejny i delektując się widokiem płynu głośno westchnęła.
– Zobacz, do czego mnie doprowadziłeś! Przez ciebie siedzę już trzeci miesiąc w domu i nie potrafię się pozbierać.
– Bo tego nie chcesz – odpowiedział jej spokojny głos.
Zerwała się z fotela, przewracając butelkę i jeszcze raz sprawdziła wszystkie drzwi i okna.
– Co jest do cholery, może już skończysz z tymi żartami!?
Kuchnia, pokój, łazienka, przedpokój, obeszła całe mieszkanie czując narastający zawrót głowy i wróciła na fotel.
– Chyba mam jakieś omamy alkoholowe – powiedziała i sięgnęła po przewróconą butelkę.
Odkręciła ją i nie zawracając sobie głowy kieliszkiem pociągnęła duży łyk bursztynowego płynu.
– No pięknie, staczasz się coraz niżej – powiedział głos.
– Ok, nie twoja sprawa – odpowiedziała i spojrzała najpierw na zdjęcie babci a potem na fotografię mężczyzny.
Upiła kolejny łyk i rozejrzała się po pokoju. Bałagan panujący dookoła nie robił na niej żadnego wrażenia. Rozrzucone buty, ubrania i resztki jedzenia na stole były jej zupełnie obojętne. Zamknęła oczy i skupiła się na dźwiękach dobiegających z radia. Spokojna muzyka utworu Sommertime – George’a Gershwina. Dźwięki fortepianu wycisnęły z jej oczu łzy. Zakręciła butelkę i rzuciła ją na podłogę. Zakryła twarz dłońmi i początkowo wolno spływające słone krople przybrały postać wodospadu. Rozszlochała się tak, że aż głowa zaczęła jej pulsować tępym bólem. Płacz trwał kilkanaście minut zanim zmęczona zasnęła.
Po raz kolejny uciekła drogą alkoholu w sen. Uciekła przed rzeczywistością, przed brutalną prawdą, której nie chciała dopuścić do swojej świadomości. Muzyka wypływająca z radia działała na nią uspokajającą, ale coraz częściej wyciskała z jej oczu łzy.
Obudził ją przeraźliwy dźwięk dochodzący od strony kuchni. Usiadła i przetarła oczy zastanawiając się, co tak hałasuje. Zanim zorientowała się, że to telefon, hałas ucichł, ale prawie natychmiast usłyszała melodyjkę swojej komórki, która uparcie dopominała się odebrania.
Zerwała się z fotela i wyszarpnęła kabel telefoniczny tak, że prawie go zerwała. Następnie podeszła do torebki i wciśnięciem, jednego małego guzika wyłączyła aparat.
– Dajcie mi wszyscy święty spokój! – zawołała i opadła na fotel.
Z radia płynął już kolejny utwór: Sonata księżycowa Ludwiga von Bethovena.
– Dlaczego wciąż słucham tej twojej durnej muzyki? Nigdy nie przepadałam za klasyką, a teraz niczego innego nie potrafię słuchać – powiedziała drżącym głosem.
Po omacku poszukała butelki i kieliszka, i napełniła go płynem.
– Może na dzisiaj koniec? – zapytał głos.
– A co cię to obchodzi! – burknęła i szybko przechyliła całą zawartość. – Kim ty jesteś, żeby mnie pouczać, żeby mi mówić, co mam robić. Wiesz kim jesteś? Chorym wyobrażeniem mojego picia. A może jesteś moim sumieniem? A może jesteś duchem, który przyszedł mnie straszyć, a może jesteś… – zawahała się – moim gównianym Aniołem Stróżem?
– Myśl sobie co chcesz, ale zostanę z tobą tak długo aż…
– Aż co? – przerwała brutalnie nie pozwalając głosowi skończyć zdania.
– Aż staniesz na nogi. Pomogę ci – głos mówił spokojnie nie przejmując się jej emocjami.
– Nie potrzebuję niczyjej pomocy! – zawołała. – Zostaw mnie. Zostaw mnie w spokoju – dodała cichym, drżącym szeptem.
– Dlaczego? Nie mam zamiaru cię zostawić. To, co się stało nie było twoją winą, wiec dlaczego się oskarżasz? To było przeznaczenie, przed którym nikt nigdy nie ucieknie. Kiedy to w końcu zrozumiesz?
– Przeznaczenie – zaśmiała się i upiła kolejny łyk brandy. – Jakie przeznaczenie? Moim przeznaczeniem było wyjść za mąż, urodzić dzieci i zestarzeć się w spokoju razem z moją drugą połówką – spojrzała na fotografię mężczyzny, który obojętnym wzrokiem patrzył na nią ze zdjęcia.
– To, dlaczego nie chcesz, aby twoje przeznaczenie się spełniło?
– Bo tego już nie można spełnić, bo on…
– To było jego przeznaczenie, a twoje jeszcze może się spełnić – głos nie pozwalał jej zwątpić do końca.
– Bo ja… ja… nie potrafię bez niego żyć.
– Dlaczego?
– Bo ja… ja… ja go cały czas kocham.
– Ale jego już nie ma. Nie rozumiesz? NIE MA. Rozpaczasz po kimś, kto wcale nie musiał być twoim przeznaczeniem. Jesteś pewna, że kochał cię tak samo jak ty jego?
Weronika rozejrzała się po pokoju próbując zobaczyć swojego rozmówcę. Fotel naprzeciwko niej stał pusty, chociaż dałaby głowę, że głos dochodzi do niej właśnie z tego miejsca.
– Co chcesz mi zasugerować? – zapytała wpatrując się przed siebie.
– Nic, tylko pytam czy jesteś pewna, że twoja miłość nie była platoniczną? Pomyśl i przypomnij sobie. Ile razy czekałaś na niego do późnych godzin nocnych. On wracał, całował cię w policzek i tłumacząc się zmęczeniem, zanim zdążyłaś cokolwiek powiedzieć wskakiwał do łóżka. Przytulałaś się do niego w nocy, a on odwracał się w drugą stronę mówiąc, że miał ciężki dzień. Gdzie on był, kiedy straciłaś dziecko? Przyszedł raz, jeden jedyny raz do szpitala, przyniósł olbrzymi bukiet kwiatów i powiedział, że bardzo mu przykro. Tego wtedy od niego oczekiwałaś? Nie! Musiałaś sobie sama poradzić z tym bólem, z tą rozpaczą, z tą stratą. A pamiętasz wigilię, dwa lata po waszym ślubie? Nie zdążyłaś nawet zebrać naczyń ze stołu, kiedy wyciągnął cię z domu do swojej rodziny i przez cały wieczór świetnie się bawił, ignorując całkowicie twoją obecność. Może przypomnę ci Sylwestra, trzy lata po waszym ślubie. Po koncercie nie wrócił do domu, bo koledzy poprosili go, aby poszedł z nim przywitać Nowy Rok na mieście. Siedziałaś sama w domu z zapaleniem płuc i przy świecach czekałaś na niego. Kiedy wrócił powiedział ci tylko „szczęśliwego nowego roku” i padł jak kłoda. Dlaczego nigdy nie zabierał cię na bankiety pracownicze?
– Przestań! – Weronika krzyknęła i zasłoniła dłońmi uszy. – Po jaką cholerę mi to wszystko przypominasz, dlaczego chcesz mnie jeszcze bardziej pogrążyć!? Odejdź stąd! Wynoś się i daj mi święty spokój!
– Czyżbym dotknął twojej pięty Achillesa?
– Przestań, proszę.
– Dlaczego? Żebyś dalej się umartwiała z powodu kogoś, kto zmarnował twoją młodość i zabrał twoje wszystkie marzenia? Spójrz w lustro i zobacz, co z siebie zrobiłaś. Od kilkudziesięciu dni nic nie robisz tylko pijesz i płaczesz po kimś, kto nie był tego wart. Zamknął cię w złotej klatce i trzymał na złotym łańcuchu, abyś wierzyła w jego miłość. Hojność i miłość to dwie różne sprawy. To, że obsypywał cię drogimi prezentami wcale nie oznacza, że cię kochał. Dlaczego nigdy nie zaproponował ci wspólnego wyjazdu? Jeździł po całym świecie z koncertami, ale ty musiałaś zostawać w domu. Nie buntowałaś się, bo ci uzmysłowił, że nie pasujesz do jego współpracowników. W towarzystwie jego przyjaciół czułaś się jak kopciuszek przy księciu, może zaprzeczysz?
– Dlaczego mi to robisz? Dlaczego za wszelką cenę usiłujesz zagłuszyć to, co we mnie krzyczy z rozpaczy? – Weronika nie miała już sił na dalszą rozmowę.
Głos uzmysławiał jej to, co ona czuła od dawna, ale przecież kochała Daniela. Nie! Ona nadal go kocha, pozostanie mu wierna do końca, nawet gdyby miało się to dla niej skończyć źle.
– A pamiętasz koncert upamiętniający Liszta? Z okazji rocznicy jego dwusetnych urodzin, który biedak niestety nie doczekał? Nie możesz tego nie pamiętać, to było zaledwie rok temu. Twój mąż kupił ci na tę okazję suknię, w której wyglądałaś jak bogini. Chciał się tobą pochwalić? A może po prostu poczuł nagłą potrzebę zabrania cię do paszczy lwa? Nie czułaś się upokorzona, jak po skończonym utworze Marzenie miłosne, który był ostatnim utworem granym w tym dniu, Daniel podszedł do tej młodej skrzypaczki, która przez cały czas koncertu, wpatrywała się w niego jak w święty obraz? Na oczach całej widowni nie tylko podziękował jej, jako pierwszym skrzypcom, ale tak czule ucałował jej policzek, że poczułaś dreszcz zazdrości?
– Przestań! Przestań! – Weronika ukryła twarz w dłoniach i rozszlochała się. – To ty mnie teraz upokarzasz, cały czas mi przypominasz, że byłam tylko jego dodatkiem!
– „Byłam”! I o to mi właśnie chodzi. Może nareszcie zrozumiałaś, że coś się skończyło, i czas zacząć nowe! – głos, opanowany jakby rozmawiał o pogodzie, próbował ją przekonać do swoich racji.
Weronika podniosła butelkę do ust i wypiła z niej całą resztkę, która jeszcze pozostała. Podniosła się z fotela i chwiejnym krokiem poszła do drugiego pokoju. Nie zdejmując ubrania rzuciła się na łóżko i wstrząsana spazmatycznym szlochem zasnęła.
Obudził ją potworny ból głowy i zapach, którego początkowo nie była w stanie zidentyfikować. Spojrzała w stronę okna. Zza szyb zaglądały do niej ciepłe, zimowe promienie słońca. Zapach, który z każdą sekundą wydawał się intensywniejszy rozpoznała, jako zapach kawy.
Zerknęła ponowie w stronę okna, przekonana, że dolatuje on od któregoś z sąsiadów przez niedomknięte u niej i u nich okna, ale szybko przekonała się, że to nie ten kierunek.
Usiadła na łóżku i rozejrzała się dookoła. Wszystkie jej rzeczy, które wieczorem leżały w nieładzie porozrzucane po całym pokoju zniknęły. Przez uchylone drzwi widziała stolik w saloniku, na którym wczoraj pozostawiła, co najmniej dwie puste butelki, kubek po kawie i album ze zdjęciami.
Stolik był pusty.
– Co jest do cholery? – uszczypnęła się w rękę, aby sprawdzić, czy nadal śpi.
Zabolało.
Od strony kuchni zaczął dolatywać do niej zapach smażonych jajek i tostów.
– Daniel – pomyślała i szybko wyskoczyła z łóżka.
Stanęła na dywanie i poczuła tak gwałtowny zawrót głowy, że musiała usiąść na łóżku. Razem z zawrotem nadszedł okropny ból i nudności. Schowała głowę między kolanami i zaczęła głęboko oddychać. Kątem oka zobaczyła stojący obok łóżka dzbanek z sokiem pomarańczowym oraz kartonik soku pomidorowego. Przetarła oczy nie wierząc w obraz, jaki miała obok siebie. Nudności minęły, chociaż ból głowy pozostał. Sięgnęła po kartonik soku i szybki łykami opróżniła prawie połowę zbawiennego napoju. Zerknęła w stronę kuchni i uśmiechnęła się.
– Wróciłeś – szepnęła czując coraz mocniejsze bicie serca.
Podeszła do drzwi i stanęła przyglądając się mężczyźnie krzątającemu się przy piecyku kuchennym. Pomieszczenie lśniło czystością, a na stole stał wazonik z bukietem frezji, które pachniały tak mocno, że ogarnęło ją poczucie szczęścia. W sylwetce mężczyzny coś jednak było nie tak. Z radioodbiornika nastawionego na inną stację niż ta, której zawsze słuchała płynęły wesołe dźwięki piosenki zespołu Boney M .
– One way ticket, one way ticket. One way ticket, one way ticket… – nieświadomie zaczęła poruszać biodrami i nucić tekst piosenki.
Czuła się tak szczęśliwa, że chciała podbiec do mężczyzny i przytulić się do niego jak za dawnych czasów, ale coś ją przed tym powstrzymywało. Coś w tym mężczyźnie było innego. Stała przyglądając się jego rytmicznym ruchom ciała, które radośnie poruszały się w rytm piosenki. Znad pieca unosił się w jej stronę aromatyczny zapach i delikatnie pieścił jej zmysły. Poczuła skurcz w żołądku, który na szczęście szybko minął.
Mężczyzna odwrócił się, aby wyciągnąć z szafki talerzyk i w tym momencie zrozumiała, co w nim było nie tak.
To nie był Daniel.
Przed nią stał młodszy od niej o kilka lat młody chłopak, którego bujne czarne włosy łagodnie spływały na ramiona. Umięśniona klatka piersiowa, unosiła się i opadała przedstawiając jego szybki oddech. Duże brązowe oczy wpatrywały się w nią z figlarnym, młodzieńczym błyskiem.
– Co ty robisz w moim mieszkaniu? – zapytała, zastanawiając się, czy nadal śpi, czy jest to kolejny jej alkoholowy obraz.
– Cześć, jestem Paweł – młodzieniec podał jej dłoń i uśmiechnął się.
– Co ty robisz w moim mieszkaniu? – powtórzyła pytanie.
– Teraz? No, w tej chwili robię dla ciebie śniadanie, przedtem trochę tu posprzątałem, a potem…
– Nie będzie żadnego potem! Wynoś się! – zawołała, ale w głębi duszy nie chciała, aby odchodził.
– Spokojnie! – Paweł posłał w jej stronę najpiękniejszy uśmiech, jaki do tej pory widziała. – Usiądź, wypij kawę, zjedz śniadanie. Porozmawiamy…, a jak nadal będziesz chciała, żebym wyszedł, to sobie pójdę.
Serce Weroniki waliło jak młot, a całe jej ciało odreagowywało kilkudniowe spotkania z butelkami Daniela.
– Szef mnie do ciebie wysłał, bo nie mógł się od kilku dni dodzwonić.
Mężczyzna nałożył na dwa talerzyki pachnącą jajecznicą i postawił na stole talerz z tostami. Nalał do filiżanek świeżo zaparzonej kawy i usiadł naprzeciw Weroniki.
– Pojechałem do twojego mieszkania, i po kilkunastu minutach dobijania się prawie zrezygnowałem. Wtedy otworzyła drzwi pani z mieszkania naprzeciwko i…
– I powiedziała ci, gdzie jestem? – Weronika spojrzała na swojego rozmówcę i kiwnęła głową.
– Tak. – Paweł potwierdził, ponownie uśmiechając się do niej. – Zaprosiła mnie na herbatkę. Kiedy dowiedziała się, że twoje zwolnienie lekarskie skończyło się pięć dni temu, a ty nie pojawiłaś się w pracy, o wszystkim mi opowiedziała – położył dłoń na jej ręce i ze współczuciem spojrzał w jej przekrwione od alkoholu oczy. – Wypadek i śmierć twojego męża, musiały być dla ciebie strasznym przeżyciem, ale życie toczy się dalej Weroniko. Dobrze, że ta sąsiadka miała klucze do mieszkania po twojej babci, bo gdybym dzisiaj nie przyszedł, to być może skończyłoby się to dla ciebie źle.
– Kim ty jesteś?
Mężczyzna spuścił wzrok i wzruszył ramionami.
– Nikim. Dla ciebie nikim.
– A w firmie? Kim jesteś, bo chyba cię nie znam – położyła dłoń na jego ramieniu i zaczęła wpatrywać się w jego zawstydzoną twarz.
– Jestem gońcem. Pionkiem, który dla wielu z was nie istnieje.
– Gońcem… – powiedziała i zamyśliła się – to chyba przyniosłeś dzisiaj najważniejszą przesyłkę dla mnie.
– Ja…? – mężczyzna odważnie spojrzał w oczy Weroniki. – Jaką?
– Nadzieję.
Carlos Ruiz Zafón – życie z magią…
Właśnie skończyłam czytać kolejną książkę Carlosa Ruiza Zafón’a. Przez dwa dni nie potrafiłam oderwać się od niej.
Tym hiszpańskim autorem zainteresowałam się kilka lat temu, kiedy otrzymałam w prezencie gwiazdkowym jedną z jego książek. Ponieważ miałam za kilkanaście dni pójść do szpitala, postanowiłam zostawić sobie tę lekturę na długie dni pobytu w budynku służby zdrowia. Niestety książka wróciła ze mną do domu, ponieważ czytali ją inni pacjenci, a właściwie to przechodziła z rąk do rąk jak błyskawica. Nie przejmowałam się tym, ponieważ zaopatrzyłam się w dość pokaźną ilość literatury. Książkę przeczytałam dopiero po powrocie do domu w przeciągu ekspresowym, mimo jej pokaźnych rozmiarów.
Jestem szczęśliwą posiadaczką wszystkich książek tegoż autora, albo jak złośliwi uważają fanatyczką książek i chciałabym zachęcić do przeczytania chociaż jednej z nich gwarantując, że jak ktoś przeczyta jedną, to sięgnie po kolejne.
Co mnie urzekło w tej literaturze?
Tajemniczość – bohaterom prawie cały czas towarzyszy albo mgła, albo deszcz. Wczytując się w słowa, człowiek zaczyna zastanawiać się nad tym co obce i nieodkryte, zastanawiać nad tym, o czym dużo się myśli ale zdecydowanie mało mówi – nad życiem po życiu.
Pierwszą jest wydana w 1993 roku książka pt.
Książę mgły.
Rodzina Carverów (trójka dzieci, Max, Alicja, Irina, i ich rodzice) przeprowadza się w roku 1943 do małej osady rybackiej na wybrzeżu Atlantyku. Zamieszkuje w domu niegdyś należącym do rodziny Fleishmanów, których dziewięcioletni syn Jacob utonął w morzu. Od pierwszych dni dzieją się tutaj dziwne rzeczy; nocą w ogrodzie Max widzi posągi artystów cyrkowych. Dzieci poznają kilkunastoletniego Rolanda, od którego dowiadują się różnych ciekawostek o miasteczku i o zatopionym pod koniec pierwszej wojny statku. Poznają także dziadka Rolanda, latarnika Victora Kraya. To on opowie im o złym czarowniku, Księciu Mgły, który gotów jest spełnić każdą prośbę lub życzenie, ale w zamian żąda bardzo wiele. Coś, co dzieciom wydaje się jeszcze jedną miejscową legendą, szybko okazuje się zatrważającą prawdą.
Musiało upłynąć wiele lat, by Max zdołał wreszcie zapomnieć owe letnie dni, podczas których odkrył, niemal przypadkiem, istnienie magii.
Kolejny rok 1994 zaowocował książką pt.
Pałac Północy.
Kalkuta, 1932. Ben, wychowanek sierocińca St. Patrick, skończył już 16 lat – podobnie jak jego przyjaciele, będzie musiał opuścić dom dziecka i się usamodzielnić. W dniu pożegnalnej imprezy poznaje swoją rówieśniczkę Sheere i zabiera ją do Pałacu Północy na spotkanie tajnego stowarzyszenia, które założył wraz z przyjaciółmi. Gdy dziewczyna opowiada im tragiczną historię swojej rodziny, członkowie stowarzyszenia postanawiają jej pomóc w odnalezieniu legendarnego domu, który pojawia się w opowieści. Nie wiedzą, że właśnie natrafili na trop jednej z najpotworniejszych tajemnic Kalkuty. Płonący pociąg, dworzec widmo, ognista zjawa – to tylko niektóre elementy makabrycznej łamigłówki, którą przyjdzie im rozwiązać… Misja, która miała być niecodzienną przygodą, niebawem okazuje się śmiertelnie niebezpiecznym wyzwaniem.
Już rok później wena pisarska C.R.Zafón’a obdarzyła czytelników książką pt. Światła września.
Jest rok 1936, Simone Sauvelle po śmierci męża zostaje praktycznie bez środków do życia. Dzięki pomocy sąsiada udaje jej się dostać pracę jako ochmistrzyni normandzkiej rezydencji Lazarusa Janna, wynalazcy i właściciela fabryki zabawek. Pani Sauvelle wraz z dziećmi: 14-letnią Irene i młodszym Dorianem wyjeżdża do Normandii. Podczas pierwszej wizyty u gospodarza rodzina Sauvelle zostaje oprowadzona po części domu pełnego przedziwnych mechanicznych zabawek. Dowiaduje się również o dziwnej chorobie żony Lazarusa. Po pewnym czasie Irene zaprzyjaźnia się z Hannah, kucharką wynalazcy, dzięki której poznaje Ismaela. Kiedy Hannah zostaje odnaleziona martwa, Irene i Ismael postanawiają zgłębić tajemnicę jej śmierci. Aby tego dokonać, będą musieli rozwiązać szereg zagadek związanych z Lazarusem i jego żoną.
W roku 1999 wydana została Marina.
Barcelona, lata osiemdziesiąte XX wieku. Oscar Drai, zauroczony atmosferą podupadających secesyjnych pałacyków otaczających jego szkołę z internatem, śni swoje sny na jawie. Pewnego dnia spotyka Marinę, która od pierwszej chwili wydaje mu się nie mniej fascynujaca niż sekrety dawnej Barcelony. Śledząc zagadkową damę w czerni, odwiedzająca co miesiąc bezimienny nagrobek na cmentarzu dzielnicy Sarriá, Oscar i jego przyjaciółka poznają zapomnianą od lat historię rodem z Frankensteina i XIX-wiecznych thrillerów. Historię, której dramatyczny finał ma się dopiero rozegrać…
I wreszcie w roku 2001 wybuchła bomba pisarska, która zapoczątkowała serię największych dzieł tego pisarza czyli Cmentarzysko Zapomnianych Książek.
Cień wiatru, to właśnie książka, którą otrzymałam w prezencie gwiazdkowym od mojej córki, która znając moja miłość do książek nie mogła mi zrobić lepszego prezentu. Książka ta została bestsellerem wydanym w ponad 40 krajach i przetłumaczonym na 36 języków.
W letni świt 1945 roku dziesięcioletni Daniel Sempere zostaje zaprowadzony przez ojca, księgarza i antykwariusza, do niezwykłego miejsca w sercu starej Barcelony, które wtajemniczonym znane jest jako Cmentarz Zapomnianych Książek. Zgodnie ze zwyczajem Daniel ma wybrać, kierując się właściwie jedynie intuicją, książkę swego życia. Spośród setek tysięcy tomów wybiera nieznaną sobie powieść „Cień wiatru” niejakiego Juliana Caraxa.
Zauroczony powieścią i zafascynowany jej autorem Daniel usiłuje odnaleźć inne jego książki i odkryć tajemnicę pisarza, nie podejrzewając nawet, iż zaczyna się największa i najbardziej niebezpieczna przygoda jego życia, która da również początek niezwykłym opowieściom, wielkim namiętnościom, przeklętym i tragicznym miłościom rozgrywającym się w cudownej scenerii Barcelony gotyckiej i renesansowej, secesyjnej i powojennej.
Druga z serii to wydana w 2008 roku Gra Anioła, która bardzo szybko dogoniła swoją poprzedniczkę.
W mrocznej, niebezpiecznej i niespokojnej Barcelonie lat dwudziestych, młody pisarz, żyjący obsesyjną i niemożliwą miłością, otrzymuje od tajemniczego wydawcy ofertę napisania książki, jakiej jeszcze nie było, w zamian za fortunę i, być może coś więcej… Z niezwykłą precyzją powieściopisarską i w charakterystycznym dlań, oszałamiającym stylu, autor „Cienia wiatru” ponownie przenosi nas do Barcelony Cmentarzyska Zapomnianych Książek, by obdarować nas niezwykłą intrygą, romansem i tragedią poprzez labirynt tajemnic, gdzie czar książek, namiętności i przyjaźni splatają się w mistrzowskiej opowieści.
A Więzień nieba – książka wydana w roku 2011, to właśnie książka, którą skończyłam czytać, kilka godzin temu. Myślałam, że zakończy ona serię Cmentarzyska Zapomnianych Książek, ale jak sam autor zapowiada, „to dopiero początek„.
Rok 1957. Interesy rodzinnej księgarni Sempere i Synowie idą tak marnie jak nigdy dotąd. Daniel Sempere, bohater Cienia wiatru, wiedzie stateczny żywot jako mąż pięknej Bei i ojciec małego Juliana. Następny w kolejce do porzucenia stanu kawalerskiego jest przyjaciel Daniela, Fermín Romero de Torres, osobnik tyleż barwny, co zagadkowy: jego dawne losy wciąż pozostają owiane mgłą tajemnicy. Ni stąd, ni zowąd przeszłość Fermina puka do drzwi księgarni pod postacią pewnego odrażającego starucha. Daniel od dawna podejrzewał, że skoro przyjaciel nie chce mu opowiedzieć swej historii, to musi mieć ważny powód. Ale gdy Fermín wreszcie zdecyduje się wyjawić mroczne fakty, Daniel dowie się „rzeczy, o których Barcelona wolałaby zapomnieć”.
Jednak niepogrzebane upiory przeszłości nie dadzą się tak łatwo wymazać z pamięci. Daniel coraz lepiej rozumie, że będzie musiał się z nimi zmierzyć. I choć zakończenie powieści wydaje się ze wszech miar pomyślne, to Ruiz Zafón mówi nam wprost, że „prawdziwa Historia jeszcze się nie skończyła. Dopiero się zaczęła…
Myślę, że książki tego autora to coś, czego nie wolno przeoczyć w czytaniu. Wiem, że każdy czytelnik ma swój gust. jeden lubi kryminały, inny romanse, ale moim zdaniem kto sięgnie chociaż po jedną książkę Carlosa Ruiza Zafón’a, ten będzie czuł niedosyt i zdecyduje się na kolejne jego książki. Te książki, zwłaszcza ostatnie z serii Cmentarzyska…, zainteresują zarówno tych którzy mają lat 16 jak i lat 60.
* * *
Opisy książek pozwoliłam sobie skopiować ze strony na którą często wchodzę http://lubimyczytac.pl