walkazchorobą
W PIEKLE PANDEMII – Jolanta Kosowska
Jolanta Kosowska – urodziła się na Opolszczyźnie, całe życie związana jest z Wrocławiem, Opolem i Sobótką. Jest absolwentką wrocławskiej Akademii Medycznej i studiów podyplomowych w Akademii Wychowania Fizycznego. Z zawodu lekarka, specjalistka w trzech dziedzinach medycyny. Nieustannie szuka nowych wyzwań i swojego miejsca na ziemi. Od kilku lat mieszka i pracuje w Dreźnie. Jest związana z drezdeńską Polonią. Na co dzień przyjmuje pacjentów w poradni przyjaznej cudzoziemcom. Dzieli swój czas pomiędzy pracę zawodową, podróże i pisanie powieści. Debiutowała powieścią obyczajową „Niepamięć” (2012, Wydawnictwo Bukowy Las). Nakładem Wydawnictwa Novae Res ukazały się jej powieści „Déjà vu”, „Niemoralna gra”, „Nie ma nieba”, „W labiryncie obłędu”, „Drugie dno” „Wróć do Triory”, „Trzy razy miłość” oraz „Wielkie włoskie wakacje”. www.jolantakosowska.pl
W piekle pandemii to powieść obyczajowa z nutką dramatu, szczyptą romansu, psychologii i filozofii. To przejmująca, autentyczna opowieść o życiu w czasach niebezpiecznego wirusa.
PREMIERA KSIĄŻKI 7 SIERPNIA 2020
Zarówno w Bergamo, Dreźnie, Wenecji czy Wrocławiu, lub na Lawendowym Wzgórzu w Toskanii ludzie musieli i muszą znaleźć najlepszy sposób na przetrwanie tych trudnych czasów i poukładanie swojej rzeczywistości na nowo. Czy im się uda?
Kiedy Oliwia i Marcello wyjeżdżają na długo wyczekiwany urlop, nic nie zapowiada chaosu, w jakim już wkrótce pogrąży się cały świat. Zakochani wraz z kilkorgiem bliskich przyjaciół korzystają z uroków zimowej aury, spędzają dnie na zaśnieżonych górskich stokach, a wieczory z grzańcem przy kominku, tymczasem nad ojczyzną młodego lekarza powoli zbierają się ciemne chmury… Pewnego dnia włoskie media podają, że tajemniczy wirus z Wuhan pokonał granice kontynentów, a w szpitalu znalazł się „pacjent zero”. Od tej pory nic nie będzie już takie, jak przedtem… Oliwia zostaje w domu babci Marcello w pięknej, malowniczej i spokojnej Toskanii, a on, najpierw jako lekarz, a późnej również jako pacjent walczy z groźnym dla ludzkości wirusem. Czy Marcello uda się pokonać wirusa? Czy przyjaciele Oliwii, którzy staną do walki w groźną chorobą wyjdą z niej zwycięsko? Dlaczego Marcello postanowił „ukryć” swoją dziewczynę na odludziu, w domu sympatycznej starszej pani?
Kiedy otrzymałam propozycję przeczytania tej książki, to nie ukrywam, że poczułam pewnego rodzaju lęk. Pomyślałam: „czy ja jestem na nią gotowa?” Strach wywołany wirusem cały czas tkwi gdzieś głęboko w każdym z nas i chociaż są ludzie, którzy uważają, że ten Covid-19 nie istnieje, że ktoś specjalne napędza machinę strachu, żeby ludzie zaczęli myśleć innymi kategoriami niż dotychczas, to jednak wielu ludzi wciąż boi się.
Ta powieść z jednej strony jest czymś w rodzaju dokumentu, który długo będzie krążył wśród ludzi, bo pamięć o tej pandemii na dożywotnio pozostanie w wielu umysłach, ale jest również ciepłą opowieścią o solidarności, przyjaźni i nadziei.
Główni bohaterowie, to nie tylko Oliwia i Marcello, to również ich przyjaciele, zarówno lekarze walczący z wirusem w różnych częściach Europy, jak i ich rodziny, borykające się ze strachem, który nawet w obliczu wielkiej miłości wydaje się być większym niż ta miłość.
To powieść o walce, zarówno z ciałem zaatakowanym nieznaną chorobą, ale i z psychiką, która w obliczu zbyt wielu godzin morderczej pracy, w obliczu tęsknoty za powrotem normalności, i w obliczu strachu o siebie i najbliższych, może złamać nawet każdego.
Zapewne w najbliższym czasie ukaże się na rynku czytelniczym wiele książek o tej tematyce, ale nie wiem ile z nich ukaże tak bardzo emocjonalnie zakres tego czasu, który zatrzymał się w wielu miastach.
Znając pióro i książki tej autorki, mogłam się domyślać konstrukcji książki, i nie pomyliłam się. Autorka ma wyjątkowy talent w przekazywaniu opisów miejsc. Robi to wręcz malowniczo i nawet jak ktoś nie był w opisywanej miejscowości, to z łatwością będzie mógł przenieść się tam za pośrednictwem swojej i autorki wyobraźni. Mnie zachwyciły malownicze opisy Wenecji i Toskanii zarówno sprzed pandemii jak i w trakcie jej trwania.
Kiedy zaczęło się to „piekło pandemii” przyznam szczerze, że strach paraliżował mnie do tego stopnia, że ograniczałam się tylko do rozmów ze znajomymi mieszkającymi zarówno w Polsce jak i poza granicami. Starałam się nie oglądać tego, co pokazywano w telewizji. Wystarczyły mi puste ulice w Gdańsku, kiedy musiałam iść do pracy. I tak właściwie ogrom tej tragedii opisany w książce dotarł do mnie z pełną premedytacją, kiedy uzmysłowiłam sobie jak musiały wyglądać miejsca wcześniej tętniące życiem turystycznym.
Bardzo poruszył mnie fragment dotyczący początków pandemii we Włoszech, ukazany w dramatycznym opisie żony lekarza, który postanowił pojechać do Bergamo. Nie ukrywam, że łzy, które wszelkimi sposobami starałam się zatrzymać, wypływały z moich oczu tak niezdyscyplinowane, że trudno mi było nad nimi zapanować.
(…) Czasami mieliśmy wrażenie, że pół świata tutaj przyjechało, żeby zdeptać naszą Wenecję. Marudziliśmy na nią. I nagle stała się cicha, pusta, zadumana… Jakby się na nas obraziła. Czas nagle zwolnił, po paru dniach zatrzymał się. Nie ma turystów. Mieszkańcy otrzymali zakaz opuszczania domów. Od czasu do czasu słychać pojedyncze kroki dudniące po bruku, odbijające się echem od ścian budynków. (…) Po placu spacerowały dziesiątki gołębi. Wbiegłam w nie. Nagle miałam im za złe, że mogą korzystać z pierwszych promieni wiosennego słońca, a mnie nie wolno. (…)
W fabułę wplecione zostały maile od przyjaciół i pamiętnik pisany przez młodego Włocha w Internecie. Słowa pisane są jak rany, które sączą się powoli mentalnością strachu, żalu, nadziei i wszechobecnej pustki.
(…) W Bergamo ciszę raz po raz rozdzierają syreny karetek pogotowia. Ich wycie stało się ścieżką dźwiękową mojego życia. Przebija się przez moje myśli, budzi mnie w nocy, zaburza spokój. Do niedawno śpiewano na balkonach. Teraz nikt nie śpiewa. Bergamo pogrążyło się w żałobie. Ta żałoba z każdym dniem jest coraz głębsza, coraz bardziej koszmarna. (…)
Piękne jest jednak to, że w obliczu tak wielkiej tragedii, tak wielkiego dramatu ludzie potrafili (i potrafią) przekazać sobie namiastkę solidarnej obecności. Jak wielu ludzi musiało teraz dopiero pomyśleć o tym, jak wygląda ich życie, pełne pośpiechu, odosobnienia, pozbawione zwykłej empatycznej chęci bliskości.
(…) Wczoraj Pietro stanął ma balkonie i zagrał na trąbce „Ave Maria” Johannesa Sebastiana Bacha i Charlesa Gounoda. To było jak epitafium dla naszego miasta. (…) Głos trąbki szybował w górę, w kierunku wzgórza San Vigilio, opadała w dół, ku nowym dzielnicom. (…)
Autorka pięknie pokazała uczucia, które łączą ludzi i to nie tylko miłość dotycząca dwojga zakochanych w sobie młodych ludzi, ale również uczucie przyjaźni zarówno tej dotyczącej ludzi młodych jak i tej, którą można odnaleźć w osobach w starszym wieku.
Bohaterowie tej książki, to ludzie o bardzo różnych osobowościach, chociaż wszyscy wydają się być sobie bliscy. Nie ma tutaj typowych złych charakterów, dlatego może ludzie ci opisani w powieści wydają się kimś, kogo znamy.
Ta książka, jak i opisane w niej sytuacje, wzorowane na prawdziwych wydarzeniach związanych z pandemią koronawirusa z pewnością na długo zostaną w pamięci wielu ludzi. Dziś już wiemy jak czasami puste było życie wielu z nas, i jak dramat związany z niewidocznym wrogiem otworzył oczy na sprawy, które do tej pory były mało istotnie. Jak ważne są kontakty z drugim człowiekiem. Jak zabójcza może okazać się niemoc wobec nieznanego i samotność, i to nie tylko samotność ludzi starszych, ale nawet tych, którzy nagle w obliczu zagrożenia zarażeniem nie mogą się ze sobą kontaktować.
Polecam tę książkę każdemu, bez względu na wiek i płeć. To książka z tych, których fabuła na długo pozostanie w pamięci, i to książka z tych, której nie powinno zabraknąć w biblioteczce.
Dziękuję Autorce i wydawnictwu Novae Res za propozycję przeczytania tej niesamowitej książki. I cieszę się, że ktoś poruszył ten temat właśnie w tak spokojny a zarazem mocno emocjonalny sposób. Czytałam ją w formie ebooka dla recenzentów, ale wiem, że jako książka papierowa pozycja ta koniecznie musi znaleźć się na półkach z moimi książkami.
KRABOSZKI – Barbara Piórkowska
Barbara Piórkowska to gdańska poetka, pisarka, autorka między innymi powieści „Szklanka na pająki” i prozy „Utkanki”. W Gdańsku jest osobą dość dobrze znaną i bardzo lubianą, miałam okazję spotkać ją osobiście i przyznam, że dawno nie poznałam tak pozytywnej i ciepłej osoby. Jest współtwórczynią spektakli poetyckich i spacerów literackich po Gdańsku. Prowadziła warsztaty twórczego pisania mi.in. na ogólnopolskim festiwalu rozwojowym dla kobiet Progressteron. Jej teksty są tłumaczone na język angielski, niemiecki, rosyjski i litewski. Jest laureatką Nagrody Gdańskich Bibliotekarzy „Pro Libro Legendo” za rok 2010. Wielokrotna stypendystka Miasta Gdańska i Marszałka Województwa Pomorskiego.
Kraboszki to nostalgiczno-filozoficzna opowieść o bólu przetrwania, zmianach chorobowych i psychice, która mimo przeciwności losu stara się zachować dystans do tego co dzieje się z ciałem. To prywatna debata na temat relacji pacjentka-lekarze i odczłowieczenia w służbie zdrowia. Powieść oparta na rzeczywistych doświadczeniach, pozwala dostrzec emocjonalny aspekt zmagania się ze śmiertelną chorobą.
Kilka razy bolała ją głowa, potem upadła na ulicy. Tak zaczęła swoją podróż przez kolejne sale szpitalne, w której głównymi stacjami są „pobranie krwi” i „chemia”. Musi przyswoić reguły dotyczące życia w chorobie i jednocześnie znaleźć własną drogę do wyzdrowienia. Pomoc w utkaniu całkiem nowej nici życia przyjdzie z nieoczekiwanej strony.
PREMIERA KSIĄŻKI 23 MARCA 2020
W domach dziadom poświęcano, poza stołem, najładniejszy kąt. W nim cienie dusz zasypiały. Obecność zmarłych objawiała się w drewnianych maskach czy rzeźbionych figurach, które były upostaciowieniem duchów przodków. Maski nazywane kraboszkami ustawiano w izbie, na cmentarzu bądź w miejscu uroczystości. Dziś miejsce masek i figur zajmują fotografie, często umieszczane na płycie grobu zmarłego… Więcej na ten temat można przeczytać między innymi na blogu morizon.pl
W tym ciężkim emocjonalnie i fizycznie okresie, autorka próbuje zachować odrobinę dobrych myśli i wiary w pozytywną przyszłość. Do wielu spraw podchodzi humorystycznie, chociaż lepszym określeniem będzie – ironicznie.
(…) Baniak stoi przy łóżku przez najbliższe dni. Towarzyszy mi jak wierny kochanek. Żaden mężczyzna w moim życiu nie stał przy mnie tak wytrwale, jak ten pojemnik na siki plastikowy tutaj. Żaden nie strzegł mnie niczym ten przyżółkły rycerzyk pęcherza. (…)
Czasami z ograniczoną powagą stara się pokazać życie balansujące na granicy źle-lepiej-dobrze przedstawiając smutne realia pobytów szpitalnych, od ludzkich zachowań po strefę kulinarno-miejscowo-zdrowotną zarówno przed jak i po zabiegu oraz przed i po chemioterapii.
Metaforycznie i nostalgicznie ukazany świat wzrusza, a czasami zionie grozą, czy mocno specyficznym smutkiem.
Fikcja pisana myślami i szalejącym ze strachem i bólu umysłem przeplata się z szarą, czasami bezwzględną i lekceważącą wszelkie reguły, prozą życia. Czy trudno jest funkcjonować w takiej poplątanej rzeczywistości?
(…) Nie do końca też właściwie wiem, czy to, co się odbyło z tym całym zdrowieniem, wydarzyło się tylko w mojej głowie, czy jednak w którymś z istniejących naprawdę takich miejsc. Na wszelki wypadek o tym tutaj piszę, w mojej głowie odbywają się na co dzień takie rzeczy i tak jest pełna światów oraz przestrzeni nie z tego świata, że ciężko mi się już dziwić. (…)
Ta książka to refleksyjny reportaż o życiu i egzystencji w nim, zarówno w tym realnym jak i w tym wyimaginowanym, w którym „zdarzyła się” choroba. To bolesny przewodnik po szpitalu i odrealnionym świecie magii, wierzeń ludowych i wyobraźni, które lubią czasami płatać figle.
Czytając tę książkę na zmianę płakałam i śmiałam się w głos. Tak, można się śmiać nawet w obliczu groźnej choroby zabierającej nie tylko tkanki tłuszczowe z organizmu, ale często nawet to zwyczajne człowieczeństwo. Podziwiam Autorkę, że wspominając te jakże okrutne dla niej chwile, potrafiła żartować. Z siebie, z innych, z choroby, z zaglądającej i zbyt ciekawskiej Śmierci.
(…) Najpierw w kolejce do lekarza, potem czekanie na zupę z tablicy Mendelejewa, potem gabinet zabiegowy – szopka z wkłuwaniem, potem godziny skapywania. Moje żyły dalej nie chcą być męczone – pielęgniarkom trudno znaleźć dobre miejsce. (…)
I chociaż ciało i dusza bolą, to Śmierć przychodzi w brązowych rajtuzach. I chociaż samotność i strach są częstymi gośćmi, to za kaloryferem czy w łazience postanowiła rozgościć się Kikimora.
(…) Zmora przychodzi w nocy, siada na mnie, mości się swoim chudym dupskiem. Wysoka, niezbyt ładna, nic nie mówi, niczego nie chce, mocnym uściskiem odcina mi oddech, dłubie pazurem w płucach, podczas gdy ja duszę się pod spodem jak zrazy w sosie. (…)
Poznajemy w tej książce Rodzanice, i inne słowiańskie duchy czy bóstwa. Poznajemy również prawdziwe oblicze Strachu i Walki o Życie.
To nie jest książka lekka, łatwa i przyjemna. Mogę śmiało powiedzieć, że jest to książka dla Wybranych. Poetycki styl jakim pisze autorka, dla wielu może być nudny, ale wiele osób uzna go za piękny i wzniosły w przekazie codzienności.
Polecam tę książkę wyrafinowanym czytelnikom, którzy kochają poezję, nie boją się płaczącego humoru i potrafią docenić szczerość w słowach i przekazie treści.
Dziękuję wydawnictwu MARPRESS za propozycję przeczytania tej niesamowitej książki. Dziękuję Autorce, że podzieliła się z nami swoimi przemyśleniami.
Basiu, trzymaj się, wygoń tę Kikimorę i te Rozanice, które prują makatki życia. Cieszę się, że przetrwałaś, bo wszyscy, którzy Cię znają mocno trzymali kciuki. I nadal trzymamy.