przemoc w rodzinie
JEDENASTE NIE DOTYKAJ. MOJA HISTORIA PRZEMOCY – Laura Priestess
Autorka Laura Priestess – chce być anonimowa, dlatego książkę napisała pod pseudonimem. No cóż, musimy to uszanować.
Jedenaste NIE DOTYKAJ. Moja historia przemocy to książka dość nietypowa. Napisana trochę jak pamiętnik, trochę jak sprawozdanie, trochę jak… sama nie wiem.
PREMIERA KSIĄŻKI 12 PAŹDZIERNIKA 2020
Autorka zmaga się z nietypową traumą z dzieciństwa. Oskarża swojego ojca o molestowanie i gwałt, ponieważ podczas klapsów jakie jej zadawał ona… przeżywała orgazm. Ojciec był osobą dość zaborczą i władczą, na oczach dzieci często wpadał w złość wyładowując ją na żonie i dzieciach, i taki obraz dzieciństwa pozostał w oczach autorki. Wini go ona za to, że poprzez bicie, poprzez dawanie jej klapsów doprowadził do tego, że czuje się gorsza, bo… od najmłodszych lat „musiała” się masturbować i ma w dorosłym życiu masochistyczne podejście do seksu.
(…) Konsekwentnie stosuje codzienny terror, nie spada poziom jego agresji. (…) Często grozi dzieciom słowami: „Ostrzegam cię. Znienawidzisz mnie, ostrzegam cię”. Ma iście szatański ton głosu, widać, że jego samokontrola się chwieje. (…)
(…) Zwolennicy pedagogiki strachu dopuszczają się nieuczciwej nadinterpretacji Biblii, by uzasadnić przemoc wobec najsłabszych. Wykorzystują zdania o karceniu dla umotywowania, że dzieci można bić, a nawet należy to robić, aby wyprowadzić je „na ludzi”. (…)
Moim zdaniem, chociaż problem o jakim pisze jest poważny i bardzo ważny, to został przez autorkę opisany w książce tak jakby czytelnicy nie potrafili czytać ze zrozumieniem. Temat klapsów został nie tyle poruszony, co dokładnie opisany zbyt wiele razy w dodatku przedstawiony nie jako samo bicie tylko gwałt. Nie wiem, czy autorka nie pamiętała tego, co napisała wcześniej, czy chciała, aby wpłynęło to na większą liczbę stron w książce, czy… uznała, że dopiero jak wiele razy napisze to samo, to dopiero dotrze to do czytelnika.
W swojej książce powołuje się na wiele publikacji książkowych i internetowych, którym tematem są spanking (klapsy będące powszechną formą kary cielesnej polegającej na uderzaniu, zazwyczaj otwartą ręką, w pośladki innej osoby, aby wywołać ból fizyczny), fetyszyzm, molestowanie czy bicie dzieci.
Ciekawym zabiegiem literacki, jeżeli mogę tak o tym powiedzieć, jest wplecenie w treści wpisów z bloga prowadzonego przez autorkę przed napisaniem książki. Muszę przyznać, że te fragmenty napisane tak po prostu, od serca najbardziej mnie poruszyły o bardziej pobudziły empatię.
Z całym jednak szacunkiem do autorki i z jeszcze większym szacunkiem do tematu (problemu) jaki opisała, to nie może człowiek nastawiać się na to, że w każdym dziecku klaps wywoła erotyczne następstwa i dziecko będzie masturbacją zamieniało ból w przyjemność cielesną. Czasami działa to pobudzająco dla umysłu, dziecko bojąc się „klapsa” wcześniej zastanowi się nad tym co robi. Nie kwestionuję tego, że są dzieci odbierające „klaps” inaczej niż kara cielesna za przewinienie, lub odebranie wyładowywanej agresji drugiej osoby.
Nie jestem zwolenniczką bicia i kar cielesnych, ale nie ukrywam, że czasami moja cierpliwość spadła drastycznie i spowodowała kryzys. I wówczas któreś z moich dzieci dostało „klapsa”, dziś rzadko to wspominają, ale również dziś jako osoby dorosłe twierdzą, że w pełni na to zasłużyli. Bo granice cierpliwości u rodzica nie są z gumy.
Odbieranie klapsa jako czynnika erogennego u dziecka, to moim zdaniem poważna choroba psychiki, którą powinno się leczyć w jak najmłodszym stadium. Dla osoby dorosłej może to być zabawne i podniecające, ale u dziecka??? Jak można spokojnie mówić o orgazmie wywołanym bólem fizycznym, kiedy ma się zaledwie kilka lat??? Zgadzam się, że pupa jest miejscem wstydliwym i nie należy nadużywać pokazywania jej nagości, ani dotykania jej, ale wmawiać, że ta część ciała jest wyjątkowo erogennym miejscem u dziecka!!!, to chyba jednak lekka przesada.
Co innego tyczy się gwałtu czy molestowania, które powodują traumę na całe życie, ale im szybciej zacznie się to leczyć, tym szybciej zacznie się normalnie żyć, a całe życie użalanie się nad sobą czy nad swoim ciałem to poważna choroba psychiki, której koniecznie trzeba stawić czoło. Dziwi mnie takie podejście do własnego ciała „zbrukanego” i „martwego”, zwłaszcza po tym jak autorka opisuje zachwyt nad sobą, swoim wyglądem i atrakcyjnością. Czyli ma świadomość swojego piękna zewnętrznego a na siłę stara się zagłębić w rzekomej brzydocie wnętrza. Niska samoocena, czy to poczucie wyjątkowej niższości walczą tutaj z świadomością bycia atrakcyjną.
(…) Jestem bardzo ładna i lubię przeglądać się w lustrze. Kiedy nie patrzę, zapominam na chwilę o tym, że moje ciało jest przeżarte pleśnią. Po wielu nieszczęśliwych miłościach, niemogących się spełnić, bo nikt normalny nie chciałby być z dziewczyną, która czuje się martwa, zdarzyło się coś niezwykłego. (…) Teraz czuję się piękna, podrywają mnie mężczyźni na ulicy, a ja już nie mam ochoty zamykać się przed światem. (…)
Podczas czytania tej książki cały czas zastanawiałam się, czy ból i kary cielesne mające miejsce w dzieciństwie mogą być przyczyną erotomanii dorosłego człowieka, bo z opisów w dalszej części książki wynika, że autorka jest perwersyjną erotomanką, która nie potrafi normalnie współżyć, normalnie kochać, ani też uszanować kogoś, kto pokochał ją i otoczył opieką mimo tego, jaką jest osobą.
(…) Mam tylko jedno pocieszenie: nadzieję, że kiedyś jakiś mężczyzna mnie pokocha, zobaczy we mnie kobietę, a nie szmatę do klepania po tyłku. Że zobaczę moje odbicie w jego oczach i odzyskam utraconą kobiecą godność. (…)
Przyznam szczerze, że z trudem doczytałam książkę do końca i nie wiem, czy powinnam ją polecać do czytania. Wiem, że są osoby, które całe życie walczą z traumą dzieciństwa, gdzie były molestowane, bite czy gwałcone przez osoby bliskie, ale mnie sposób w jaki autorka starała się przekonać o swojej niedoli nie przekonuje do litości nad jej zbrukanym życiem. Współczuję jej, ale uważam, że pielęgnowanie tego swojego żalu i zmuszanie całego świata do tego, aby potępił czyny jej ojca a ją cały czas głaskał, bo przeżyła w dzieciństwie coś strasznego nie jest dobrym rozwiązaniem w życiu skrzywdzonej osoby.
(…) Jak mam mu powiedzieć, że jestem popieprzoną masochistką, że kręci mnie uległość wobec mężczyzn, klepanie po tyłku i poniżanie? Jak mam mu powiedzieć, iż już samo słowo „klaps” mnie podnieca, a dochodzę do spełnienia tylko wtedy, gdy do moich myśli dopuszczam masochistyczne, brudne fantazje? On tego nigdy nie zrozumie. Nie uwierzy, skąd to się wzięło, dlaczego jestem taka. (…)
No cóż, ta książka miała być ważnym głosem w sporze dotyczącym bicia dzieci i ważnym dokumentem potwierdzającym jak wielka krzywdę można zrobić dziecku zwykłym klapsem, a okazała się czymś w rodzaju użalania się nad sobą i swoim życiem. Popieram, że klapsy są dla dorosłych, ale nie róbmy z pośladków ołtarza rozkoszy.
Może mało psychologicznie podeszłam do tego co napisała autorka chcąc wyrzucić z siebie dręczące ją od lat zmory, ale udowodniła również, że jej trauma to tylko coś w rodzaju zemsty na własnym ciele.
Jeżeli ktoś lubi książki psychologiczne, to proszę bardzo. Ilu czytelników tyle opinii, więc nie mówię, że książka jest zła, bo ktoś inny może odbierze ją w zupełnie inny sposób. Mnie nie zachwyciła w swoim przekazie, a należę do bardzo empatycznych osób.
MAM NA IMIĘ ANIA – Anita Scharmach
Anita Scharmach pojawiła się na rynku książkowym kilka lat temu i od razu podbiła serca wielu czytelniczek. Jest mieszkanką Gdyni, mamą trójki dzieci i właścicielką dwóch ślicznych kotków. Z całą pewnością jest osobą dość uczuciową i empatyczną, co odzwierciedla się w jej książkach. Jako pisarka zadebiutowała w roku 2016 książką „Mogę wszystko”, która została bardzo ciepło przyjęta przez czytelniczki. Na dzień dzisiejszy może się pochwalić kilkoma dobrymi książkami, a każda z tych książek wzrusza, bawi i zmusza do refleksji.
Mam na imię Ania to dramat psychologiczny.
PREMIERA KSIĄŻKI 11 MAJA 2020
Anna jest młodą, zawsze uśmiechniętą, piękną kobietą, odnosi niemałe sukcesy jako dziennikarka, ma przystojnego, uroczego i bardzo czułego męża, pracującego na stanowisku sędziego i wszystkim wydaje się, że do szczęścia jej już nie brakuje niczego. Ale nikt nie wie co dzieje się za zamkniętymi drzwiami mieszkania, za którymi przystojny pan sędzia zamienia się w potwora. Pewnego dnia Anna otrzymuje zlecenie od swojego redaktora naczelnego na napisanie artykułu, a może nawet zrobienia serii reportaży o ludziach zgłaszających się do ośrodka leczenia uzależnień. Wyjazd ten wywraca życie Ani do góry nogami, będąc w ośrodku incognito nie ma odwagi przyznać się, że również jest kobietą uzależnioną… od męża tyrana. Czy w obliczu wielkich tragedii innych ludzi Anna znajdzie w sobie tyle siły aby przyznać się, że jest kobietą maltretowaną? Czy potrafi jeszcze zaufać innemu mężczyźnie nie bojąc się, że on, tak jak jej mąż po jakimś czasie zmieni się? Czy można znaleźć przyjaźń wśród „wyrzutków” społeczeństwa?
Przyznam szczerze, że do książek tej autorki podchodzę zawsze bardzo rozważnie i nie zaraz na początku drogi danej książki, czekam aż ucichnie wielkie BUM po premierze, bo… po prostu wiem, że i tak czeka mnie wielkie wyzwanie emocjonalne.
Ktoś, kto nie miał jeszcze do czynienia z książkami tej pisarki, widząc okładkę jej najnowszej książki może się spodziewać lekkiego romansu, czy spokojnej powieści obyczajowej, oczywiście z romansem w roli głównej. I niestety w tej kwestii bardzo się zawiedzie, (chociaż romans jest) ale jak już weźmie tę książkę do ręki, to nie oderwie się od niej aż nie skończy.
Jeśli chodzi o mnie to przedarła mnie ta powieść na milion emocjonalnych kawałków. Nie pamiętam już kiedy tyle płakałam czytając jakąś lekturę. Nawet teraz, pisząc tę swoją opinię mam łzy w oczach, bo cały czas gdzieś w podświadomości brzmią mi słowa przeczytane zaledwie kilka godzin temu.
Autorka wzrusza, ale w przerywnikach, żeby człowiek całkiem nie dostał spazmów, delikatnie wtrąca jakieś humorystyczne przerywniki i za to jej jestem wdzięczna, bo nie wyobrażam sobie przeryczeć całej książki.
To trudna lektura pod względem uczuciowym, niby wiemy ile ludzkich dramatów jest na świecie, ale dopiero gdy gdzieś je zobaczymy, gdzieś o nich przeczytamy zdajemy sobie sprawę z tego jak bardzo są bolesne i to często nie tylko dla ofiary. Czy zastanawiamy się co ukształtowało danego człowieka patrząc na jego marginalną pozycję społeczną? Mówimy – ona jest dziwką, mówimy – ten alkoholik, odwracamy głowę na widok bezdomnego, ale nigdy nie wnikamy w to, jak oni znaleźli się na tym marginesie.
Myślę, że autorka wykazała się niebywałą odwagą, aby pokazać każdą z tych osób występujących w książce nie jako margines społeczny, ale jako CZŁOWIEKA, który też ma uczucia, marzenia, wyrzuty sumienia, i wystarczy tylko aby podać mu pomocną dłoń, którą on ZECHCE przyjąć.
W tej książce mamy kryształowy i bardzo toksyczny związek, który świeci swoim blaskiem w otoczeniu ludzi, a gdy zgaśnie światło publiczności zamienia się w trującą, niszczącą toksynę. W jak wielu domach jest tak, że idealne małżeństwo okazuje się dla jednej osoby koszmarem, więzieniem, uzależnieniem zarówno finansowym jak i psychicznym. Nie możemy zrozumieć syndromu sztokholmskiego, który polega na odczuwaniu sympatii solidarności z osobą, która jest źródłem cierpienia. U głównej bohaterki osiągnął on taki stopień, że zaczynała współpracować ze swoim prześladowcą pomagając mu wręcz uniknąć kary za to co jej robi, wprost tłumaczyła jego zachowanie stresem wywołanym w pracy. No… gdzieś przecież musiał odreagować.
(…) Jeździł mercedesem klasy S. Według sąsiadów był uczciwym, zakochanym we mnie, zawsze żartującym mężczyzną. Według nich miałam szczęście, że jestem jego żoną. Żoną gościa na poziomie, szanowanego i wzbudzającego zainteresowanie wśród innych. Dla mnie niegdyś był ideałem, dzisiaj wrogiem, którego bardzo się bałam. (…)
Niestety często skutkami ubocznymi takich związków są nie tylko rany czy siniaki widoczne gołym okiem, ale głęboko zakorzenione rany w psychice, które bywają hamulcem przed nowym związkiem, przed odważnym przeciwstawieniem się, przed otwarciem się na drugiego człowieka. Potrafią być koszmarami sennymi, które śnią się latami i nie można ich wypędzić z głowy. Strach jest świetnym budowniczym jeśli chodzi o niszczycielską siłę. Koszmary, które na długo pozostają w pamięci potrafią doprowadzić człowieka do obłędu. Nic już potem tak nie boli jak złe wspomnienia, których nie można wyprzeć z pamięci.
(…) – Już dobrze córciu, to był tylko sen! – Siedziałam spocona, mokra jak przysłowiowy szczur, jakbym wyszła spod prysznica. Niestety również posikana. Spodnie, prześcieradło – wszystko mokre. To niewiarygodne, jak bardzo bałam się człowieka, któremu przed bogiem przyrzekałam miłość, wierność aż do śmierci. (…)
Pozytywną stroną fabuły tej powieści jest między innymi, pięknie przedstawiona przyjaźń, o jakiej wiele osób marzy. Nie jest łatwo znaleźć kogoś, komu się ufa od pierwszej chwili poznania, kogoś przy kim bez względu na okoliczności czuje się szczęście. Prawdziwa przyjaźń nie zwraca uwagi na środowisko z jakiego wywodzi się ta druga osoba, nie zwraca uwagi na wiek, ani na wykształcenie. Ona po prostu się zdarza.
(…) Zdałam sobie sprawę, że zyskałam coś znacznie większego niż „nowe” życie. Razem z szansą na odmianę w pakiecie otrzymałam najpiękniejszy dar samotnego człowieka. Otrzymałam przyjaźń. Taką najszczerszą, najprawdziwszą (…)
Nie jest łatwo otworzyć się na nowy związek, kiedy się cały czas myśli o tym, że został gdzieś w podświadomości. Głównej bohaterce też nie było łatwo uwierzyć w miłość, która mogła być jej bezpieczną przystanią. Czy pokonała demony przeszłości i uwierzyła w miłość? Tego nie zdradzę, ale kto jest ciekawy to niech szybciutko sięgnie po tę książkę.
POLECAM ją całym sercem i nie będę sugerowała, czy powinny ją przeczytać kobiety, czy mężczyźni. Czy będzie ona ciekawym kąskiem dla osób młodych czy tych już doświadczonych życiowo, bo to jest książka, którą polecam WSZYSTKIM. Zanim jednak po nią ktoś sięgnie, to radzę zaopatrzyć się w chusteczki, bo bez nich ani rusz. Myślę, że niektóre wątki wzruszą nawet panów.
To trudna, ale bardzo ciepła powieść o traumach dzieciństwa, o toksycznej miłości, o ukrywanych bólach, ale również o pięknych przyjaźniach, o pomocy jaką ludzie potrafią się dzielić, o odwadze i determinacji. Bo żeby wyjść z jakiegokolwiek nałogu, trzeba być naprawdę bardzo odważnym. To książka na jeden weekend, a jak było w moim przypadku na jeden dzień. Ale z całą pewnością fabuła tej powieści wielu czytelnikom/czytelniczkom na długo pozostanie w pamięci.
Nie wiem czy dziękować autorce za tę powieść, za to, że oderwała mnie od rzeczywistości na kilkanaście godzin, czy mieć do niej pretensje o to, że przez nią i przez jej książkę, nie mogłam w nocy spać.
A zakończenie… No tu już nie zdradzę, ale powiedzieć że mnie zszokowało, zbulwersowało, zaskoczyło, to niewiele z tym co czułam po zamknięciu książki po ostatniej przeczytanej stronie.
POLECAM GORĄCO!!!