literatura polska
CIEMNO, PRAWIE NOC – Joanna Bator
Joanna Bator pochodzi z Wałbrzycha. Urodziła się w 1968 roku. Jest pisarką, publicystką i felietonistką „Gazety Wyborczej”, jurorką międzynarodowej Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego oraz laureatką Nagrody Literackiej NIKE, którą zdobyła w 2013 roku właśnie za powieść Ciemno, prawie noc. Swoje teksty publikowała między innymi w „Twórczości”, „Czasie Kultury”, „Tygodniku Powszechnym”, „Bluszczu” czy „Kulturze i Społeczeństwie”. Jest autorką prac naukowych, esejów, powieści i opowiadań. Studiowała kulturoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim, a także ukończyła Szkołę Nauk Społecznych znajdującą się w Warszawie przy Polskiej Akademii Nauk.
Wydawnictwo WAB rok 2013
stron 525
Ciemno prawie noc, to dość specyficzna powieść kryminalna, w której czytelnik znajdzie wątki zarówno obyczajowe, jak i psychologiczne a także te z granicy zdarzeń paranormalnych.
Alicja jest dziennikarką. Kiedy w mieście Wałbrzychu, w którym się urodziła i wychowała dochodzi o tajemniczych zniknięć trójki dzieci, kobieta postanawia odwiedzić miasto i napisać o tym artykuł; być może liczy również na rozwiązanie zagadki. Zatrzymuje się w swoim rodzinnym domu, w którym od lat nikt nie mieszka. Stary dom jest jednak pod opieką sąsiada – przyjaciela jej zmarłego ojca. Dom budzi w niej bolesne wspomnienia z lat dzieciństwa, kryje w sobie nieodkryte tajemnice tak samo jak i Zamek Książ widoczny z okien rodzinnego domu Alicji. W swoim rodzinnym mieście spotyka ludzi, którzy kiedyś pojawili się w jej życiu i z ich pomocą próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczych uprowadzeń dzieci. Czy jej się uda i co odkryją jeszcze przed nią opowieści ludzi, tego nie zdradzę, bo każdy kogo ciekawi fabuła sam zerknie do tej książki.
Książka musiała wywrzeć mocne wrażeni na osobach, które zadecydowały, że to właśnie TA powieść powinna otrzymać Nagrodę NIKE. Przyznam szczerze, że na mnie ta powieść nie zrobiła tak wielkiego wrażenia. Owszem fabuła dość ciekawa, sporo tajemniczych wątków przykuwających uwagę, ale czegoś mi w tym wszystkim brakowało. Jak dla mnie zbyt chaotyczna treść. Początek powieści nawet mnie lekko nudził, ale ponieważ nie mam w zwyczaju odkładać książki, kiedy mnie nie zainteresuje przez pierwszych kilkadziesiąt stron, dzielnie brnęłam dalej. W pewnym momencie zorientowałam się, że czytam z wielkim zaangażowaniem i trudno mi jest oderwać się od kolejnych kartek. Przyznam, że mniej więcej od połowy książki już nie potrafiłam się oderwać. Główna bohaterka trochę mnie irytowała, tak samo jak inni ludzie przedstawieni przez autorkę i w pewnej chwili odniosłam wrażenie, jakby autorka zaszufladkowała wszystkich mieszkańców Wałbrzycha i okolic do kategorii głupi, niewykształceni, prostaccy i ordynarni. Raziło mnie to, ale jeszcze bardziej raził mnie dość wulgarny język, który dość często występował w dialogach powieści. Zdaję sobie sprawę z tego, że naszej mowie potocznej można wiele zarzucić, ale nie po to promuje się polską literaturę, żeby promować również język chamstwa i patologii.
Oprócz tych dość często używanych słów z tak zwanej „łaciny podwórkowej” dyskomfort w czytaniu dały mi dziwnie opisywane zdania, jakich słuchała główna bohaterka przypadkowo podsłuchując czyjeś rozmowy. Zapewne autorka miała w tym jakiś ukryty cel, ale ja go nie potrafiłam odnaleźć i czytając zdanie typu: „mękamamękastrasznakrewsieleje” napisane w takiej ciągłości, dosłownie wpadałam w irytację. Do tego dość specyficznie zakańczane zdania przyimkiem „z”, „na”, „u”, „w” albo spójnikiem „i”, „a”, po których następowało jakby urwanie, było sporym dyskomfortem w odbieraniu treści. Nie należę do osób, które pisownię polską mają w przysłowiowym „małym palcu” i wiele osób zarzuca mi błędy gramatyczne, stylistyczne i interpunkcyjne, ale nie oznacza to, że musi mi się podobać ewenement polskiej pisowni.
Zupełnie niepotrzebnymi wstawkami były dość długie dialogi z forum internetowych, niczego nie wnoszące do fabuły, która jak już na wstępie wspomniałam, była dość chaotyczna. Wątek kryminalny to była tylko maleńka cząstka całości, większą częścią były opowieści różnych ludzi związanych nie tyle bezpośrednio z główną bohaterką, co z tajemnicami Wałbrzycha jako miasta i przeszłością Zamku Książ oraz jego ostatniej mieszkanki i zaginionych pereł księżnej Daisy.
Nie będę pisała, że książka jest zła, bo nie jest, ale… żebym gorąco do jej przeczytania zachęcała to raczej nie. Wiem, że są osoby, które uwielbiają takie powieści zawierające trochę sensacji, trochę thrillera, trochę horroru, i tym osobom polecam tę książkę. Mnie niestety nie zachwyciła i mam nadzieję, że jak kiedyś wpadnie w moje ręce inna książka tej autorki, to będę bardziej zadowolona.
BALLADA O CIOTCE MATYLDZIE – Magdalena Witkiewicz
O Magdalenie Witkiewicz pisałam już kilkakrotnie dlatego nie będę się powtarzała. Jest to jedna z moich ulubionych autorek ale zdecydowanie wolę jej książki napisane w wersji humorystycznej niż poważnej. Każdego, kto jeszcze nie miał okazji poznać tej autorki, zapraszam do moich wcześniejszych wpisów.
Wydawnictwo Nasza Księgarnia rok 2013
stron 294
Ballada o ciotce Matyldzie to współczesna powieść obyczajowa, z dużą dawką humoru, chociaż poruszająca bardzo trudne i bolesne tematy.
Joanka oprócz męża i dość wiekowej już ciotki nie ma nikogo. Męża to tak właściwie ma i nie ma, bo ten więcej przebywa na drugim końcu świata badając jakieś skały. Los bywa złośliwy i gdy na świat przychodzi córeczka Joanki, jej ciotka Matylda odchodzi z tego świata. Odchodzi, ale nie zostawia młodej kobiety samej; w „spadku” pozostawia jej udziały w sklepie (sex shop) prowadzonym przez dwóch sympatycznych osiłków i przyjaźń tychże panów. Życie lubi zaskakiwać, Joankę również zaskoczyło, ale czym i jak wybrnęła z wszystkich trudności życiowych nie zdradzę, o tym trzeba przeczytać samemu.
Ta książka trochę przeleżała u mnie na półce, ale znając pióro autorki właśnie teraz sięgnęłam po nią, ponieważ bardzo potrzebna mi była dobra energia, którą Magdalena Witkiewicz potrafi przekazać. To prawdziwe antidotum na stres i chandrę. Mimo dość poważnych problemów przedstawionych w fabule, czytelnik odbiera informacje o nich z wyjątkowym spokojem. Autorka nie po raz pierwszy udowadnia, że każdy problem jest takich rozmiarów, jakie sami mu nakreślimy. I chociaż nierzadko się zdarza, że coś wydaje nam się bardzo trudne do zaakceptowania, to przeważnie zawsze można temu w taki lub inny sposób zaradzić, tylko trzeba tego bardzo chcieć.
Fabuła tej powieści jest przeplatana listami, które Joanna kiedyś, to znaczy po śmierci rodziców pisywała do ciotki, daje to obraz przeszłości i wspomnień o nieżyjącej już ciotce Matyldzie.
Nie mogę powiedzieć, że ta książka to typowa bomba humoru, ale z pewnością mogę zakwalifikować ją do bomby pozytywnej energii. Lekkie pióro, jakim pisze autorka powoduje, że czyta się szybko i nie zwraca uwagi na mijające na czytaniu godziny.
Polecam tę książkę osobom, którym potrzebna jest duża dawka humoru i ciepła, pozytywnej energii oraz chwil, które można spędzić w towarzystwie sympatycznych i empatycznych ludzi. Polecam tę książkę osobom, które mają jakieś problemy życiowe, bo dzięki tej lekturze być może inaczej spojrzą na dotykające ich kłopoty i niedogodności życiowe. Polecam tę lekturę wszystkim, którzy mają ochotę na chwileczkę odprężenia, bo jest to powieść z pewnością lekka (ponieważ czyta się ją lekko), łatwa (ponieważ wyjątkowo życiowa) i przyjemna ( ponieważ działa odprężająco).
Kto nie zna jeszcze książek tej autorki to polecam również:
ALTOWIOLISTA – Jan Antoni Homa
Jan Antoni Homa jest muzykiem. Absolwentem Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie. To uzdolniony solista, oraz kameralista i symfonik. Drugi koncertmistrz Filharmonii Brabanckiej. Od kilku lat próbuje swych sił w słowie pisanym. Dotychczasowy efekt to o ile się nie mylę trzy powieści: „Altowiolista” (2009), „Kręgi albo kolejność zdarzeń” (2010) i „Ostatni koncert”. Jego blog „oto I owo” otrzymał Nagrodę Jury w konkursie na Literacki Blog Roku 2011.
Wydawnictwo SOL rok 2009
stron 365
Altowiolista to współczesna powieść sensacyjna, której wątki historyczne sięgają roku 1939 i okresu drugiej wojny światowej.
Bartosz Czarnoleski jest muzykiem, a ściślej pisząc – altowiolistą. Podczas jednego z wieczornych spacerów z psem, zostaje przypadkowym świadkiem napaści na człowieka, którym okazuje się światowej sławy dyrygent Damian Rucacelli. Podczas szamotaniny na moście z dwoma czarnymi typami, dyrygent wrzuca do wody jakiś przedmiot. Ku zaskoczeniu Bartosza jego pies odbiera to jak komendę „aport” i natychmiast rzuca się do wody, oczywiście wyławiając ten przedmiot, a następnie przekazując go swojemu panu niewidocznemu dla pozostałych i znika w dość sprytny sposób pozbawiając goniących go mężczyzn przyjemności dogonienia go. Jak się później okazuje, wrzuconym do wody przedmiotem jest dyrygencka batuta, która w tajemniczy sposób związana jest z zagadką z przeszłości, jaka ukryta jest w murach filharmonii. Oczywiście Bartosz próbuje rozwiązać ową zagadkę, wtajemniczając we wszystko pewnego antykwariusza, czyli właściciela domu, w którym muzyk razem ze swoim psem wynajmuje pokój.
Nic więcej nie zdradzę, ale dodam, że na kartach książki kryje się wiele tajemnic i ciekawych, sensacyjnych wątków.
Powieść napisana jest dość specyficznie; wątki sensacyjne – kryminalne, przeplatane są wiedzą czysto muzyczną. Obawiam się, że dla kogoś, kogo nie interesuje muzyka poważna, mogą te fragmenty wydać się mało zrozumiałe, może nawet nudne. Mnie jednak to nie dotyczy, ponieważ trochę na temat muzyki klasycznej wiem. Może nie jestem w pełni tego słowa melomanką, ale lubię słuchać na przykład Ravela, Mozarta, Szumana, Liszta czy Beethovena. Trochę wiem również o pracy w Filharmonii, ale to już informacje bardzo osobiste.
Wracając do książki, autor powoli buduje napięcie zmuszając czytelnika do cierpliwości, która oczywiście w końcowej fazie powieści zostaje nagrodzona i to bardzo. Wspominając wcześniej, że lektura ta jest napisana specyficznie nie mam na myśli jedynie tej przeplatanki sensacyjno-muzycznej, ale również styl jakim autor posłużył się podczas pisania. Większość wątków, nawet tych z rodzaju bardzo drastycznych jest przekazana humorystycznym, żeby nie powiedzieć żartobliwym językiem, czasami ocierającym się o sarkazm i ironię. Ale to dodaje powieści takiej lekkiej czytelności. Książka napisana jest w pierwszej osobie. Cały czas mamy przed oczami dwudziestokilkuletniego mężczyznę, który ze szczegółami wprowadza czytelnika w brutalny świat czarnych charakterów. Opowiada wyjątkowo ciekawą historię, (w którą się zaangażował), a której korzenie sięgają zarówno innego kraju jak i wydarzeń związanych z drugą wojną. Wtajemnicza czytelnika w świat muzyków i oczywiście muzyki poważnej.
Czytając tę powieść cały czas jesteśmy w towarzystwie narratora i jego myśli, spostrzeżeń oraz czynów. Jeżeli ktoś lubi książki z dużą ilością dialogów, to się niestety rozczaruje.
Bardzo się cieszę, że na mojej półce „do przeczytania” stoją pozostałe dwie powieści tego autora, bo wiem, że wkrótce je przeczytam.
Polecam tę książkę osobom, których ambicje czytelnicze nie ograniczają się tylko do sielskich romansów, czy kryminałów w stylu Agaty Christie. Ta lektura przeznaczona jest dla osób, które nie traktują książek jak lekkiej rozrywki, ale dla tych, które potrafią zagłębić się w poważniejszych tematach. Chociaż mogę przyznać, że dla mnie była to lektura lekka, łatwa i z pewnością bardzo przyjemna. Ale nie wszyscy mają taki gust jak ja.
Dla zachęty dodaję krótki filmik wprowadzający w fabułę tej niezwykłej powieści.
KURHANEK MARYLI – Ewa Bauer
Z Ewą Bauer spotkałam się już kilka razy, zarówno czytelniczo jak i osobiście. Jest ona początkującą pisarką, która do tej pory ma na swoim koncie trzy powieści obyczajowe. Z zawodu jest prawniczkę, ale pasjonuje się psychologią. Jest osobą uwielbiającą podróże i… to by było na tyle co mogę o niej powiedzieć. Prywatnie jest bardzo otwartą i ciepłą osobą, szybko nawiązującą znajomości.
Wydawnictwo Szara Godzina rok 2014
stron 255
Kurhanek Maryli to dramat psychologiczny, powieść wstrząsająca a zarazem wyjątkowo pouczająca.
Marta bardzo szybko została sierotą, gdy miała zaledwie 3 lata jej rodzice zginęli tragicznie. Opiekę nad dziewczynką przejęła babcia Rozalia; starsza, prosta kobieta mieszkająca w małej wsi. Dopóki dziewczynka była mała, wiejskie życie była dla niej rajem, lecz w pewnym momencie zapragnęła innego świata. Jeszcze przed ukończeniem osiemnastu lat uciekła od babci z przygodnie poznanym mężczyzną, który wydawał jej się księciem z bajki. Niestety tylko „wydawał”, ponieważ mężczyzna pod przykrywką miłości wykorzystał ją i…”zatrudnił” w domu publicznym. Szczęście się jednak do niej uśmiechnęło, do tegoż domu trafił młody, przystojny i wyjątkowo szarmancki młody lekarz. Piotr, „wykupił” ją z tego przybytku i zaoferował wspólne życie. Małżeństwo z Piotrem okazało się jednak następną pomyłką w życiu Marty, po raz kolejny została zniewolona, chociaż tym razem w bardzo „koronkowy” sposób. Niestety musiała wybierać między miłością do mężczyzny swojego życia a miłością do jedynej krewnej, czyli babci. Wybrała oczywiście Piotra. Czy podjęła dobrą decyzję? Jak potoczyło się jej życie u boku znanego lekarza i przystojnego mężczyzny? Czy osiągnęła to, czego oczekiwała od życia, tego nie zdradzę ponieważ kto jest ciekawy musi doczytać sam.
Ta książka mną wstrząsnęła i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Myślę, że przeżyłam ją w dość specyficzny sposób, ponieważ znam osobę, która żyje w takim związku jak bohaterka tej lektury. Niby w oparach szczęścia i dobrobytu, a tak właściwie w kajdanach toksycznej miłości. Wiem, że jest wiele kobiet, które dają złapać się na czułe słówka. Pozwalają zniewolić przez mężczyznę, który potrafi tak omamić otoczenie, że w przypadku jakiejkolwiek skargi czy żalu, wina zawsze będzie po stronie żony, nie męża.
Po przeczytaniu dwóch poprzednich książek tej autorki nie spodziewałam się tak mocnej lektury. Świetnie przedstawione osobowości i ciekawie zaprezentowane cechy charakteru bohaterów tej powieści powodują, że czytelnik od samego początku przyjmuje albo pozytywną albo negatywną postawę wobec tych osób. Niestety mimo wielkiej empatii do Marty, nie potrafiłam polubić tej bohaterki. Współczułam jej, martwiłam się jej niepowodzeniami, ale nie potrafiłam poczuć do niej sympatii.
Książka jest trudna jeśli chodzi o fabułę, ale czyta się ją wyjątkowo szybko. Problem poruszony w niej to problem typowo psychologiczny, jaki dotyka z pewnością wiele kobiet. Szantaż emocjonalny, mobbing, i walka między rodzicami o prawo do dziecka to chyba najgorsze w każdym związku. Może zniszczyć najsilniejszą miłość.
Autorka w bardzo jednoznaczny sposób zadziałała na wrażliwość czytelnika, pokazując jak można zniszczyć siebie poświęcając się dla drugiego człowieka. Często nie miłość tym kieruje a strach. Przyzwyczajenie do dóbr materialnych i obłudne pokazywanie siebie w fałszywym świetle może zniszczyć najbardziej ludzkie instynkty. W każdym związku najgorsza chyba jest chęć dominacji nad drugim człowiekiem, która zabija prawdziwe i szczere uczucia.
Ta książka, przedstawiająca w niezwykle ciekawy sposób konsekwencje toksycznej miłości, to lektura którą powinna przeczytać każda młoda kobieta. Być może zrozumie, jak bardzo miłość potrafi najpierw zaślepić a następnie zniszczyć.
Patrząc na okładkę (zresztą bardzo śliczną, moim zdaniem) spodziewałam się kolejnej banalnej historyjki w klimacie sielskiej, ckliwej opowiastki. To, o czym przeczytałam na kartach tej książki przeczy temu w całej treści.
Żeby jednak nie było tylko tak „och” i „ach” to muszę przyznać, że brakowało mi w tej książce podzielenia treści na rozdziały. Wątki oddzielone od siebie jedynie kilkoma enterami nie wpływają pozytywnie na wygląd treści i czasami fabuła lekko zlewała się, mimo następujących po sobie oddzielnych wątków. Ale… nie to jest najważniejsze, ważne jest to, co autor/autorka chce przekazać w swojej powieści.
Polecam tę lekturę całym sercem. Nie jest to wprawdzie książka lekka, łatwa i przyjemna, ale należy do tych, których się nie czyta tylko pochłania, zostawiając wszystko, byleby szybciej dotrzeć do końca. Autorka zafundowała całą gamę emocji, od radości po rozpacz, od miłości do nienawiści. Nie spodziewałam się tak pięknej i wzruszającej historii. To książka z tych, których treść zapada w pamięć na bardzo długo.
Zapowiedź książki na Youtube
Polecam również inne książki tej autorki, które przeczytałam w ramach Wyzwania JUTRO
FARTOWNY PECH – Olga Rudnicka
Olga Rudnicka jest bardzo młodą i bardzo ciekawie zapowiadającą się pisarką, autorką kryminałów. Urodziła się w 1988 roku w Śremie. Jest absolwentką Wyższej Szkoły Komunikacji i Zarządzania w Poznaniu – kierunek pedagogika. Pracuje jako asystentka osób niepełnosprawnych w Polskim Komitecie Pomocy Społecznej. Swoją pierwszą książkę wydała w roku 2008, książka ta pt. „Martwe Jezioro” została uhonorowana nominacją nagrody w konkursie „Śremskie Żyrafy” organizowanym przez Burmistrza Śremu. Na swoim koncie pisarskim ma kilka świetnych kryminałów, a jeden z nich na Festiwalu Kobiet Pióra i Pazura w 2014 roku – „Drugi przekręt Natalii” zdobył Nagrodę Czytelniczek w kategorii Pazur.
Wydawnictwo Pruszyński i S-ka rok 2014
stron 303
Fartowny pech to powieść kryminalna, napisana z wyjątkowym poczuciem humoru.
Nadziany jest policjantem, który z powodu prześladującego go pecha oraz innych okoliczności zostaje przeniesiony do małej miejscowości. Dziany jest byłym policjantem, któremu marzy się własna agencja detektywistyczna, a Gianni jest gangsterem, który tak właściwie „pracuje” za granicą, ale zostaje wynajęty przez Padlinę – jednego z poznańskich gangsterów, któremu ktoś bardzo skutecznie przejmuje „teren haraczowy”. Wszyscy trzej panowie łączą swoje siły próbując odnaleźć osobników zagrażających interesom Padliny, którzy nieświadomie (a może świadomie) rozpoczynają wojnę gangów…
Książka napisana jest w formie zapisków, krótkie rozdziały są zapoczątkowane nazwą miejscowości, datą i godziną zdarzenia. Dzięki temu czytelnik płynnie przenosi się z jednego miejsca w drugie.
Duża dawka humoru jaką funduje autorka pozwala nie tyle na wnikliwe śledzenie akcji, ale jednocześnie na nietypowe odprężenie podczas czytania. Mimo niezbyt wielu pozytywnych cech, jakimi obdarzeni zostali bohaterowie, można ich polubić. Nawet Gianni, bezwzględny gangster potrafi być wyjątkowo „ludzki”. Bardzo ciekawa jestem skąd przyszły autorce do głowy nazwiska tych trzech mężczyzn (dlaczego Gianni, brat początkującego detektywa Krysia Dzianego to „Gianni” dowiadujemy się z treści). Przyznam szczerze, że chwilami gubiłam się w tych nazwiskach i Dziany i Nadziany trochę komplikowali mi czytanie, ale taki widocznie był zamysł autorki, żeby zagmatwaną gangsterską sprawę jeszcze trochę dodatkowo zagmatwać.
Początkowo, trochę raziły mnie wulgaryzmy, tak zwana „łacina półświatka”, ale w pewnym momencie pomyślałam, że przecież gangsterzy i ludzie zajmujący się szemranymi interesami, nie mogliby wyrażać się elegancko i kulturalnie, bo byłoby to z pewnością mało wiarygodne i chyba nie pasowało do ich osobowości.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam okładkę, od razu domyśliłam się, że jest to książka z tych: „twardy facet i spluwa” ale coś mnie rozśmieszyło w tym wizerunku. Dzisiaj już wiem, że był to mały pluszowy miś, który nijak mi nie pasował do tego „twardego faceta ze spluwą”. Pomyślałam, że chyba ta książka nie będzie aż tak drastyczna, mocna i poważna jak czytane dotąd lektury sensacyjne. I nie pomyliłam się, bo okazała się z tych „lekka, łatwa i przyjemna” a takie uwielbiam, zwłaszcza na rozładowanie emocji dnia.
Ta lektura to pierwsza książka tej autorki, którą miałam okazję przeczytać, ale po jej przeczytaniu wiem, że z pewnością nie ostatnia, dlatego z czystym sumieniem polecam ją zarówno miłośnikom mocnych wrażeń, fanom kryminałów i wszystkim, którzy „mają ochotę na chwileczkę zapomnienia”. Ta książka to lek na zimową chandrę, ponieważ nie dość, że podnosi w adrenalinę, to jeszcze zapewnia sporą dawkę endorfin.
Olga Rudnicka odbiera Nagrodę Czytelniczek na FLK 2014 w Siedlcach
fot. Teresa Drozda Radio RDC