Recenzje książek

e-book

Moja Wandzia – fragment

moja wandziaSpotkało mnie w życiu coś pięknego

Gdyby kilka lat temu, ktoś powiedział mi, że zaprzyjaźnię się z osobą, która jest starsza od mojej mamy, to nie uwierzyłabym.

A jednak.

Poznałam ją w listopadzie 2008 roku i od pierwszego dnia poczułyśmy do siebie sympatię. Wiem, że to opatrzność nas do siebie zbliżyła. To przeznaczenie nas ze sobą złączyło. Wiem, że czekałyśmy na siebie, a teraz trudno nam jest się ze sobą rozstać.

Zaczęło się standardowo.

Kobieta 40+, dzieci już samodzielne, dorosłe. Mało płatna praca w niedużym zakładzie budżetowym, do tego stresująca. Powtarzające się stany depresyjne i czas po pracy, z którym tak właściwie nie wiedziałam, co zrobić.

Praca-dom, praca-dom, praca-dom i tak w kółko.

Postanowiłam zrobić coś z własnym życiem, bo nie potrafiłam sobie znaleźć w nim miejsca.

Zapisałam się na kurs dla wolontariuszy hospicjum. Niestety kilka dni przed rozpoczęciem kursu dostałam wysokiej gorączki – zapalenie płuc i szkolenie przepadło.  

Wyczytałam na stronie hospicjum, że jest wyznaczony drugi termin szkolenia, więc znowu się zapisałam, już widziałam siebie pracującą przy chorych, umierających ludziach w hospicjum i… znowu wysoka gorączka, nawrót choroby i ponownie ze szkolenia „nici”.

 Kiedy ponownie zadzwoniłam, żeby dowiedzieć się, kiedy będzie następne szkolenie, pani poinformowała mnie, że dopiero za pół roku, ponieważ takie szkolenia odbywają się tylko dwa razy w roku (przynajmniej w mieście, w którym mieszkam).

Nie ukrywam, że dotknęły mnie również problemy finansowe i zaczęłam szukać dodatkowej pracy na weekendy, aby trochę do pensyjki dorobić. W Internecie znalazłam ogłoszenie, że potrzebna pani do pomocy przy starszej osobie na wszystkie wolne od pracy dni, czyli soboty, niedziele i święta.

Zadzwoniłam, umówiłam się na spotkanie, pojechałam i tak zaczął się mój czas
z moją Wandzią.

Z kilku pań, które zgłosiły się do tej pracy ona wybrała mnie. Powiedziała, że wyglądałam jej na ciepłą, swojską kobitkę.

Kiedy ją poznałam skończyła właśnie 102 lata. Wesoła, pogodna staruszka, niezdająca sobie sprawy ze swojej starości.

Ze względu na jej wiek byłam pewna, że ta praca nie potrwa dłużej niż kilka miesięcy.

A to już trwa prawie cztery lata. Widzę zmiany w jej osobowości, widzę zmiany
w jej ciele, widzę jak demencja często gości w jej umyśle. Ale cieszę się, że mogę do niej jeździć, opiekować się, pomagać jej i cieszyć się razem z nią, każdą chwilą.

Postanowiłam napisać o moim spotkaniu z nią dlatego, aby kiedyś wrócić do tych chwil spędzonych z tą niesamowitą osobą, aby pokazać że starość nie koniecznie musi być smutna, aby przedstawić osobę która mimo iż ma przeżyty wiek nie czuje tego, i często nie może sama uwierzyć w to ile ma lat.

Skończyła 100 lat a jeszcze marzy o miłości, jeszcze chciałaby wyjść za mąż, tęskni za seksem, za uczuciem miłości.

KIM JEST TA KOBIETA?

Urodziła się w Anglii. Z powodu choroby, jako dziecko opuściła ten kraj i przyjechała z rodzicami do Wilna, skąd pochodzili jej rodzice. Klimat angielski jej nie służył. Zaczęła chorować, więc rodzice zdecydowali się wyjechać z tego wilgotnego kraju,
i wrócili w swoje rodzinne strony.

Ojciec nie miał zamiaru pozostać w Wilnie na stałe, bardzo chciał wrócić do Anglii, ale mama ze względu na chorobę córki uparła się i zostali.

Rodzina była dość majętna, duży dom z ogrodem, osiem pokoi. Zatrudniali dziewczynę do opieki nad dziećmi, oraz panią do sprzątania i gotowania. Dziadek miał sad, z którego sprzedawał owoce, uprawiali również warzywa głównie dynie i szparagi.

Dzieciństwo było dla pani Wandzi dość trudne, ponieważ dużo chorowała, głównie na oczy. Jej najlepszą przyjaciółką była Tecia, dziewczyna, która przybyła do ich domu w wieku około 9 lat, kiedy ojciec zostawił ją u „Państwa” do pracy polegającej na opiece nad czwórką dzieci. Dziewczynki mimo różnicy wieku bardzo się zaprzyjaźniły, Tecia pozostała w domu pani Wandzi bardzo długo. Nawet, gdy już obie wyszły za mąż, nadal były razem.

Pierwszy mąż pani Wandzi w czasie wojny wyjechał do Anglii walcząc u boku generała Andersa. Czy to jest prawda nie wiem, bo wspomnienia pani Wandzi miały różne wersje często sprzeczne ze sobą i raz mi mówiła, że go rozstrzelali Niemcy (na jej oczach), innym razem, że wyjechał do Anglii i walczył pod dowództwem generała Andersa, a jeszcze innym razem, że musiał uciekać z kraju.

Tak właściwie to do końca nie wiem, co się z nim stało.

Kiedy wybuchła II wojna światowa i męża zabrali do wojska, ona pozostała w domu z babcią, matką, siostrami, i małym dzieckiem. Ojciec i dziadek też zostali zwerbowani do armii tak, że kobiety zostały same.

Wojna się skończyła, mąż nie wracał, uznano go za zmarłego. Młodą, samotną
i piękną kobietą zainteresował się pewien polski dżentelmen i w odpowiednim czasie pobrali się. Żyli ze sobą ponad 40 lat, niestety zmarł na serce i kobieta znów została sama.

Londyn, Wilno, Warszawa, Gdańsk to były miasta, które przewinęły się przez jej życie, najbardziej jednak z tych wszystkich miast wspomina Wilno, gdzie się wychowała, gdzie wyszła dwa razy za mąż, gdzie urodziła dziecko i gdzie była bardzo szczęśliwa mimo wojen, mimo zaboru rosyjskiego.

 Kiedyś chciałam ją sprawdzić jak wiele pamięta i zapytałam:

– To właściwie gdzie pani mieszkała, w Polsce czy w Rosji?

– W Polce oczywiście, to pani nie wie gdzie leży Wilno?, Przecież Wilno JEST
w Polsce! – Odpowiedziała z takim oburzeniem, że aż mnie zatkało.

Czasami zdarzają jej się takie chwile, kiedy mówi mi, że wraca do Wilna i czy odwiedzę ją tam. Tłumaczy mi wtedy jak dojść z dworca do jej domu, i że najlepiej jak wynajmę dorożkę, bo to trochę daleko.

Zapomina, że już od pięciu lat nie wychodzi z domu.

KAŻDY DZIEŃ JEST INNY

Kiedy przychodzę do nie w sobotę, czy w niedzielę rano (pracuję u niej we wszystkie weekendy oraz wszystkie inne dni wolne od pracy) ona siedzi na swoim łóżku często w półdrzemce. Na mój widok (kiedy już rozpozna, że to ja) uśmiecha się
i mówi, że na mnie czeka. Siadam obok niej, jemy po ciasteczku i czasami pyta, co u mnie słychać a czasami od razu zaczyna mi coś opowiadać. Kiedy wejdzie w „trans” swoich opowieści i wspomnień to często nie mogę jej zmobilizować do tego by poszła ze mną do łazienki, aby się umyć.

W łazience ją myję, a ona cały czas mówi. Myję, perfumuję (tak (!)) po każdym myciu, muszę ją popryskać perfumami, bo ona chce (musi(!)) ładnie pachnieć, pomagam jej się ubrać i następnie idziemy do kuchni, gdzie przygotowuję dla nas obiad. Kiedy obiad się gotuje ja idę posprzątać jej mały pokoik, a ona w tym czasie smaruje sobie (sama) twarz kremem, tym samym od lat, kupowanym w aptece na specjalne zamówienie. Pościelenie jej łóżka i odkurzenie pokoju oraz sprzątnięcie go zajmuje mi niewiele czasu, ale czasami, kiedy wracam do kuchni ona siedzi na krześle
i drzemie.

W czasie obiadu wypijamy po kieliszeczku wiśniówki, lubi sobie od czasu do czasu wypić po „małym”. Mówi, że to jej dobrze robi na apetyt.

Opowiadała mi, że razem z mężem, zawsze do obiadu wypijali sobie jeden, dwa kieliszeczki wódki, taką mieli tradycję.

Po obiedzie idziemy do jej pokoju na herbatkę, i tak właściwie to już jest koniec mojej pracy i powinnam iść do domu, ale nie potrafię wyjść od niej od tak.

KONIEC PRACY i do domu?

Siadam z nią przy stole i wypijamy razem herbatkę i zjadamy po kilka ciasteczek. Rozmawiamy, a właściwie to ona mówi, a ja słucham.

Prowadzi swój monolog tak, jakby czytała książkę. Sama zadaje pytania i sama na nie odpowiada, oczywiście często powtarza te same zdania po kilka razy, ale już się do tego przyzwyczaiłam.

 Opowiada mi o Wilnie, o swojej młodości, o swoim życiu, o swoim małżeństwie,
o balach, na które chodziła razem z mężem – oficerem WP, o podróżach, o swojej pracy.

Często myli przeszłość z teraźniejszością, ale kiedy tak opowiada widać, że jest szczęśliwa. Chociaż wiem, że powinnam już iść do domu – zostaję,

jeszcze 5 minut,

jeszcze 20 minut,

jeszcze godzinkę.

TANECZNE WSPOMNIENIA

Są takie dni, kiedy przez te kilka godzin w pracy u pani Wandzi, śmiejemy się aż do bólu brzucha.

Ona wspomina, szczęśliwe i radosne dni w swoim życiu i opowiada o tym, co wesołego spotkało ją.

Z uśmiechem na twarzy i iskierką radości w oczach opowiada mi o balach, na które chodziła razem ze swoim mężem. Oczywiście były to bale wojskowe, bo jej mąż był oficerem. On sam nie lubił tańczyć i na tych balach przeważnie przesiadywał w innej sali grając w karty. Nie przeszkadzało mu jednak, a nawet był zadowolony
i dumny z tego, że jego żona jest „rozchwytywana” przez jego kolegów. Ona sama uwielbiała tańczyć i miała swoich ulubionych partnerów do tańca. Był na przykład jeden chorąży, z którym najlepiej tańczyło jej się mazura i właśnie tylko z nim tańczyła ten taniec.

Walca uwielbiała tańczyć z majorem, którego żona również nie bardzo przepadała za tańcem, ale nie była zazdrosna o to, że jej mąż tańczy z inną. Była wręcz dumna
z tego, że jej mąż tak pięknie tańczy i tak pięknie wygląda w parze z tą kobietą.

Kiedyś poprosił ją do tańca jakiś bardzo wysoką rangą wojskowy. Był brzydki jak „kupa śmieci” (tak go określiła), toporny jak „kulawy osioł” (to też jej słowa), ale nie wypadało mu odmówić, żeby mąż nie miał potem z tego powodu przykrości. Zatańczyła, więc i jak to sama określiła, był to pierwszy i ostatni taniec z nim, bo po tym jednym tańcu bolały ją wszystkie kości. Jej nowiutkie czółenka zostały „sponiewierane” przez jego gigantycznych rozmiarów buty, a w psychice została wielka czarna pamięć tego felernego tańca. Towarzysz taneczny, pocił się jakby go ktoś polał „pomyjami” i wyglądał, jak „żaba, która wyskoczyła z bajora”. Jego zapach przypominał zapach „onucy żołnierza wracającego z wojny”.

Czasami zastanawiam się skąd u niej biorą się te wszystkie określenia. Kiedy jednak je wypowiada z taką dziwną ironią w głosie to nie potrafię się nie uśmiechnąć.

NAHAJKA

Któregoś dnia przyszłam do pani Wandzi, weszłam do jej pokoju, patrzę a ona siedzi zapłakana na łóżku. Usiadłam obok niej i zapytałam:

– Co się stało?

 Pani Wandzia spojrzała na mnie mokrymi od łez oczyma i odpowiedziała:

– Kim pani jest? Ja nie będę z nikim rozmawiać. Ktoś wszystko „kabluje” babci.

– Babci? Czyjej babci ? – Zapytałam zdezorientowana.

– No przecież mojej babci – odpowiedziała pani Wandzia i dodała – ktoś wszystko, co ja powiem powtarza babci, a babcia potem bije mnie nahajką. Widzi pani? Tam wisi nahajka koło drzwi i ja już nie mogę tego znieść. Mam całe ciało pobite do krwi aż mi skóra popękała i mam bardzo bolące rany.

Starłam chusteczką jej łzy na policzku i chciałam ją objąć i przytulić, ale skuliła się
i znów głośno zapłakała.

– Niech pani mnie nie dotyka, ja mam na plecach same rany nie widzi pani tej krwi na mojej koszuli?

Popatrzyłam na jej koszulę i delikatnie pogładziłam jej plecy. Tak ledwo wyczuwalnie żeby znów nie zaczęła płakać. Niczego nie zauważyłam. Pomyślałam, że zaraz pójdziemy do łazienki, żeby tak jak zawsze dokładnie ją umyć. Pani Wandzia będzie rozebrana, to dokładnie obejrzę jej plecy. Może gdzieś się uderzyła i teraz bolące miejsce kojarzy jej się z biciem.

Postanowiłam wyciągnąć ją jakoś z tego świata, w którym właśnie się znajdowała i zapytałam:

– A co dziadek na to, że babcia panią bije, dziadek nie staje w pani obronie?

– Dziadek, dziadek! Siedzi tylko w tym swoim sadzie na drzewie i mówi „czego ty od tej dziewczyny chcesz, przecież ona ci nic nie zrobiła”.

– A mama też nie staje w pani obronie?

– Mama sama boi się babci. Jak babcia się zdenerwuje to i mama dostanie nahajką tak, że aż krew leci.

Ta sytuacja trochę mnie zaskoczyła, bo do tej pory pani Wandzia wspominała babcię i dziadka przedstawiając ich w samych superlatywach. Była ulubienicą dziadka, ale o babci też nigdy nie mówiła niczego złego.

Postanowiłam skończyć z tym smutnym wspomnieniem, delikatnie objęłam panią Wandzię i przytuliłam.

– Tak właściwie to nie miałam tego mówić, ale babcia wyjechała.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

– Wyjechała? A dziadek?

– Dziadek też wyjechał razem z babcią – odpowiedziałam.

– Wyjechali i nic mi nie powiedzieli? I kto się teraz będzie mną zajmował?

Rozpłakała się jak małe dziecko.

– Spokojnie pani Wandziu – szepnęłam – nie powiedzieli pani, bo nie chcieli żeby się pani martwiła, poprosili mnie żebym przyjechała do pani na kilka dni i się panią zaopiekowała, a nahajkę już zdejmuję i schowamy ją daleko pod tapczan, żeby je nie widzieć.

Popatrzyła na mnie zdziwiona, ale uśmiechnęła się.

– Bardzo się cieszę, że ze mną zostaniesz. Na pewno spędzimy czas wesoło.

Uspokoiłam się. Łzy przestały się lać z jej oczu, ręce przestały się trząść, wrócił do niej spokój.

Oczywiście w łazience bardzo dokładnie obejrzałam jej plecy i okazało się, że są czyściuteńkie i gładziuteńkie jak zawsze, cienka delikatna skóra nie miała nawet maleńkiego zadrapania ani siniaka.

UCIECZKA KSIĘDZA

Poranna toaleta zakończona, pokoik wysprzątany i wywietrzony, czas zabrać się do przygotowania obiadu. Siedzimy z panią Wandzią w kuchni i jak zawsze ona opowiada a ja słucham, gdy nagle rozbrzmiewa dzwonek u drzwi. Poszłam otworzyć a tu stoi… ksiądz. Na śmierć zapomniałam, że miał przyjść właśnie w tym dniu. Miesiąc temu osobiście mi o tym powiedział, ale cóż chyba skleroza lubi mnie. Wróciłam do kuchni i mówię:

– Pani Wandziu ma pani gościa

– A ten gość to płci męskiej czy żeńskiej? – Zapytała.

– Płci męskiej.

Z przedpokoju dolatuje do mnie śmiech księdza.

– To, co? Idziemy do pokoju?

– No to idziemy, bo przecież gościa w kuchni nie wypada przyjmować – wzruszyła ramionami.

Pomalutku, opierając się na swoim balkoniku pani Wandzia idzie do swojego pokoju. W połowie kuchni nagle zatrzymuje się i przywołuje mnie ruchem ręki.

– Pani zobaczy, czy mi się nos za bardzo nie świeci, może trzeba trochę przypudrować?

Słyszę jak ksiądz śmieje się ze słów, które wypowiedziała.

– Wszystko O.K., wygląda pani ślicznie a nosek jak u panienki – zapewniam panią Wandzię, żeby nie czuła zdenerwowania.

W pokoju podchodzi do swojego gościa i widzę jak uśmiech zaczyna rozjaśniać jej twarz.

– O mój księżulek kochany, dawno księdza widziałam. Co słychać u księdza?

Kiedy ksiądz przychodzi ja wychodzę z pokoju, żeby pani Wandzia mogła sobie spokojnie porozmawiać, czasami po cichutku śmieję się z tej ich rozmowy, bo ona nie wszystko dobrze rozumie  i czasami ksiądz pyta ją o coś innego a ona odpowiada mu zupełnie na inny temat.

Pomodlili się, ksiądz zaśpiewał pieśń „Chwalcie łąki umajone” i pomalutku zaczął się z nią żegnać. Niestety wyjść od pani Wandzi wcale nie jest tak łatwo, bo ona będzie robiła wszystko, żeby zatrzymać gościa jeszcze przez jakiś czas.

– Ale jeszcze ciasteczkiem ksiądz się nie poczęstował – sprawdza ręką stół, ponieważ prawie nie widzi i stara się dotykiem upewnić czy postawiłam na stole razem z obrazkiem Matki Bożej, świeczki i zapałki talerzyk z ciastkami. Siedzę w kuchni
i przysłuchuję się ich rozmowie.

– Dziękuję bardzo, już się poczęstowałem – zapewnił duchowny.

– No to jeszcze jedno ciasteczko.

– Dobrze, ale już ostatnie, bo muszę już iść.

– A może ksiądz wypije kielicha?

(śmiech)

– Nie, nie! Dziękuję muszę jeszcze odwiedzić kilka osób chorych.

– I racja, bo od wódki rozum krótki i nieodwracalne mogą być tego skutki – mówi pani Wandzia prawie szeptem, ale że jest osobą niedosłyszącą brzmi to dość głośno.

Ksiądz śmieje się.

 – A co ksiądz myśli, że ja go upiję i coś mu zrobię? Ja już za stara na to jestem.

(znowu śmiech księdza)

– Pani Wando, bardzo miło rozmawia się z panią, ale ja już naprawdę muszę iść.

Powolutku duchowny wycofuje się w stronę drzwi, kiedy jest już prawie w korytarzu z pokoju pani Wandzi dochodzi do nas jej głos z nutką ironii w głosie.

– Co tam będzie taki przystojny facet gadał z taką staruchą, spieszy się do innej, młodszej, przecież ksiądz to tylko facet tyle że chodzi w sukience, ale taki sam facet jak inni.

Na korytarzu ksiądz żegnając się ze mną powiedział z wielkim rozbawieniem, że do takich SENIORÓW osób to aż miło przychodzić, człowiek pożartuje, pośmieje się nie tak jak u innych smutnych i schorowanych starszych osób, ale sam na sam to on nie chciałby z nią zostać.

więcej na http://wyyydaje.pl/e/moja-wandzia2

autoreklama

Nie jestem młoda, nie jestem stara, ot taka sobie. Z pewnością należę do typowych moli książkowych, co całkiem niedawno zaowocowało moją własną twórczością.

W ciągu (prawie) dwóch lat napisałam trzy książki, z których jedna została wydana przez wydawnictwo warszawskie.

Niestety przebicie się przez rynek książkowo-pisarski graniczy z cudem i:

  1. albo trzeba być wyjątkowo zdolnym,
  2. albo trzeba mieć wyjątkowe nazwisko,
  3. albo mieć znajomości,
  4. albo mieć pieniądze.

 Dużo pieniędzy.

 Jeśli chodzi o mnie to niestety nie mam ani jednego, ani drugiego, ani trzeciego, ani czwartego, więc staram się jak mogę aby wypromować swój „talent” (?) pisarski.

 Zaczęłam od self publishing.

W małym stopniu odniosłam wielki (jak dla mnie) sukces.

Teraz promuję swoje książki w kilku wydawnictwach sprzedających e-booki, ponieważ uznałam, że gdzieś trzeba się przecież pokazać.

 Początkowo myślałam o założeniu własnej strony internetowej, ale niestety w tej materii jestem laik całkowity. Na profesjonalne założenie strony mnie nie stać, a ktoś, kto obiecał mi to zrobić za darmo niestety nie ma weny i czasu.

No trudno, na razie nie mam strony, więc musi mi wystarczyć blog i odrobina cierpliwości na prowadzenie go.

 Jeżeli ktoś tutaj trafi, a ma wśród swoich znajomych kogoś, kto tak jak ja bawi się w pisarstwo, to proszę polecić mojego bloga. Z czasem będę w nim umieszczała ciekawe wskazówki dla początkujących pisarzy, tak, aby były one czytelne i zrozumiałe.

 To tyle jak na pierwszy wpis.



Napisz do mnie
grudzień 2024
P W Ś C P S N
 1
2345678
9101112131415
16171819202122
23242526272829
3031  
Książki które przeczytałam
Recenzje moich książek
  • Leśniczówka
  • Pamiątka z Paryża
  • Jutra nie będzie
  • Lawenda
  • Płacz wilka
  • Carpe Diem
  • Listy do Duszki
  • Muzyka dla Ilse
  • Dziewczyny z Ogrodu Rozkoszy
  • Kołysanka dla Łani
  • Złoty konik dla Palmiry
  • Dziewczynka z ciasteczkami
  • Obiecuje Ci szczęście
  • Kamienica pełna marzeń
Znajdziesz mnie również na
lubimyczytać.pl granice.pl booklikes.com nakanapie.pl sztukater.pl instagram.com/formelita_ewfor/ facebook.com/KsiazkiIdy/