ŻYCIORYS PRL-em MALOWANY – Lucyna Kleinert
Lucyna Kleinert urodziła się w 1947 roku w Bochni. Do 22 roku życia mieszkała w Krakowie a następnie wyjechała z mężem na Śląsk, do Chorzowa. Kocha zarówno Kraków jak i Chorzów, ale do jej wielkich miłości doszła również Ascoli Piceno, miasto we Włoszech zwane „miastem 100 wież”. Opowiada o nim na swoim internetowym blogu luciabloxitalia.blox.pl „Poza granicami Polski i nie tylko”.
Wydawnictwo Communications4you Sp.z o.o rok 2014
stron 275
Życiorys PRL-em malowany to zbiór wspomnień z dzieciństwa autorki, często w ironiczny sposób ukazujący lata tak zwane pe-er-e-low-skie.
Na ponad dwustu stronach autorka ukazała nie tylko swoje dzieciństwo i lata wczesnej młodości, ale przedstawiła również swoją rodzinę do kilku pokoleń wstecz. Wśród wielu anegdot, wspomnień i opowieści rodzinnych możemy znaleźć życie zwykłej dziewczynki/dziewczyny/kobiety, która żyjąc w latach 60… 70… nie tyle zmagała się z codziennością co przeżywała ją na swój sposób wyjątkowo radośnie i optymistycznie. Wplecione w treść absurdy tamtego ustroju i tamtej Polski (Ludowej) czasami śmieszą, a czasami wywołują pewną nostalgię, zwłaszcza wśród osób takich jak ja, która pamięta te lata równie dobrze jak autorka.
Ta książka to taki specyficzny pamiętnik, zbiór chwil zapamiętanych często z wyjątkową dokładnością, a czasami przysłoniętych zasłoną czasu. Mózg człowieka to taki dysk wewnętrzny, w których zapisują się pewne wydarzenia. Czasami bezmyślnie lub celowo naciskamy klawisz „delete” i kasujemy z niego to, co naszym zdaniem nie zasługuje na zapisanie w tej pamięci. Jak często zastawiamy się nad tym, co zrobilibyśmy w danym momencie gdybyśmy mieli ten rozum i to doświadczenie życiowe jakie mamy w chwili obecnej a dysponowalibyśmy nim wtedy, kilkanaście, kilkadziesiąt lat wstecz. Jaką wartość mają dla nas wspomnienia, do których wracamy?
Lektura ta dla wielu czytelników w moim wieku (i zbliżonym) jest pewnego rodzaju powrotem do lat młodości i przypomnieniem sobie tego, co zostało nie tyle wymazane lub przyćmione z pamięci, ale co zasłoniła teraźniejszość.
Myślę, że napisanie tej książki to bardzo dobry pomysł, bo w każdym z nas gdzieś tam, ukryta jest nostalgia i tęsknota za tym co było, zwłaszcza jeżeli było piękne i warte wspomnień.
Niestety ta pięknie wydana książka, tu mam na myśli cudowną okładkę, nie została przez wydawnictwo potraktowana poważnie. Gdzieś w sieci znalazłam informację, że autorka wydała ją jako self-publishing. Jeżeli tak było, to muszę przyznać, że nie dziwię się krytykom (hejterom) opluwającym ten rodzaj wydawania, ponieważ w treści znajduje się tyle błędów, że czasami aż trudno mi się czytało. Nagminnie pomijane „ł”, „ą”, „ę”, „ś” z niedopatrzenia pisane jako „l”, „a”, „e”, „s”, w niektórych wyrazach mające zupełnie inne znaczenie słowa. Do tego interpunkcja (a właściwe jej brak), z którą ja – osoba mająca z nią poważny problem – zauważałam, to już musiała być na bardzo niskim poziome, ponieważ ja z reguły nie zwracam zbytniej uwagi na kropki i przecinki, a tu mnie wręcz w niektórych miejscach raziło. Najgorszy jednak jest skład tekstu i jeżeli robił to ktoś z wydawnictwa, to ja z tym wydawnictwem nie chcę mieć nic do czynienia. Dziwię się autorce, że zaakceptowała taki wygląd środka mając podgląd na to jak powinna wyglądać DOBRZE wydana książka, ponieważ rok wcześniej ukazała się jej inna „Dziennik badante, czyli Italia pod podszewką”, a różnice widoczne są gołym okiem.
No cóż, mam nadzieję, że Wydanie I tej książki (to, które mam ja) znacznie się różni od kolejnych wydań, bo to z pewnością nie przyniesie chwały self-publishingowi. W przypadku tej pozycji widać jak wiele zależy od dobrego redaktora i od osoby mającej chociaż blade pojęcie o składzie druku. Chociażby fakt wyjustowania tekstu, (którego w tej książce brak) jest dla każdej treści bardzo ważny, i chociażby fabuła książki, czy też tak jak w tym przypadku spisane wspomnienia były zachwycające, to wiele tracą na złym przygotowaniu środka.
I chociaż czytało mi się książkę w miarę dobrze, co umożliwiała wyjątkowo duża czcionka, która dla osób czytających w okularach ma spore znaczenie, to te niedociągnięcia, a może zaniedbania ze strony wydawnictwa sprawiały spory dyskomfort czytelniczy.
Jeżeli jednak ktoś nie zwraca na takie rzeczy uwagi, to polecam tę książkę, zwłaszcza osobom, którym okres PRL-u jest znany z własnego doświadczenia życiowego.
Jestem w posiadaniu innej książki autorki, wspomnianej wcześniej: „Dziennik badante, czyli Italia pod podszewką”, mam nadzieję, że po przeczytaniu nie będę jej tak krytycznie określała.
NALEWKA ZAPOMNIENIA… – Kasia Bulicz Kasprzak
Kasia Bulicz Kasprzak zadebiutowała jako pisarka w roku 2012 książką „Nie licząc kota”, którą wygrała konkurs literacki wydawnictwa Nasza Księgarnia. Twierdzi, że jest typem zadaniowca. Lubi podejmować różnorodne wyzwania, poznawać swoje możliwości, sprawdzać się. Zarówno ze zwycięstw, jak i z klęsk wyciąga wnioski i cieszy się nimi, świadoma, że dowiedziała się o sobie czegoś nowego. Oprócz miłości do książek, zarówno tych pisanych jak i czytanych ma jeszcze miłość do biegania. Może się zatem pochwalić nie tylko tym, że pisze książki, ale również tym, że bierze udział w licznych maratonach.
Wydawnictwo Nasza Księgarnia rok 2013
stron 281
Seria Babie Lato
Nalewka zapomnienia, czyli bajka dla nieco starszych dziewczynek to współczesna powieść obyczajowa.
Agnieszka, a właściwie Jaga (tak woli aby ją nazywano) ma dobrą pracę w korporacji. Po rozwodzie prowadzi samotne życie i uważa, że tak jest jej dobrze, że jest szczęśliwa. Praca daje jej nie tylko pieniądze, których oczywiście nie brakuje. Pewnego dnia jednak świat Jagi zawala się i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Słyszy bowiem diagnozę, że jest terminalnie chora i ma przed sobą około trzech miesięcy życia. Zamiast walczyć o swoje zdrowie, powtórzyć badania, czy zrobić coś, co pozwoliłoby jej mieć nadzieję, ona poddaje się. Zwalnia się z pracy i zaszywa na wsi w starym domu po swojej babci, odnajdując tam nie tyle spokój, co dziwne sytuacje; słyszy bowiem i rozumie mowę zwierząt. Nawiązuje dziwną znajomość ze starą sąsiadką uchodzącą za wiejską szeptuchę, oraz młodym weterynarzem, który… (no wiadomo, że więcej nie zdradzę).
Treść książki początkowo mnie zaskoczyła; kiedy zaczęłam czytać o tym, że główna bohaterka rozmawia (dosłownie) z psem, kotem a nawet z myszką, która zadomowiła się w chacie, pomyślałam sobie: „hola, to książka dla dzieci czy dorosłych?”. Ponieważ jednak fabuła mnie zaciekawiła, postanowiłam brnąć dalej i… w pewnym momencie zauważyłam, że świetnie się bawię. Ktoś może zauważyć, że jak można się bawić, kiedy poruszony jest temat nowotworu, kobiety umierającej, temat zbliżającej się śmierci. Otóż zapewniam, że można, ponieważ autorka nie skupiła fabuły jedynie na tym trudnym temacie, ona wplotła jedynie ten temat w psychologiczne studium kobiety, która dzięki fatalnej diagnozie lekarskiej (a może mylnie postawionej) odkrywa siebie i otaczający ją świat tak jakby na nowo.
W tej książce cały czas przeplatają się wątki dramatyczne z wątkami humorystycznymi, co oczywiście wpływało na mnie tak, że na przemian wzruszałam się do łez i śmiałam.
Ciekawie przedstawione osobowości zarówno ludzi jak i zwierząt (OK, może zwierzęta nie mają osobowości) spowodowały, że fabuła stała się barwniejsza i bardziej interesująca. Sam wątek mowy zwierząt i rozmów prowadzonych przez nie z mieszkanką chaty, mimo szeroko widzianej fantazji w potocznym życiu, ubarwił książkę do tego stopnia, że w pewnej chwili przestałam się zastanawiać nad prawidłowością tych sytuacji. I chociaż Jaga – główna bohaterka od początku jakoś nie wzbudziła mojej szczególnej sympatii, to z każdą kolejną stroną jej chyba przybywało.
Muszę przyznać, że autorka ma bardzo lekkie pióro (wiem od samej autorki, że tę książkę napisała ręcznie, bez pomocy komputerowej klawiatury, a to się chyba baaardzo chwali), książkę czyta się szybko (mnie to zajęło kilka godzin w sobotę i kilka godzin w niedzielę) i jak już się zacznie ją czytać, to trudno się od niej oderwać.
Kiedy pierwszy raz spojrzałam na okładkę, pomyślałam sobie: „o, to bez wątpienia jest ciepła, babska opowieść” i nie myliłam się. Autorka umieściła w niej sporo emocji, zwłaszcza takich ciepłych, pozytywnych. I mimo tego, że główna bohaterka sporo płakała i mimo ciągłej świadomości, że przecież czytam o kobiecie, która umiera, nie mogłam pozbyć się tej nadziei, że przecież historia Jagi nie może skończyć się źle.
Ale, żeby nie było tylko OCH, muszę przyznać, że jednak coś mnie w tej książce irytowało, mianowicie zaczęła irytować mnie… herbata. Jak dla mnie to oni wszyscy (z główną bohaterką na czele) pili zbyt dużo tej herbaty. Może dlatego na mnie to tak działało, że ja nie przepadam za herbatą i pijam ją bardzo sporadycznie, wręcz od święta. Ale pomyślałam sobie, że autorka zapewne wręcz przeciwnie do mnie – lubi herbatę.
Co by jednak nie powiedzieć, a jest to pierwsza książka tej autorki, którą przeczytałam, zachęciła mnie ona do kolejnych jej powieści i z pewnością również przeczytam pozostałe.
Polecam tę książkę bo to lektura lekka, łatwa i przyjemna. Ciekawe dialogi, ciekawi bohaterowie, ciekawy pomysł na fabułę. Czy muszę dodawać coś więcej?
Pochwalę się, że wygrałam tę książkę w konkursie KZK (o którym możecie przeczytać TU) w… 2013 roku (no dobra, tu już nie ma się co chwalić) i… postawiłam na półce i… zapomniałam o niej. Dopiero kilka dni temu ponownie wpadła mi w ręce, wtedy zaczęłam się zastanawiać jak to się stało, że zapomniałam ją przeczytać?
Książka została wydana w serii Babie lato tak jak inna lektura wcześniej przeze mnie przeczytana, którą również polecam i obiecuję sobie, że przeczytam wszystkie książki z tej serii bo… lubię taki rodzaj opowieści.
Seria Babie lato:
TOREBKI I MORDERSTWO – Dorothy Howell
Dorothy Howell mieszka w Południowej Kalifornii. Jest autorką 39 powieści. Obecnie pisze dla dwóch głównych nowojorskich wydawnictw w dwóch gatunkach, pod dwoma nazwami. Jej książki zostały przetłumaczone na kilkanaście języków, a sprzedaż zbliża się 5 milionów egzemplarzy na całym świecie. Pod pseudonimem Judith Stacy napisała również 25 historycznych romansów. Jest członkiem Sióstr przestępczości Mystery Writers of America oraz Romance Writers of America.
Wydawnictwo BELLONA rok 2014
stron 382
Torebki i morderstwo to komedia kryminalna.
Haley Randolph jest wyjątkową snobką, której namiętność do markowych ubrań i torebek czasami bywa zgubna, a w szczególności dla jej zasobów finansowych. Pewnego dnia kobieta poznaje w klubie przystojnego mężczyznę, który proponuje jej wyjątkowo dobrze płatną prace w dość znanej firmie prawniczej. Dodatkowo dziewczyna załatwia sobie pracę w jednym z dużych domów towarowych, aby jak najszybciej uporać się z deficytami na kartach kredytowych. Niestety po kilku dniach pracy w firmie prawniczej z dnia na dzień zostaje zawieszona w obowiązkach, a następnie zwolniona i oskarżona o defraudację dużej kwoty pieniędzy. Jakby tego było mało, na swojej nocnej zmianie w domu towarowym znajduje w magazynie trupa. Wszystko zaczyna się komplikować, a Halley prowadząc swoje małe prywatne śledztwa w obu sprawach stara się wyjść obronną ręką. Tym bardziej, że zaczyna się koło niej kręcić przystojny właściciel sieci sklepów w DT…
Muszę przyznać, że książkę czytało mi się wyjątkowo szybko. Żywe, dowcipne i niezwykle dynamiczne zwroty akacji były momentami bardzo zaskakujące.
Główna bohaterka trochę mnie irytowała, bo chwilami zachowywała się dość ekscentrycznie, jak typowa „blondynka” z dowcipów, nie dość, że była żałosną kłamczuchą, to w pewnych sytuacjach bardzo przypominała mi Bridget Jones zajadającą stres czekoladkami, ale jej tok rozumowania momentami bardzo zaskakiwał.
Książka napisana jest w pierwszej osobie, tak jakby Haley opowiadała swoje przygody życiowe najbliższej koleżance. Autorka nie przesadziła z dialogami, ale za to przemyśleń było aż nadto. Trzeba przyznać, że te wszystkie przemyślenia są przedstawione bardzo humorystycznie i nawet poważna sprawa, jaką jest między innymi morderstwo ukazana jest w tak dowcipny sposób, że nie można się podczas czytania nie uśmiechać.
Nie jest to lektura, którą można zakwalifikować do ambitnych, ale na długie jesienne wieczory, gdy za oknem szaro, buro i ponuro, to warto po nią sięgnąć. Z czystym sumieniem mogę przyznać, że jest to książka lekka, łatwa i przyjemna, taką po którą się sięga dla całkowitego odprężenia.
Zresztą wystarczy spojrzeć na kolorową, w humorystycznym stylu przygotowaną okładkę a człowiek już się domyśla, że przy tej książce nie powinien się nudzić.
Muszę przyznać, że jak dla mnie zgubna była treść podzielona na krótkie rozdziały, która powodowała, że kiedy kończyłam czytać jakiś rozdział, to szybko zaglądałam ile stron ma kolejny i takie…” jeszcze jeden rozdział i idę spać” kończyło się czasem grubo po północy.
Serdecznie polecam przeczytanie tej powieści, ponieważ spowoduje ona, że na jakiś czas człowiek zapomni o problemach dnia codziennego i śledząc (wprawdzie dość irytujące momentami) życie tej młodej kobiety, jest w stanie całkowicie się odprężyć.
Mam nadzieję, że będę miała okazję kiedyś przeczytać pozostałe książki z tej serii.
SCENARIUSZ Z ŻYCIA – Anna M. Brengos
Anna M. Brengos jest w wieku 50+. Mieszka i pracuje w Warszawie. Po trzydziestu dwóch latach pracy w oświacie postanowiła zmienić coś w swoim życiu i zająć się tym, co przyniesie jej więcej satysfakcji. Założyła z przyjaciółmi fundację Ocean Marzeń, pracuje w Obywatelskiej Fundacji Pomocy Dzieciom, organizuje akcje społeczne, festiwale i zbiórki na rzecz potrzebujących. Chociaż jej twórczość temu przeczy, podkreśla, że nie jest feministką.
Wydawnictwo Nasza Księgarnia rok 2014
Seria Babie Lato
stron 277
Scenariusz z życia to pełna humoru i życiowej satyry współczesna powieść obyczajowa.
Marta jest w wieku 50+, ma w miarę ułożone życie u boku męża – wynalazcy. Jest matką dorosłej córki i babcią pewnego przedszkolaka. Pracuje jako pedagog szkolny i tak właściwie chyba nie ma na co narzekać, oprócz tego że prawie wszystko jest na jej głowie. Pewnego dnia zupełnie nieoczekiwanie widzi swojego męża w objęciach dużo młodszej od niego kobiety (prawie równolatki ich córki) i z pewnością nie są oni jedynie zwykłymi znajomymi. Boguś, czyli mąż Marty ani nie czuje się winny ani też nie ma zamiaru wyprowadzić się z ciepłego gniazdka małżeńskiego, ale jego żona postanawia mu w tym pomóc i pakując rzeczy dosłownie wyrzuca go za drzwi. Po odejściu męża życie kobiety zmienia się diametralnie. Zainspirowana ostatnią w domu rozmową z (prawie byłym) mężem Marta pisze scenariusz, który…
No cóż, nie zdradzę, co się wydarzy, ani tego czy główna bohaterka poradzi sobie ze zmianą swojego życia. Warto przekonać się o tym samemu, co jest jednoznaczne z tym, że trzeba książkę przeczytać.
Jak wiadomo kwalifikuję książki do różnych kategorii i muszę z czystym sumieniem przyznać, że tę książkę „układam” na półce „książka od której nie można się oderwać”. Tak właściwie to powinnam być zła na autorkę, bo z powodu jej książki dwa razy przejechałam swój przystanek w drodze do pracy (czytając oczywiście w autobusie), raz prawie rozgotowałam zrazy, i dwa razy zaspałam do pracy. O czym to świadczy? Chyba nie muszę dodawać.
Jest to lektura tak pełna humoru i ironii dotyczącej życia, że trudno się nie uśmiechnąć prawie na każdej stronie. Zabawne dialogi pełne wyjątkowego sarkazmu (ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, jeżeli sarkazm można rozumieć pozytywnie), czyta się nie tyle z nutą rozbawienia, co z całą symfonią śmiechu.
Trudny i poważny temat, który inna osoba „ubrałaby” w dramat, autorka przedstawiła w świetle carpe diem. Fabuła wciąga od pierwszej strony i nie pozwala na oderwanie się od treści. Książkę czyta się tak szybko, że ani się obejrzysz a jesteś już po połowie, a na końcu pytasz: „co już koniec?” i masz ochotę zawołać: „chcę jeszcze!!!!”.
To moje pierwsze spotkanie z powieścią autorki, jest to debiut pisarki, a skoro to debiut, to ja poproszę o więcej. Ta lektura to terapia śmiechem, to tak optymistyczne spojrzenie na świat i życie, które nie zawsze jest lekkie, łatwe i przyjemne, że po przeczytaniu tej książki każdy problem wydaje się wyjątkowo błahy. Długie, jesienno-zimowe wieczory, pozbawione słońca a doprawione szarością i deszczem, koniecznie trzeba rozświetlić sobie dobrą lekturą i tę książkę mogę polecić, jako to jesienne słońce.
Książka napisana jest w pierwszej osobie, narratorem jest główna bohaterka przedstawia fakty tak, jakby kobieta siedziała z czytelniczką przy dobrej butelce wina i opowiada o tym, co ją spotkało. Opowiada z takim entuzjazmem i humorem, że czyta się dosłownie jednym tchem.
Polecam tę lekturę nie tylko paniom, może powinni ją również przeczytać panowie, warto przekonać się, że my kobiety wcale nie jesteśmy taka słaba płeć, a często jesteśmy silniejsze od nich.
Polecam też rozpocząć czytanie tej powieści w pierwszy dzień weekendu, żeby można ją było szybko skończyć, bo od niej naprawdę trudno jest się oderwać.
„Scenariusz z życia” zaczynał życie jako… scenariusz i może doczeka się ekranizacji.
Spotkanie autorskie z Agnieszką Walczak-Chojecką
W sobotę 7 listopada byłam na spotkaniu autorskim z Agnieszką Walczak-Chojecką, która odwiedziła Trójmiasto ze swoją najnowszą (a właściwie ze swoim debiutem, który został dopracowany od nowa i wydany przez inne wydawnictwo) książką „Dziewczyna z Ajutthai”
Pierwsze i drugie wydanie „Dziewczyny z Ajutthai”, która okładka Wam się bardziej podoba?
Przyznam szczerze, że nie przeczytałam jeszcze tej książki ale mam zamiar po nią sięgnąć, ponieważ spotkałam się z wieloma ciekawymi opiniami na jej temat, a na spotkaniu z autorką fragment przeczytanej przez nią powieści zaintrygował mnie do tego stopnia, że chcę na własne oczy (wyobraźni) zobaczyć dziewczynę z Ajutthai.
Zdjęcie z prywatnego albumu autorki bloga.
Wracając jednak do samej autorki i jej pobytu w Gdańsku. Spotkanie odbyło się w Empiku mieszczącym się w Galerii Bałtyckiej, a właściwie to obok sklepu, ponieważ od jakiegoś czasu Empik wygospodarował miejsce, które wcześniej było pustawe, i tam umieszczono „ściankę” oraz stanowisko dla gościa (w tym przypadku pisarki) i stanowisko dla widzów. Miejsca wprawdzie niewiele, ale przyznajmy szczerze, na spotkania autorskie nie zawsze przychodzą tłumy (nawet jak się ma znane nazwisko).
Spotkanie z Agnieszką Walczak-Chojecką poprowadziła inna znana pisarka Magdalena Witkiewicz, która zadebiutowała w roli konferansjerki i trzeba przyznać, że był to debiut bardzo udany. Przypomniały mi się słowa mojej koleżanki, która przebywając w USA przypadkowo trafiła na spotkanie autorskie jakiegoś nieznanego w Polsce pisarza i z zadowoleniem stwierdziła, że tam bardzo często debiutanci promowani są właśnie przez znane osobistości ze świata literatury. Może i u nas to się przyjmie, wszak dla czytelnika to podwójna frajda.
Zdjęcie z prywatnego albumu autorki bloga.
Autorka, z którą było spotkanie, czyli Gwiazda numer Jeden zaprezentowała nam (gościom spotkania czyli czytelnikom) swoje książki, zdradziła coś niecoś ze swojego życia prywatnego, przeczytała fragmenty książek i myślę, że bardzo skutecznie zachęciła do przeczytania jej książek. Jeśli chodzi o mnie to mam już za sobą jedną z jej powieści „Gdy zakwitną poziomki”, ale nie zdążyłam jeszcze podzielić się nią w tym moim małym światku książkowym.
Obiecuję, wkrótce to nadrobię.
Miłymi akcentami były przerywniki muzyczne, które dodały temu spotkaniu wzruszającej atmosfery, skupieni na słuchaniu fragmentów książek i o książkach z przyjemnością wysłuchaliśmy kilku piosenek w wykonaniu Magdy Glejnert, osoby o tak pięknym i ciepłym głosie, że aż klienci Galerii Bałtyckiej, mijający miejsce spotkania z pisarką, zatrzymywali się na chwilę zaskoczeni. Przyznam szczerze, że kilka razy wzruszyłam się.
Zdjęcie z prywatnego albumu autorki bloga.
Wśród gości/czytelników, którzy postanowili posłuchać o książkach znaleźli się również ludzie pióra (o Magdalenie Witkiewicz już wspomniałam, ale ona była w innej roli). Na widowni zasiadła pisarka Małgorzata Warda, pisarz/latarnik Karol Kłos i między innymi moja skromna osoba. No, ale kto mnie zna, ten wie, że ja lubię takie spotkania, więc nie mogłam zlekceważyć obecności „w moim” Gdańsku autorki książek, którą miałam okazję poznać osobiście.
Teraz pozostaje mi tylko napisać recenzję „Gdy zakwitną poziomki” i przeczytać pozostałe książki tej autorki. Myślę, że ma w sobie potencjał pisarski i jej kariera w tej dziedzinie dopiero się rozwija, czekajmy zatem na kolejne jej książki.
Oczywiście jak to bywa na każdym spotkaniu autorskim pod koniec zadawane są pytania przez publiczność. W przypadku tego spotkania pytań czytelników zabrakło, osoba prowadzącą to spotkanie poruszyła chyba wszystkie tematy, które zaciekawiłyby potencjalnego czytelnika. Ale, autografy i zdjęcia były – a jakże 🙂
To nie ja, ale inna zadowolona czytelniczka, która otrzymuję pamiątkę spotkania z autorką
Pisarz/latarnik/fotograf Karol Kłos i Agnieszka Walczak-Chojecka
Dziękuję Karolowi Kłosowi za niezawodną obecność z aparatem, dzięki niemu mogłam umieścić zdjęcia, które on sam wykonał i podzielił się z nami.