Moje przemyślenia
Literacki spacer po Gdańku ze Stefanem Chwinem
Literackie spacery po gdańsku, to coś dla ciała (spacer) i coś dla ducha (spotkanie z pisarzem).
Niestety mój ostatni spacer okazał się wielkim niewypałem, chociaż na ten dzień czekałam z niecierpliwością. Ten, kto zagląda na mojego bloga wie, że Stefana Chwina zaliczam do moich ulubionych pisarzy, chociaż kilka jego książek trochę ostudziło mój zapał czytania lektur autorstwa pana profesora.
Ale nie o tym przecież miałam napisać tylko o Literackim spacerze po Gdańsku, który okazał się spacerem medialnym, ponieważ zamiast chodzić po Gdańsku, a konkretnie po gdańskiej dzielnicy Oliwa, zostały wyświetlone zdjęcia autorstwa samego pisarza i chyba inne, jakieś archiwalne. Niestety, organizatorzy chyba nie docenili sławy Stefana Chwina w Gdańsku i salka, w której zaplanowano spotkanie nie mając ścian z gumy, nie pomieściła wszystkich chętnych i sporo osób po prostu opuściło budynek, w którym odbywał się „spacer”. Wśród tych, którzy odeszli zdegustowani i zawiedzeni byłam również ja.
Ponieważ nie znam dobrze dzielnicy Oliwa, poprosiłam kilku znajomych o wytłumaczenie mi jak dojechać do miejsca w którym było organizowane spotkanie i niestety trzy różne osoby, podały mi trzy odmienne informacje i zanim dotarłam na miejsce to byłam już około 15 minut spóźniona. To, co zastałam na miejscu przeszło moje najśmielsze wizje. Sala pękała w szwach, na korytarzu tłum ludzi podskakujących i wyciągających szyje jak łabędzie, żeby cokolwiek zobaczyć i niezbyt słyszalny (na tym korytarzu) głos Stefana Chwina.
Pisarz jak już wcześniej wspomniałam wyświetlał zdjęcia i dość ciekawie o nich opowiadał, strzępy tego, co usłyszałam były nawet interesujące. Jednak ten „spacer” był inny, różnił się od poprzednich, w trakcie których autorzy opowiadali o miejscach opisanych w swoich książkach. Stefan Chwin opowiadał zaś o Oliwie i swoim dzieciństwie. Być może byłam zbyt krótko, ale spodziewałam się po tym spotkaniu takiego przeniesienia w miejsca z książek. Niestety tego nie usłyszałam.
Moja cierpliwość przegrała z chęcią pozostania i tak po około 30 minutach stwierdziłam, że skoro i tak nic nie widzę, i prawie nic nie słyszę wracam do domu.
Pogłaskałam mojego „Hannemana” w plecaku i niezadowolona z powodu tego, że jednak książka nie będzie miała autografu autora, a ja nie pstryknę sobie pamiątkowej fotki z pisarzem – wyszłam.
Instytut Kultury Miejskiej w Gdańsku wczoraj poinformował na Facebooku, że Pan Profesor zgodził się na jeszcze jedno spotkanie, w większej sali. Nie wiem czy pójdę, bo chwilowo jestem trochę zawiedziona i mam żal do organizatorów, że nie przewidzieli tego, co miało miejsce.
Biorąc po uwagę fakt, że Stefan Chwin urodził się i wychował w dzielnicy Oliwa i chociażby z tego powodu będzie sporo ludzi mieszkających tam i będących dawnymi sąsiadami i znajomymi pisarza, i biorąc pod uwagę fakt jak bardzo znaną jest osobistością w Trójmieście i nie tylko, mogli się na to lepiej przygotować.
No cóż było, minęło.
Zdjęcia pozwoliłam sobie „zapożyczyć” ze strony na FB Instytutu Kultury Miejskiej.
Fotografie wykonał Maciej Moskwa/TESTIGO
Literacki spacer po Gdańsku z Izabelą Żukowską
Tak jak już wspomniałam wcześniej Literackie spacery po Gdańsku, to coś dla ciała (spacer) i coś dla ducha (spotkanie z pisarzem). Wczoraj wybrałam się na taki spacer z Izabelą Żukowską, która poprowadziła nas śladami komisarza Franza Thiedtke, bohatera książki „Teufel”. Niestety, nie wszystkie spacery udało mi się zrealizować z takich czy innych względów, ale te, na których byłam, (bądź jeszcze będę), z pewnością mogę zaliczyć do ciekawych.
Spotkanie rozpoczęło się przed budynkiem, gdzie kiedyś pracował doświadczony policjant kryminalny, czyli przed budynkiem dawnego Prezydium Policji, a obecnie Delegatury ABW.
Spacer śladami komisarza Franza Thiedke wspaniale przeniósł nas do świata, którego już nie ma, do Gdańska przedwojennego i takiego, którego nie pamiętają nawet najstarsi mieszkańcy miasta. Izabela Żukowska ma niespotykaną łatwość w opowiadaniu, bardzo malowniczo przekazując to, co chce, abyśmy zobaczyli oczami wyobraźni. Dzięki niej zobaczyliśmy Gdańsk w jakim żył bohater jej książki.
I tak idąc jego śladami przeszliśmy z ulicy Okopowej na Targ Węglowy, gdzie kiedyś stała kamienica, w której mieszkał komisarz i gdzie kiedyś stał również hotel Danzinger Hof, o którym nie miałam nawet pojęcia.
Kolejnym etapem spaceru była ulica świętego Ducha i ulica Szeroka , przy której mieszkała kobieta, której w/g fabuły książki, ciało znaleziono na molo w Glettkau (obecne Jelitkowo).
Nie wiem jak inni, ale moja wyobraźnia jest dość duża, więc bez problemu potrafiłam zobaczyć świat opisywany przez pisarkę, i ten Gdańsk w którym żył i mieszkał komisarz Franz Thiedtke.
Przyznam się szczerze, że nie czytałam jeszcze żadnej książki tej autorki, ale w najbliższym czasie mam zamiar to nadrobić, tym bardziej, że „Teufel” nie jest jedyną lekturą, której bohaterem jest ten policjant, co zdążyłam sprawdzić na stronie wydawnictwa a potwierdziła to również sama autorka.
Spacer zakończyliśmy nad Motławą, jak powiedziała pani Izabela w miejscu stanowiącym serce Wolnego Miasta Gdańska.
Bardzo miłym akcentem spaceru było to, że pojawiła się na nim również redaktor wydawnictwa Oficynka Jolanta Świetlikowska, dzięki której czytelnicy, którzy nie przeczytali jeszcze książki, mogli nabyć ją w dość atrakcyjnej cenie. Oczywiście i tak książek było mniej niż chętnych do nabycia, ale tak to już bywa.
Cieszę się, że pogoda dopisała, chociaż delikatnie mnie przewiało, ale co tam… ważne, że wróciłam do domu zadowolona, z nowym nabytkiem (czyli książką z autografem) 🙂
Ileż może unieść kobieta?
W tej czarnej torbie pani Redaktor, znajduje się kilka (?) egzemplarzy książki, dla tych, którzy będą chcieli ją nabyć po spacerze
Redaktor Wydawnictwa Oficynka Jolanta Świetlikowska razem z autorką kryminału „Literat” – Agnieszką Pruską
Szkoda, że nie było innych pisarzy i pisarek, które również w swoich książkach przenoszą czytelnika do Gdańska. Chętnie poszłabym na taki spacer na przykład z Anną Klejzerowicz, Pawłem Huelle, czy Hanną Cygler, ale może w przyszłym roku organizatorzy ich zaproszą.
Jestem bardziej niż pewna, że taki spacer, to cudowna przygoda zarówno dla mieszkańca Gdańska jak i osoby przyjezdnej.
Oczywiście pamiątkowe zdjęcie z pisarką musiało być 🙂
Literacki spacer po Gdańsku z Katarzyną Bondą
Literackie spacery po Gdańsku, to coś dla ciała (spacer) i coś dla ducha (spotkanie z pisarzem). Wczoraj wybrałam się na taki spacer z Katarzyną Bondą. Mam w planie jeszcze kilka spacerów, ale czy dojdzie do ich realizacji (z mojej strony) to się jeszcze okaże.
Wracając jednak do Katarzyny Bondy, autorki takich książek jak „Polskie morderczynie”, „Florystka”, „Sprawa Niny Frank”, czy wreszcie jej najnowszego dorobku „Pochłaniacz”, chciałabym powiedzieć, że takie spotkanie z autorem jest czymś wyjątkowym. Osoby, które lubią chodzić na spotkania autorskie (tak jak ja), czy były na lipcowym Spotkaniu z książką w Sopocie wiedzą, że nie ma nic lepszego dla mola książkowego jak spotkanie z pisarzem.
Jeśli chodzi o mnie, to Kasię Bondę poznałam już jakiś czas temu i głównie dlatego postanowiłam udać się razem z nią na spacer po Gdańsku Wrzeszczu, śladami bohaterów „Pochłaniacza”. Książkę posiadam (dzięki spotkaniu w Sopocie), chociaż przyznam szczerze, nie miałam jeszcze czasu jej przeczytać, ale tak to zwykle jest z „moimi” książkami, mam je – więc mogą cierpliwie poczekać, aż uporam się z tymi do recenzji wydawniczej.
Ten literacki spacer rozpoczął się na bardzo uroczej ulicy (nawet nie przypuszczałam, że we Wrzeszczu są takie uliczki) Zbyszka z Bogdańca, na której autorka umieściła dom swoich bohaterów. Następnie wolniutko przemieszczaliśmy się śladem innych bohaterów powieści, aż w końcu doszliśmy do fontanny, przy której, nadmienię tak na marginesie, znajduje się ławeczka „chłopca z blaszanym bębenkiem” (Gintera Grassa) i tam… autorka postanowiła sprawdzić umiejętności detektywistyczno-profilerskie spacerowiczów i zadała nam zagadkę do rozwiązania, a właściwie zasugerowała coś do odnalezienia.
Niestety, jeśli chodzi o mnie, to poza uwielbieniem do kryminałów i sensacji niczego więcej nie mogę u siebie znaleźć (tu mam oczywiście na myśli predyspozycje detektywistyczne) więc cierpliwie obserwowałam innych i przysłuchiwałam się ich rozmowom, zaskoczona tokiem ich myślenia i dedukcją jak u zawodowców. Tym „czymś”, co zostało w końcu odnalezione był pochłaniacz zapachów, o którym Katarzyna Bonda w bardzo ciekawy sposób opowiedziała, dodając również sporo interesujących informacji na temat zarówno profilerki, jak i uzyskiwania informacji (często u źródeł) do swojej książki.
Myślę, że taki spacer dla osób, które przeczytały już „Pochłaniacza” był ciekawą konfrontacją z miejscami opisanymi w lekturze, a dla tych, którzy nie przeczytali, świetną zachętą do sięgnięcia po książkę.
Pomijając fakt, że Katarzyna Bonda ma gadane jak nakręcona katarynka (to jest komplement), to opowiada z takim zaangażowaniem i pasją, że nie można pominąć żadnego zdania przez nią wypowiedzianego.
Cieszę się, że udało mi się wygospodarować czas na ten spacer i mimo lekkiej kontuzji nogi, zakończyć go. Każdego, kto lubi czytać, zachęcam do pozostałych spacerów literackich, których program można znaleźć na stronie Literackie spacery po Gdańsku.
Autorka montuje zestaw głośnikowy, żebyśmy mogli ją dobrze słyszeć
Mnie zawsze udaje się zrobić jakąś głupią minę
Pasja opowiadania to jeden z atutów tej pisarki
W tym miejscu, a konkretnie pod tym samochodem została odnaleziona paczka z pochłaniaczem
Dobrze, że czasami można spotkać kogoś znajomego z aparatem, w tym przypadku mam na myśli pisarza, latarnika i fotografa-amatora w jednej osobie czyli Karola Kłosa, dzięki któremu również zostałam ujęta na zdjęciach 🙂
Karol Kłos i jego aparat są zawsze tam, gdzie dzieje się coś ciekawego.
Polecam nagranie z Dzień Dobry TVN, z Katarzyną Bondą.
Zapowiedź „PŁACZ WILKA”
Te osoby, które mają mnie wśród znajomych na Facebooku, pewnie już to widziały, ale są tacy, którzy nie wiedzieli, więc udostępniam, film – zapowiedź książki.
Spot reklamowy przygotował Marcin Jakubczak, który współpracuje z Polacy nie gęsi i swoich autorów mają.
Cieszę się, że miałam okazję współpracować z panem Marcinem, bo dzięki niemu i PNGiSAM powstał ciekawy filmik zachęcający do przeczytania książki.
Spotkanie w Sopocie… z książką (z książkami)
W sobotę byłam na spotkaniu „A może nad morze z książką2”. Była to moja druga tego typu impreza i mam nadzieję, że nie ostatnia, bo jak zdążyłam zauważyć coraz więcej osób ma ochotę na WIĘCEJ. Dobrze, że kochane dziewczyny wyznaczyły datę 5 lipca, a nie tydzień później, bo wtedy nie mogłabym uczestniczyć w tym wspaniałym przedsięwzięciu.
Spotkanie, tak jak w ubiegłym roku odbyło się w Zatoce Sztuki w Sopocie, gdzie specjalnie dla nas był przygotowany ogromny stół, a właściwie to dwa stoły, bo przy jednym siedzieliśmy MYa na drugim „imprezowały” książki do wymiany.
Z tego co zauważyłam, to w tym roku była dużo luźniejsza atmosfera, chociaż niektórzy byli pierwszy raz, ale te osoby, które już w zeszłym roku pojawiły się w Sopocie, bardzo ciepło podtrzymywały na duchu tych „nowych”. Miło było zobaczyć znajome twarze, które nie wywietrzały z pamięci przez ten rok.Uczestnicy przyjechali z całej Polski (Kraków, Poznań, Warszawa i…) a także z poza jej granic (Szwecja, Anglia)
Audrey, Dukaga, Ewfor
Niektórzy nic się nie zmienili, a inni trochę „wydorośleli”. Nie ma co ukrywać, widełki wieku uczestników spotkanie były bardzo duże, zresztą rok temu bardzo humorystycznie zwrócili na to uwagę Zuz i Zerr w swoim filmiku nagranym ze spotkania, cytuję ich słowa:
(…) różnorodność wiekowa była… szeroki przedział wiekowy (…) [śmiech]
Zuz i Zerr czyli RECENZJUM
W tym roku było tak samo, ale myślę, że nikomu to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie, wszyscy świetnie się ze sobą dogadywali. Było nas chyba około 27 osób, ale co do tej liczby to nie mam pewności, w każdym bądź razie było nas DUŻO.
Zuz i Zerr (Recenzjum) tak cichcem nagrywali filmik, ciekawe czy go i tym razem udostępnią.
Każdy z nas dostał identyfikator, dzięki któremu (po okazaniu przy kasie) otrzymał 10% rabatu na wszystko co sobie zamówił do jedzenia lub picia (oprócz alkoholu).
Literacki Sopot zafundował nam słodkie babeczki, ale przyznam szczerze, że te w zeszłym roku chyba były smaczniejsze, ale może już zapomniałam ich smak?
Nasze wspaniałe organizatorki Beata&Beata nieźle musiały się napracować, bo sponsorów było sporo i dali dla każdego uczestnika wspaniałe prezenty. Jakie? Myślę, że każdy się domyśla…
*** DZIĘKUJEMY SPONSOROM ***
Pod stołem, gdzie leżały książki do wymiany czekały na nas torby z książkami od sponsorów
Oczywiście była wymiana książek i ja tu się muszę przyznać, że jak tylko spojrzałam na stół wpadła mi w oko (ale niestety nie tylko mnie) książka Kasi Bondy „Pochłaniacz” i w duchu prosiłam aby nikt jej nie zechciał zabrać. Miałam numer 5, więc przede mną były 4 osoby, ale… udało się…
Nasze organizatorki dały nam do wylosowania numerki i według ich kolejności podchodziliśmy do stołu z książkami i wybieraliśmy dla siebie jedną książkę. Każdy mógł podejść do stołu tyle razy, ile sam przyniósł książek do wymiany. Jeśli chodzi o mnie to „uwolniłam” od siebie więcej książek niż „zaadoptowałam”, ale i tak nie mogłam tego udźwignąć, bo doszły przecież jeszcze książki od sponsorów.
Wspólnymi „siłami” pisaliśmy dalszy ciąg naszej książki-kroniki, w której każdy pozostawił ślad po swoim uczestnictwie w spotkaniu.
Moje książki, które przywiozłam do domu
Beata&Beata tym razem chyba przeszły same siebie, bo nie licząc sponsorów tak nam zorganizowały to spotkanie, że były konkursy, losowania dodatkowych książek i… coś, czego się nie spodziewałam, czyli… zaproszeni pisarze. Wśród gości ze strony pióra byli: pisarz Mirosław Tomaszewski z żoną, który dla każdego uczestnika spotkania przyniósł jedną ze swoich książek, oraz pisarki Barbara Piórkowska, Małgorzata Karolina Piekarska , Marzena Nowak, których książki można było znaleźć na stole, razem z tymi do wymiany. Mnie się udało z jedną i oczywiście musiałam poprosić o autograf i pamiątkowe zdjęcie.
To był bardzo dobry pomysł, ponieważ my ludzie odbierający książki z tej drugiej strony mieliśmy okazję porozmawiać z tymi z przeciwnej strony. Piszę MY, ponieważ ja bardziej czułam się na tym spotkaniu blogerką niż autorką książek.
z autorem Mirosławem Tomaszewskim podpisującym książkę
z autorką Marzeną Nowak (już po podpisaniu książki)
a na pierwszym planie dofifi (blog Czytam, bo chcę i już)
Czas tak szybko zleciał, że ani się obejrzałam wybiła godzina 21:30 i musiałam wracać do domu.
Nie wiem jak inni, ale ja chętnie wybiorę się na takie spotkanie za rok, jeżeli nasze kochane organizatorki znów podejmą się tego wyzwania.
Beata&Beata czyli nasze kochane organizatorki
Te wirtualne kwiaty dla Was * DZIĘKUJĘ *