CARPE DIEM – kolejna książka
PREMIERA 17.12.2015
Stron 277
Moja kolejna książka cieszy już moje i nie tylko moje oczy. Jestem dumna, że mimo drobnych niepowodzeń udało mi się tę książkę skończyć i wydać jeszcze przed świętami. Kilka osób ucieszy być może ona jako prezent pod choinką. Wiem, że nie wszystkim się ta powieść spodoba, pewne osoby czytając ją w wersji dziewiczej nawet odważyły się mi powiedzieć, że temat ich nie zachwycił, ale takie jest prawo czytelnika. Mam nadzieję jednak, że znajdzie ona swoich pozytywnie ją odbierających czytelników i czytelniczki.
Moim zdaniem jest to lektura dla kobiet, ale nie wykluczam, że niejeden pan również ją przeczyta. No cóż, ja puściłam wodze wyobraźni a opinie pozostawiam czytającym.
Do napisania tej powieści zainspirowała mnie podróż do Szkocji; miałam okazję zwiedzić razem z moją siostrą piękne okolice Aberdeen oraz Stonehaven, zrobiły na mnie takie wrażenie, że chciałam aby pozostała po nich jakaś pamiątka.
Oczywiście fabuła książki jest fikcją, ale… kto wie, może kiedyś się zdarzyć.
Kiedy jest czas na spełnianie MARZEŃ? Czy dążenie do tego, aby mieć siebie dla SIEBIE to źle? Co tak naprawdę oznacza słowo SZCZĘŚCIE?
Alina jest kobietą w wieku 50+. Nie może narzekać; ma przystojnego męża, stabilną sytuację finansową, troje dzieci, piękny dom, ogród i… właściwie to wszystko.
Pewnego dnia podejmuje spontaniczną decyzję i wyjeżdża na drugi koniec Polski – do Trójmiasta. Wynajmuje pokój w małym domku nad morzem i stara się cieszyć „chwilami tylko dla siebie”. Czy to właśnie jest to szczęście, o którym marzyła? A może to szczęście jest o wiele dalej, gdzieś w Szkocji dokąd zaprowadzi ją los?
CARPE DIEM to opowieść o marzeniach, o przyjaźni, o miłości, i odwadze. To lektura dla tych, którym wydaje się, że już wszystko w życiu osiągnęli, tylko nie zdają sobie sprawy z tego czyim kosztem.
Zapraszam w podróż, która zaczyna się w Trójmieście a kończy w Szkocji.
Fragmenty fabuły:
(…) Powoli zaczęła przesuwać się do przodu. Kiedy uznała, że woda już jej nie powinna zagrażać, szybko wyciągnęła z worka spodnie i założyła je na mokre nogi. Wylała wodę z adidasów, ale musiała zmoczone buty z powrotem założyć na zmarznięte nogi. Nie przejęła się tym zbytnio, ponieważ już była prawie pewna, że jej plan się powiódł. Szła przed siebie, czując pod stopami raz kamienie, raz piasek, a innym razem trawy. Zmęczenie powodowało, że nie czuła strachu. Skupiła myśli na tym, żeby znaleźć jakieś schronienie, jakieś zadaszenie, ponieważ do mgły i ciemności dołączył drobno siąpiący deszcz. Całkowicie straciła rachubę czasu; uzmysłowiła sobie, że zapomniała o jednym i to dość ważnym szczególe – o zegarku. W pewnym momencie poczuła pod stopami coś jakby schody. Powierzchnia była śliska, prawdopodobnie pokryta mchem, ale najwyraźniej uformowana w schody prowadzące ku górze. Przystanęła na chwilę, wyciągnęła z worka żeglarskiego butelkę Ballantine’s i pociągnęła duży łyk.
– To tylko dla rozgrzewki – powiedziała, tłumacząc sobie tę mało rozważną czynność, jaką wykonała.
Schowała butelkę do worka i ruszyła schodami w górę. Bardziej wyczuła niż zobaczyła, że w pewnym momencie przechodzi pod jakąś bramą. Zmienił się zapach, jaki ją do tej pory otaczał. Marzyła o tym, aby okazało się, że trafiła do jakiegoś gospodarstwa, bo to oznaczałoby, że znajdzie tutaj ludzi, którzy pomogą jej w dalszej drodze do domu. Szła na oślep, co chwilę dotykając zimnych, kamiennych ścian. Niestety, nie wyczuła ani nie zobaczyła żadnego światła, żadnego ruchu, czy nawet najmniejszej obecności człowieka.
W pewnej chwili jej noga zsunęła się z kamiennego schodka i Alina przerażona uzmysłowiła sobie, że traci równowagę. Upadła na ziemię. Jej ciało uderzyło o coś ostrego i zimnego, a następnie poturlało w dół, a każde kolejne uderzenie eksplodowało kolejną dawką bólu. Wreszcie zatrzymała się. Nie była pewna czy żyje, czy też stoczyła się w czeluść piekła. Jednak ból pulsujący w głowie zdecydowanie uświadomił jej, że nadal może siebie zaliczyć do osób żyjących. (…)
(…) W ciągu nocy budziła się, kilkakrotnie słysząc popiskiwania zwierzęcia, ale prawie natychmiast ponownie zapadała w sen. Rano obudziła się obolała, ale dziwnie spokojna. Niestety, nasilające się ssanie w żołądku było tak trudne do zniesienia, że znów poczuła do zwierzęcia wściekłość za wyjedzone kanapki. Otworzyła oczy i rozejrzała się po ponurym, kamiennym pomieszczeniu. Zwierzaka nie było. Najpierw pomyślała, że to dobrze, ale po chwili poczuła dziwny żal. W końcu poprzedniego dnia zachował się jak prawdziwy obrońca.
Powoli próbowała się podnieść. Ból w kostce i przedramieniu pulsował, ale odniosła wrażenie, że odrobinę zelżał. Zapakowała koc do worka i chwytając się wystających ze ścian kamieni, wolno stanęła na nogach. Kilka pierwszych kroków było niestety tak niezdarnych, że w pierwszej chwili pomyślała, że się przewróci.
Z niemałym wysiłkiem dotarła do schodów i poczuła na twarzy ciepłe promienie słońca, uśmiechnęła się. Ciągnąc worek po ziemi, wyszła na zewnątrz i stanęła jak wryta. Przed sobą miała ruiny wielkiej budowli, prawdopodobnie jakiegoś wyjątkowo starego zamczyska. Zielona, soczysta trawa wokół kamiennych murów wyglądała niczym dywan. Powoli obeszła budowlę dookoła, zaglądając do różnych pomieszczeń, a właściwie do tego, co po nich pozostało, bo większość pozbawiona była zadaszenia. W nagich kamiennych ścianach gdzieniegdzie widniały puste otwory okienne i wejściowe. Szybko policzyła, że na placu kiedyś musiało stać około siedmiu budynków. Weszła pomiędzy ruiny, w których zauważyła wąskie, ukośnie wznoszące się schody i postanowiła wspiąć się po nich. Nie pomyślała, że może narazić się na kolejny upadek. Bardzo chciała zobaczyć okolicę, którą w całej okazałości przypuszczalnie mogła dostrzec tylko z góry.
Zamek został postawiony na typowo wulkanicznej, bardzo stromej skale. Z trzech stron otaczała go woda. Ściana jednego z budynków była dosłownie złączona ze skałą, od której poniżej groźnie odbijały się morskie fale, przez co zamczysko wyglądało tak, jakby wyrosło z morskiego dna. (…)
(…) Zbudziło ją uczucie chłodu. Nie otwierając oczu, szczelniej owinęła się w koc i próbowała zasnąć ponownie. Diabeł leżał wtulony w jej brzuch, zwinięty w kłębek. Czuła jego ciepło. Jednak pies zachowywał się dziwnie. Nie była pewna, czy nadal śpi i coś śni, ponieważ często jego sny były bardzo spektakularne, czy już się obudził i wyczuł jakieś zagrożenie. Skulony i przytulony do niej jeżył sierść, cichutko powarkując. Alina pogłaskała go i mocniej przytuliła do siebie. Leżała odwrócona w stronę drzewa, więc nie widziała tego, co znajdowało się za jej plecami. Diabeł wprawdzie też nie widział, ale najwyraźniej czuł. Odwróciła się, i w tym momencie poczuła na twarzy ciepło, wręcz gorące powietrze, któremu towarzyszył dziwny dźwięk. Pies szczeknął, więc szybko otworzyła oczy. W jednym momencie poczuła jak jej ciało sztywnieje, a dreszcz strachu wywołuje na nim gęsią skórkę. Około dwudziestu centymetrów od siebie zobaczyła coś wielkiego i kudłatego, bez oczu, za to z ogromnymi rogami. W następnej sekundzie coś równie kudłatego, ale dużo mniejszego, przejechało jęzorem po jej twarzy, wydając przy tym wyjątkowo trudny do zidentyfikowania odgłos. Diabeł nie ruszał się, ale coraz głośniej powarkiwał. Wyraźnie czuła jego strach. Kudłatych stworzeń było kilka, wyglądały groźnie.
– Ogrodzenie! – zawołała Alina, przytomniejąc. – Przecież mogłam się domyślić, że jeżeli jest ogrodzenie, to muszą być i zwierzęta, ale… Co to, kurna, jest? Krowy? Mamuty? Czy tutaj nie ma normalnych zwierząt? Najpierw ty – zwróciła się w stronę Diabła i pogłaskała go uspokajająco. – Nie wiadomo, czy pies, czy jakieś inne zwierzę… A teraz te włochate olbrzymy…
Usiadła i zrzuciwszy z siebie koc, zaczęła przyglądać się dziwacznym stworzeniom, które, kręcąc swoimi wielkimi łbami od czasu do czasu przysuwały nosy w jej stronę i obwąchiwały ją. Z każdym krokiem wielkiej, kudłatej postaci, Diabeł zaczynał groźniej warczeć. Najwyraźniej uznał, że jego pani nie obroni go przed napastnikami i będzie musiał sam stoczyć z nimi walkę. W końcu jak oparzony, odważnie wyskoczył spod koca i zaczął obszczekiwać zwierzęta. Kudłacze najwyraźniej nic sobie nie robiąc z małego, czarnego intruza, otoczyły go i wypuszczając z nozdrzy od czasu do czasu kłęby pary, obwąchiwały go z wszystkich stron. Widok ten był nie tyle przerażający, ile komiczny.
W pewnym momencie Alina zaczęła się głośno śmiać. Słysząc to, Diabeł poczuł się pewniejszy i zaczął doskakiwać do nóg zwierząt, ale kopnięty przez jedno z nich poturlał się w stronę ogrodzenia. Tymczasem jeden z młodych włochaczy uznał ten gest za znak do zabawy, i coraz śmielej zaczął poszturchiwać biednego psa i skakać wokół niego jak piłka. Inne nie spuszczały z niego swoich oczu… jeżeli w ogóle je miały, w końcu zza zasłony długiej, gęstej sierści nie było ich widać. Już nie wyglądały groźnie, ale do pluszowych zabawek w dalszym ciągu było im daleko. (…)
(…) Gdy droga przez las się skończyła, oczom Aliny ukazał się bajeczny, górzysty krajobraz, przeplatany pięknymi, zielonymi dolinami, na których pasły się stada bieluteńkich owiec. Z jednej strony rozciągały się góry i pastwiska, a z drugiej ogromne pola wrzosów, które nie kwitły wprawdzie o tej porze roku, ale ich widok i tak zapierał dech w piersi. Ów krajobraz rekompensował jej ogromną potrzebę spotkania człowieka. Wiedziała już, że skoro są zwierzęta domowe, to musi też być jakaś zagroda, w której mieszkają właściciele tych zwierząt. Jednak szli już bardzo długo, droga nie wyglądała na nieuczęszczaną, a jednak ludzi na niej dotąd nie spotkali. Ale póki miała przy sobie Diabła nie czuła się samotna.
Odkąd opuścili pastwisko szkockich krów musieli przejść dobry kawał drogi, ponieważ obojgu dokuczało już wyjątkowe zmęczenie. Diabeł odwracał się, co chwilę spoglądając na swoją panią z nadzieją, że wkrótce pozwoli mu na odpoczynek i krótką chwilę drzemki. Jego nieme prośby wkrótce zostały spełnione. Alina, czując silny, pulsujący ból w kostce, postanowiła usiąść i posilić się jabłkami, jakie jeszcze pozostały w worku. Rozłożyła koc na poboczu drogi i usiadła na nim z ogromną przyjemnością. Wyciągnęła butelkę wody i upiła kilka porządnych łyków. Już miała na powrót ją schować, kiedy zobaczyła duże, czarne ślepia Diabła, z nadzieją wpatrujące się w jej twarz. Wielki jęzor wyraźnie dopominał się o odrobinę płynu. Nie zastanawiając się długo, ściągnęła z nogi jeden adidas i nalała do niego wody, przechylając go tak, aby zwierzęciu jak najwygodniej było pić. Diabeł z wdzięcznością przyjął poczęstunek i nie zwracając uwagi na przedziwny zapach wydobywający się z nietypowej miski, wypił wszystko do ostatniej kropli.
– Przykro mi, więcej nie dostaniesz, to nasza ostatnia butelka -powiedziała, ustawiając but w stronę słońca, aby jak najszybciej można go było z powrotem założyć. – Głupia jestem, wiem – kontynuowała swój monolog. – Mogłam napełnić puste butelki wodą ze strumienia, przynajmniej dla ciebie, ale cóż… podobno kobiety mają małe móżdżki. – Wzruszyła ramionami i wyciągnęła z worka duże jabłko. Ugryzła spory kęs, ale zanim zdążyła go połknąć usłyszała ciche skomlenie. – No tak, jedzenia też dla ciebie nie mam… Chyba, że… jadasz owoce? – zapytała, po czym przełamała jabłko na pół i jedną połówkę podsunęła psu. Diabeł ostrożnie obwąchał darowane mu pożywienie, a widząc, jak jego pani z apetytem konsumuje to samo, szybko zabrał się do jedzenia. Nie smakowało wprawdzie tak dobrze, jak to, co znalazł w jej worku pierwszej nocy, ale nie było też takie złe. Kolejne jabłko również zjedli na spółkę.
Po posiłku Alina postanowiła się zdrzemnąć, za co Diabeł był jej wyjątkowo wdzięczny. Położył się obok, wtulając głowę w jej brzuch, i prawie natychmiast zasnął. Zmęczenie długą drogą oraz cisza panująca wokół, przerywana jedynie cichym brzęczeniem owadów, podziałały na Alinę jak środek nasenny.
Obudził ją dźwięk przypominający warkot samochodu. Zerwała się na nogi, ale zanim zdążyła zareagować, przejeżdżające obok nich auto znikało już za zakrętem. (…)
(…) Zabrał z tylnego siedzenia koc i wcisnął go do worka, a następnie wskazał swojej pasażerce niską furtkę prowadzącą na tyły domu. Alina szła za nim, czując jak nogi się pod nią uginają, ze zmęczenia, ale też z uczucia onieśmielenia, jakie znienacka ją ogarnęło. W drzwiach domu stała niska, starsza pani i, nie ukrywając ciekawości, patrzyła to na kobietę, to na kroczącego przy jej nodze wyjątkowo brzydkiego psa. Gaven powiedział coś do staruszki, cmoknął ją w policzek, a następnie odwrócił się do Aliny i uśmiechnął, najwyraźniej zadowolony z wykonanej misji.
– See you. Milo mi you poznoś. – Podał dłoń na pożegnanie i wybiegł. Chwilę później dał się słyszeć warkot odjeżdżającego samochodu.
– Witam w moim domu – odezwała się po polsku, z wyraźnie obcym akcentem, starsza pani. Spontanicznie objęła Alinę i podprowadziła do drzwi. – Chodźcie do środka.
Zdrojewska spojrzała na Diabła, który wyraźnie nie miał ochoty przekraczać progu nieznanego miejsca i nie czekając na reakcję swojej pani, położył się na wycieraczce przed wejściem.
– Jak nie chce, niech zostanie. Nie martw się o niego, furtka jest zamknięta, więc nigdzie nie odejdzie. – Starsza pani z czułością popatrzyła na do swojego gościa.
Alina złapała worek i posłusznie weszła za gospodynią do jej domku.
– Przepraszam, nie przedstawiłam się – bąknęła zakłopotana, gdy znalazły się w kuchni. Wyciągnęła do starszej pani rękę. – Jestem Alina, a tamten – mówiąc to, wskazała głową na ukradkiem zerkającego w ich stronę psa – to Diabeł.
– Diabeł? – Kobieta uniosła brwi. – Kto go tak nazwał?
– Ja. – Właścicielka psa roześmiała się. – Przypomina mi diabła tasmańskiego.
– Emily, a właściwie to Emilia, ale wszyscy tutaj mówią do mnie Emily – kobieta przedstawiła się i uścisnęła dłoń swojego niespodziewanego gościa. – Pewnie głodna jesteś po takiej wędrówce?
Alina z wdzięcznością popatrzyła na gospodynię.
– Skąd pani wie, że przeszłam długą drogę?
– Po pierwsze nie „pani”, tylko Emily, po drugie Gaven mi powiedział, że jak go zatrzymałaś, to w pierwszej chwili myślał, że widzi ducha. W tej okolicy, w obrębie kilkunastu kilometrów, nie ma żadnych domostw. (…)
(…) Niewielkich rozmiarów ogródek był dobrze utrzymany, chociaż większość kwiatów posadzona została dość chaotycznie. Dawało to jednak poczucie specyficznego piękna. Od drzwi wejściowych do miejsca, w którym stał mały, żeliwny stolik i cztery krzesła wykonane z tego samego materiału, prowadziła wąska, kamienna ścieżka.
Po krótkim spacerze Alina weszła do domu i zaparzyła sobie kawę. Następnie przeszła do saloniku i wyjęła z witryny książkę Fleszarowej-Muskat. Zadowolona, z kawą i książką, wróciła do ogrodu. Wygodnie usadowiła się przy stoliku, ale o czytaniu chwilowo musiała zapomnieć. Na jej widok Diabeł natychmiast zaczął domagać się pieszczot, a duże szarobure kocisko, nie przejmując się tym, że jest dla niego obcą osobą, odważnie wskoczyło na jej kolana, próbując zawalczyć o jej względy. Nie pozostało jej nic innego, jak jedną ręką drapać Diabła, drugą głaskać kota. Pies jednak nie potrafił długo wysiedzieć w jednym miejscu i chwilę później już gonił po ogrodzie motyle. Kot natomiast, korzystając z wygodnego legowiska, zwinął się w kłębek i najwyraźniej postanowił uciąć sobie drzemkę na kolanach Aliny. (…)
(…) Przeszli obok budynku, z którego dochodził zapach smażonych ryb, skierowali się w stronę kamiennego domku, przed którym na drewnianej ławce siedział starszy mężczyzna z fajką. Pykał powoli, przyglądając się mijającym go ludziom, i tylko po ruchu ręki trzymającej fajkę i unoszącym się dymie, można było poznać, że to żywy człowiek, a nie manekin starego rybaka. Po drugiej stronie dość wąskiej ulicy znajdowała się przystań i kołyszące się na wodzie różnej wielkości jachty. Na ich widok Alina zatrzymała się i mocniej ścisnęła dłoń Gregora.
– Czy coś się stało? – Mężczyzna popatrzył zaniepokojony, szukając wokół tego, co mogło być przyczyną zdenerwowania jego towarzyszki.
– Nie, nic takiego. – Alina oddychała szybko, próbując wypatrzeć wśród zacumowanych jachtów ten, którego z pewnością nie chciała już więcej zobaczyć. Jachty w porcie były różnej wielkości, ale tak dużego, jaki był w posiadaniu Zbyszka, z pewnością wśród nich nie było. (…)
Patronat medialny nad książką objęły:
Na tych portalach zostaną zorganizowane konkursy, w których wygraną oczywiście będzie CARPE DIEM. Jeżeli ktoś ma ochotę to…
Być może po Nowym Roku również zorganizuję na blogu jakiś konkurs.
Mam nadzieję, że fabuła książki Was zainteresuje, zatem… ZAPRASZAM DO LEKTURY