Wspominki z życia pewnej dziewczynki – fragment 1
Wspominki z życia pewnej dziewczynki
No dobra O.K.
Niestety (!)
teraz już KOBIETY
2007 napisane
2012 skorygowane i opublikowane
ANNA
Tak na imię ma właśnie dziewczynka (ta z tytułu).
Imię blade, przezrocze bardzo, jak kościelny kruchy kwiat – szklane, niesie ze sobą przedziwną zdolność do cierpień, co dzień każdy otwiera i goi jak ranę; morze kochania, źródło przeczyste łez, dźwięk głęboki, co niebo z ziemią kojarzy… Milcząca prześwietlona, zjawa, jak odblask święty przy ludzkiej obecna twarzy. Niech lepiej dziewczyna nie cierpi: niech nie Anną, lecz Hanką zastanie! Będzie jak dzień słoneczny przy zamglonym, jak przy wieczornym mroku – świtanie; będzie jak dźwięk miedziany, rozgłośny, przy ginącym łkaniu spiżowym: będzie świetna, twarda, niepamiętna, zaborcza… Ostry duch – w ciele jasnoróżowym. Kto tamtą skrzywdził, niech do tej na najszybszym rumaku pospieszy, bo Anna się wprawdzie po nim na śmierć zapłacze, lecz Hanka go najprędzej pocieszy.
Kazimiera Iłłakowiczówna
PORTRETY IMION.
wyd.1 Poznań 1957, Wydawnictwo Poznańskie 4
WSTĘP
Nie jest to książka, ani poemat, nie jest to pamiętnik. Jest to wytwór wyobraźni autorki, która znudzona szarą codziennością swojego nie młodego już życia chciała coś dla kogoś zrobić. Mimo upływu wieku, do głowy autorki ciągle wskakują jakieś szalone pomysły, których nie może zrealizować na jawie, myśli o nich i myśli czasami tak długo aż w szklance pokaże się dno, a lodówka i barek swoją zawartością kategorycznie przeczą temu, co ona chciałaby tam znaleźć.
Tak więc, któregoś zimowego (a dokładnie styczniowego) wieczoru, znów coś wskoczyło do głowy autorki i mimo późnej pory, z głowy zostało przetransportowane na laptop, a z niego być może zostanie uwieńczone na papierze. I tak właściwie, jeżeli ktoś inny oprócz autorki teraz to czyta to tak właśnie się stało.
Tak więc (O.K. wiem, nie powinno się zaczynać zdania od „tak więc) powstał prezent urodzinowy dla pewnej osoby z okazji (pominiemy tę liczbę, bo kobieta ma tyle lat na ile się czuje) urodzin, o której tak właściwie zbyt wiele nie może autorka powiedzieć, ponieważ pustka jaka jest w głowie autorki dotycząca lat, o których chciałaby napisać jest większa od przestrzeni kosmicznej. Być może ten pan na A*, to spowodował, teraz już nie ważne. Napisane zostanie i koniec.
* Pan na A to oczywiście Pan Alzheimer
Jest rok 2007, epoka pisania e-pulsów, (na które niestety wiek autorki jest odrobinę na pozycji przeholowanej) epoka pisania blogów, no i tu trochę się zgadzam, pod warunkiem, że pisze się go dokładnie po trzecim drinku. Zaznaczam dokładnie po trzecim.
Ktoś mniej lub bardziej inteligentny zapyta: dlaczego po trzecim?
No cóż, odpowiedź jest prosta.
Ø Po pierwszym to tak właściwie nie ma jeszcze, o czym pisać, bo umysł i ciało jest w czasie rzeczywistym a to oznacza, że na etapie normalności.
Ø Po drugim już jest lepiej, ale umysł nie ogarnia jeszcze faktu, że trzeba się gdzieś i przed kimś wygadać, jeszcze w człowieku drzemie to poczucie winy, że przecież to nie świat winny jest zła, ale my sami.
Ø No a trzeci (porządny) drink to już jest klucz do bramy wszystkiego, co chcesz powiedzieć, nie ważne czy pasuje do wszystkich drzwi, które chciałabyś otworzyć, ale jak nie otworzysz tych to otworzysz inne i wejdziesz z całym bagażem życia tam (czyli na www.blog…), i tam zawsze znajdzie się ktoś, kto wysłucha. Jak powie „wariatka” to go nie usłyszysz, jak powie coś miłego to też nie usłyszysz, a TY stajesz się spełniona, bo spokojnie możesz się przed kimś wygadać.
Do Katarzyny Grocholi autorce bardzo daleko, ale może zaciekawi Cię droga czytelniczko, (autorka pisze w formie żeńskiej, ponieważ nie uważa, żeby jakikolwiek facet to przeczytał) kilka następnych kartek tego czegoś, co tu jest napisane.
Trochę tu jest fikcji, trochę prawdy, trochę marzeń, trochę przeżyć, ale najważniejsze jest to, że zostało to napisane.
A teraz specjalne podziękowanie (wiem podziękowania daje się przeważnie na końcu książki, ale ja całe życie wszystko zaczynałam od końca).
Jestem dumna z siebie, że ktoś doczytał się do tej linijki i dziękuję mu za to, bo przypuszczam, że jak dotarł do tego miejsca, to może i skusi się na dalsze czytanie, a to oznacza, że mój wysiłek nie poszedł na zmarnowanie.
Rozdział pierwszy
Czyli skąd się wzięła dziewczynka (ta z tytułu)
Dawno, dawno temu, a może jeszcze dawniej, nie pamiętam, bo nie było mnie. (czyli autorki) jeszcze nawet w planach przed produkcyjnych gatunku ludzkiego, spotkało się dwoje młodych ludzi płci różnej.
Ona piękna kobieta imieniem Helena, (ale nie ta trojańska) i on przystojny blondyn imieniem Zygmunt. (ale nie król, i nie August).
To było ich przeznaczenie, które ściągnęło ich do siebie jak magnes z dwóch odległych krańców pięknej krainy zwanej Polska, do samego serca tej krainy, czyli do Warszawy. Oboje byli młodzi, piękni, weseli i tak dalej… i ni z gruszki, ni z pietruszki poczuli do siebie wielki pociąg (ale nie PKP tylko taki inny na „N”*, a potem to nawet pociąg drugi na „S”*). No i pociąg najpierw ten na „N” mobilizował siły Zygmunta, który nie zważając na chłody, lody, upały, ulewy i inne meteorologiczne bajery jeździł jednośladowym środkiem lokomocji, a czasami nawet wsiadał w pociąg (ale już ten PKP) i jechał, jechał, jechał daleko żeby spojrzeć w namiętne oczy pięknej Heleny , potrzymać ją za rękę, no może nawet pocałować (ale o pociągu na „S” w realizacji jeszcze mowy nie było), i przy okazji
* N – czyli NAMIĘTNOŚĆ * S – czyli SEX
wypić ćwiarteczkę z ojcem Heleny. I tak kursował ten pociąg przez jakiś czas od stacji „N” do stacji „S”. Wreszcie młodzi zafascynowani sobą ludzie postanowili zalegalizować swoje uczucia przed Bogiem (który i tak dokładnie widział co robili) i oczywiście przed władzami państwowymi.
Jak im się działo po zalegalizowaniu tego nie będę pisała, bo przecież to moje pisadło nie miało być poświęcone im (z całym szacunkiem dla dotychczasowych bohaterów), ale komuś innemu.
Otóż jak ten ich pociąg tak kursował od stacji „N” do stacji „S” wyskoczyło z niego (w odstępie kilku lat) w jakimś tam momencie ich życia kilka prześlicznych, przeuroczych, kochaniutkich… itp., dzieci płci żeńskiej, obdarzonych przez Boga (bo to przecież On był głównym inicjatorem tego CUDU) wyjątkową urodą (no tak o tym już wspominałam), inteligencją, dobrocią, cierpliwością, błyskotliwością, poczuciem humoru, mądrością itd. (jak czegoś nie wymieniłam to można sobie dopowiedzieć). O tym, że te wszystkie cechy nie zostały solidarnie podzielone między te istoty cudu nie będę pisała, bo w tym wypadku On postąpił trochę nieuczciwie dając jednej więcej czegoś, a drugiej mniej czegoś, ale widocznie taki był jego zamiar, ale i tak odwalił kawał dobrej roboty (!).
Jak już się zapewne, co inteligentniejsi domyślili jedną z tych prześlicznych, przeuroczych, kochaniutkich dzieci była właśnie dziewczynka (ta z tytułu). I teraz dalej będzie o niej (i nie tylko, bo inni też zasługują na uwagę). Ale, że jest ona priorytetową postacią tego czegoś, co tu jest napisane, proponuję innym grzecznie umyć ząbki, buźkę i tamto inne też i ładnie położyć się spać, a nie zawracać sobie głowy tym arcydziełem. Jeżeli chodzi jednak o dziewczynkę (tę z tytułu), to może jeszcze uda jej się przebrnąć przez kilka stron.
Rozdział drugi
Czyli to, co pamiętała autorka i co wymyśliła o dziewczynce (tej z tytułu) i jeszcze trochę o jej skrzypeczkach
O jaka śliczniutka, o jaka mądra, o jak dobrze ułożona, o jaka grzeczniutka… Nie wiem jak można się tak w kółko zachwycać kimś, kto wygląda jak miliony innych istot ludzkich na świecie.
Dziewczynka od najmłodszych swych lat była wielką dumą swoich rodziców, wykazywała się dużym talentem muzycznym, oczywiście ładnie śpiewając przy każdej nadarzającej się okazji, szczególnie na uroczystościach rodzinno-towarzyskich jej rodziców. Chętna do prezentowania swojego talentu muzycznego grając na malutkich skrzypeczkach (tak jak Janko Muzykant) wspierała uroczystości domowego ogniska nawet w późnych godzinach nocnych, w przerwie między snem, a snem.
Oczywiście nie wszyscy byli z tych jej popisowych solówek zadowoleni, mam tu na myśli na przykład sąsiadów, którzy zwykli spać o niektórych porach nocy, lub jej najukochańszą młodszą siostrzyczkę, której te popiskiwania i poskrzypiwania skrzypeczek siostrzanych doprowadzały czasami do stanu nazywanego w medycynie szałem, a czego efektem były na przykład rysowane diabełki w zeszytach dziewczynki lub wypisywane w tychże zeszytach obraźliwe słowa krytyki skierowane oczywiście pod adresem rozwijającej się kulturowo dziewczynki.
Nie miała ona chyba jednak wielkiego urazu do swojej młodszej siostrzyczki, bo prawdopodobnie już wtedy kierowała nią miłość macierzyńska do wszystkich dzieci świata, a siostra to przecież rodzina, więc przysługiwały jej szczególne względy w tym kierunku i nawet czasami potrafiły się dogadać.
Nie było to zbyt często i tu winę można zwalić z premedytacją i pełną świadomością na odmienność charakterów obu prześlicznych, przeuroczych osóbek no…, ale jak już wstępnie wspomniano każda otrzymała inny pakiet cech, nie zawsze ze sobą współgrających. Ilość pozytywnych cech u dziewczynki i wielka chęć opanowania wszystkich nauk świata, oraz namiętność do nauki, czego do dzisiaj nie może wiele osób zrozumieć, bo namiętność do płci przeciwnej, albo nawet do płci tej samej, (jak kto woli) to normalka, ale namiętność do nauki (brrr…) powodowała, że najukochańsza siostrzyczka potrafiła się dziewczynki wyprzeć w szkole. Pytana na przykład czy jest może siostrą dziewczynki, odpowiadała „NIE”. No bo czasami było wstyd przyznać się do tego, że ma się w rodzinie „odmieńca”, który zamiast latać po dyskotekach i kawiarniach, umawiać się z osobnikami płci przeciwnej (albo tej samej, jak kto woli), czas spędza DOBROWOLNIE na znęcaniu się nad biednym kawałkiem drewna i kilku końskich włosiach.
Rozdział trzeci
Czyli to, co robiła dziewczynka (ta z tytułu) i nie tylko ona, żeby życie było ciekawe
Głupio by było nic nie napisać w tym rozdziale, ale autorka mało pamięta z tego okresu, kiedy dziewczynka nie była już dziewczynką, a powolutku stawała się panienką, ponieważ dzielił ich ocean (nie taki z wody, ale z przenośni). Dziewczynka, która nie była już dziewczynką często podróżowała, do czego przyczyniała się głównie szkoła, do której chodziła. W czasach tamtych budziło to powszechną zazdrość, ponieważ dla wielu osób szczytem realizacji wyjazdu za granicę były wczasy w Bułgarii lub wyjazd zarobkowo – rekreacyjny do NRD polegający na przykład. na sprzedaży polskich jaj obcokrajowcom. Tak, tak były czasy, kiedy nasze polskie kury były nosicielkami dewizowymi. No, ale dziewczynka, która stawała się panienką wyjeżdżała nie po to żeby sprzedawać jaja za niemieckie marki ale w innym celu. Z każdej podróży przywoziła prezenty dla swojej młodszej ukochanej siostrzyczki, a po każdym powrocie z tego „innego świata” jej mała (no może już nie tak całkiem mała) siostrzyczka, bardzo się cieszyła z powrotu, ponieważ dziewczynka (ta z tytułu), zawsze przywoziła ze sobą jakieś ekstra ciuchy, które można było pożyczyć idąc na integracyjne spotkanie młodzieży
w dyskotece. Był jeden maleńki szkopuł w tych ciuchach. Nie były one uniwersalne i nie zawsze pasowały na osobę, która je chciała na siebie wdziać. Dziewczynka jednak stając się panienką nie zauważała często, że jakiś ciuch na jakiś czas ginął z jej szafki. Niestety w jej otoczeniu była osoba, która w cudowny – wręcz iluzjonistyczny sposób potrafiła dopasować na siebie ciuch o kilka numerów mniejszych. Między innymi były to na przykład. spodnie (koloru dokładnie autorka nie pamięta, ale chyba coś koło żółtego).
O rany to był ciuch(!), ale jak to w piosence Anity Lipnickiej „wszystko się może zdarzyć…”, owe spodnie, owa osoba moczyła w misce z wodą, następnie ubierała mokre na siebie (nie wykręcając z wody), następnie na sobie suszyła suszarką do włosów (trwało to wprawdzie całe wieki, ale czego się nie robi dla seksapilu).
Potem tylko musiała pilnować żeby nie wypić zbyt dużo coca-coli, bo nałożone w taki sposób spodnie, to był jednocześnie kategoryczny zakaz korzystania z toalety, ponieważ raz rozpięty guzik nie dał się ponownie zapiąć mimo nieziemskich umiejętności.
Pewnego popołudnia ojciec dziewczynki, czyli Zygmunt, (ale jak już wcześniej wspomniano nie król i nie August) przypadkowo wszedł do pomieszczenia improwizującego łazienkę,. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu zobaczył (już nie małą niestety) siostrzyczkę dziewczynki, suszącą na sobie spodnie (koloru chyba żółtego, które były własnością dziewczynki). A że był w stanie „pod rauszem”
w pierwszej chwili nie mógł zrozumieć, co jest grane. Niestety siostrzyczka dziewczynki była już prawie spóźniona na umówioną randkę, a tylna część spodni znajdująca się na miejscu dość kształtnym, które stanowiło przedłużenie kręgosłupa i pleców była wciąż mokra, siostrzyczka dziewczynki poprosiła swojego reproduktora
o pomoc. Jego zdziwienie było wielkie, kiedy suszarka do włosów nagle znalazła się w jego dłoni, a do jego uszu dobiegła komenda „susz spodnie na mojej d… (brzydkich i pospolitych słów nie będę używała, aby kogoś nie zgorszyć), bo już jestem spóźniona”. Ale trzeba przyznać, że miał niezły ubaw wkurzając wytwór, swoich miłosnych uniesień do Heleny (jak już wcześniej wspomniano nie Trojańskiej), komentując nadmiar ciała w niektórych miejscach, zrozpaczonej z powodu spóźnienia na umówione spotkanie córki.
Trzeba przyznać uczciwie, że nie wydał jej przed dziewczynką.
Sorry, miało być o dziewczynce, a rozpisałam się o jej siostrzyczce. Ale w tytule rozdziału trzeciego, uczciwie zostało napisane: „Czyli to co robiła dziewczynka (ta z tytułu) i nie tylko ona, żeby życie było ciekawe„
No i tak dziewczynka, która stawała się panienką, jeździła sobie po świecie. Niestety z umiejętnością orientowania się w geografii autorka zawsze miała problemy, więc gdzie jeździła dziewczynka, to ona wie sama, ale była ta Anglia, Dania i coś tam jeszcze. Fajnie tam wtedy było, ciężką pracę, połączoną z trudami podróży rekompensowało jej towarzystwo poznawanych ludzi, uroki oglądanych miejsc i luz bluz, jaki potrzebny jest każdemu młodemu człowiekowi.
Kiedy dziewczynka, która stała się panienką osiągnęła wiek osiemnastu wiosen (może to było trochę później), postanowiła sprawdzić swoje macierzyńskie zdolności, tylko niech nikt nie myśli, że zapragnęła przeżyć błogość stanu kobiety ciężarnej, czy cierpień porodowych itp. Nie! Postanowiła połączyć pięknie z pożytecznym i „zaciągnęła” się jak opiekunka kolonijna. Pojechała z czeredą dziewczynek i panienek, które na trzy tygodnie zamieniła w swoje podopieczne do pięknej Gdyni.
Wyglądem bardziej przypominała kolonistkę niż wychowawczynię, ale chyba miło wspomina ten czas do dzisiaj. Na tych koloniach spotkała ją jednak przykrość i to ze strony najbliższej jej wtedy osoby (no może drugiej po najbliższej).
Pewnego razu, dziewczynka, która była wychowawczynią na koloniach dała swoim podopiecznym, czas wolny, aby pobiegały sobie po sklepach. Kolonistki grupkami poszły każda w swoją stronę, a ona została sama. Ktoś, kto nawet nie zaproponował jej żeby poszła z nimi zrozumiał to dopiero po latach. Tamtej przykrości jej już nie wynagrodzi, ale może wystarczy słowo:
PRZEPRASZAM
Kiedyś dziewczynka (ta z tytułu), która była już panienką wpadła w oko pewnemu osobnikowi płci odmiennej o ksywce (no dobra pominę te nazwę, żeby przypadkiem facet, gdyby przypadkiem tu trafił, nie zorientował się, że o nim mowa). Biedny chłopak szukał
w niej bratniej duszy, a mieli ze sobą wiele wspólnego, bo chłopak ładnie śpiewał, szczególnie arię „Ten zegar stary…”, należał też do kategorii odmieńców takich jak dziewczynka (wyjścia do dyskotek ograniczone do minimum, picie alkoholu ograniczone do mniej niż minimum, oceny w szkole i chęć do nauki na poziomie wyższym niż kujon, a do tego postura szprychy rowerowej, i zerowe podejście do seksu). Biedne chłopisko przyszło do domu dziewczynki z wielką nadzieją spełnienia swojego marzenia, czyli namiętnego patrzenia jej w oczka i głaskania po delikatnej rączce, ale chłopak źle trafił, bo dziewczynka była w trakcie skłócenia z siostrzyczką, a ta postanowiła zemścić się na dziewczynce. Kiedy więc chłopak przyszedł, siostrzyczka miała powiedzieć, że dziewczynki nie ma w domu i wróci późno. Ta (wredna) jednak powiedziała osobnikowi, że dziewczynka powinna zaraz wrócić, więc kochaś może na nią zaczekać. Dziewczynka w tym czasie schowała się w innym pokoju. Pora była wówczas zimowa, a pokój ten nie był ogrzewany, więc panowała w nim temperatura około stopni (pana Celsjusza). Zołzowata siostrzyczka, która była jednak najukochańszą siostrzyczką dziewczynki przetrzymała biedną dziewczynkę w tym lodowatym pokoju około dwóch godzin.
Zemsta była słodka.
Ale, ale… siostrzyczka wcale nie była taka zła, jak ją tu opisano. Mała kochana siostrzyczka bardzo lubiła robić dziewczynce nietypowe prezenty. No, było to częściowo spowodowane deficytem budżetowym w skarbonce siostrzyczki, (która wtedy już popalała sobie papieroski po które jeździła aż do miasta B., do delikatesów gdzie można było kupić takie papieroski jak Malboro, Pall Mall, czy Maxwell), a wiadomo jak dziura finansowa, to trzeba kombinować, a w tym trzeba przyznać siostrzyczka była dobra.
I tak na przykład na jakieś święta Bożego Narodzenia zrobiła dziewczynce papeterię w ilości 100 sztuk kopert i 100 sztuk papieru listowego do kompletu.
Każda koperta i przypisana jej kartka listowa oznaczona była innym własnoręcznie przez siostrzyczkę wykonanym rysunkiem.
Siostrzyczka, w konspiracji przed dziewczynką, (tą z tytułu) rysowała…, rysowała…, rysowała…, a że w głowie miała zawsze fiubździu zamiast nauki, rysunków i pomysłów starczyło.
Na inne znów święta, siostrzyczka zrobiła dziewczynce na szydełku szalik, który był wtedy super modny, w kolorze zieleni, a jego długość wynosiła prawie (a może nawet ponad) 3 metry.
Czy potrafi sobie ktoś wyobrazić coś takiego, żeby robić taki długi szalik w domu tak, żeby go przyszła właścicielka nie zobaczyła?
To się nazywa poświęcenie.:)
więcej na http://wyyydaje.pl/e/wspominki-z-zycia-pewnej-dzieczynki