Daily Archives: 25 czerwca, 2012
Płacz wilka – fragment
Śnieg prószył tak jak przystało na połowę lutego. Hanka wchodząc do budynku dokładnie otrzepała czapkę i płaszcz z białego puchu, aby pani Janina, u której od października wynajmowała pokój, nie marudziła na jej widok. Pani Janina to miła, starsza pani, ale czasami ma takie nastroje, że lepiej jej schodzić z drogi. Hanka zdążyła się już przyzwyczaić do humorków swojej gospodyni. Lubiła ją, bo kobieta często zachowywała się wobec niej jak matka.
Na klatce schodowej pachniało smażonym olejem.
– Racuchy – pomyślała i oblizała się na myśl o specjalności pani Janiny.
W brzuchu wyraźnie zaczął się taniec głodu. Wbiegła po schodach na drugie piętro i otworzyła drzwi.
– Dzień dobry pani Janino! – Krzyknęła i pospiesznie zaczęła zdejmować z siebie mokry płaszcz.
– Dzień dobry Haneczko! – Z kuchni odpowiedział melodyjny głos gospodyni. – Chodź szybko, póki ciepłe.
Dwa razy nie trzeba było powtarzać zaproszenia, Hanka pobiegła do łazienki, aby umyć ręce i szybko usiadła przy kuchennym stole wpatrując się w górę racuchów. Sięgnęła do talerza i wybrała pierwszy z brzegu.
– Mmm, co za pychota – powiedziała delektując się smakiem. – Dla pani racuchów mogłabym zrezygnować z miłości swojego życia.
– Najpierw znajdź tą miłość, a potem rzucaj deklaracje – roześmiała się pani Janina.
– Znajdę, znajdę tylko teraz nie mam na to czasu – odpowiedziała sięgając po kolejnego racucha.
– Tam na szafce leży list polecony, podpisałam za ciebie, chyba nie masz nic przeciwko? – Janina odwróciła się spoglądając na lokatorkę z zakłopotaniem.
– Pewnie, że nie mam – Hanka uśmiechnęła się. – Jak sobie pomyśle, że miałabym wieczorem po zajęciach jeszcze jechać taki kawał drogi na pocztę to brr…
– No właśnie, też tak sobie pomyślałam – kobieta z wyraźną ulgą wróciła do smażenia.
Hania podeszła do starej komody w pokoju swojej gospodyni i wzięła do ręki zaadresowaną do niej kopertę.
– Kancelaria notarialna? – Powiedziała spoglądając w stronę kuchni. – Olsztyn? Jezu, a to co znowu? – Szybko rozerwała kopertę i zaczęła wzrokiem śledzić pismo.
– Haneczko, czy coś złego się stało?
– Tego jeszcze nie wiem – odkrzyknęła i spojrzała w stronę kuchni. – Mam się zgłosić do biura jakiegoś pana… na odczytanie testamentu.
– Testamentu? – Pani Janina stanęła w progu, wycierając ręce w zielony fartuch. – Dostałaś spadek?
– Nie wiem. Nic z tego nie rozumiem – spojrzała na swoją gospodynię i uśmiechnęła się. – Zadzwonię do mamy, może ona mi to wyjaśni. A jak nie to… tu jest numer telefonu do kancelarii.
Pani Janina podeszła do dziewczyny i zerknęła przez ramie na pismo.
– Kiedy masz się tam zgłosić?
– Dwudziestego marca – odpowiedziała i jeszcze raz zerknęła na treść listu. – Na godzinę dziesiątą. Boże taki kawał drogi. Jak ja tam dojadę?
– Nie martw się, to jeszcze ponad miesiąc czasu, coś wymyślisz – pani Janina objęła ją jak małą, zagubioną dziewczynkę i pogłaskała po dłoni. – Chodź jeszcze na racuchy póki są ciepłe.
Wyjęła pismo z rąk dziewczyny i pociągnęła ją w stronę kuchni. Usiadły razem przy stole i w milczeniu kontynuowały jedzenie.
– Może to pomyłka? – Hania powiedziała to ni to do siebie, ni to do gospodyni. – Kiedyś czytałam taką książkę o dziewczynie, która odziedziczyła po swoim ojcu, o którym nie miała pojęcia, jedną trzecią fortuny i musiała walczyć ze swoim przybranym rodzeństwem…
– Czy ty się zbytnio nie zagalopowałaś Haneczko? – Pani Janina roześmiała się.
Dziewczyna zrobiła niewinną minę i łobuzersko spojrzała na kobietę.
– Ojej, przecież mówię tylko o książce.
ROZDZIAŁ 1. DOM WSCHODZĄCEGO SŁOŃCA
Pociąg zbliżał się do stacji. Hanka zerknęła na zegarek i z zadowoleniem stwierdziła, że jej podróż dobiega końca. Jeszcze tylko dwie godziny autobusem i będzie na miejscu. Nieprzespana noc powoli dawała się we znaki, ale ciekawość powodowała, że adrenalina stawiała jej organizm w stan gotowości, podwyższając ciśnienie, i przyspieszając akcję serca. Nie mogła się już doczekać, kiedy go zobaczy. Wyobrażała sobie wszystko jadąc do notariusza, ale nie to, że…
– Zbliżamy się do stacji Olsztyn, osoby wysiadające prosimy o sprawdzenie czy nie pozostawili w pociągu bagażu – z megafonu zabrzmiał sympatyczny głos kobiety. – Dziękujemy za wspólnie spędzoną podróż.
Hanka zdjęła z górnej półki swój plecak i wyszła na korytarz.
– Do widzenia państwu – w drzwiach przedziału odwróciła się i uśmiechnęła do swoich współtowarzyszy podróży.
Wysiadła z pociągu i rozejrzała się dookoła.
– Mama mówiła, że dworzec autobusowy jest zaraz obok dworca kolejowego – pomyślała i jeszcze raz popatrzyła przed siebie. – O jest, super!
Podeszła do kasy i kupiła bilet na swój autobus, sprawdzając godzinę odjazdu. Połączenie okazało się idealne. Pociąg przyjechał punktualnie. Do odjazdu autobusu miała jeszcze około trzydziestu minut, więc usiadła na ławce i z ciekawością zaczęła przyglądać się przechodzącym obok niej podróżnym. Wyjęła z saszetki kartkę, na której zapisany został adres i po raz kolejny przeczytała nazwę ulicy i numer domu. Kiedy autobus podjechał czuła w sobie takie podniecenie, że najchętniej skakałaby z radości. Usiadła przy oknie i z zainteresowaniem zaczęła spoglądać na zatłoczone ulice miasta, o którym do tej pory nie wiedziała prawie nic. Wyciągnęła z plecaka książkę, ale prawie natychmiast schowała ją z powrotem. Nie potrafiła się skupić na czytaniu. Nie dzisiaj.
Autobus wyjechał z miasta i pędził mijając piękne zalesione okolice. Dochodziła godzina czternasta. Hanka uzmysłowiła sobie, że od wyjazdu z Wrocławia niewiele zjadła. W pociągu cały czas myślała o tym, co zastanie po przyjeździe na miejsce i bujając w wyobraźni nie miała ochoty na jedzenie. W autobusie po każdym przystanku ubywało ludzi, prawie nikt nie wsiadał, tylko wysiadali. Wreszcie zatrzymali się na przystanku końcowym, który jednocześnie był końcem podróży dziewczyny. Wyskoczyła na chodnik i rozejrzała się po pustej okolicy. Około dwieście metrów od przystanku stał stary budynek, a za nim mały kościółek. Żadnych innych domów. Podeszła do starszego mężczyzny stojącego obok czerwonego roweru typu Damka, który był chyba tak stary jak jego właściciel. Mężczyzna ciekawie przyglądał się jej.
– Dzień dobry, czy wie pan jak dojść do ulicy Kopernika?
– Wiem – odpowiedział zachrypniętym głosem. – Do kogo panienka tam idzie?
– Ja… – Hanka nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. – Szukam pewnego domu, tu mam adres – podała mężczyźnie kartkę.
– Acha – mężczyzna z zainteresowaniem popatrzył na jej plecak, a następnie zmierzył ją wzrokiem od czubka głowy aż do butów. – Tą ulicą to będzie jakieś pół godziny drogi, potem musi panienka skręcić w leśną drogę jak będzie stał taki drewniany krzyż, a potem…
– To aż tak daleko? – dziewczyna wystraszyła się, że zanim dojdzie pod wskazany adres to na dworze zrobi się szaro.
– Noo… trochę daleko – mężczyzna pokiwał głową. – Ale przez las to by panienka w piętnaście minut była.
– Jak to przez las?
– O, tędy – mężczyzna wskazał polną dróżkę, która biegła brzegiem lasu, a następnie skręcała w zalesiony obszar.
– A nie zgubię się, jak pójdę tą drogą? – Początkowa euforia i ciekawość zaczęła zmieniać się w niepokój.
Mężczyzna wzruszył ramionami i uśmiechnął się ukazując rząd zepsutych zębów. Wsiadł na swój rower i bez słowa pożegnania odjechał w kierunku przeciwnym do tego, który jej wskazał. Hance nie pozostało nic innego, jak wyruszyć dalej. Zdecydowała się na leśną drogę mając nadzieję, że nie zgubi się po drodze i szczęśliwie dotrze do celu swojej podróży. Zarzuciła plecak i szybkim krokiem przebiegła na drugą stronę szosy i mijając tablicę informującą o granicy miejscowości ruszyła w stronę lasu. Na szczęście droga była szeroka i wyraźna, i nic nie wskazywało na to żeby nie prowadziła do konkretnego miejsca. Cisza panująca wokoło trochę przerażała ją, ale starała się nie myśleć o tym, że właśnie znajduje się sama w lesie. Po kilkunastu minutach szybkiego marszu uzmysłowiła sobie, że dochodzi do niej jakaś melodia. Las stawał się coraz rzadszy i wreszcie zobaczyła wyraźnie skąpany w słońcu kawałek czegoś, co przypominało polanę. Pod starym dębem, na prowizorycznej ławeczce zobaczyła dwoje młodych ludzi, mniej więcej w jej wieku. Dziewczyna i chłopak. Wyglądali na zakochanych. Dziewczyna siedziała z głową opartą na ramieniu chłopaka, a on grał na gitarze i śpiewał tak pięknie, że Hanka mimowolnie przystanęła. Zaczęła wsłuchiwać się w dobrze znaną jej melodię zespołu Animals.
There is a house in New Orleans.
They call the Rising Sun.
And it’s been the ruin of many a poor boy.
And God I know I’m one.
My mother was a tailor,
Sewed my new blue jeans.
My father was gamblin’ man,
Down in New Orleans.
Zamknęła oczy i w myślach tłumaczyła słowa piosenki, którą mama często śpiewała jej przed snem.
– Jest dom w Nowym Orleanie, który nazywają Wschodzącym Słońcem. Był on zgubą wielu biednych chłopców. Wiem, że jestem jednym z nich. Moja matka była krawcową, uszyła mi nowe, niebieskie jeansy. Mój ojciec był hazardzistą, w Nowym Orleanie.
Chłopak spojrzał na nią i odłożył gitarę na bok.
– Nie przerywaj, pięknie śpiewasz. – Hanka otworzyła oczy i uśmiechnęła się.
Poczuła jak jej twarz oblewa rumieniec.
– Przepraszam, nie chciałam wam przeszkadzać – szepnęła nieśmiało.
Chłopiec obojętnym wzrokiem zerknął na nią i ponownie wziął gitarę do ręki wydobywając z niej kolejne dźwięki.
Now the only thing a gambler needs
Is a suitcase and a trunk
And the only time he’ll be satisfied
Is when he’s all a-drunk
Oh mother, tell your children
Not to do what I have done
Spend your lives in sin and misery
In the house of the Rising Sun
Dziewczyna mocniej przytuliła się do swojego towarzysza i mimo, że jej drobna twarz wyglądała na smutną, to z oczu emanowało tajemnicze szczęście. Hanka poczuła się jak intruz i powoli oddaliła od napotkanych osób, cichutko tłumacząc sobie w myślach dalszy tekst piosenki.
– Teraz jedyną rzeczą, której potrzebuje hazardzista, jest walizka i kufer. Odczuwa satysfakcję, tylko gdy jest pijany. Matko, powiedz swoim dzieciom, by nie robiły tego, co ja uczyniłem. By nie spędzały swojego życia w grzechu i nieszczęściu. W Domu Wschodzącego Słońca.
Kiedy odwróciła się do nich plecami, zobaczyła cel swojej podróży. Przynajmniej takie odniosła pierwsze wrażenie. Stary, ale zadbany budynek stał wśród otaczających go drzew, które już zaczęły przybierać wiosenne szaty. Przyznała w duchu, że nie tego się spodziewała, jej wyobraźnia namalowała zupełnie inny obraz. Dom, który zobaczyła był drewniany, zbudowany na podmurówce z cegły, pomalowany szarą farbą. Pokryty był rzeźbami ażurowymi z drewna, których pozostało chyba już niewiele. Rzeźby miały kolory jasno brązowy i rudawy. Dach pokryty był ocynkowaną blachą, pomalowaną na brązowo.
Do domu wchodziło się po schodkach, u szczytu których znajdowały się drewniane, podwójne drzwi wejściowe dużo większe niż normalne.
Przed schodami na okrągłym klombie rosła stara jabłonka.
Odniosła wrażenie, że budynek wygląda na zamieszkały. Wyciągnęła z saszetki kartkę z adresem i po raz kolejny przeczytała treść, którą znała już na pamięć. Niewyraźny numer znajdujący się nad drzwiami zgadzał się z tym, który widniał na papierze. Dla pewności wyjęła pismo, które otrzymała od notariusza i jeszcze raz sprawdziła adres. Wszystko się zgadzało. Wbiegła po schodach i wyciągnęła klucze. Gdy zamierzała wsadzić jeden z nich do zamka, aby wejść do środka, zauważyła, że drzwi są uchylone. Delikatnie je pchnęła i przeszła przez próg domu. Weszła do sieni, w której znajdowało się kilka wysokich, drewnianych drzwi. Wszystkie oprócz jednych były zamknięte. Z jakiegoś pomieszczenia dolatywał zapach gotowanej kapusty i wyraźnie słyszała krzątaninę. Weszła przez otwarte drzwi i rozejrzała się po pomieszczeniu, które najprawdopodobniej było pokojem typu salon. Pokój mógł mieć ponad trzydzieści metrów kwadratowych. Zanim cokolwiek usłyszała, wyczuła w pomieszczeniu czyjąś obecność.
– Pani kogoś szuka? – Z zamyślenia wyrwał ją niski, męski głos.
Wystraszona cofnęła się w stronę sieni, ale ciekawość nie pozwoliła jej na ucieczkę. Odwróciła głowę w stronę dochodzącego głosu i zobaczyła mężczyznę, który przyglądał jej się z wyraźnym zainteresowaniem. Siedział w dużym wiklinowym fotelu na biegunach i trzymał w ręku grubą książkę. Siwe włosy wskazywały na to, że jest w wieku pani Janiny, a może nawet starszy. Śniada cera wyglądała zdrowo, ale gęsty zarost zakrywał połowę twarzy. Duże ciemne oczy wpatrywały się w nią z odrobiną wesołości.
– Czy pani kogoś szuka? – Mężczyzna zapytał ponownie.
Odłożył książkę na półkę i wstał z fotela.
– Nazywam się Wiktor Szczygieł – podszedł do niej i wyciągnął w jej stronę dłoń.
– Jestem Hanna… – słowa z trudem wydobywały się z jej ust. – To jest… dom mojego ojca, przyjechałam…
– Hania! – Mężczyzna krzyknął mile zaskoczony i szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy. – Tak się cieszę, że wreszcie się odnalazłaś. Siadaj, zaraz przygotujemy ci coś do picia i jedzenia.
– Przygotujemy? To pan nie mieszka tutaj sam? – Spojrzała w oczy mężczyzny wyraźnie zaniepokojona. – Myślałam, że dom jest pusty, że po śmierci taty…
– Spokojnie, wszystko ci wyjaśnimy – Wiktor złapał jej dłonie i z wyraźną radością podprowadził ją do dużej, kolorowej sofy. – Siadaj i chwilkę zaczekaj, zaraz wracam.
Posadził ją i pobiegł do innego pomieszczenia.
– Marta, Marta! Chodź szybko, poznasz kogoś – Hanka usłyszała jak woła.
Korzystając z chwili samotności zaczęła rozglądać się po pokoju. Meble znajdujące się w środku były stare, ale bardzo zadbane. Widać było w pokoju rękę kobiety. Koronkowe serwetki ozdabiały prawie każdy z mebli. W rogu pokoju na pięknym kominku stały posągi z różnych stron świata. Budda, Faraon, Napoleon, wielbłąd z Beduinem na grzbiecie. Czuć było wielki świat. Hanka podeszła do półki z figurkami i wzięła jedną do rąk.
– To Siwa, Andrzej przywiózł go z Bombaju – zza pleców dotarł do Hanki cichy głos. – To jedna z istot boskich w hinduizmie i mitologii indyjskiej.
Dziewczyna gwałtownie odwróciła się i zobaczyła przed sobą dziwnie ubraną kobietę w wieku około osiemdziesięciu lat, która kiedyś musiała być wyjątkowo piękna.
– Jego przeróżne przedstawiania zawierają w sobie często wiele pozornych sprzeczności – kobieta kontynuowała nie zwracając uwagi na minę dziewczyny. – Hinduizm mówi o wielu dobrodziejstwach jakich ludzie doznali od niego i o czynach, których dokonał w trosce o nich – kobieta wyjęła z rąk Hanki figurkę i zachwytem popatrzyła na nią. – Na przykład, kiedy rozlała się trucizna, która mogła zniszczyć wszystkie trzy wszechświaty, Siwa ją wypił. Jego żona uchroniła go jednak przed śmiercią i objęła jego szyję tak mocno, że trucizna nie mogła się rozejść dalej po jego ciele.
– Ciekawe to, co pani mówi – dziewczyna próbowała nawiązać rozmowę z dziwnie wyglądającą kobietą. – Jestem Hanna Sztok.
Podała swoją dłoń w geście powitania, ale kobieta tylko spojrzała na nią, odstawiła figurkę hinduskiego bożka na półkę i odwróciła się w stronę sofy.
Powstaje „Płacz wilka”
Kiedyś byłam u przyjaciółki, i zobaczyłam zdjęcie domu jaki otrzymał jej mąż po śmierci swoich rodziców. Widok tego domu, a właściwie dworku od razu zapalił w mojej głowie „światełko weny”. Samo spojrzenie na coś tak intrygującego i ciekawego zarazem rozbudziło moją wyobraźnie i jak tylko wróciłam do swojego mieszkania, to natychmiast zaczęłam pisać.
Początkowo chciałam zatytułować moją kolejną książkę „Dom wschodzącego słońca” bo taka pierwsza nazwa skojarzyła mi się z tym, co zobaczyłam. Niestety książka o takim tytule już istnieje, więc musiałam poszukać innej nazwy.
Godzina była już dość późna, na dworze właśnie zaczynała się burza i w pewnym momencie usłyszałam skowyt psa. Odgłos ten podziałał na mnie jak na „pomysłowego Dobromira”. Znalazłam tytuł dla mojej kolejnej książki.
Szybko sprawdziłam w internecie, czy przypadkiem nie istnieje już taka publikacja i oto mam – „Płacz wilka”.
Nie będę na razie zdradzała o czym jest moje kolejne „dzieło”, żeby nie zapeszyć, ale podzielę się fragmentem. Jak dobrze pójdzie to może zimą tego roku uda mi się doprowadzić moją kolejną książkę do końca, ale zobaczymy.
Co będzie to będzie.