Leśniczówka-fragment-2
* 2 *
– Mamusiu, mamusiu…
Delikatne małe rączki, które głaskały po policzku, i piskliwy głosik wyrwały ją z pięknego i głębokiego snu.
Mamusiu, dlaczego śpisz na werandzie, nie ma dla ciebie w tym domu łóżka?
– Ja ci oddam moje, a sama będę spała razem z Wiktorią.
– Nie, ja mamusi oddam łóżko, ja mogę spać nawet na podłodze.
– Mamusiu, nie zmarzłaś?
– Mamusiu, kiedy będzie śniadanie, jestem głody!
Trzy dziecięce głosy przekrzykiwały się nawzajem. Małe rączki, głaskały jej policzki, włosy, lub poprawiały koc, którym była przykryta.
O Boże! – Pomyślała kobieta – zasnęłam na werandzie. – Może pójdziecie się umyć do wanny, a ja pomyślę, co zrobić na śniadanie? – Powiedziała, spokojnym głosem i wskazała dzieciom podwórko.
Słońce stało już dość wysoko. Spojrzała na zegarek – dochodziła godzina dziesiąta.
To niemożliwe, te małe potworki nigdy nie śpią tak długo – pomyślała. – Musiały wstać dużo wcześniej, ale dopiero teraz odważyły się ją obudzić. Chyba, dlatego że ich brzuchy zaczęły dopominać się jedzenia.
Wstała z fotela i spojrzała na trójkę chlapiących dzieci, którym wesoło towarzyszyły dwa duże, zadowolone owczarki.
Uśmiechnęła się do nich, pomachała ręką i weszła do środka. W całym domu, na podłodze stały walizki, kartony, plecaki. Leżały porozrzucane ubrania i buty. Kobieta zamyśliła się na chwilę i poszła do kuchni. Dobrze, że jadąc tutaj zrobiła po drodze zakupy w sklepie przy drodze, bo inaczej w tej chwili nie mieliby nawet, co zjeść na śniadanie. Pomyślała o filiżance kawy, takiej gorącej, pachnącej, ale niestety bez prądu mogła o tej kawie tylko marzyć.
W kuchni stał wprawdzie stary, węglowy piec, ale ona nigdy w takim piecu nie rozpalała. Nie wiedziała nawet czy komin jest drożny, czy jest drewno lub węgiel. Wczoraj nie zdążyła zerknąć do starej szopy stojącej za leśniczówką. Innym razem tam zajrzy i postara się nauczyć palenia w piecu. Może poprosi kogoś o pomoc. A może zaczeka do przyjazdu brata. Może…?
Wyszła na werandę i zawołała:
– Moje kochane łobuziaki. Co powiecie na śniadanie poza domem? Wczoraj po drodze widziałam taki przydrożny bar, więc pojedziemy tam i przy okazji zwiedzimy trochę okolicę?
– Hurrrrraaaaaa! – Dziecięce głosy, oraz wtórujące im wesołe szczekanie psów zaczęły niebezpiecznie zbliżać się w stronę domu.
– O.K. Macie pięć minut na ubranie się – powiedziała do nich wesołym, ale stanowczym głosem. – Kto pierwszy będzie gotowy otwiera bramę i wyjeżdżamy, ale niestety… – Spojrzała na psy – Saba i Nery zostają, na podwórku, ktoś powinien pilnować naszych rzeczy, prawda?
Miny dzieci trochę posmutniały, ale trwało to tylko krótką chwilę. Nie minęło piętnaście minut, a srebrny duży samochód wyjeżdżał już z piaszczystej, leśnej drogi na jezdnię prowadzącą do miasteczka.
Mijana okolica była jak z bajki. Przez dłuższy czas droga prowadziła między polami słoneczników, kukurydzy, oraz ozdabiającymi ich brzegi makami i chabrami. Wkrótce zaczęły pokazywać się budynki, stojące na czystych, zadbanych podwórkach, w otoczeniu malowniczych ogrodów. Dzieciaki cały czas śmiały się i wygłupiały na tylnym siedzeniu. Kobieta spoglądając w lusterko, uśmiechała się do nich czule. Wreszcie samochód zatrzymał się przed żółtym budynkiem, na którym wisiał duży szyld: PYSZNE JEDZONKA U BASI I TOMKA, a pod szyldem wisiała tablica z napisem: SERDECZNIE ZAPRASZAMY.
Kobieta weszła do środka, a za nią weszło troje, ciekawie rozglądających się wokół dzieci. Usiedli przy stoliku pod oknem, z którego roztaczał się y widok na spokojne, duże jezioro.
Goście siedzący przy stolikach z zainteresowaniem spojrzeli w ich stronę. Młoda kobieta poczuła jak jej policzki zalewa fala gorąca. Spokojnie wzięła kartę dań i zaczęła przeglądać menu. W tym momencie podeszła do ich stolika, atrakcyjna, trochę korpulentna młoda kobieta o dużych, ciemnych oczach i miłym uśmiechu.
– Dzień dobry. Mam na imię Basia, obsługuję w tym barze szanownych gości. W czym mogę państwu pomóc? – To powiedziawszy skłoniła się w stronę kobiety i dzieci.
– Dzień dobry – odpowiedziała jedna z dziewczynek. – Przyszliśmy na śniadanie, bo u nas w domu nie ma prądu ani wody, a nasza mamusia zapomniała zrobić zakupy. Ja będę jadła kiełbaskę na ciepło, dużo ketchupu i do tego bułkę z masełkiem.
– A ja chcę jajecznicę z trzech jajek z szyneczką, serem i szczypiorkiem i też bułeczkę z masełkiem – druga dziewczynka szybko weszła siostrze w słowo.
– A ja chcę hamburgera, frytki i cole – z bardzo poważą miną powiedział chłopiec.
– Bardzo mi przykro młody człowieku, ale hamburgerów u nas nie ma, bo są nie zdrowe. – Kelnerka zwróciła się do chłopca. – Frytki smażymy tylko do dań obiadowych, a wy przecież, jak poinformowała mnie przed chwilą ta panienka, przyszliście na śniadanie.
Uśmiechnęła się i spojrzała pytająco na kobietę siedzącą przy stoliku.
Trzy małe główki odwróciły się w stronę matki i trzy małe zaniepokojone pary oczu, zaczęły przyglądać się jej wyczekując ostatecznej decyzji.
– No nie. Zapomniałyście, że to przecież ja wpadłam na ten pomysł i zaproponowałam zjedzenie śniadania w barze – kobieta spokojnym głosem poinformowała dzieci. – Pozwólcie, że sama zadecyduję o tym, co będziemy jedli? – Spojrzała na nie z tajemniczą miną.
Odwróciła się do kelnerki odwzajemniając jej uśmiech.
– Dla mnie poproszę dużą, czarną kawę z jedną kostką cukru, dla dzieci soki pomarańczowe, następnie cztery bułki, do tego masło orzechowe i dżem, dwa razy twarożek ze szczypiorkiem oraz cztery jajka na miękko.
Trzy małe buzie przybrały obrażone miny i jednocześnie z trzech ust wydobyło się cichutkie:
– O nieeeee…
Kelnerka skłoniła się w stronę młodej kobiety i jeszcze raz zerknęła na małych klientów. Wzruszyła ramionami i odeszła w stronę zaplecza. Przy stoliku zapanowała cisza. Dzieci z bardzo obrażonymi minami odwróciły się w stronę okna i zaczęły obserwować napływających nad jezioro ludzi, głównie turystów z kocami, ręcznikami, materacami, piłkami i innymi akcesoriami wakacyjnego pobytu na plaży.
Kobieta, czekając na zamówienie z zainteresowaniem przyglądała się osobom przebywającym w barze. Przy stoliku obok drzwi siedziała para młodych ludzi. Wyglądali na jej rówieśników. Kilka stolików dalej obok dużej donicy, z rozłożystą paprocią siedział starszy, elegancko ubrany mężczyzna. Nie ukrawając zainteresowania jej osobą, ciekawie spoglądał w stronę ich stolika. Szybko odwróciła wzrok i idąc za przykładem dzieci popatrzyła w stronę jeziora. Zamyśliła się. Zapowiadał się kolejny upalny dzień. W myślach zaczęła układać kolejne sprawy do załatwienia, oraz to, co powinna zrobić w pierwszej kolejności. Z zadumy wyrwał ją zapach kawy, o jakiej marzyła. Kelnerka postawiła zamówione dania, uśmiechnęła się i odeszła. Dzieci na widok jedzenia przestały się dąsać, a ponieważ były głodne, szybko zabrały się do konsumowania śniadania. Kobieta cały czas czuła na sobie wzrok starszego pana, ale nie odważyła się ponownie spojrzeć w jego stronę.
– Po śniadaniu chciałabym pojechać z wami do centrum Handlowego, zrobić trochę zapasów. Potem, poszukamy jakiegoś warsztatu. Mam nadzieję, znajdziemy kogoś, kto naprawi nam prąd i sprawdzi, dlaczego nie mamy wody – powiedziała wesoło. – A jak wrócimy to, rozejrzymy się po domu i każde z was wybierze dla siebie pokój.
Zapowiedziane przez mamę zakupy całkowicie wymazały z małych twarzyczek grymasy niezadowolenia. Przy stoliku znów siedziała trójka wesoło szczebioczących maluchów. Kiedy skończyli jeść, kobieta poszła uregulować rachunek, do stojącej obok baru pani Basi, a swoim dzieciom nakazała czekać na siebie na tarasie.
Z posłuszeństwem nigdy nie było u nich kłopotów, więc nie obawiała się, że odejdą. Starszy mężczyzna również wstał, ani na chwilę nie spuszczając z niej wzroku. Ukłoniła mu się i uśmiechnęła chcąc jak najszybciej opuścić bar. Mężczyzna wyszedł za nią. Gdy wsiadała do samochodu podszedł do niej i zapytał:
– Bardzo panią przepraszam, nazywam się Tomasz Dosiecki. Jestem właścicielem tego baru, czy mógłbym zamienić z panią słówko?
Kobieta zaniepokojonym wzrokiem popatrzyła w smutne, zmęczone, oczy mężczyzny i kiwnęła głową.
– W czym mogę panu pomóc? Mam nadzieję, że nie chodzi panu o to, jak moje pociechy zachowywały się podczas posiłku. Chyba były dość grzeczne?
– Nie, nie! Nie o to chodzi. – Mężczyzna zamyślił się. – Przyglądałem się, kiedy siedziała pani z dziećmi i cały czas mam wrażenie, że panią znam. Nie mogę tylko sobie przypomnieć skąd, może pani sobie mnie przypomina?
– Przykro mi bardzo, ale nie! – Odpowiedziała stanowczym głosem. – Jestem w tej okolicy pierwszy raz, przyjechaliśmy wczoraj wieczorem, nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek pana widziała.
– Na długo pani przyjechała? – Mężczyzna cały czas przyglądał się jej z tajemniczą miną.
– Nie wiem, może na długo, może na zawsze. Na razie mam zamiar pobyć tu około dwóch miesięcy, a co będzie potem…? – Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. – Przykro mi, że nie mogę panu pomóc. Pan wybaczy. Trochę mi się dzisiaj spieszy. Mam do załatwienia kilka spraw.
Wsiadła do samochodu i kiedy miała odjeżdżać, nagle coś jej wpadło do głowy.
Mężczyzna ukłonił się przepraszająco, uśmiechnął, i wolnym krokiem zaczął odchodzić w stronę baru. Kobieta wyskoczyła z samochodu i podbiegła do niego.
– Panie Tomaszu! – Zawołała doganiając go przed wejściem. – Przepraszam, za swoje zachowanie, ale może pan będzie mógł mi w czymś pomóc?
Mężczyzna odwrócił się z wyrazem zaskoczenia i zainteresowania na twarzy. Popatrzył w ciemno brązowe oczy młodej kobiety.
– A w czym to ja stary mogę pani pomóc?
– Szukam jakiegoś fachowca, wie pan takiej złotej rączki. Tam, gdzie się zatrzymałam nie mamy ani wody ani prądu, domek jest dość stary, więc przypuszczam, że to awarie czasowe. Może mógłby mi pan kogoś polecić w tej okolicy?
Mężczyzna chwilę zastanawiał się, wreszcie nieśmiały uśmiech rozjaśnił jego twarz.
– Myślę, że mogę pani polecić mojego zięcia. Mąż Basi, to znana w okolicy prawdziwa „złota rączka” – powiedział z dumą. – Ma warsztat elektryczny po drugiej stronie jeziora. Chłopak zna się naprawdę na wszystkim, niejednemu tu już życie uratował, niech pani zapisze mi swój adres, a ja go do pani wyślę.
– Może pan wpadłby razem z nim? Zapraszam!– Kobieta uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. – Może dziś po południu, albo wieczorem? Nie znam tu nikogo, a czuję, że w panu znalazłam przyjazną duszę. To jak? Przyjdzie pan razem z zięciem? – W jej głosie zabrzmiała błagalna nuta. – Zostawię panu numer telefonu. Jak się pan namyśli, to proszę zadzwonić. – Podała mu kartkę, na której wypisane było dziewięć cyfr.
– Chętnie. Gdzie się pani zatrzymała? –Propozycja kobiety zainteresowała go.
– W leśniczówce.
– W leśniczówce? – Mężczyzna zbladł, a źrenice jego oczu nagle powiększyły się. Zauważyła w nich dziwny niepokój, a jego dłonie wyraźnie zaczęły drżeć.
– Panie Tomaszu, czy coś się panu stało? Zbladł pan – zapytała wyraźnie przestraszona.
– Nie moje dziecko, nic mi nie jest, to tylko starość. Przepraszam. Zadzwonię do pani jak tylko uda mi się dogadać z Bartkiem, to znaczy z moim zięciem. Pani wybaczy muszę już iść. Do zobaczenia.
– Do zobaczenia. Czekam!
Stała, przyglądając się odchodzącemu, wolnym krokiem mężczyźnie. Zaniepokoiła ją ta nagła zmiana w jego zachowaniu. Podeszła do samochodu, gdzie dzieci oczywiście szalały jak stado dzikich koni, wsiadła i odjechała w stronę miasteczka. Mężczyzna wszedł do baru i stojąc w oknie obserwował odjeżdżający samochód tak długo, aż ten zniknął z jego pola widzenia.
Wrócili do domu około godziny szesnastej. Maluchy raźno wyskoczyły z samochodu, a na widok dwóch, wielkich, szarych rozszczekanych owczarków zapomniały natychmiast o zmęczeniu i pobiegły przywitać się z nimi. Kobieta zaczęła wypakowywać z bagażnika zakupy i kiedy wnosiła je do domu, przed bramą zatrzymał się duży zielony samochód terenowy. Odwróciła się i z radością popatrzyła na swoich gości. Z samochodu właśnie wysiadał pan Tomasz, oraz młody, przystojny mężczyzna, ubrany w szare krótkie spodenki, niebieskie polo i szarą czapkę z daszkiem. Podeszli do niej po drodze bez lęku tarmosząc po grzbietach psy. Zachowywali się tak, jakby znali te psy od zawsze. Saba i Nery merdając ogonami, wesoło odprowadziły gości w stronę swojej pani.
– Dzień dobry, jestem Bartosz Somosa. Przyjechałem z teściem, bo podobno szuka pani kogoś do pomocy? – Przedstawił się mężczyzna towarzyszący panu Tomaszowi.
– Witam. Emilia Kostecka – podała rękę mężczyźnie – Witam serdecznie w moich skromnych progach. Przepraszam za ten straszny bałagan, ale wczoraj wieczorem przyjechaliśmy i jeszcze nie zdążyłam nas wszystkich rozpakować.
Spojrzała na pana Tomasza. Jego pogodna twarz była dziwnie szara, a smutne oczy przyglądały się jej z wyrazem troski i zaskoczenia. Posadziła obu panów na werandzie i weszła do domu po zimne napoje.
– To, co się tak właściwie dzieje pani Emilio? – Bartek z wesołymi iskierkami w oczach stanął przed leśniczówką i z zaciekawieniem oglądał budynek.
– Sama nie wiem. Nie mamy prądu, ani wody. Kiedy próbuję odkręcić kran, to tylko coś dyszy w nim i sapie, a wody brak – odpowiedziała. – Wczoraj nabrałam wody ze studni za domem, wyszorowałam tę starą wannę i dzieciaki pomyłam w iście pionierskich warunkach. Ale teraz jest ciepło, wręcz upalnie, więc tak można. Jak przyjdą chłody, to co?
– Bez paniki. Jeżeli pani pozwoli to trochę pospaceruję po domu i zobaczę, co i jak – mężczyzna dotknął jej dłoni w geście uspokojenia.
– O.K. W porządku, ale pod jednym warunkiem…
Bartosz, uniósł brwi i z zaciekawieniem spojrzał najpierw na nią, a następnie na swojego teścia.
– Pod warunkiem, że będziemy mówili sobie po imieniu. Panie Tomaszu, pana też to dotyczy, proszę mi mówić Emilia, lub w skrócie jak przyjaciele i rodzina – Emi.
Tomasz uśmiechnął się i kiwnął głową
– Jak sobie życzysz Emi. Klient nasz pan, a teraz może pozwolisz, że się oddalę na kilka minut i zwiedzę ten wspaniały pałac?
To powiedziawszy wszedł do domu, a za nim równo jak w orszaku weszły dzieci oraz psy. Z budynku zaczęły dochodzić głosy kłótni. Dzieci przypomniały sobie, że miały wybrać dla siebie pokoje, a to już był dostateczny powód do tego, aby powstała „wojna domowa”.
– Jak się tutaj znalazłaś, na tym pustkowiu? – Zapytał Tomasz.
– Tutaj, to znaczy w tej leśniczówce? – Odpowiedziała pytaniem, na pytanie gościa – Otrzymałam ją w spadku po moich rodzicach – uśmiechnęła się smutno. – Nawet nie przypuszczałam, że oni coś takiego mają. Mój brat podobno był tutaj kilka razy. Powiedział mi, że to prawie ruina, ale ja jednak postanowiłam przyjechać i sama się o tym przekonać.
– Od dawna twoi rodzice nie żyją?
– Tato, zmarł pięć lat temu, a mama w zeszłym roku – spuściła głowę, aby ukryć napływające do oczu łzy. – Dopiero po śmierci mamy notariusz przeczytał nam testament. Mój brat odziedziczył mieszkanie, w którym mieszkałam, jako dziecko z rodzicami, a ja tę leśniczówkę. Brat zaproponował, żebyśmy to wszystko sprzedali i podzielili się pieniędzmi, ale ja zdecydowałam najpierw przyjechać i zobaczyć. To dziwne…
Emilia zamyśliła się, a jej wzrok zatrzymał się na zagajniku starych sosen.
– Co jest dziwne?
– Kiedy tu przyjechałam i wczoraj w nocy siedziałam na werandzie, czułam jakąś dziwną więź z tym miejscem. Mimo tego, iż las w nocy wygląda groźnie, czułam się tu bezpieczna, było tak dobrze jakbym… – przerwała i spojrzała na Tomasza – tutaj mieszkała od zawsze.
Tomasz spuścił wzrok, a w jego oczach zaszkliły się małe kropelki łez. Wiedział już, kim jest ta kobieta. Wiedział, kogo mu przypomina i do kogo jest tak łudząco podobna. Tylko czy ona wie, kim jest? Upił trochę soku i spojrzał w oczy kobiety. Niewidzącym wzrokiem patrzyła gdzieś w stronę lasu, delikatnie kołysząc się w bujanym fotelu. Jej oczy były jak martwe, ale tak piękne jak oczy innej kobiety. Tyle razy wpatrywał się w tamte oczy, że nigdy ich nie zapomniał. Emilia właśnie miała takie oczy.
– No kochani, już wszystko wiem. Znalazłem to, co chciałem i jutro od samego rana zabiorę się za robotę. Dzisiaj niestety jeszcze będziecie musieli obyć się bez cywilizacji – głos Bartka wyrwał Tomasza i Emilię z zamyślenia.
Oboje spojrzeli na niego jakby był przybyszem z innej planety. Za plecami młodego mężczyzny, jak podwładni, stało troje brudnych, uśmiechniętych dzieci.
– Mamusiu, wujek Bartek pomógł nam wybrać pokoje, bo my sami bardzo się kłóciliśmy. Wujek nam wytłumaczył, dla kogo przeznaczony jest, który pokój – Wiktoria z dumą złapała Bartka za rękę.
– Wiki i ja będziemy miały pokoje obok siebie, ponieważ obie jesteśmy dziewczynkami. Olaf będzie miał pokój obok ciebie. On jest chłopcem i musi cię pilnować – bliźniacza siostra Wiktorii złapała Bartka za drugą rękę.
– Nie będziesz musiała spać na dworze. Dla ciebie też mamy pokój, koło mnie, cieszysz się? – Trzyletni chłopczyk usiadł matce na kolanach i mocno objął ją za szyję.
Kobieta uśmiechnęła się ciepło i przytuliła swoją najmłodszą pociechę, następnie pocałowała go w czubek głowy i postawiła na werandzie. Tomasz z zięciem wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
– No moje panny, miło mi było was poznać, ale my już musimy wracać. Moja Basia na pewno czeka na nas z kolacją. Jutro powinniście wcześnie wstać, bo jak nie… – Bartek zrobił groźną minę. – to przyjadę i was prosto z łóżek wrzucę do wanny z wodą. – Podniósł chichoczące dziewczynki do góry i przytulił do siebie.
– Dziękuję. Cieszę się, że was poznałam. Teraz już czuję się tu jak u siebie w domu. – Emilia podała rękę Tomaszowi i lekko musnęła ustami jego policzek.
Mężczyzna uśmiechnął się, ukłonił w stronę dziewczynek i poszedł za Bartkiem do samochodu. Kiedy wsiadał, jeszcze raz popatrzył na dom, potem na Emilię i pomachał dzieciom na pożegnanie.
– No to do jutra!
– Do jutra! – Odpowiedziała mu cała czwórka, nawet psy, chcąc się dołączyć do pożegnania głośno szczeknęły.
Po odjeździe gości, Emilia dokończyła wypakowywanie zakupów i zabrała się za przygotowywanie kolacji dla siebie i dzieci. Kiedy już wszyscy byli syci i nakarmieni, pomogła dzieciom umyć się, w starej wannie, w której woda przez cały dzień nagrzała się promieniami słonecznymi i była tak ciepła jak w łazience. Dzieciaki chlapały się i pluskały wesoło pokrzykując, a radość, jaka biła od nich napawała ich matkę szczęściem. Saba i Nery wesoło poszczekiwały biegając naokoło wanny. Po kąpieli, dzieci jak zawsze bardzo posłusznie ubrały się w swoje piżamki.
– Mamusiu, możemy jeszcze trochę z tobą posiedzieć na werandzie, jest jeszcze jasno, proszę… – do uszu Emili dobiegł cichy głosik Nikoli.
– Prosimy – zawtórowały dwa pozostałe.
Uśmiechnęła się do dzieci, przytuliła do siebie całą trójkę i kiwnęła głową na zgodę.
– Tylko błagam was nie wybrudźcie się przed snem, bo jak potem położycie się do łóżek? – Popatrzyła na dzieci i uśmiechnęła się. – Teraz zapraszam do waszych pokoi, pomożecie mi ubrać czyste pościele w waszych nowych łóżeczkach.
– Mamusiu, te łóżeczka nie są nowe, one są takie stare jak pan Tomasz, albo jeszcze starsze – Wiktoria z pewną miną na twarzy zwróciła się do matki.
– Wiem kochanie, że one nie są nowe ze sklepu, ale są nowe dla nas. Nowe, to znaczy takie, w których jeszcze nie spaliśmy – Emilia przytuliła córkę. – Jak już zadecyduję, czy zostaniemy tu na zawsze, czy wrócimy do domu w mieście, to postaram się kupić dla was nowe mebelki – powiedziała spokojnym, zdecydowanym tonem.
– Ja chcę tu zostać, nie chcę do domku! – Płaczliwym głosem odezwało się najmłodsze z dzieci.
– My też nie chcemy do naszego domu. Tamten dom jest brzydki, nam się tutaj podoba. Tu jest tak fajnie i wesoło, prosimy zostańmy tu! – Wiktoria objęła matkę w pasie i mocno przytuliła się do niej.
– Dobrze, zastanowię się, a teraz moje panny do roboty – zawołała i wesoło klepnęła każde z dzieci.
Weszli do domu i wspólnie zabrali się do wypakowywania jednego z przywiezionych ze sobą kartonów, do którego Emilia przezornie włożyła kilka zmian pościeli. Ponieważ każde z dzieci miało teraz swój pokoik i swoje łóżko, postanowiła, że bajkę opowie im w salonie. Przykryła swoje pociechy kocem, i usiadła obok kanapy na miękkim dużym dywanie.
– Dawno, dawno temu, był sobie duży las, w którym mieszkały różne zwierzątka – zaczęła jak każdego wieczoru, cichym, spokojnym głosem. – W tym pięknym, dużym lesie stał piękny pałac. Mieszkała w nim wielka i dobra królowa, która miała dwie śliczne księżniczki oraz małego księcia. Któregoś dnia…
Bajka trwała prawie godzinę. Kiedy Emilia zauważyła, że jej mały synek już śpi, a dziewczynkom powieki zaczynają opadać, każde po kolei wzięła na ręce zaczynając oczywiście od najmłodszego, ucałowała ich ciepłe, rumiane policzki i zaniosła dzieci do łóżek.
Nareszcie spokój.
Dzień był męczący. Pogoda jak przystało na tę porę roku była bardzo upalna, co powodowało dodatkowe zmęczenie. Trójka biegających i hałasujących dzieci też zrobiła swoje. Emilia weszła do kuchni i nalała sobie kieliszek czerwonego wina. Wzięła paczkę krakersów i przeszła na werandę. Wieczór był ciepły, w około roztaczał się zapach sosen. Jedno, o czym teraz marzyła, to usiąść w wygodnym, starym fotelu na biegunach, zamknąć oczy i odpocząć. Zrelaksować się w tym baśniowym otoczeniu. Zanim tu przyjechała mało miała takich okazji. Mieszkanie w bloku, które zajmowali posiadało pokój z balkonem wychodzącym na park i ulicę. Nigdy nie było tam takiej ciszy jak tu. Często siadała na balkonie z kieliszkiem wina dopiero późną nocą, kiedy dzieci położyła do łóżek i czekała na męża. Nie zawsze się doczekała. Czasami, następnego dnia wolałaby, aby nie wrócił tej nocy do domu. Upiła łyk i spojrzała na czarną ścianę lasu. Na podwórku nie było ciemno. Księżyc był w pełni, a niebo bezchmurne, więc jego blask oświetlał otoczenie jak latarnia uliczna. Siedząc tak pomyślała, że czuje się tu jak w domu, jakby tu się urodziła, jakby mieszkała tu od zawsze.
– Ciekawe, do kogo należała leśniczówka i dlaczego rodzice przez całe swoje życie nigdy nie wspominali, że posiadają coś tak pięknego, w tak uroczym zakątku. Jeździli z nimi po całym świecie, a nigdy nie przyjechali tutaj. Dlaczego? Zarówno jej matka jak i ojciec byli urodzonymi podróżnikami. Zwiedziła z rodzicami tyle ciekawych miejsc, a przecież, chociaż raz mogli przyjechać na wakacje tutaj, do tej oazy ciszy. Okolica spokojna, lasy, jezioro, czyste powietrze i ten bajeczny klimat. Aleks, jej straszy brat, kiedyś wspomniał o leśniczówce. Było to krótko po śmierci ojca, ale matka szybko zmieniła temat, tak jakby ta leśniczówka była tematem tabu. Na ustach Emilii zagościł uśmiech – ciekawy ten pan Tomasz – pomyślała – sympatyczny. Jest mniej więcej w wieku jej rodziców, może ich znał? Przy następnym spotkaniu podpyta go trochę. Kiedy tu przyjechała odniosła wrażenie jakby czas się zatrzymał we wszystkich pomieszczeniach.