przyjaźń
PODARUJ MI JUTRO – Ilona Gołębiewska
Ilona Gołębiewska to młoda polska autorka, która trafiła na półki czytelniczek dość znienacka, i pnie się po szczeblach drabiny pisarskiej szybko i z bardzo pozytywnym echem. Urodziła się w 1987 roku. Od najmłodszych lat marzyła aby zostać nauczycielką oraz pisarką i marzenia te się spełniły. Na co dzień pracuje ze studentami, prowadzi zajęcia terapeutyczne dla dzieci i młodzieży, a także skutecznie szkoli dorosłych i odkrywa nowe smaki życia wraz z seniorami. Jest również poetką. Debiutowała w 2012 roku tomem poezji „Traktat życia”. Autorka wielu książek i artykułów oraz bajek, baśni, opowiadań dla dzieci i młodzieży. Mieszka w Warszawie, ale gdy pisze, ucieka do starego drewnianego domu na mazowieckiej wsi, w którym czas się zatrzymał.
Jej książki to literatura napawająca czytelnika takim optymizmem, że nie można przejść obok tego obojętnie. Zapraszam do wcześniejszych wpisów Powrót do starego domu, Tajemnice starego domu, Pamiętnik ze starego domu.
PREMIERA KSIĄŻKI 15.05.2019
Podaruj mi jutro to współczesna powieść obyczajowa, której fabuła umiejscowiona została w urokliwym miejscu jakim jest Lipowe Wzgórze.
Aniela Horczyńska jest światowej sławy malarką i cudowną starszą panią, która mieszka w rodzinnej posiadłości istniejącej już od pokoleń. Po drugiej wojnie światowej dworek został odebrany rodzinie Anieli, i dopiero jej udało się odzyskać rodzinne włości. W swojej rezydencji kobieta postanawia założyć Akademię Sztuk Anielskich i przy pomocy przyjaciół udaje jej się to z zaskakującym efektem. Niestety nad rodziną Anieli wisi dramat pomówienia, który odnosi się do jej ojca, oskarżonego kiedyś o zdradę i wydanie na pewną śmierć swoich kompanów w oddziału partyzanckiego, w czasie pogromu którego zginął również przyjaciel rodziny Horczyńskich, a zarazem sąsiad, którego syn pała wobec kobiety nienawiścią i chęcią zemsty. Czy uda się Anieli oczyścić dobre imię ojca i odnaleźć winnego tamtej wojennej tragedii? Czy Aniela znajdzie wreszcie miłość, na którą czekała całe życie? Z jakimi trudnościami musi się zmierzyć kobieta, która u schyłku swego życia ma wokół siebie wielu przyjaciół, ale brakuje wśród nich tych najbliższych jej sercu osób?
Książki tej autorki to lektura nietuzinkowa, chociaż miłośnicy tego typu literatury być może stwierdzą, że takich książek jest na rynku czytelniczym mnóstwo. Jeśli chodzi o mnie, to myślę, że żadna z kolejnych powieści tej autorki nie zostanie przeze mnie przyjęta obojętnie. Dlaczego?
Autorka ma bardzo poetycki styl pisania, co sprawia, że podczas czytania jej powieści, człowiek wycisza się i wpada w błogi nastrój.
(…) Czarne jak smoła nocne niebo raz po raz darzyło świat istną symfonią dźwięków i obrazów, jedynie potwierdzając, że matka natura jest największą mistrzynią tworzenia spektakularnych widowisk. Porywisty wiatr z minuty na minutę coraz mocniej uderzał w ogromne połacie lasu, który zdawał się uginać pod jego naporem. (…)
Ta książka to mieszanka nostalgii, wzruszeń, humoru i intrygujących zdarzeń.
Główna bohaterka to osoba pełna optymizmu i potrafi tym optymizmem skutecznie zarazić innych. Jako osoba zawodowo mająca kontakt z osobami starszymi, wiem jak ważne są dla nich chwile, które pozwalają na spełnianie marzeń, chwile w których króluje poczucie, że jest się dla kogoś ważnym, pożytecznym. Aniela jest kobietą, taką jak wiele starszych pań, ale nie poddaje się, uparcie dąży do celu wciągając w to ludzi ze swojego otoczenia. A ludzie ci ją kochają, właśnie za ten jej optymizm, jej wielkie serce dla innych i empatię, która towarzyszy jej na każdym kroku. O ile piękniejsze jest życie takiej starszej osoby, kiedy ma ona świadomość tego, że kocha i jest kochana, chociaż często jej najbliższe sercu osoby tego nie chcą zauważać. To trudna sztuka, ukrywanie własnych słabości, ale jakże ważna dla innych.
(…) Tu się tak do końca nie zgodzę… pewnie, że się boję, i to nie wiesz nawet jak. Ale wolę spróbować, niż umrzeć z poczuciem, że mogłam coś zrobić, a się nie odważyłam. Chcę teraz dać coś innym. Miałam… w sumie to mam wspaniałe życie, chcę się podzielić (…)
Autorka nie szczędzi czytelnikom wzruszeń i chociaż stara się w fabułę wpleść odrobinę humoru, to jednak tych wzruszeń jest tutaj sporo, które przeplatają się w różnych wątkach.
Jednym z takich wątków jest choroba nowotworowa jednej z bohaterek i uświadomienie jak ważne w życiu są profilaktyka i samokontrola. Autorka moim zdaniem porusza sumienia wielu ludzi, otwiera świadomość na to, jak często człowiek lekceważy siebie i swoje zdrowie unikając wizyt kontrolno-profilaktycznych u lekarzy i nie myśli o tym, że w jego organizmie może zadomowić się ciężka choroba.
Każdą chorobę można przezwyciężyć albo się jej poddać, ważne jest jednak, aby mieć tę świadomość, że coś się w życiu zaniedbało. Bardzo często po wygraniu z takim dramatem zdrowotnym człowiek dostaje jakby nowe życie, i wtedy dopiero zaczyna je tak naprawdę doceniać.
(…)- Pani Kalino, proszę powiedzieć, co tak naprawdę jest najważniejsze w życiu? – zapytał nagle Rakoczy (…) – Jak to co? Codzienność! Każdy nowy dzień to nowa szansa. Trzeba wstać z wysoko podniesioną głową i powiedzieć, że zrobimy wszystko, co tylko zamarzy nasza głowa. Trzeba kochać siebie, być dobrym dla tego człowieka, którego widzimy codziennie w lustrze. Nie ma nikogo ważniejszego na tym świecie. (…)
Kolejnym wątkiem zasługującym na uwagę jest wątek miłosny. Piękny, wzruszający i… taki niecodzienny. Bo czyż można spokojnie mówić o miłości, która trwa kilkadziesiąt lat, oderwana od rzeczywistości kochanków, których los brutalnie rozdzielił w najpiękniejszym momencie ich życia? Nie jest ważne czy masz lat 19 czy 80+, każda miłość jest piękna, pod warunkiem, że jest szczera i prawdziwa.
Moim zdaniem ważny jest wątek dotyczący rodziny, a tak właściwie relacji między matką a córką. Wiem, że bywają takie sytuacje, przekonałam się podczas wielu lat mojej pracy z seniorami, że dzieci odsuwają od siebie swoich rodziców, i chyba żadne wytłumaczenie nie jest w takiej sytuacji dobre. Można popełnić w życiu wiele błędów rodzicielskich, ale kto tych błędów nie popełnia? Każdy rodzic w pewnych chwilach zadaje sobie pytanie, czy zrobił dla swojego dziecka wszystko tak jak należy, albo tak jak tego oczekiwało jego dziecko. Nie wszyscy seniorzy mają tyle szczęścia w tym odsunięciu rodzinnym co bohaterka tej powieści, która ma wokół siebie wielu przyjaznych ludzi. Często ten senior zostaje sam, a samotność niestety zabija częściej niż najgorsza choroba, dobrze jak można ją sobie zrekompensować książką, telewizją czy muzyką, ale są ludzie, którym nic nie zrekompensuje uczucia i pustki jakie ranią ich serce.
Wiele mogłabym jeszcze napisać o tej cudownej książce, ale myślę, że lepiej będzie jak każdy odbierze fabułę po swojemu.
Z całą pewnością mogę zapewnić, że jest to lektura, która wzruszy, trochę rozbawi, doda w niektórych wątkach dreszczyku grozy i zrelaksuje nawet najbardziej wybrednego czytelnika. To książka o przyjaźni, miłości, tęsknocie, radości z życia, spełnianiu marzeń i… wybaczaniu.
(…) Oboje byli zgodni co do jednego. Przeszłość jest częścią każdego z nas, nie można jej zapomnieć, wyprzeć, ukryć. Jednak trwanie w niej przypomina zamknięcie się w więzieniu. Ten, kto nie potrafi zaprzyjaźnić się z bieżącą chwilą, puścić w niepamięć mroki przeszłości, ten nigdy nie zazna, czym jest szczęście. (…)
Na koniec dodam jeszcze tylko, że miłym akcentem są wstawione na końcu książki przepisy, między innymi na syrop z kwiatów lipy, Lipówkę podlaską czyli nalewkę na kwiatach lipy czy galaretkę z kwiatów lipy. A ponieważ w moim ogrodzie mam trzy dorodne drzewa lipy, to w tym roku mam zamiar skorzystać z tych przepisów. (Nastaw płynny na nalewkę już przygotowałam) 🙂
Cóż mi pozostało, chyba tylko zaproszenie do spędzenia kilku wspaniałych godzin na Lipowym Wzgórzu w towarzystwie świetnie wykreowanych osobowościowo postaci. Ciekawe dialogi są dopełnieniem całości, a jak ktoś wyostrzy wyobraźnię, to z całą pewnością poczuje nawet ten cudowny zapach kwiatów lipy.
Bardzo dziękuję Wydawnictwu MUZA.SA za propozycję przeczytania tej powieści, i polecam ją na równi z wcześniejszymi powieściami tej autorki.
ŚMIAŁY PODRYW – Scarlett Cole
Scarlett Cole, to młoda pisarka, która jest obywatelką zarówno Wielkiej Brytanii jak i Kanady. Jak sama mówi o sobie, jest typowym mieszczuchem, dlatego fabuły jej książek umiejscowione są w dużych miastach tętniących życiem, takich jak Miami czy Los Angeles.
Śmiały podryw to trzecia część cyklu Tatuaże, romans, współczesna powieść psychologiczno-sensacyjno-erotyczna, której fabuła umiejscowiona została na terenie Stanów Zjednoczonych.
Pixie pracuje w studiu tatuażu Second Circle Tattos w którym została zatrudniona po tym, jak dwóch właścicieli studia znalazło ją ledwo żywą przed drzwiami. Dred Zander jest obcesowym, bezczelnym i bardzo pewnym siebie muzykiem rockowym, mężczyzną od którego Pixie powinna trzymać się jak najdalej. Los jednak sprawia, że tych dwoje ludzi zbliża się do siebie. Niestety przeszkodą w ich związku są ich przeszłości, a w szczególności przeszłość Pixie, która dopada ją w najmniej odpowiednim momencie. Pewnego dnia dochodzi do spotkania z ojczymem Pixie, w czasie którego padają oskarżenia wobec dziewczyny tak mocne, że Dred zrywa z dziewczyną. Czy szalony muzyk i zastraszona dziewczyna połączą się? Co takiego wydarzyło się w przeszłości tych młodych ludzi, że najchętniej wcześniejsze lata wymazaliby z pamięci?
Przyznam szczerze, że książka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Czytałam wcześniejsze części i tak właściwie powinnam wiedzieć, czego się spodziewać, ale…
Patrząc na okładkę można pomyśleć, że ta książka to obleśny erotyk. Tymczasem fabuła tej powieści to po prostu splot dramatycznych wspomnień dwójki młodych ludzi, którzy zagubieni w buncie, strachu, okrucieństwach dotykających młodego człowieka , odnajdują się wzajemnie, jednocześnie odnajdując siebie.
(…) Zalały ją wspomnienia, jak siedziała na tym przeklętym stołku. Arnie wybierał się na ryby z dwoma kumplami, ale najpierw zaprosił tych obcych mężczyzn do przyczepy. Patrzyli i śmiali się, kiedy ją obnażył przed nimi, a potem spokojnie zaplótł jej długie włosy. Taak. Nic dziwnego, że potrzebowała prochów, żeby to wytrzymać. (…)
Mimo traumatycznych przeżyć, młodzi ludzie zaczynają postrzegać świat nie tylko z perspektywy złego dotyku, ale odkrywają ten dobry dotyk, odkrywają miłość, o której wcześniej nawet nie śnili.
(…) Co on takiego ma w palcach? Może to ciepło z kominka tak ją rozgrzewa albo sposób, w jaki te palce przesuwały się pieszczotliwie i drażniąco po jej plecach i zatrzymywały centymetr nad paskiem dżinsów. (…)
Czytając tę książkę, momentami czułam wręcz fizyczny ból, jakiego doświadczyli w przeszłości bohaterowie tej powieści.
Romans przedstawiony jest tutaj jako splot wzlotów i upadków emocjonalnych i fizycznych. Niestety traumy z przeszłości często bywają ostrym kolcem , który rani w najmniej odpowiedniej chwili.
Autorka zaprzecza wszelkim stereotypom. Pokazuje osoby uzależnione od narkotyków czy agresji w sposób nie tyle pozytywny, co napełniający nadzieją.
Jak bardzo uczucie zakochania może sprawić, że człowiek zaczyna pewne rzeczy postrzegać inaczej. Jak pewne zdarzenia mogą zmienić osobowość, głęboko zakorzenioną w człowieku.
Na przykładzie Dreda i Pixie widzimy, że kiedy wchodzi w grę uczucie, kiedy zaczyna rodzić się poczucie odpowiedzialności za drugą osobę, wiele rzeczy do tej pory priorytetowych, przestaje być ważnych.
Zwróciłam uwagę również na pięknie przedstawiony związek rodzicielski, który pozwala uwierzyć w to, że miłość do dziecka potrafi roztopić wszystkie lody strachu przed stabilizacją życiową, i zmianami dotychczasowego życia. Wbrew pozorom, wielu młodych ludzi boi się tej stabilizacji, boi się „uwiązania” do drugiej osoby.
Ta książka nie należy do lekkich lektur, chociaż czyta się ją szybko i płynnie. Różne wątki w komunikacji z świetnie wykreowanymi postaciami i wciągającymi dialogami są połączeniem, które nie pozwala na oderwanie się od stron książki.
Książka jest dość nieprzewidywalna, zwroty akcji powodują, że nie wiadomo jak potoczy się fabuła zarówno dotycząca romansu, jak i wątków sensacyjnych, jakich w tej książce nie brakuje.
Autorka bardzo odważnie podeszła do opisów seksu i erotyki, posługując się, moim zdaniem, nieco zbyt wulgarnym nazewnictwem organów płciowych.
Świetnie przedstawiona została w tej powieści walka między miłością, taką czystą – duchową, a pożądaniem.
I chociaż jest to trzeci tom cyklu Tatuaże, to książkę można czytać niezależnie od wcześniejszych części, ponieważ w każdej z nich są inni bohaterowie, których łączy jedno – studio tatuaży – SECOND CIRCLE TATTOS.
Polecam tę książkę zarówno młodym jak starszym czytelnikom, jest to letrura, która zdowoli zarówno kobiety jak i mężczyzn. Polecam również wcześniejsze tomy, obok tych książek nie mozna przejść obojętnie.
Dziękuję Wydawnictwu AKURAT za możliwość przeczytania tej książki. Myślę, że zarówno ta książka, jak i cały cykl TATUAŻE, również w Polsce okaże się bestsellerem tak jak w innych krajach.
KRÓLOWA GWIAZD – Agnieszka Walczak-Chojecka
Agnieszka Walczak – Chojecka gościła na moim blogu już wiele razy, ponieważ jej książki czytuję w miarę regularnie. Osoby, które chcą dowiedzieć się więcej o tej autorce zapraszam do moich wcześniejszych wpisów: Gdy zakwitną poziomki, Dziewczyna z Ajutthai, Nie czas na miłość, Nie czas na zapomnienie, lub na stronę internetową pisarki.
Wydawnictwo Edipresse Książki
Premiera książki 17 października 2018
stron 337
Królowa Gwiazd to powieść obyczajowa, której fabuła umiejscowiona została współcześnie na pięknej wyspie Malta.
Cztery przyjaciółki Malwina, Mirka, Klaudia i Dominika postanawiają wybrać się na festiwal filmów fabularnych odbywający się na Malcie. Każda z kobiet ma nadzieję poznać osobiście znanego reżysera i zauroczenie go swoją osobą na tyle, aby wybrał ją do swojego kolejnego filmu. Każda z kobiet jest inna i chociaż łączy je wielka przyjaźń, to dzieli rywalizacja. Klaudia, ku swojemu przerażeniu odkrywa, że jest w ciąży i to z chłopakiem, z którym jednorazowy, nic nieznaczący seks zaowocował bardzo dla niej niekorzystnie. Dominika jest mężatką, ale jej mąż zaangażowany z realizację własnych ambicji zawodowych jest przeciwny realizacjom aktorskim żony, woli ją mieć w domu, aby opiekowała się jego chorym bratem. Mirka jest aktorką, której matka ma wygórowane ambicje i za wszelką cenę chce zrobić z córki gwiazdę numer jeden. Nie zraża jej nawet fakt, że córka talentu aktorskiego ma tyle co nic. Malwina, chcąc wyrwać się z szarej rzeczywistości zaciąga pożyczkę u niezbyt uczciwych ludzi i nie wie jak uda jej się spłacić dług, w który wciągnęła również swojego schorowanego ojca, znając zamiary wierzycieli, którzy z pewnością nie należą do osób, które egzekwują wierzytelności na drodze sądowej. Czy czterem młodym aktorkom uda się zdobyć wymarzoną rolę? Jakie przygody czekają na nie na pięknej Malcie? Czy wyjazd na Maltę okaże się korzystny dla wszystkich, czy tylko dla jednej z nich?
Decydując się na przeczytanie tej książki, byłam ciekawa jak autorka przedstawi tę trudną rywalizację przyjaciółek. Wszak wiadomo jest, że wielu ludzi zrobi wszystko, aby dostać się na szczyt. Potrafi poświęcić zdrowie, przyjaciół a nawet własną reputację. Czy szczera przyjaźń może pomóc czy zaszkodzić?
Autorka bardzo ciekawie przedstawia każdą z kobiet, skupiając się na ich nietuzinkowych osobowościach. Pokazuje młode kobiety, które są silne psychicznie, przebojowe i… czasami bezwzględne wobec siebie. Ale pokazuje również siłę, jaka łączy ich więzami przyjaźni. I chociaż czasami więzy te zostają nadszarpnięte, to jednak w obliczu niebezpieczeństwa nic nie jest cenniejszego od sumienia, które każe stanąć po jednej stronie.
Te dziewczyny, walczące o główną rolę w filmie, są jednocześnie zwykłymi kobietami, które kochają, cierpią, marzą. Czy ich życie aż tak różni się od życia przeciętnej młodej kobiety?
Pięknie ujęła autorka wątki z życia swoich bohaterek. Na przykład wątek toksycznej miłości. On zdradza, a ona go kocha i wybacza.
(…) Domyślała się, jak mogą wyglądać mężowskie obowiązki. Miały zapewne powiększony chirurgicznie biust i koszmarnie różowe tipsy. Ale może się myliła? Bardzo chciała się mylić. (…) Dziewczyna coraz częściej dochodziła do wniosku, że jej życie u boku męża nie ma nic wspólnego z idealnym obrazem, który stworzyła sobie w głowie, odpowiadając mu „tak” kilka lat wcześniej. Pokłady samotności jak piaskowe wydmy wzrastały niezauważone, by nagle zakłóć w oczy swym bezkresem. (…)
Inny wątek dotyczący trudności w zaakceptowaniu tego, co przynosi życie, a właściwie niewinny flirt, albo spontaniczny seks i dziecko, które zamiast stać się radością, staje się przeszkodą w realizacji zachowania wolności i realizacji planów towarzysko zawodowych.
Dużym plusem powieści, jest moim zdaniem, malowniczo opisana Malta. Zarówno pod względem krajobrazu jak i egzotyki potraw dodaje fabule pięknego koloryty graniczącego z zachwytem nad tą zjawiskową wyspą. A ciekawostki historyczne, dotyczące Zakonu Maltańskiego dodają fabule odrobinę tajemniczości.
W głównych bohaterkach jest jednak sporo sprzeczności, które drzemią gdzieś w zakamarkach umysłów. Słodka przyjaźń czterech kobiet w pewnym momencie zmienia się w gorzką rywalizację, w której króluje zazdrość. Inteligencja rywalizuje z chęcią zdobycia roli i bywa, że znika prawie w obliczu bezpretensjonalnej walki graniczącej z upokarzaniem się i płaszczeniem przed innymi.
(…) „Hm… niezła heca!”, Miśka uśmiechnęła się sama do siebie i niewiele myśląc, zapisała zdjęcie w telefonie. Już po chwili fotka naszpikowana sensacją pognała esemesem do Dominiki, z nadzieją, że dzięki temu uda się wytrącić koleżankę z równowagi. Bo co poradziłaby jej matka? Jeśli tobie nie idzie, zadbaj o to, by rozbroić konkurencję. (…)
Ta książka to moim zdaniem studium psychiki człowieka. Porównanie, do czego zdolny jest człowiek w dążeniu do spełnienia swoich planów i jak silne potrafią być więzy. Autentyczna przyjaźń nie zdarza się tak często jakby się wydawało. Często narażona jest na pokusy i przeciwności, bywa wystawiana na różnego rodzaju próby, ale jak już przejdzie te wszystkie etapy pomyślnie, można o niej powiedzieć, że jest PRAWDZIWA.
Poznajemy również intrygujący świat show biznesu. O tym, co dzieje się po drugiej stronie kamery, w kuluarach aktorskiego życia, możemy się tylko domyślać. A przecież aktor/aktorka, nawet światowej sławy, jest tylko człowiekiem, który poza karierą aktorską odgrywa z swoim życiu normalne role – żony, matki, siostry, kucharki, przyjaciółki.
Autorka w bardzo zmysłowy sposób oprowadza czytelniczki/czytelników po zakamarkach duszy, ale równie zmysłowo oprowadza o pięknej, malowniczej Malcie. Nie byłam na tej wyspie, ale po tej lekturze mam ogromną ochotę odwiedzenia tego miejsca.
Bardzo dziękuję Autorce i wydawnictwu Edipresse Książki za możliwość przeczytania tej powieści i czekam na kolejną podróż, w którą zabierze mnie Agnieszka Walczak – Chojecka.
Moja Wandzia – fragment
Spotkało mnie w życiu coś pięknego
Gdyby kilka lat temu, ktoś powiedział mi, że zaprzyjaźnię się z osobą, która jest starsza od mojej mamy, to nie uwierzyłabym.
A jednak.
Poznałam ją w listopadzie 2008 roku i od pierwszego dnia poczułyśmy do siebie sympatię. Wiem, że to opatrzność nas do siebie zbliżyła. To przeznaczenie nas ze sobą złączyło. Wiem, że czekałyśmy na siebie, a teraz trudno nam jest się ze sobą rozstać.
Zaczęło się standardowo.
Kobieta 40+, dzieci już samodzielne, dorosłe. Mało płatna praca w niedużym zakładzie budżetowym, do tego stresująca. Powtarzające się stany depresyjne i czas po pracy, z którym tak właściwie nie wiedziałam, co zrobić.
Praca-dom, praca-dom, praca-dom i tak w kółko.
Postanowiłam zrobić coś z własnym życiem, bo nie potrafiłam sobie znaleźć w nim miejsca.
Zapisałam się na kurs dla wolontariuszy hospicjum. Niestety kilka dni przed rozpoczęciem kursu dostałam wysokiej gorączki – zapalenie płuc i szkolenie przepadło.
Wyczytałam na stronie hospicjum, że jest wyznaczony drugi termin szkolenia, więc znowu się zapisałam, już widziałam siebie pracującą przy chorych, umierających ludziach w hospicjum i… znowu wysoka gorączka, nawrót choroby i ponownie ze szkolenia „nici”.
Kiedy ponownie zadzwoniłam, żeby dowiedzieć się, kiedy będzie następne szkolenie, pani poinformowała mnie, że dopiero za pół roku, ponieważ takie szkolenia odbywają się tylko dwa razy w roku (przynajmniej w mieście, w którym mieszkam).
Nie ukrywam, że dotknęły mnie również problemy finansowe i zaczęłam szukać dodatkowej pracy na weekendy, aby trochę do pensyjki dorobić. W Internecie znalazłam ogłoszenie, że potrzebna pani do pomocy przy starszej osobie na wszystkie wolne od pracy dni, czyli soboty, niedziele i święta.
Zadzwoniłam, umówiłam się na spotkanie, pojechałam i tak zaczął się mój czas
z moją Wandzią.
Z kilku pań, które zgłosiły się do tej pracy ona wybrała mnie. Powiedziała, że wyglądałam jej na ciepłą, swojską kobitkę.
Kiedy ją poznałam skończyła właśnie 102 lata. Wesoła, pogodna staruszka, niezdająca sobie sprawy ze swojej starości.
Ze względu na jej wiek byłam pewna, że ta praca nie potrwa dłużej niż kilka miesięcy.
A to już trwa prawie cztery lata. Widzę zmiany w jej osobowości, widzę zmiany
w jej ciele, widzę jak demencja często gości w jej umyśle. Ale cieszę się, że mogę do niej jeździć, opiekować się, pomagać jej i cieszyć się razem z nią, każdą chwilą.
Postanowiłam napisać o moim spotkaniu z nią dlatego, aby kiedyś wrócić do tych chwil spędzonych z tą niesamowitą osobą, aby pokazać że starość nie koniecznie musi być smutna, aby przedstawić osobę która mimo iż ma przeżyty wiek nie czuje tego, i często nie może sama uwierzyć w to ile ma lat.
Skończyła 100 lat a jeszcze marzy o miłości, jeszcze chciałaby wyjść za mąż, tęskni za seksem, za uczuciem miłości.
KIM JEST TA KOBIETA?
Urodziła się w Anglii. Z powodu choroby, jako dziecko opuściła ten kraj i przyjechała z rodzicami do Wilna, skąd pochodzili jej rodzice. Klimat angielski jej nie służył. Zaczęła chorować, więc rodzice zdecydowali się wyjechać z tego wilgotnego kraju,
i wrócili w swoje rodzinne strony.
Ojciec nie miał zamiaru pozostać w Wilnie na stałe, bardzo chciał wrócić do Anglii, ale mama ze względu na chorobę córki uparła się i zostali.
Rodzina była dość majętna, duży dom z ogrodem, osiem pokoi. Zatrudniali dziewczynę do opieki nad dziećmi, oraz panią do sprzątania i gotowania. Dziadek miał sad, z którego sprzedawał owoce, uprawiali również warzywa głównie dynie i szparagi.
Dzieciństwo było dla pani Wandzi dość trudne, ponieważ dużo chorowała, głównie na oczy. Jej najlepszą przyjaciółką była Tecia, dziewczyna, która przybyła do ich domu w wieku około 9 lat, kiedy ojciec zostawił ją u „Państwa” do pracy polegającej na opiece nad czwórką dzieci. Dziewczynki mimo różnicy wieku bardzo się zaprzyjaźniły, Tecia pozostała w domu pani Wandzi bardzo długo. Nawet, gdy już obie wyszły za mąż, nadal były razem.
Pierwszy mąż pani Wandzi w czasie wojny wyjechał do Anglii walcząc u boku generała Andersa. Czy to jest prawda nie wiem, bo wspomnienia pani Wandzi miały różne wersje często sprzeczne ze sobą i raz mi mówiła, że go rozstrzelali Niemcy (na jej oczach), innym razem, że wyjechał do Anglii i walczył pod dowództwem generała Andersa, a jeszcze innym razem, że musiał uciekać z kraju.
Tak właściwie to do końca nie wiem, co się z nim stało.
Kiedy wybuchła II wojna światowa i męża zabrali do wojska, ona pozostała w domu z babcią, matką, siostrami, i małym dzieckiem. Ojciec i dziadek też zostali zwerbowani do armii tak, że kobiety zostały same.
Wojna się skończyła, mąż nie wracał, uznano go za zmarłego. Młodą, samotną
i piękną kobietą zainteresował się pewien polski dżentelmen i w odpowiednim czasie pobrali się. Żyli ze sobą ponad 40 lat, niestety zmarł na serce i kobieta znów została sama.
Londyn, Wilno, Warszawa, Gdańsk to były miasta, które przewinęły się przez jej życie, najbardziej jednak z tych wszystkich miast wspomina Wilno, gdzie się wychowała, gdzie wyszła dwa razy za mąż, gdzie urodziła dziecko i gdzie była bardzo szczęśliwa mimo wojen, mimo zaboru rosyjskiego.
Kiedyś chciałam ją sprawdzić jak wiele pamięta i zapytałam:
– To właściwie gdzie pani mieszkała, w Polsce czy w Rosji?
– W Polce oczywiście, to pani nie wie gdzie leży Wilno?, Przecież Wilno JEST
w Polsce! – Odpowiedziała z takim oburzeniem, że aż mnie zatkało.
Czasami zdarzają jej się takie chwile, kiedy mówi mi, że wraca do Wilna i czy odwiedzę ją tam. Tłumaczy mi wtedy jak dojść z dworca do jej domu, i że najlepiej jak wynajmę dorożkę, bo to trochę daleko.
Zapomina, że już od pięciu lat nie wychodzi z domu.
KAŻDY DZIEŃ JEST INNY
Kiedy przychodzę do nie w sobotę, czy w niedzielę rano (pracuję u niej we wszystkie weekendy oraz wszystkie inne dni wolne od pracy) ona siedzi na swoim łóżku często w półdrzemce. Na mój widok (kiedy już rozpozna, że to ja) uśmiecha się
i mówi, że na mnie czeka. Siadam obok niej, jemy po ciasteczku i czasami pyta, co u mnie słychać a czasami od razu zaczyna mi coś opowiadać. Kiedy wejdzie w „trans” swoich opowieści i wspomnień to często nie mogę jej zmobilizować do tego by poszła ze mną do łazienki, aby się umyć.
W łazience ją myję, a ona cały czas mówi. Myję, perfumuję (tak (!)) po każdym myciu, muszę ją popryskać perfumami, bo ona chce (musi(!)) ładnie pachnieć, pomagam jej się ubrać i następnie idziemy do kuchni, gdzie przygotowuję dla nas obiad. Kiedy obiad się gotuje ja idę posprzątać jej mały pokoik, a ona w tym czasie smaruje sobie (sama) twarz kremem, tym samym od lat, kupowanym w aptece na specjalne zamówienie. Pościelenie jej łóżka i odkurzenie pokoju oraz sprzątnięcie go zajmuje mi niewiele czasu, ale czasami, kiedy wracam do kuchni ona siedzi na krześle
i drzemie.
W czasie obiadu wypijamy po kieliszeczku wiśniówki, lubi sobie od czasu do czasu wypić po „małym”. Mówi, że to jej dobrze robi na apetyt.
Opowiadała mi, że razem z mężem, zawsze do obiadu wypijali sobie jeden, dwa kieliszeczki wódki, taką mieli tradycję.
Po obiedzie idziemy do jej pokoju na herbatkę, i tak właściwie to już jest koniec mojej pracy i powinnam iść do domu, ale nie potrafię wyjść od niej od tak.
KONIEC PRACY i do domu?
Siadam z nią przy stole i wypijamy razem herbatkę i zjadamy po kilka ciasteczek. Rozmawiamy, a właściwie to ona mówi, a ja słucham.
Prowadzi swój monolog tak, jakby czytała książkę. Sama zadaje pytania i sama na nie odpowiada, oczywiście często powtarza te same zdania po kilka razy, ale już się do tego przyzwyczaiłam.
Opowiada mi o Wilnie, o swojej młodości, o swoim życiu, o swoim małżeństwie,
o balach, na które chodziła razem z mężem – oficerem WP, o podróżach, o swojej pracy.
Często myli przeszłość z teraźniejszością, ale kiedy tak opowiada widać, że jest szczęśliwa. Chociaż wiem, że powinnam już iść do domu – zostaję,
jeszcze 5 minut,
jeszcze 20 minut,
jeszcze godzinkę.
TANECZNE WSPOMNIENIA
Są takie dni, kiedy przez te kilka godzin w pracy u pani Wandzi, śmiejemy się aż do bólu brzucha.
Ona wspomina, szczęśliwe i radosne dni w swoim życiu i opowiada o tym, co wesołego spotkało ją.
Z uśmiechem na twarzy i iskierką radości w oczach opowiada mi o balach, na które chodziła razem ze swoim mężem. Oczywiście były to bale wojskowe, bo jej mąż był oficerem. On sam nie lubił tańczyć i na tych balach przeważnie przesiadywał w innej sali grając w karty. Nie przeszkadzało mu jednak, a nawet był zadowolony
i dumny z tego, że jego żona jest „rozchwytywana” przez jego kolegów. Ona sama uwielbiała tańczyć i miała swoich ulubionych partnerów do tańca. Był na przykład jeden chorąży, z którym najlepiej tańczyło jej się mazura i właśnie tylko z nim tańczyła ten taniec.
Walca uwielbiała tańczyć z majorem, którego żona również nie bardzo przepadała za tańcem, ale nie była zazdrosna o to, że jej mąż tańczy z inną. Była wręcz dumna
z tego, że jej mąż tak pięknie tańczy i tak pięknie wygląda w parze z tą kobietą.
Kiedyś poprosił ją do tańca jakiś bardzo wysoką rangą wojskowy. Był brzydki jak „kupa śmieci” (tak go określiła), toporny jak „kulawy osioł” (to też jej słowa), ale nie wypadało mu odmówić, żeby mąż nie miał potem z tego powodu przykrości. Zatańczyła, więc i jak to sama określiła, był to pierwszy i ostatni taniec z nim, bo po tym jednym tańcu bolały ją wszystkie kości. Jej nowiutkie czółenka zostały „sponiewierane” przez jego gigantycznych rozmiarów buty, a w psychice została wielka czarna pamięć tego felernego tańca. Towarzysz taneczny, pocił się jakby go ktoś polał „pomyjami” i wyglądał, jak „żaba, która wyskoczyła z bajora”. Jego zapach przypominał zapach „onucy żołnierza wracającego z wojny”.
Czasami zastanawiam się skąd u niej biorą się te wszystkie określenia. Kiedy jednak je wypowiada z taką dziwną ironią w głosie to nie potrafię się nie uśmiechnąć.
NAHAJKA
Któregoś dnia przyszłam do pani Wandzi, weszłam do jej pokoju, patrzę a ona siedzi zapłakana na łóżku. Usiadłam obok niej i zapytałam:
– Co się stało?
Pani Wandzia spojrzała na mnie mokrymi od łez oczyma i odpowiedziała:
– Kim pani jest? Ja nie będę z nikim rozmawiać. Ktoś wszystko „kabluje” babci.
– Babci? Czyjej babci ? – Zapytałam zdezorientowana.
– No przecież mojej babci – odpowiedziała pani Wandzia i dodała – ktoś wszystko, co ja powiem powtarza babci, a babcia potem bije mnie nahajką. Widzi pani? Tam wisi nahajka koło drzwi i ja już nie mogę tego znieść. Mam całe ciało pobite do krwi aż mi skóra popękała i mam bardzo bolące rany.
Starłam chusteczką jej łzy na policzku i chciałam ją objąć i przytulić, ale skuliła się
i znów głośno zapłakała.
– Niech pani mnie nie dotyka, ja mam na plecach same rany nie widzi pani tej krwi na mojej koszuli?
Popatrzyłam na jej koszulę i delikatnie pogładziłam jej plecy. Tak ledwo wyczuwalnie żeby znów nie zaczęła płakać. Niczego nie zauważyłam. Pomyślałam, że zaraz pójdziemy do łazienki, żeby tak jak zawsze dokładnie ją umyć. Pani Wandzia będzie rozebrana, to dokładnie obejrzę jej plecy. Może gdzieś się uderzyła i teraz bolące miejsce kojarzy jej się z biciem.
Postanowiłam wyciągnąć ją jakoś z tego świata, w którym właśnie się znajdowała i zapytałam:
– A co dziadek na to, że babcia panią bije, dziadek nie staje w pani obronie?
– Dziadek, dziadek! Siedzi tylko w tym swoim sadzie na drzewie i mówi „czego ty od tej dziewczyny chcesz, przecież ona ci nic nie zrobiła”.
– A mama też nie staje w pani obronie?
– Mama sama boi się babci. Jak babcia się zdenerwuje to i mama dostanie nahajką tak, że aż krew leci.
Ta sytuacja trochę mnie zaskoczyła, bo do tej pory pani Wandzia wspominała babcię i dziadka przedstawiając ich w samych superlatywach. Była ulubienicą dziadka, ale o babci też nigdy nie mówiła niczego złego.
Postanowiłam skończyć z tym smutnym wspomnieniem, delikatnie objęłam panią Wandzię i przytuliłam.
– Tak właściwie to nie miałam tego mówić, ale babcia wyjechała.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
– Wyjechała? A dziadek?
– Dziadek też wyjechał razem z babcią – odpowiedziałam.
– Wyjechali i nic mi nie powiedzieli? I kto się teraz będzie mną zajmował?
Rozpłakała się jak małe dziecko.
– Spokojnie pani Wandziu – szepnęłam – nie powiedzieli pani, bo nie chcieli żeby się pani martwiła, poprosili mnie żebym przyjechała do pani na kilka dni i się panią zaopiekowała, a nahajkę już zdejmuję i schowamy ją daleko pod tapczan, żeby je nie widzieć.
Popatrzyła na mnie zdziwiona, ale uśmiechnęła się.
– Bardzo się cieszę, że ze mną zostaniesz. Na pewno spędzimy czas wesoło.
Uspokoiłam się. Łzy przestały się lać z jej oczu, ręce przestały się trząść, wrócił do niej spokój.
Oczywiście w łazience bardzo dokładnie obejrzałam jej plecy i okazało się, że są czyściuteńkie i gładziuteńkie jak zawsze, cienka delikatna skóra nie miała nawet maleńkiego zadrapania ani siniaka.
UCIECZKA KSIĘDZA
Poranna toaleta zakończona, pokoik wysprzątany i wywietrzony, czas zabrać się do przygotowania obiadu. Siedzimy z panią Wandzią w kuchni i jak zawsze ona opowiada a ja słucham, gdy nagle rozbrzmiewa dzwonek u drzwi. Poszłam otworzyć a tu stoi… ksiądz. Na śmierć zapomniałam, że miał przyjść właśnie w tym dniu. Miesiąc temu osobiście mi o tym powiedział, ale cóż chyba skleroza lubi mnie. Wróciłam do kuchni i mówię:
– Pani Wandziu ma pani gościa
– A ten gość to płci męskiej czy żeńskiej? – Zapytała.
– Płci męskiej.
Z przedpokoju dolatuje do mnie śmiech księdza.
– To, co? Idziemy do pokoju?
– No to idziemy, bo przecież gościa w kuchni nie wypada przyjmować – wzruszyła ramionami.
Pomalutku, opierając się na swoim balkoniku pani Wandzia idzie do swojego pokoju. W połowie kuchni nagle zatrzymuje się i przywołuje mnie ruchem ręki.
– Pani zobaczy, czy mi się nos za bardzo nie świeci, może trzeba trochę przypudrować?
Słyszę jak ksiądz śmieje się ze słów, które wypowiedziała.
– Wszystko O.K., wygląda pani ślicznie a nosek jak u panienki – zapewniam panią Wandzię, żeby nie czuła zdenerwowania.
W pokoju podchodzi do swojego gościa i widzę jak uśmiech zaczyna rozjaśniać jej twarz.
– O mój księżulek kochany, dawno księdza widziałam. Co słychać u księdza?
Kiedy ksiądz przychodzi ja wychodzę z pokoju, żeby pani Wandzia mogła sobie spokojnie porozmawiać, czasami po cichutku śmieję się z tej ich rozmowy, bo ona nie wszystko dobrze rozumie i czasami ksiądz pyta ją o coś innego a ona odpowiada mu zupełnie na inny temat.
Pomodlili się, ksiądz zaśpiewał pieśń „Chwalcie łąki umajone” i pomalutku zaczął się z nią żegnać. Niestety wyjść od pani Wandzi wcale nie jest tak łatwo, bo ona będzie robiła wszystko, żeby zatrzymać gościa jeszcze przez jakiś czas.
– Ale jeszcze ciasteczkiem ksiądz się nie poczęstował – sprawdza ręką stół, ponieważ prawie nie widzi i stara się dotykiem upewnić czy postawiłam na stole razem z obrazkiem Matki Bożej, świeczki i zapałki talerzyk z ciastkami. Siedzę w kuchni
i przysłuchuję się ich rozmowie.
– Dziękuję bardzo, już się poczęstowałem – zapewnił duchowny.
– No to jeszcze jedno ciasteczko.
– Dobrze, ale już ostatnie, bo muszę już iść.
– A może ksiądz wypije kielicha?
(śmiech)
– Nie, nie! Dziękuję muszę jeszcze odwiedzić kilka osób chorych.
– I racja, bo od wódki rozum krótki i nieodwracalne mogą być tego skutki – mówi pani Wandzia prawie szeptem, ale że jest osobą niedosłyszącą brzmi to dość głośno.
Ksiądz śmieje się.
– A co ksiądz myśli, że ja go upiję i coś mu zrobię? Ja już za stara na to jestem.
(znowu śmiech księdza)
– Pani Wando, bardzo miło rozmawia się z panią, ale ja już naprawdę muszę iść.
Powolutku duchowny wycofuje się w stronę drzwi, kiedy jest już prawie w korytarzu z pokoju pani Wandzi dochodzi do nas jej głos z nutką ironii w głosie.
– Co tam będzie taki przystojny facet gadał z taką staruchą, spieszy się do innej, młodszej, przecież ksiądz to tylko facet tyle że chodzi w sukience, ale taki sam facet jak inni.
Na korytarzu ksiądz żegnając się ze mną powiedział z wielkim rozbawieniem, że do takich SENIORÓW osób to aż miło przychodzić, człowiek pożartuje, pośmieje się nie tak jak u innych smutnych i schorowanych starszych osób, ale sam na sam to on nie chciałby z nią zostać.
więcej na http://wyyydaje.pl/e/moja-wandzia2
Jutra nie będzie – fragment 1
ROZDZIAŁ 1
Tego roku czerwiec był wyjątkowo upalny. Pod koniec miesiąca, kiedy zaczął się już okres urlopowy, plaże były zapełnione turystami, ale jej nie przeszkadzał ten tłok. Idąc wolno w stronę molo, myślała
o swoim życiu, które nie było przecież takie złe. Ile jest kobiet na świecie, które marzą o takim właśnie życiu. Ale ona nie marzyła. Ona cały czas oczekiwała od życia czegoś więcej. Egoistyczne pragnienie własnego szczęścia, wkrótce skończy się mrzonką. Czego oczekiwała? Chyba sama nie potrafiła tego zrozumieć.
Otworzyła torebkę i spojrzała na kupioną kilkanaście minut temu butelkę whisky Jack’a Daniels’a. Dotknęła jej i uśmiechnęła się. To będzie efektowne pożegnanie. Rozstanie się z wszystkimi tak jak chce i nikt jej tego nie zabroni.
Idąc wolnym krokiem w stronę molo, ciekawie spoglądała na bawiące się na plaży dzieci. Chłodna woda Bałtyku delikatnie pieściła jej stopy. W powietrzu unosił się zapach olejku do opalania, glonów
i potu. Widok molo zbliżał się. Oczami wyobraźni widziała siebie siedzącą na wilgotnych deskach, z nogami opuszczonymi w dół,
a przed sobą widok błękitnego morza.
Po raz kolejny otworzyła torebkę i wyjęła z niej fotografię. Spojrzała na zdjęcie i dotknęła palcem twarzy mężczyzny, potem twarzy małego chłopca o jasnych, kręconych włosach. Na końcu pogłaskała kciukiem twarz dziewczynki z cienkimi blond warkoczami.
– Jak one są podobne do ojca – pomyślała i schowała fotografię
z powrotem do torebki.
Nad głową usłyszała krzyk mewy. Popatrzyła w górę i odprowadziła ptaka wzrokiem tak daleko, aż zniknął z jej pola widzenia. Słońce wolno zaczęło zbliżać się do granicy nieba z morzem, przybierając kolor dojrzałego pomidora.
– Jutro znów będzie upalnie – pomyślała. – „Kiedy słońce krwawo wschodzi, w marynarzu bojaźń rodzi, kiedy czerwień o zachodzie, wie marynarz o pogodzie”– przypomniała sobie słowa, które kiedyś usłyszała od starego rybaka.
Plażowicze powolutku zaczęli opuszczać miejsce całodziennego pobytu. Coraz mniej osób uporczywie korzystało z ostatnich promieni słońca. Z czarnej torebki, którą miała przewieszoną przez ramię, zaczęła dobiegać melodyjka telefonu komórkowego. Spojrzała na numer i zignorowała połączenie. Wcisnęła czerwony przycisk wyłączający telefon i schowała aparat do kieszeni spodni.
Nareszcie molo. Dotarcie do niego plażą, zajęło jej ponad trzy godziny, ale warto było podjąć ten wysiłek. Taki długi spacer był jej potrzebny. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy podjęła decyzję i przygotowała się, tak jak wcześniej to zaplanowała. Idąc po deskach molo, obserwowała ludzi siedzących na ławkach. Nieliczni, którzy jeszcze pozostali, delektowali się ostatnimi promieniami letniego słońca.
Szła, wolno stawiając kroki. Czuła się szczęśliwa. Przed oczami przesunęło się jej całe trzydziestokilkuletnie życie. Uśmiechnęła się do swoich wspomnień z dzieciństwa, z lat szalonego okresu studenckiego i swojego małżeństwa z Igorem.
Na końcu pomostu było już prawie pusto. Nieliczni, którzy jeszcze tak jak ona przebywali tutaj, to głównie zakochani chcący spędzić romantyczne chwile przy blasku zachodzącego słońca i szumu fal.
Usiadła na skraju mola i spojrzała na rozciągający się przed nią widok. Biała piana kołysząca się na falach i spokojny szum wody, delikatnie pieściły jej zmysły.
– Tu nie wolno siedzieć! – Usłyszała nad sobą ciepły, męski głos.
Odwróciła się i popatrzyła na stojącego za nią mężczyznę.
– Wiem. Przepraszam, ale ja tylko tak na chwilkę – przesłała mężczyźnie, jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. – Tu jest tak cudownie, nie robię przecież nic złego.
– To nie chodzi o to, że pani robi coś złego, ale chodzi o pani bezpieczeństwo! – Mężczyzna odpowiedział, wyraźnie zaniepokojony jej zachowaniem.
– Proszę się nie martwić, posiedzę kilka minut i odejdę – zapewniła nieznajomego pewnym głosem. – Poza tym bardzo dobrze pływam…, gdybym niechcący wpadła do wody.
– No dobrze, ale niech pani na siebie uważa, bo siedzenie na deskach, na takim skraju jest ryzykowne. Ufam pani i żegnam. Życzę miłego wieczoru.
To powiedziawszy mężczyzna ukłonił się jak dżentelmen i odszedł. Patrzyła za nim jak odchodzi wolnym i spokojnym krokiem.
– Jak to miło, że ktoś obcy się o mnie martwi – pomyślała. – Ale nie chcę, aby się o mnie martwili. To moje życie i sama mam zamiar
o nim decydować. Nie mogę pozwolić, aby moi najbliżsi żyli w poczuciu bezradności.
Wyciągnęła z torebki butelkę whisky i upiła duży łyk. Rozejrzała się dookoła i sprawdziła czy ktoś jej nie obserwuje. Zadowolona
z tego, że pozostali na molo spacerowicze są zajęci wyłącznie sobą, upiła kolejny.
– Cudownie patrzeć na tę wolność wody, płynie sobie jak chce
i nie ma żadnych problemów – powiedziała sama do siebie.
Upiła następny łyk i otwierając po raz kolejny torebkę wyjęła małą buteleczkę z tabletkami.
– „Oxazepam” – przeczytała napis na buteleczce. – Pani doktor powiedziała, że mi pomogą – uśmiechnęła się do siebie. – Nie zdawała sobie chyba nawet sprawy z tego, jak bardzo pomogą. Wysypała na rękę wszystkie tabletki, spojrzała na nie i po raz kolejny uśmiechnęła się. Włożyła do ust całą zawartość, jaka znajdowała się na jej dłoni i szybko popiła bursztynowym płynem z butelki.
– Ciekawe, kiedy zacznie działać? – Pomyślała i upiła kolejny łyk.
Siedziała delektując się szumem morza i malowniczym szaro-błękitem nieba. Popatrzyła na zakupioną i opróżnioną już prawie do połowy butelkę i poczuła, że alkohol w towarzystwie leków pomalutku zaczyna działać. W jej głowie myśli uruchomiły taniec, połączenia napoju i tabletek.
Zaczęły się zawroty głowy, ale morze nadal wyglądało zjawiskowo. Nad głową usłyszała krzyk mewy. Zerknęła na ptaka, który chwilę krążył nad nią, a następnie zaczął oddalać się w stronę horyzontu. Na deskach molo, około dwóch metrów od niej usiadła rybitwa
i przyglądała się jej z zaciekawieniem.
– Cześć mała? Chcesz trochę? Podzielę się z tobą, ale ptaszki chyba nie piją whisky? – Powiedziała do ptaka, który patrzył na nią tak jakby chciał jej odpowiedzieć.
Upiła kolejny łyk i krzyknęła:
– Na zdrowie Lauro!
Nieliczni ludzie siedzący na ławkach popatrzyli w jej stronę, ale nikt specjalnie nie zainteresował się samotną kobietą, siedząca na brzegu mola.
ROZDZIAŁ 2
Maurycy, jak każdego wieczoru wypłynął łodzią w morze, aby
w ciszy i spokoju pożeglować spokojnie przy zachodzie słońca. To było jego największą przyjemnością i rozrywką odkąd przeszedł na emeryturę. Choroba jego żony, chwilami doprowadzała go do szaleństwa, ale nie miał w sobie tyle siły, aby oddać ją do zakładu. Kochał ją cały czas tak samo jak sześćdziesiąt lat temu. Ciągle była piękna mimo wieku i mimo choroby, która zawładnęła jej ciałem
i umysłem.
Przepływając wzdłuż plaży, powolutku zaczął zbliżać się w okolice mola. Latarnie romantycznie oświetlały ten kawałek „drewnianego lądu”. O tej porze niewielu już było wczasowiczów, chociaż pogoda sprzyjała spacerom. Podpływając do molo zauważył kobietę siedzącą na krawędzi drewnianego podłoża mola, jednej z wielu atrakcji tej małej, nadbałtyckiej miejscowości. Złapał lornetkę i zaczął obserwować. Kobieta wyglądała na pijaną. Rozmawiała sama ze sobą i co chwilę pociągała łyk z butelki, którą chowała do torebki, starając się ukryć ją przed oczami innych.
– Zwariowana turystka! – Pomyślał ze złością, ale nie potrafił oderwać od niej oczu.
Kobieta, nie zdawała sobie sprawy z tego, że ktoś ją obserwuje. Popijała „ostro” i rozmawiała z rybitwą, która odważnie przystanęła
w jej pobliżu.
Młoda, piękna i najprawdopodobniej z problemem. Przekonana, że alkohol go rozwiąże. Zatrzymał łódź w miejscu, w którym doskonale widział i słyszał nieznajomą. Odłożył lornetkę i zaczął obserwować kobietę z narastającym niepokojem.
Upiła kolejny, chyba ostatni łyk i wrzuciła butelkę do wody, głośno się przy tym śmiejąc.
– Koniec! – Usłyszał dźwięczny, melodyjny głos. – Adios! Żegnaj Lauro. Jutra nie będzie. Pozostaniesz wolna!
Spróbowała wstać, ale zachwiała się. Zakryła twarz dłońmi i zaczęła głośno szlochać
– Wybaczcie mi – powiedziała. – Nie mogę wam tego zrobić, musicie żyć radosne, a nie w bezsilności i rozpaczy. Kocham was. – Wyjęła z torebki kawałek papieru, przytuliła do twarzy i schowała pod bluzką w okolicy serca.
Po tych słowach wstała i chwiejąc się wskoczyła do wody.
* * *
Powieki były ciężkie jak z ołowiu. Kiedy próbowała otworzyć oczy, wszystko wokół wirowało, a głowa była jak „zaminowana”. Każdy ruch mógł spowodować jej wybuch. Oddychanie sprawiało wielki ból, jak gdyby na klatce piersiowej ktoś położył ogromny kamień. Przełykając ślinę czuła coś w rodzaju, przyczepionych do jej gardła tysięcy rozżarzonych węgli. Leżała starając się nie otwierać oczu. Ciszę, jaka ją otaczała od jakiegoś czasu przerywał wesoły świergot wróbla.
– To niemożliwe – pomyślała. – W piekle nie ma ptaków, a na niebo sobie nie zasłużyłam.
Usłyszała odgłos otwieranych drzwi, za którym „wszedł” przyjemny zapach smażonego boczku i jajek. Poczuła mdłości. Bojąc się otworzyć oczu pomyślała, że to tyko złudzenie. Ktoś postawił coś obok niej, a zapach, jaki docierał do jej zmysłów zaczynał się niebezpiecznie zbliżać. Doświadczyła dziwnego ucisku w żołądku. Z środka brzucha coś gwałtownie chciało wydostać się na zewnątrz. Otworzyła oczy i spojrzała w stronę, z której dochodził zapach. Na stoliku obok łóżka stała taca, a na niej znajdowały się kubek z parującym kakao oraz talerz z jajecznicą i dwoma pachnącymi bułkami.
Popatrzyła w stronę, dochodzącego do niej światła i zobaczyła nad sobą opaloną twarz starszego mężczyzny.
– Obudziłaś się wreszcie – powiedział uśmiechając się do niej. – Przyniosłem ci śniadanie. Mam nadzieję, że dziś jesteś głodna. Smacznego. Wrócę za jakiś czas i zabiorę naczynia.
Mężczyzna pogłaskał ją po dłoni i wyszedł z pomieszczenia
– Jezu, gdzie ja jestem!? Przecież nie mogłam trafić do nieba za to, co zrobiłam, bo zrobiłam coś złego – pomyślała.
Rozejrzała się dookoła. Przez okno wpadały wesołe promienie słońca. Leżała w łóżku, w czystej pachnącej pościeli. Ściany pokoju były w kolorze pistacji, a na drewnianej podłodze leżał beżowo-brązowy dywan. W jednym rogu znajdowała się trzydrzwiowa, stara szafa na ubrania a w drugim, toaletka z dużym lustrem. Na stoliku przy łóżku stał wazon z świeżymi daliami i talerz z pachnącą jajecznicą, kubek z parującym napojem i szklanka soku pomarańczowego, oraz butelka wody mineralnej. Na dużym wiklinowym fotelu, stojącym pod oknem leżały jakieś ubrania. Przyjrzała się im i od razu stwierdziła, że nie należą do niej. Spojrzała na siebie i dopiero teraz zauważyła, że na sobie ma zielony męski podkoszulek, pod którym nie było nic, żadnej bielizny. Zamiast majtek miała założony pampers jak u małego dziecka Odruchowo pociągnęła materiał zakrywając intymne części swojego ciała i ciaśniej owinęła się lekką kołdrą, którą była przykryta.
Usiadła na łóżku i zabrała się do jedzenia. Smakowało, chociaż żołądek próbował stawiać opór i chciał zaraz wszystko oddać z powrotem. W głowie cały czas czuła wielkie kołatanie, ale narastający głód zwyciężył nad bólem głowy.
– Co jest? Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Kim jest ten facet? – Próbowała odtworzyć w pamięci ostatnie chwile. – Byłam na molo, piłam whisky, bo chciałam… O nie! To nie może być prawdą! On nie mógł tego zrobić, ja przecież miałam wszystko zaplanowane do ostatniej sekundy – zakryła dłońmi twarz i rozpłakała się. – To nieprawda, to tylko moja wyobraźnia, ja nie chcę… Jutra nie ma!
Uszczypnęła się w nogę. Zabolało jak diabli. Wstała z łóżka
i chwiejnym krokiem podeszła do lustra. Kobieta, która patrzyła na nią z drugiej strony wyglądała jak zombie. Szara na twarzy, a luźno opadające na ramiona włosy przypominały zmoczone siano. Pod lewym okiem na policzku, widniał duży fioletowy siniak, a ciemne plamy pod oczami tylko dodawały upiorności. Wróciła do łóżka, schowała głowę pod kołdrę i rozpłakała się.
Drzwi pomieszczenia otworzyły się i usłyszała głos mężczyzny, który przyniósł jej tacę z napojami i jedzeniem.
– Zjadłaś. To cudownie! – Mężczyzna odchylił kołdrę i popatrzył na nią z uśmiechem. – Cokolwiek cię dręczy obiecuję, że ci pomogę.
Usiadł na brzegu łóżka i pogłaskał jej mokry policzek.
– Masz problem, a ja mam nadzieję, że pozwolisz sobie pomóc. – Spojrzał w jej zdziwione, zielone oczy. – Może jestem stary, ale nie mogłem patrzeć na to jak skaczesz do wody. Nie mogłem pozwolić ci… domyślam się, co chciałaś zrobić… – mężczyzna ściszył głos do szeptu. – Wiem też, że dobrze zrobiłem ratując cię. Mam nadzieję, że opowiesz mi kiedyś o tym, co ci leży na sercu.
Dotknął jej drżącej dłoni i wyszedł.
– Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego?! – Krzyczała w myślach.
Położyła się w pozycji embrionalnej i zaczęła głośno szlochać. Płacz zmęczył ją tak bardzo, że zasnęła. Kiedy ponownie obudziła się pokój zalewała ciemność tylko przez okno wdzierał się delikatny blask księżyca. Firanka lekko falowała, co świadczyło o tym, że okno jest uchylone.
Usiadła na łóżku i głęboko wciągnęła świeże, nocne powietrze zmieszane z zapachem lipy i lawendy. Pomyślała o mężu i dzieciach, których zostawiła uciekając na drugi koniec Polski. Za kilka dni wrócą z wakacji i znajdą na stoliku w kuchni list, który napisała, aby uchronić ich przed cierpieniem, przed bezradnością, przed rozpaczą. Dobrze wiedziała, że Igor nie uwierzy w to, co napisała. Będzie jej szukał, ale pisząc ten list łudziła się, że nigdy jej nie odnajdzie. Wszystkie swoje dokumenty schowała w bankowej skrytce, aby nie można było zidentyfikować ciała. Jedyne, co miała przy sobie to nowy telefon komórkowy, ale ten po zetknięciu z wodą nie powinien dawać szansy na identyfikację człowieka. Miała także zdjęcie, które pod wpływem wody, nie powinno być czytelne.
Wstała i podeszła do okna. Otworzyła je na całą szerokość i usiadła na parapecie z myślą opuszczenia pokoju. Poczuła się jednak zbyt słaba i postanowiła poczekać, aż dojdzie do siebie i nabierze sił.
Wróciła do łóżka i wsunęła się pod kołdrę. Przytuliła twarz do poduszki i zamknęła oczy. Zasnęła.