Recenzje książek

Kim jesteś? – opowiadanie

kim jesteś?Któregoś dnia usiadłam przed laptopem i zaczęłam pisać. Jakaś dziwna myśl zaczęła krążyć po mojej głowie i szybko przeniosłam ją na ekran mojego komputera. Może kiedyś na podstawie tego krótkiego opowiadania powstanie moja kolejna książka, ale na razie jest tylko to.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Weronika obudziła się zlana potem.

Znów śniły jej się koszmary – zakład psychiatryczny i obłąkani w nim ludzie, którzy za wszelką cenę chcieli jej dotknąć. Ślepy zaułek kończący się przepaścią, do którego wbiegła po krętych, wąskich schodach i burza, przed którą chowa się pod starym drzewem. Burza rozdzierała nie tylko niebo, ale przede wszystkim jej serce.

Od momentu, kiedy Daniel powiedział jej, że wyjeżdżają do Amsterdamu, bo on znalazł tam bardzo korzystnie finansową pracę i mieszkanie, zaczęły się jej koszmary.

Przypadek czy przeznaczenie?

A potem… potem to już się wszystko posypało.

Po raz kolejny otworzyła swój sennik i zaczęła sprawdzać znaczenie snu.

Obłęd, szaleństwoujrzeć obłąkańców – ostrzeżenie przed planowaną miłostką.

Przepaśćstać samemu na krawędzi przepaści – lęki, obawy, zbliżanie się w życiu do strefy niebezpiecznej.

Schodyschodzić w dół – będziesz mile widzianym gościem u kogoś, kto cię wkrótce zaprosi.

Burzaukryć się pod dębem – zapowiedź niebezpieczeństwa, przed którym trzeba uciekać.

Wszystko się zgadza. Sny są jedynym ostrzeżeniem i jedyną szansą na to, aby zrezygnować z tego, co ma się stać albo, lub co człowiek ma zamiar uczynić.

Podeszła do starego kredensu, który odziedziczyła po babci i wyjęła zza równo ułożonych ręczników butelkę brandy Hennessy. Nalała do kieliszka do wysokości dwóch palców i wypiła jednym haustem całą zawartość. Szybko schowała butelkę w miejsce, z którego ją wyjęła i zatrzasnęła drzwiczki kredensu, jakby obawiała się, że ktoś zobaczy co zrobiła. Alkohol przyjemnie rozgrzał jej ciało i poczuła się spokojniejsza. Spojrzała jeszcze raz na drzwiczki kredensu i ponownie otworzyła je. Zamyśliła się, ale trwało to tylko kilka sekund zanim szkło butelki po raz kolejny przyjemnie ochłodziło jej dłoń. Postawiła brandy na stoliku i usiadła w dużym, starym fotelu, który również był spadkiem po babci.

Brandy kusiła swoim wizerunkiem, a w ustach zaczął królować nadmiar śliny.

– Co mi tam, alkohol jeszcze nie jest moim wrogiem, a przyjacielem owszem – powiedziała spoglądając na zdjęcie starszej pani, która uśmiechała się do niej tak, jakby nie była tylko kawałkiem papieru, a żywą istotą. – Jutro też mam wolne, więc mogę sobie trochę pozwolić.

– No właśnie. Jutro nadal chcesz mieć wolne, więc możesz sobie pozwolić… – usłyszała ironiczny głos, który doleciał do niej z fotela stojącego na przeciw niej.

Ręka z butelką zatrzymała się nad kieliszkiem i Weronika nerwowo rozejrzała się po pokoju.

– Kto tu jest!? – zawołała spoglądając na drzwi prowadzące do sypialni, a następnie skierowała wzrok na drzwi do kuchni.

Cisza panująca w około uspokoiła ją. Przechyliła butelkę i nalała do kieliszka więcej niż na dwa palce. Ujęła szklane naczynie w dłoń i powoli upiła mały łyczek trunku.

– Nigdy nie podejrzewałam, że tak mi pomożesz – szepnęła, z czułością spoglądając na stojącą przed nią butelkę.

– Albo zaszkodzisz – usłyszała cichy głos.

Odstawiła kieliszek na stół i nerwowo rozejrzała się po pomieszczeniu. Serce zaczęło walić jak młot, ale w miarę przytomny umysł podpowiadał, że ktoś robi jej głupi kawał. Wstała z fotela i podeszła do drzwi wyjściowych. Nacisnęła klamkę i upewniła się, że zamek jest zamknięty tak jak go automatycznie przekręciła wchodząc do mieszkania. Mroźne, zimowe powietrze nie pozwalało na to, aby okna były otwarte dłużej niż piętnaście minut. Nigdy nie otwierała okien zanim nie była przygotowana do snu. Lubiła zasypiać w dobrze przewietrzonym pokoju, więc niemożliwe było, aby ktoś wszedł do mieszkania od strony ulicy. Zresztą, na trzecie piętro nie jest łatwo się dostać od tak.

– Chyba mi się coś przesłyszało – powiedział podchodząc do radia.

Włączyła odbiornik nastawiając stację RMF Classic i wygodnie rozsiadła się w fotelu. Oparła głowę i przymknęła oczy, aby móc lepiej wsłuchać się w nadawany właśnie koncert, kanony muzyki przedstawienia Peer Gynt napisanego przez Edvarda Griega. Fragment W grocie króla gór zawsze powodował w niej swoiste podniecenie. Oczami wyobraźni widziała obrazy, które kompozytor starał się pokazać za pomocą swojej muzyki. Ciche brzmienie fagotu za każdym razem powodowało, że czuła ten nastrój grozy, jaki panował w mrocznej atmosferze groty. Kilkanaście minut muzyki przeniosło ją w przeszłość. Zaczęła przypominać sobie autostradę i mknący nią z szybkością prawie stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę niebieski Renault Megan.

Zawartość kieliszka przyjemnie popieściła jej podniebienie, i chociaż palący smak spowodował odruch dreszczy poczuła się dużo lepiej. Po rozgrzanych policzkach zaczęły spływać łzy jakby ktoś odkręcił kran z wodą znajdującą się pod jej powiekami.

Kolejny kieliszek został szybko napełniony, a drżąca dłoń już nie odstawiła butelki na stolik, ale na miękki, zielony dywanik pokrywający podłogę wokół fotela.

– Nie mogę ci powiedzieć na zdrowie, bo mnie kurwa zmusiłeś do tego, żebym piła sama.

Uniosła kieliszek w geście toastu i popatrzyła na fotografię przedstawiającą mężczyznę w wieku około czterdziestu lat, który spokojnym wzrokiem przyglądał się jej, bez cienia uśmiechu.

– Zawsze byłeś takim pieprzonym pracoholikiem. Nigdy nie obchodziło cię to, co się dzieje ze mną, tylko zawsze byłeś ty, ty, ty! – zawołała i cała zawartość alkoholu znalazła się w jej ustach.

Przełknęła trunek i skrzywiła się. Smak nie należał do jej ulubionych, ale to był napój wysokoprocentowy, który pozostał jej po Danielu. On zawsze miał w barku brandy i lubił wieczorem przed telewizorem wypijać kieliszek lub dwa. Gdyby widział teraz, że ona tak bezcześci jego alkohol wypijając wieczorami prawie całą butelkę, to wściekłby się na nią. Ona rzadko piła, okazjonalnie. Teraz jednak te butelki były jej jedynymi przyjaciółkami.

Napełniła kieliszek po raz kolejny i delektując się widokiem płynu głośno westchnęła.

– Zobacz, do czego mnie doprowadziłeś! Przez ciebie siedzę już trzeci miesiąc w domu i nie potrafię się pozbierać.

– Bo tego nie chcesz – odpowiedział jej spokojny głos.

Zerwała się z fotela, przewracając butelkę i jeszcze raz sprawdziła wszystkie drzwi i okna.

– Co jest do cholery, może już skończysz z tymi żartami!?

Kuchnia, pokój, łazienka, przedpokój, obeszła całe mieszkanie czując narastający zawrót głowy i wróciła na fotel.

– Chyba mam jakieś omamy alkoholowe – powiedziała i sięgnęła po przewróconą butelkę.

Odkręciła ją i nie zawracając sobie głowy kieliszkiem pociągnęła duży łyk bursztynowego płynu.

– No pięknie, staczasz się coraz niżej – powiedział głos.

– Ok, nie twoja sprawa – odpowiedziała i spojrzała najpierw na zdjęcie babci a potem na fotografię mężczyzny.

Upiła kolejny łyk i rozejrzała się po pokoju. Bałagan panujący dookoła nie robił na niej żadnego wrażenia. Rozrzucone buty, ubrania i resztki jedzenia na stole były jej zupełnie obojętne. Zamknęła oczy i skupiła się na dźwiękach dobiegających z radia. Spokojna muzyka utworu Sommertime – George’a Gershwina. Dźwięki fortepianu wycisnęły z jej oczu łzy. Zakręciła butelkę i rzuciła ją na podłogę. Zakryła twarz dłońmi i początkowo wolno spływające słone krople przybrały postać wodospadu. Rozszlochała się tak, że aż głowa zaczęła jej pulsować tępym bólem. Płacz trwał kilkanaście minut zanim zmęczona zasnęła.

Po raz kolejny uciekła drogą alkoholu w sen. Uciekła przed rzeczywistością, przed brutalną prawdą, której nie chciała dopuścić do swojej świadomości. Muzyka wypływająca z radia działała na nią uspokajającą, ale coraz częściej wyciskała z jej oczu łzy.

Obudził ją przeraźliwy dźwięk dochodzący od strony kuchni. Usiadła i przetarła oczy zastanawiając się, co tak hałasuje. Zanim zorientowała się, że to telefon, hałas ucichł, ale prawie natychmiast usłyszała melodyjkę swojej komórki, która uparcie dopominała się odebrania.

Zerwała się z fotela i wyszarpnęła kabel telefoniczny tak, że prawie go zerwała. Następnie podeszła do torebki i wciśnięciem, jednego małego guzika wyłączyła aparat.

– Dajcie mi wszyscy święty spokój! – zawołała i opadła na fotel.

Z radia płynął już kolejny utwór: Sonata księżycowa Ludwiga von Bethovena.

– Dlaczego wciąż słucham tej twojej durnej muzyki? Nigdy nie przepadałam za klasyką, a teraz niczego innego nie potrafię słuchać – powiedziała drżącym głosem.

Po omacku poszukała butelki i kieliszka, i napełniła go płynem.

– Może na dzisiaj koniec? – zapytał głos.

– A co cię to obchodzi! – burknęła i szybko przechyliła całą zawartość. – Kim ty jesteś, żeby mnie pouczać, żeby mi mówić, co mam robić. Wiesz kim jesteś? Chorym wyobrażeniem mojego picia. A może jesteś moim sumieniem? A może jesteś duchem, który przyszedł mnie straszyć, a może jesteś… – zawahała się – moim gównianym Aniołem Stróżem?

– Myśl sobie co chcesz, ale zostanę z tobą tak długo aż…

– Aż co? – przerwała brutalnie nie pozwalając głosowi skończyć zdania.

– Aż staniesz na nogi. Pomogę ci – głos mówił spokojnie nie przejmując się jej emocjami.

– Nie potrzebuję niczyjej pomocy! – zawołała. – Zostaw mnie. Zostaw mnie w spokoju – dodała cichym, drżącym szeptem.

– Dlaczego? Nie mam zamiaru cię zostawić. To, co się stało nie było twoją winą, wiec dlaczego się oskarżasz? To było przeznaczenie, przed którym nikt nigdy nie ucieknie. Kiedy to w końcu zrozumiesz?

– Przeznaczenie – zaśmiała się i upiła kolejny łyk brandy. – Jakie przeznaczenie? Moim przeznaczeniem było wyjść za mąż, urodzić dzieci i zestarzeć się w spokoju razem z moją drugą połówką – spojrzała na fotografię mężczyzny, który obojętnym wzrokiem patrzył na nią ze zdjęcia.

– To, dlaczego nie chcesz, aby twoje przeznaczenie się spełniło?

– Bo tego już nie można spełnić, bo on…

– To było jego przeznaczenie, a twoje jeszcze może się spełnić – głos nie pozwalał jej zwątpić do końca.

– Bo ja… ja… nie potrafię bez niego żyć.

– Dlaczego?

– Bo ja… ja… ja go cały czas kocham.

– Ale jego już nie ma. Nie rozumiesz? NIE MA. Rozpaczasz po kimś, kto wcale nie musiał być twoim przeznaczeniem. Jesteś pewna, że kochał cię tak samo jak ty jego?

Weronika rozejrzała się po pokoju próbując zobaczyć swojego rozmówcę. Fotel naprzeciwko niej stał pusty, chociaż dałaby głowę, że głos dochodzi do niej właśnie z tego miejsca.

– Co chcesz mi zasugerować? – zapytała wpatrując się przed siebie.

– Nic, tylko pytam czy jesteś pewna, że twoja miłość nie była platoniczną? Pomyśl i przypomnij sobie. Ile razy czekałaś na niego do późnych godzin nocnych. On wracał, całował cię w policzek i tłumacząc się zmęczeniem, zanim zdążyłaś cokolwiek powiedzieć wskakiwał do łóżka. Przytulałaś się do niego w nocy, a on odwracał się w drugą stronę mówiąc, że miał ciężki dzień. Gdzie on był, kiedy straciłaś dziecko? Przyszedł raz, jeden jedyny raz do szpitala, przyniósł olbrzymi bukiet kwiatów i powiedział, że bardzo mu przykro. Tego wtedy od niego oczekiwałaś? Nie! Musiałaś sobie sama poradzić z tym bólem, z tą rozpaczą, z tą stratą. A pamiętasz wigilię, dwa lata po waszym ślubie? Nie zdążyłaś nawet zebrać naczyń ze stołu, kiedy wyciągnął cię z domu do swojej rodziny i przez cały wieczór świetnie się bawił, ignorując całkowicie twoją obecność. Może przypomnę ci Sylwestra, trzy lata po waszym ślubie. Po koncercie nie wrócił do domu, bo koledzy poprosili go, aby poszedł z nim przywitać Nowy Rok na mieście. Siedziałaś sama w domu z zapaleniem płuc i przy świecach czekałaś na niego. Kiedy wrócił powiedział ci tylko „szczęśliwego nowego roku” i padł jak kłoda. Dlaczego nigdy nie zabierał cię na bankiety pracownicze?

– Przestań! – Weronika krzyknęła i zasłoniła dłońmi uszy. – Po jaką cholerę mi to wszystko przypominasz, dlaczego chcesz mnie jeszcze bardziej pogrążyć!? Odejdź stąd! Wynoś się i daj mi święty spokój!

– Czyżbym dotknął twojej pięty Achillesa?

– Przestań, proszę.

– Dlaczego? Żebyś dalej się umartwiała z powodu kogoś, kto zmarnował twoją młodość i zabrał twoje wszystkie marzenia? Spójrz w lustro i zobacz, co z siebie zrobiłaś. Od kilkudziesięciu dni nic nie robisz tylko pijesz i płaczesz po kimś, kto nie był tego wart. Zamknął cię w złotej klatce i trzymał na złotym łańcuchu, abyś wierzyła w jego miłość. Hojność i miłość to dwie różne sprawy. To, że obsypywał cię drogimi prezentami wcale nie oznacza, że cię kochał. Dlaczego nigdy nie zaproponował ci wspólnego wyjazdu? Jeździł po całym świecie z koncertami, ale ty musiałaś zostawać w domu. Nie buntowałaś się, bo ci uzmysłowił, że nie pasujesz do jego współpracowników. W towarzystwie jego przyjaciół czułaś się jak kopciuszek przy księciu, może zaprzeczysz?

– Dlaczego mi to robisz? Dlaczego za wszelką cenę usiłujesz zagłuszyć to, co we mnie krzyczy z rozpaczy? – Weronika nie miała już sił na dalszą rozmowę.

Głos uzmysławiał jej to, co ona czuła od dawna, ale przecież kochała Daniela. Nie! Ona nadal go kocha, pozostanie mu wierna do końca, nawet gdyby miało się to dla niej skończyć źle.

– A pamiętasz koncert upamiętniający Liszta? Z okazji rocznicy jego dwusetnych urodzin, który biedak niestety nie doczekał? Nie możesz tego nie pamiętać, to było zaledwie rok temu. Twój mąż kupił ci na tę okazję suknię, w której wyglądałaś jak bogini. Chciał się tobą pochwalić? A może po prostu poczuł nagłą potrzebę zabrania cię do paszczy lwa?  Nie czułaś się upokorzona, jak po skończonym utworze Marzenie miłosne, który był ostatnim utworem granym w tym dniu, Daniel podszedł do tej młodej skrzypaczki, która przez cały czas koncertu, wpatrywała się w niego jak w święty obraz? Na oczach całej widowni nie tylko podziękował jej, jako pierwszym skrzypcom, ale tak czule ucałował jej policzek, że poczułaś dreszcz zazdrości?

– Przestań! Przestań! – Weronika ukryła twarz w dłoniach i rozszlochała się. – To ty mnie teraz upokarzasz, cały czas mi przypominasz, że byłam tylko jego dodatkiem!

– „Byłam”! I o to mi właśnie chodzi. Może nareszcie zrozumiałaś, że coś się skończyło, i czas zacząć nowe! – głos, opanowany jakby rozmawiał o pogodzie, próbował ją przekonać do swoich racji.

Weronika podniosła butelkę do ust i wypiła z niej całą resztkę, która jeszcze pozostała. Podniosła się z fotela i chwiejnym krokiem poszła do drugiego pokoju. Nie zdejmując ubrania rzuciła się na łóżko i wstrząsana spazmatycznym szlochem zasnęła.

Obudził ją potworny ból głowy i zapach, którego początkowo nie była w stanie zidentyfikować. Spojrzała w stronę okna. Zza szyb zaglądały do niej ciepłe, zimowe promienie słońca. Zapach, który z każdą sekundą wydawał się intensywniejszy rozpoznała, jako zapach kawy.

Zerknęła ponowie w stronę okna, przekonana, że dolatuje on od któregoś z sąsiadów przez niedomknięte u niej i u nich okna, ale szybko przekonała się, że to nie ten kierunek.

Usiadła na łóżku i rozejrzała się dookoła. Wszystkie jej rzeczy, które wieczorem leżały w nieładzie porozrzucane po całym pokoju zniknęły. Przez uchylone drzwi widziała stolik w saloniku, na którym wczoraj pozostawiła, co najmniej dwie puste butelki, kubek po kawie i album ze zdjęciami.

Stolik był pusty.

– Co jest do cholery? – uszczypnęła się w rękę, aby sprawdzić, czy nadal śpi.

Zabolało.

Od strony kuchni zaczął dolatywać do niej zapach smażonych jajek i tostów.

– Daniel – pomyślała i szybko wyskoczyła z łóżka.

Stanęła na dywanie i poczuła tak gwałtowny zawrót głowy, że musiała usiąść na łóżku. Razem z zawrotem nadszedł okropny ból i nudności. Schowała głowę między kolanami i zaczęła głęboko oddychać. Kątem oka zobaczyła stojący obok łóżka dzbanek z sokiem pomarańczowym oraz kartonik soku pomidorowego. Przetarła oczy nie wierząc w obraz, jaki miała obok siebie. Nudności minęły, chociaż ból głowy pozostał. Sięgnęła po kartonik soku i szybki łykami opróżniła prawie połowę zbawiennego napoju. Zerknęła w stronę kuchni i uśmiechnęła się.

– Wróciłeś – szepnęła czując coraz mocniejsze bicie serca.

Podeszła do drzwi i stanęła przyglądając się mężczyźnie krzątającemu się przy piecyku kuchennym. Pomieszczenie lśniło czystością, a na stole stał wazonik z bukietem frezji, które pachniały tak mocno, że ogarnęło ją poczucie szczęścia. W sylwetce mężczyzny coś jednak było nie tak. Z radioodbiornika nastawionego na inną stację niż ta, której zawsze słuchała płynęły wesołe dźwięki piosenki zespołu Boney M .

One way ticket, one way ticket. One way ticket, one way ticket… – nieświadomie zaczęła poruszać biodrami i nucić tekst piosenki.

Czuła się tak szczęśliwa, że chciała podbiec do mężczyzny i przytulić się do niego jak za dawnych czasów, ale coś ją przed tym powstrzymywało. Coś w tym mężczyźnie było innego. Stała przyglądając się jego rytmicznym ruchom ciała, które radośnie poruszały się w rytm piosenki. Znad pieca unosił się w jej stronę aromatyczny zapach i delikatnie pieścił jej zmysły. Poczuła skurcz w żołądku, który na szczęście szybko minął.

Mężczyzna odwrócił się, aby wyciągnąć z szafki talerzyk i w tym momencie zrozumiała, co w nim było nie tak.

To nie był Daniel.

Przed nią stał młodszy od niej o kilka lat młody chłopak, którego bujne czarne włosy łagodnie spływały na ramiona. Umięśniona klatka piersiowa, unosiła się i opadała przedstawiając jego szybki oddech. Duże brązowe oczy wpatrywały się w nią z figlarnym, młodzieńczym błyskiem.

– Co ty robisz w moim mieszkaniu? – zapytała, zastanawiając się, czy nadal śpi, czy jest to kolejny jej alkoholowy obraz.

– Cześć, jestem Paweł – młodzieniec podał jej dłoń i uśmiechnął się.

– Co ty robisz w moim mieszkaniu? – powtórzyła pytanie.

– Teraz? No, w tej chwili robię dla ciebie śniadanie, przedtem trochę tu posprzątałem, a potem…

– Nie będzie żadnego potem! Wynoś się! – zawołała, ale w głębi duszy nie chciała, aby odchodził.

– Spokojnie! – Paweł posłał w jej stronę najpiękniejszy uśmiech, jaki do tej pory widziała. – Usiądź, wypij kawę, zjedz śniadanie. Porozmawiamy…, a jak nadal będziesz chciała, żebym wyszedł, to sobie pójdę.

Serce Weroniki waliło jak młot, a całe jej ciało odreagowywało kilkudniowe spotkania z butelkami Daniela.

– Szef mnie do ciebie wysłał, bo nie mógł się od kilku dni dodzwonić.

Mężczyzna nałożył na dwa talerzyki pachnącą jajecznicą i postawił na stole talerz z tostami. Nalał do filiżanek świeżo zaparzonej kawy i usiadł naprzeciw Weroniki.

– Pojechałem do twojego mieszkania, i po kilkunastu minutach dobijania się prawie zrezygnowałem. Wtedy otworzyła drzwi pani z mieszkania naprzeciwko i…

– I powiedziała ci, gdzie jestem? – Weronika spojrzała na swojego rozmówcę i kiwnęła głową.

– Tak. – Paweł potwierdził, ponownie uśmiechając się do niej. – Zaprosiła mnie na herbatkę. Kiedy dowiedziała się, że twoje zwolnienie lekarskie skończyło się pięć dni temu, a ty nie pojawiłaś się w pracy, o wszystkim mi opowiedziała – położył dłoń na jej ręce i ze współczuciem spojrzał w jej przekrwione od alkoholu oczy. – Wypadek i śmierć twojego męża, musiały być dla ciebie strasznym przeżyciem, ale życie toczy się dalej Weroniko. Dobrze, że ta sąsiadka miała klucze do mieszkania po twojej babci, bo gdybym dzisiaj nie przyszedł, to być może skończyłoby się to dla ciebie źle.

– Kim ty jesteś?

Mężczyzna spuścił wzrok i wzruszył ramionami.

– Nikim. Dla ciebie nikim.

– A w firmie? Kim jesteś, bo chyba cię nie znam – położyła dłoń na jego ramieniu i zaczęła wpatrywać się w jego zawstydzoną twarz.

– Jestem gońcem. Pionkiem, który dla wielu z was nie istnieje.

– Gońcem… – powiedziała i zamyśliła się – to chyba przyniosłeś dzisiaj najważniejszą przesyłkę dla mnie.

– Ja…? – mężczyzna odważnie spojrzał w oczy Weroniki. – Jaką?

– Nadzieję.



Carlos Ruiz Zafón – życie z magią…

 Caros Ruiz Zafon Właśnie skończyłam czytać kolejną książkę Carlosa Ruiza Zafón’a. Przez dwa dni nie potrafiłam oderwać się od niej.

Tym hiszpańskim autorem zainteresowałam się kilka lat temu, kiedy otrzymałam w prezencie gwiazdkowym jedną z jego książek. Ponieważ miałam za kilkanaście dni pójść do szpitala, postanowiłam zostawić sobie tę lekturę na długie dni pobytu w budynku służby zdrowia. Niestety książka wróciła ze mną do domu, ponieważ czytali ją inni pacjenci, a właściwie to przechodziła z rąk do rąk jak błyskawica. Nie przejmowałam się tym, ponieważ zaopatrzyłam się w dość pokaźną ilość literatury. Książkę przeczytałam dopiero po powrocie do domu w przeciągu ekspresowym, mimo jej pokaźnych rozmiarów.

Jestem szczęśliwą posiadaczką wszystkich książek tegoż autora, albo jak złośliwi uważają fanatyczką książek i chciałabym zachęcić do przeczytania chociaż jednej z nich gwarantując, że jak ktoś przeczyta jedną, to sięgnie po kolejne.

Co mnie urzekło w tej literaturze?

Tajemniczość – bohaterom prawie cały czas towarzyszy albo mgła, albo deszcz. Wczytując się w słowa, człowiek zaczyna zastanawiać się nad tym co obce i nieodkryte, zastanawiać nad tym, o czym dużo się myśli ale zdecydowanie mało mówi – nad życiem po życiu.

Książę mgły Pierwszą jest wydana w 1993 roku książka pt. 

Książę mgły.

Rodzina Carverów (trójka dzieci, Max, Alicja, Irina, i ich rodzice) przeprowadza się w roku 1943 do małej osady rybackiej na wybrzeżu Atlantyku. Zamieszkuje w domu niegdyś należącym do rodziny Fleishmanów, których dziewięcioletni syn Jacob utonął w morzu. Od pierwszych dni dzieją się tutaj dziwne rzeczy; nocą w ogrodzie Max widzi posągi artystów cyrkowych. Dzieci poznają kilkunastoletniego Rolanda, od którego dowiadują się różnych ciekawostek o miasteczku i o zatopionym pod koniec pierwszej wojny statku. Poznają także dziadka Rolanda, latarnika Victora Kraya. To on opowie im o złym czarowniku, Księciu Mgły, który gotów jest spełnić każdą prośbę lub życzenie, ale w zamian żąda bardzo wiele. Coś, co dzieciom wydaje się jeszcze jedną miejscową legendą, szybko okazuje się zatrważającą prawdą.
Musiało upłynąć wiele lat, by Max zdołał wreszcie zapomnieć owe letnie dni, podczas których odkrył, niemal przypadkiem, istnienie magii.

 Caros Ruiz Zafon Kolejny rok 1994 zaowocował książką pt. 

Pałac Północy.

Kalkuta, 1932. Ben, wychowanek sierocińca St. Patrick, skończył już 16 lat – podobnie jak jego przyjaciele, będzie musiał opuścić dom dziecka i się usamodzielnić. W dniu pożegnalnej imprezy poznaje swoją rówieśniczkę Sheere i zabiera ją do Pałacu Północy na spotkanie tajnego stowarzyszenia, które założył wraz z przyjaciółmi. Gdy dziewczyna opowiada im tragiczną historię swojej rodziny, członkowie stowarzyszenia postanawiają jej pomóc w odnalezieniu legendarnego domu, który pojawia się w opowieści. Nie wiedzą, że właśnie natrafili na trop jednej z najpotworniejszych tajemnic Kalkuty. Płonący pociąg, dworzec widmo, ognista zjawa – to tylko niektóre elementy makabrycznej łamigłówki, którą przyjdzie im rozwiązać… Misja, która miała być niecodzienną przygodą, niebawem okazuje się śmiertelnie niebezpiecznym wyzwaniem.

 Caros Ruiz Zafon Już rok później wena pisarska C.R.Zafón’a obdarzyła czytelników książką pt. Światła września.

Jest rok 1936, Simone Sauvelle po śmierci męża zostaje praktycznie bez środków do życia. Dzięki pomocy sąsiada udaje jej się dostać pracę jako ochmistrzyni normandzkiej rezydencji Lazarusa Janna, wynalazcy i właściciela fabryki zabawek. Pani Sauvelle wraz z dziećmi: 14-letnią Irene i młodszym Dorianem wyjeżdża do Normandii. Podczas pierwszej wizyty u gospodarza rodzina Sauvelle zostaje oprowadzona po części domu pełnego przedziwnych mechanicznych zabawek. Dowiaduje się również o dziwnej chorobie żony Lazarusa. Po pewnym czasie Irene zaprzyjaźnia się z Hannah, kucharką wynalazcy, dzięki której poznaje Ismaela. Kiedy Hannah zostaje odnaleziona martwa, Irene i Ismael postanawiają zgłębić tajemnicę jej śmierci. Aby tego dokonać, będą musieli rozwiązać szereg zagadek związanych z Lazarusem i jego żoną.

Caros Ruiz Zafon W roku 1999 wydana została Marina.

Barcelona, lata osiemdziesiąte XX wieku. Oscar Drai, zauroczony atmosferą podupadających secesyjnych pałacyków otaczających jego szkołę z internatem, śni swoje sny na jawie. Pewnego dnia spotyka Marinę, która od pierwszej chwili wydaje mu się nie mniej fascynujaca niż sekrety dawnej Barcelony. Śledząc zagadkową damę w czerni, odwiedzająca co miesiąc bezimienny nagrobek na cmentarzu dzielnicy Sarriá, Oscar i jego przyjaciółka poznają zapomnianą od lat historię rodem z Frankensteina i XIX-wiecznych thrillerów. Historię, której dramatyczny finał ma się dopiero rozegrać…

I wreszcie w roku 2001 wybuchła bomba pisarska, która zapoczątkowała serię największych dzieł tego pisarza czyli Cmentarzysko Zapomnianych Książek.

Caros Ruiz Zafon Cień wiatru, to właśnie książka, którą otrzymałam w prezencie gwiazdkowym od mojej córki, która znając moja miłość do książek nie mogła mi zrobić lepszego prezentu. Książka ta została bestsellerem wydanym w ponad 40 krajach i przetłumaczonym na 36 języków.

W letni świt 1945 roku dziesięcioletni Daniel Sempere zostaje zaprowadzony przez ojca, księgarza i antykwariusza, do niezwykłego miejsca w sercu starej Barcelony, które wtajemniczonym znane jest jako Cmentarz Zapomnianych Książek. Zgodnie ze zwyczajem Daniel ma wybrać, kierując się właściwie jedynie intuicją, książkę swego życia. Spośród setek tysięcy tomów wybiera nieznaną sobie powieść „Cień wiatru” niejakiego Juliana Caraxa.
Zauroczony powieścią i zafascynowany jej autorem Daniel usiłuje odnaleźć inne jego książki i odkryć tajemnicę pisarza, nie podejrzewając nawet, iż zaczyna się największa i najbardziej niebezpieczna przygoda jego życia, która da również początek niezwykłym opowieściom, wielkim namiętnościom, przeklętym i tragicznym miłościom rozgrywającym się w cudownej scenerii Barcelony gotyckiej i renesansowej, secesyjnej i powojennej.

Caros Ruiz Zafon Druga z serii to wydana w 2008 roku Gra Anioła, która bardzo szybko dogoniła swoją poprzedniczkę.

W mrocznej, niebezpiecznej i niespokojnej Barcelonie lat dwudziestych, młody pisarz, żyjący obsesyjną i niemożliwą miłością, otrzymuje od tajemniczego wydawcy ofertę napisania książki, jakiej jeszcze nie było, w zamian za fortunę i, być może coś więcej… Z niezwykłą precyzją powieściopisarską i w charakterystycznym dlań, oszałamiającym stylu, autor „Cienia wiatru” ponownie przenosi nas do Barcelony Cmentarzyska Zapomnianych Książek, by obdarować nas niezwykłą intrygą, romansem i tragedią poprzez labirynt tajemnic, gdzie czar książek, namiętności i przyjaźni splatają się w mistrzowskiej opowieści.

Caros Ruiz Zafon A Więzień nieba – książka wydana w roku 2011, to właśnie książka, którą skończyłam czytać, kilka godzin temu. Myślałam, że zakończy ona serię Cmentarzyska Zapomnianych Książek, ale jak sam autor zapowiada, „to dopiero początek„.

Rok 1957. Interesy rodzinnej księgarni Sempere i Synowie idą tak marnie jak nigdy dotąd. Daniel Sempere, bohater Cienia wiatru, wiedzie stateczny żywot jako mąż pięknej Bei i ojciec małego Juliana. Następny w kolejce do porzucenia stanu kawalerskiego jest przyjaciel Daniela, Fermín Romero de Torres, osobnik tyleż barwny, co zagadkowy: jego dawne losy wciąż pozostają owiane mgłą tajemnicy. Ni stąd, ni zowąd przeszłość Fermina puka do drzwi księgarni pod postacią pewnego odrażającego starucha. Daniel od dawna podejrzewał, że skoro przyjaciel nie chce mu opowiedzieć swej historii, to musi mieć ważny powód. Ale gdy Fermín wreszcie zdecyduje się wyjawić mroczne fakty, Daniel dowie się „rzeczy, o których Barcelona wolałaby zapomnieć”.
Jednak niepogrzebane upiory przeszłości nie dadzą się tak łatwo wymazać z pamięci. Daniel coraz lepiej rozumie, że będzie musiał się z nimi zmierzyć. I choć zakończenie powieści wydaje się ze wszech miar pomyślne, to Ruiz Zafón mówi nam wprost, że „prawdziwa Historia jeszcze się nie skończyła. Dopiero się zaczęła…

Myślę, że książki tego autora to coś, czego nie wolno przeoczyć w czytaniu. Wiem, że każdy czytelnik ma swój gust. jeden lubi kryminały, inny romanse, ale moim zdaniem kto sięgnie chociaż po jedną książkę Carlosa Ruiza Zafón’a, ten będzie czuł niedosyt i zdecyduje się na kolejne jego książki. Te książki, zwłaszcza ostatnie z serii Cmentarzyska…, zainteresują zarówno tych którzy mają lat 16 jak i lat 60.

* * *

Opisy książek pozwoliłam sobie skopiować ze strony na którą często wchodzę http://lubimyczytac.pl 

Lawenda – fragment

Trochę mi się wena twórcza pomieszała, i zamiast pisać „Płacz wilka”, to odstawiłam to „dzieło” do szuflady, bo w mojej głowie zaczął kiełkować pomysł na zupełnie inną książkę.

Myślę, że spowodowała to moja wizyta w mieście, w którym mieszkałam ponad 20 lat, i z którym wiąże się wiele (nadal) przyjemnych (ale niestety i nieprzyjemnych) wspomnień.

Gdyby nie fakt, że mam teraz pewne ograniczenia prywatne, które nie pozwalają mi zbyt często na siadanie do komputera, to pewnie moja kolejna książka pt „Lawenda” byłaby już skończona i wysłana do drukarni, ale…

…zawsze jest jakieś „ale” i trzeba się z tym pogodzić. Chciałabym jednak przedstawić fragment, może kogoś zainteresuje?

lawenda

Taksówka zatrzymała się pod sklepem z pamiątkami. Z nieba lała się woda tak silnymi strumieniami, jakby z góry ktoś wylewał ją wiadrami w celu zatopienia całej cywilizacji i całej ludzkości. Kobieta podała kierowcy banknot pięćdziesięciozłotowy i wysiadając szczelniej opatuliła się płaszczem, chociaż dobrze wiedziała, że nie uchroni jej on przed całkowitym przemoczeniem. Szybko przebiegła na drugą stronę ulicy w kierunku swojego domu. Wpadła do budynku jak burza i szybko strząsnęła z płaszcza spływające po nim krople. Zerknęła na zegar wiszący w holu korytarza i uśmiechnęła się.

– Nie jest tak źle – powiedziała sama do siebie i szybkimi krokami wbiegła schodami na drugie piętro.

Przed drzwiami mieszkania głęboko westchnęła a następnie wyciągnęła z torebki klucze. Jeszcze na korytarzu zdjęła z nóg buty na wysokich obcasach, aby ich stukotem nie obudzić śpiących w jej mieszkaniu osób. Wśliznęła się do środka jak złodziej. Już w przedpokoju usłyszała ciche dźwięki dochodzące z włączonego telewizora. Szybko powiesiła mokry płaszcz na wieszaku i weszła do pokoju. Na dużej, rogowej kanapie siedziała młoda dziewczyna pogrążona w błogim śnie. Kobieta wyciągnęła pilot do telewizora z rąk śpiącej i wyłączyła odbiornik. Dziewczyna przebudziła się i ze strachem w oczach spojrzała na kobietę.

– Dobry wieczór pani Gosiu przepraszam, że zasnęłam, ale…

– Spokojnie Alu, ja tylko wyłączyłam telewizor, który leciał nie wiadomo, dla kogo – kobieta usiadła na kanapie i pogłaskała dziewczynę po dłoni. – Zostaniesz na noc, czy chcesz wracać do domu?

– Maluchy śpią, więc jeżeli nie będę już pani potrzebna to może pojadę do siebie – dziewczyna uśmiechnęła się, zmieszana sytuacją, w jakiej zastała ją pracodawczyni.

– Jak chcesz.

Kobieta wyjęła z torebki kilka banknotów i podała dziewczynie.

– To za dzisiejszy dzień i na taksówkę, żebyś nie wracała komunikacją miejską, bo o tej porze jest to trochę nieprzyjemne.

– Dziękuję – dziewczyna wzięła banknoty i wstała z kanapy poprawiając lekko pogniecioną sukienkę.

– Zwłaszcza, że leje jak z cebra – kobieta wskazała dłonią w stronę okna.

Dziewczyna podążyła wzrokiem w kierunku wskazanym przez kobietę i wzruszyła ramionami.

– Trudno najwyżej zmoknę, ale nie chciałabym pani przeszkadzać.

– Oj głupiutka! – Kobieta roześmiała się. – Przecież dobrze wiesz, że nigdy mi nie przeszkadzasz. Jesteś aniołem mojej rodziny, jesteś… – zamilkła na kilka sekund. – Jesteś jak moja rodzina, więc nie możesz mówić, że mogłabyś mi przeszkadzać. Wiem, że doskonale zdajesz sobie sprawę z tego jak wiele ci zawdzięczam.

– To… – dziewczyna ponownie spojrzała w stronę okna o szyby, którego bębniły grube krople deszczu – jeżeli pani pozwoli to prześpię się tu na kanapie a rano pojadę do domu rodziców.

– Nie prześpisz się na kanapie, tylko pójdziesz do pokoju gościnnego – powiedziała kobieta stanowczym głosem. – No już do łazienki i spać, pogadamy rano.

Dziewczyna uśmiechnęła się, wdzięczna za propozycje spędzenia nocy w ciepłym, suchym pomieszczeniu. Wychodzenie z tego domu w taką pogodę nie stanowiło szczytu jej marzeń. Przeciągnęła się leniwie i poszła do łazienki. Szum wody jaki Małgorzata usłyszała zza drzwi, za którymi zniknęła Ala udowodnił, że jej opiekunka do dzieci właśnie postanowiła wziąć prysznic.

Podeszła do szafki stojącej pod dużym, płaskim telewizorem i wystukała kod umożliwiający jej otworzenie drzwiczek. To był jedyny mebel w całym mieszkaniu, do którego dostęp miała tylko ona. Nikt poza nią nie znał szyfru i to dawało jej poczucie prywatnego bezpieczeństwa. Zamek założył jej jeden z mężczyzn – sąsiadów, krótko po wprowadzeniu się do tej starej poniemieckiej kamienicy na obrzeżach miasta. Był on jednym z nielicznych, którzy zaakceptowali ją jako nową sąsiadkę, inni, zwłaszcza panie w wieku po matronalnym najchętniej pluły by jej pod nogi przechodząc obok. Pruderyjność pewnych grup ludzi czasami ją śmieszyła, ale bardzo często czuła się z tego powodu kimś gorszym.

Wyjęła z szafki szklankę o grubym, kryształowym dnie i zapełniła ją w jednej trzeciej anglosaskim rodzajem jałowcówki, popularnie w Polsce nazywanym Ginem. Miała wśród swoich alkoholi zarówno Dry gin, jak i London dry gin i oba te napoje alkoholowe uwielbiała tak samo. Zapełniła resztę szklanki tonikiem, aby złagodzić cierpko-gorzki smak alkoholu i dorzuciła do tego plasterek mrożonej cytryny. Postawiła szklankę na stoliku i krokiem łani udała się do swojej sypialni, aby przebrać się w wygodny dres. Wracając zerknęła do małego pokoiku i z miłością w oczach spojrzała na dwie, czarne czuprynki otaczające dwie małe, spocone główki. Dzieci uśmiechały się przez sen, co napełniło ich matkę dodatkową dawką macierzyńskiego uczucia. Poprawiła kołderki, które tradycyjnie w większej części znajdowały się poza tapczanikami niż na ciałkach dzieci i cichutko zamykając za sobą drzwi przeszła do salonu.

Wygodnie usadowiła się na kanapie układając nogi na dużym, miękkim pufie i pociągnęła spory łyk przygotowanego przed kilkoma minutami drinka. Chłodny napój delikatnie popieścił zarówno jej podniebienie jak i zmysły. Pilotem włączyła wieżę stereofoniczną, która stała obok telewizora i w ciągu jednego ułamka sekundy pokój wypełniła cicha muzyka jazzowa. Małgorzata przymknęła oczy i myślami zaczęła wtapiać się w dźwięki płynące głównie z saksofonu George Rufusa Adamsa. Muzyka jazzowa od najmłodszych lat była obecna w jej życiu. Już jako mała dziewczynka marzyła o grze na saksofonie, ale jej rodzice cały czas skutecznie jej to wybijali z głowy. Może gdyby wtedy im się sprzeciwiła, to jej losy potoczyłyby się zupełnie inaczej. Ojciec zawsze jej powtarzał, że jazz to muzyka prostytutek, jak bardzo był bliski i daleki od tego, co mówił. Wprawdzie ten gatunek muzyki powstał w Nowym Orleanie, na południu Stanów Zjednoczonych w dzielnicy Storyville, znanej z dzielnicy prostytutek, ale był przecież połączeniem muzyki zachodnioafrykańskiej i europejsko amerykańskiej jednocześnie. Każdy znawca tego gatunku muzyki wiedział, że jazz wyraźnie stanowił połączenie muzyki ludowej i rozrywkowej.

Gdyby tak bardzo nie zakochała się w tej muzyce, to nie miałaby przecież teraz swoich ślicznych, czarnych aniołków.

– Dlaczego pani zawsze po pracy pije drinka? – Niespodziewanie usłyszała nad sobą głos Alicji.

– Myślę, że to nie twoja sprawa – nie otwierając oczu odpowiedziała cichym, ale stanowczym głosem.

– Ja się tylko martwię o panią, nic więcej – dziewczyna nie dawała za wygraną.

– Idź spać!

– W porządku. Czy jutro będę potrzebna czy mam rano pojechać do domu rodziców?

Małgorzata otworzyła oczy i spojrzała na stojącą obok niej młodą, szczupłą dziewczynę. Uśmiechnęła się i ponownie zamknęła powieki.

– Nie wiem… Nigdy nie jestem pewna, kiedy zadzwonią do mnie i powiedzą, że mam się stawić w pracy.

– Ale siostra mojej koleżanki, która też pracuje w liniach lotniczych jako stewardessa, ma ustalony grafik i nie musi zjawiać się na każde wezwanie tak jak pani…

– Alu, proszę cię idź spać i daj mi święty spokój.

Ton, w jakim jej pracodawczyni wypowiedziała ostatnie zdanie sprawił, że dziewczyna skuliła się w sobie i bez słowa poszła do pokoju gościnnego.

Małgorzata spod pół przymkniętych powiek spojrzała za oddalająca się dziewczyną i pomachała jej ledwo widocznym gestem dłoni, która delikatnie uniosła się znad kanapy.

Z odtwarzacza CD zaczął wypływać kolejny utwór. Kobieta podniosła do ust szklankę z przeźroczystym płynem i upiła kolejny, spory łyk drinka. Spojrzała na stojące na szafce, obok kolorowego wazonu zdjęcie, z którego spoglądały na nią duże czarne oczy, które swoim blaskiem towarzyszyły zniewalającemu uśmiechowi. Około trzydziestoletni mężczyzna patrzył wprost na nią i miała wrażenie, że zaraz wyjdzie z fotografii i stanie naprzeciwko niej.

– I co zadowolony jesteś? Musiałeś tak skomplikować mi życie? Po jaką cholerę stawałeś na mojej drodze. – Małgorzata powiedziała, czując jak alkohol zaczyna rozpalać jej policzki. – Gdyby nie ty, może byłabym teraz ekspedientką w sklepie obuwniczym, albo pielęgniarką obojętnie przyglądająca się cierpieniu innych, albo nauczycielką, która nienawidziłaby swoich uczniów – upiła kolejny łyk alkoholu i zamyśliła się. – Przez ciebie jedni mnie pożądają a inni nienawidzą, tego chciałeś?

Poczuła jak z coraz bardziej piekących oczu zaczyna wypływać łza. Otarła ją wierzchem dłoni, i po raz ostatni tego wieczoru spojrzała na zdjęcie człowieka, który w jakimś momencie życia przesłonił jej cały świat. Spowodował, że dla niego zostawiła dom, rodziców i wszystko, co łączyło ją z poprzednim bytem. Dzięki niemu poznała inne życie i wróciła, jako całkiem inna osoba.

2.

Samolot zaczął powolne lądowanie i pasażerowie, przygotowani już byli z zapiętymi pasami czekając na zetknięcie maszyny z ziemią. Stewardessa podeszła do mężczyzny siedzącego z laptopem na kolanach i delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu.

– Proszę wyłączyć komputer. W czasie startu i lądowania wszystkie urządzenia powinny być wyłączone – uśmiechnęła się grzecznie, ukazując jednak władczy wyraz twarzy.

Paul spojrzał w duże oczy dziewczyny i natychmiast zamknął swoje narzędzie pracy.

– Przepraszam, nie dosłyszałem komunikatu – powiedział z lekkim amerykańskim akcentem.

Stewardessa ponownie uśmiechnęła się i odeszła w stronę kokpitu.

– Witamy państwa na lotnisku. W Warszawie słonecznie, temperatura około dwudziestu pięciu stopni – z głośnika zabrzmiał spokojny głos kapitana. – Dziękujemy państwu za wspólnie spędzony lot i mamy nadzieję, że jeszcze skorzystacie państwo z naszych linii lotniczych. Życzymy przyjemnego pobytu w stolicy Polski.

Prawie nie wyczuwalnie, koła samolotu dotknęły powierzchni ziemi i wszyscy pasażerowie zaczęli bić gromkie brawa dla pilotów, tak delikatnie obchodzących się zarówno z maszyną jak i z podróżnymi. Kilkanaście minut samolot kołował po płycie lotniska, aż wreszcie zatrzymał się. Wysiadający, z uśmiechami na ustach żegnali się z załogą i dziękowali za miły i spokojny lot.

Paul wsiadł do autobusu, który czekał już na pasażerów, aby podwieźć ich do hali przylotów i z zaciekawieniem rozglądał się po lotnisku. Nie był tu ponad dwadzieścia lat i wspomnienia, które pozostały w jego głowie całkowicie rozmazały się na widok tego, co zobaczył. Wyjątkowo szybko udało mu się odebrać swój bagaż nadany w Newark do luku bagażowego i zadowolony z zakończonej podróży wyszedł z hali szczęśliwy jak ptak wypuszczony z klatki.

– Paweł! Cholera nic się nie zmieniłeś przez te wszystkie lata! – Mężczyzna poczuł na swoim ramieniu mocne klepnięcie i para silnych męskich rąk nagle objęła go jak zapaśnik sumo.

Na widok pulchnej, zarumienionej twarzy, szeroki uśmiech zagościł na jego ustach.

– Za to ty urosłeś, szczególnie na szerokość – roześmiał się, mocno odwzajemniając uścisk. – Nie widzieliśmy się ponad dwadzieścia lat a mnie się wydaje, jakby to było wczoraj.

– Ty wiesz, że nawet przypominasz tego aktora – mężczyzna, klepnął dłonią w czoło. – Czekaj jak on się nazywa….

– Ja aktora!? – Paweł spojrzał na swojego towarzysza nie ukrywając rozbawienia.

– No tego… co grał w filmie „Kotka na gorącym żelaznym dachu”.

– Cat on a Hot Tin Roof? Kotka na gorącym blaszanym dachu – Paweł ze śmiechem poprawił swojego rozmówcę.

– No właśnie, „na gorącym blaszanym dachu”, wiesz przecież o kim mówię.

– Paul Newman?

– No jasne, że o nim mówię. Właśnie do niego jesteś podobny – mężczyzna odszedł dwa kroki w tył i założył dłonie na biodrach. – Widzisz nie tylko masz takie same imię, ale jesteś też toczka w toczkę podobny, może to twój stary. Co?

– Może… – Paweł roześmiał się. – Szkoda, że moja mami nie żyje, bo zapytałbym ją, czy przypadkiem nie miała romansu z amerykańskim aktorem.

Mężczyzna wziął od swojego gościa walizkę i skierował się w stronę parkingu.

– Oto mój mustang – dumnie wskazał dłonią na ciemno wiśniowy samochód, wyraźnie błyszczący marką i wyglądem nad innymi.

– Fiuu! – Paweł gwizdnął i obszedł auto dookoła. Z podziwem pokręcił głową. – A myślałem, że ludzi w Polsce nie stać na takie cacka?

– Kogo stać to stać, inni jeżdżą de-u, albo komunikacją miejską, a ja mam szczęście do tego.

– Co to jest „de-u”? – Mężczyzna spojrzał na przyjaciela z nieukrywaną ciekawością.

– Daewo, to marka koreańskich samochodów, dość popularna u nas.

– I understand.

– Hej koleś, jesteś w Polsce jakbyś zapomniał, tu obowiązuje język polski!

– O.K. już się przestawiam.

Wsiedli do samochodu i przebijając się przez korek innych aut prowadzący do drogi wyjazdowej milczeli, jakby nagle zabrakło im tematu do rozmowy.

– Tak właściwie to, co ty robisz, że stać cię na taki klejnot? – Paweł przerwał milczenie rozglądając się po wnętrzu samochodu.

– Ta Toyota nie jest moja – mężczyzna spojrzał na swojego pasażera i zrobił minę niewiniątka.

– Co ty gadasz Olek, a czyj?

– To znaczy mój, ale nie mój.

Paweł popatrzył na przyjaciela podejrzliwie i chrząknął dwa razy sugerując kontynuację wyjaśnień.

– Widzisz, pracuje dla takiej jednej firmy i mam to cudeńko do dyspozycji. Mogę nim jeździć prywatnie, ale muszę być na każde wezwanie mojej pracodawczyni.

– Co to firma – Paweł zainteresował się słowami Olka.

– No właśnie taka, o której chcesz pisać.

– Agency of prostitutes?

– Hej koleś, umawialiśmy się, że rozmawiamy po polsku! – Krzyknął kierowca Toyoty. – Tak, agencja prostytutek, ale jakich… – oblizał się jak kot na widok kiełbasy. – Gdybyś widział te lalunie, to sam być miał ochotę wskoczyć im do łóżka.

– Może mi się uda? – Paweł szepnął unosząc kąciki ust do uśmiechu.

– Zapomnij! Nie dla psa kiełbasa!

– Co ma wspólnego pies i kiełbasa z prostytutkami? – Paweł zdezorientowany zerknął na przyjaciela.

– Jezu, ciemniak jesteś! To tylko takie powiedzenie nasze. Oznacza, zbyt wysokie progi jak na twoje nogi.

– Olek, albo cię zaraz walnę i będziemy mieli wypadek, albo zaczniesz gadać jaśniej! – Paweł zdenerwował się niejasną paplaniną kolegi. – Mnie każesz mówić po polsku a sam wygadujesz jakieś niezrozumiałe dla mnie farmazony.

– Dobra, dobra! Nie irytuj się tak – kierowca Toyoty zaczerwienił się. – Miałem na myśli po prostu to, że to są dość ekskluzywne panie i nie każdego na nie stać. Kapujesz?

– Kapuję – Paweł uspokojony wyjaśnieniem kolegi odwrócił głowę w stronę ulicy i zaczął się przyglądać mijanym budynkom. – Opowiedz mi o nich.

– Nie ma co opowiadać, bo wszystko jest tak tajemnicze, że chyba tylko sam pan Bóg wie o co chodzi.

Paweł odwrócił się w stronę kumpla i z wyraźnym zaskoczeniem zaczął analizować słowa Olka.

– Agencja nazywa się „Ogród Marzeń” a każda z panienek ma pseudonim jakiejś roślinki. Dziewczyny są tak ekskluzywnym towarem, że żeby się z którąś z nich umówić to musisz się zapisać w kolejce wpłacając coś jakby wadium i to wcale nie małe.

– Po co?

– Jak to, po co? Gdyby się jednak jakiemuś prezesowi lub jakiemuś szejkowi odwidziało, to dziewczyna nie może zostać na lodzie. Zresztą, co tam będę ci gadał – Olek machnął ręką lekceważąco. – Szefowa zgodziła się z tobą porozmawiać, więc od niej dowiesz się wszystkiego dokładniej.

– A na kiedy nas umówiłeś? – Paweł aż podskoczył na usłyszaną wiadomość.

– Nie umówiłem, sam się z nią musisz umówić – odpowiedział Olek ignorując zapał kolegi. – Dam ci numer telefonu, zadzwonisz i się umówisz. No jesteśmy na miejscu.

Samochód zatrzymał się przed dwupiętrowym apartamentowcem.

– Przenocujemy tutaj, a jutro z samego rana pojedziemy do Gdańska.

3.

Dźwięk pagera odezwał się w najmniej odpowiednim momencie. Małgorzata spojrzała na numer i skrzywiła się.

– No ładnie, miałam mieć kilka dni wolnego!

Wyjęła z torebki telefon komórkowy i wystukała numer. Z drugiej strony aparatu odezwał się ciepły kobiecy głos.

– Witam cię i przepraszam, że zakłócam twój odpoczynek, ale jesteś potrzebna

– Obiecała mi pani kilka dni wolnego, żebym…

– Wiem kotku, wiem, ale nic na to nie poradzę, że komuś bardzo zależy. Pieniądze nie leżą na ulicy a ja nie mam zamiaru zniszczyć dobrego imienia naszej firmy – kobieta zniżyła głos prawie do szeptu. – W sobotę chciałabym, żebyś stawiła się w pełnej gotowości.

– Dobrze, będę na pewno – Małgorzata skrzywiła się, a do oczu napłynęły jej łzy.

Pomyślała, że po raz kolejny dzieci będą się czuły oszukane. Tak bardzo zapewniała je, że spędzi z nimi kilka dni na plaży. Pogoda była wręcz wymarzona na kąpiel w morzu, a ona sama bardzo potrzebowała tego kontaktu ze swoimi aniołkami. Wiedziała doskonale, że nie może odmówić. Nie teraz. Ale przyjdzie taki moment, kiedy wyrwie się z tego wszystkiego i uciekną razem daleko rozpoczynając nowe, rodzinne życie.

– I jeszcze jedno, musisz zarezerwować sobie trzy dni, bo wcześniej się nie wyrwiesz.

 – Trzy dni? Kto to taki?

– Ktoś ważny. Pamiętaj… w sobotę w pełnej gotowości!

Małgorzata wyłączyła telefon i usiadła na brzegu piaskownicy zakrywając twarz dłońmi.

– Co się stało mamusiu? – Małe ciepłe rączki objęły ją za szyję. – Dlaczego jesteś smutna?

– Nie jestem smutna tylko trochę zmartwiona – spojrzała w duże czarne oczy wpatrujące się w nią z troską, jaką tylko potrafi okazać pięcioletnie dziecko. – W sobotę znów jadę do pracy, muszę jechać na kilka dni.

– A mówiłaś, że teraz zostaniesz z nami na dłużej!

Mała Mulatka usiadła obok matki na deskach piaskownicy i spojrzała na nią z taką złością, że Małgorzata poczuła przebiegający jej przez plecy dreszcz.

– Cicho bądź! Nie widzisz, że mama jest zmartwiona? – Chłopiec przytulił się mocniej i nie pozwolił siostrze na dalsze pretensje.

– Przykro mi Zuzanno, ale musze pracować abyśmy mogli żyć, tak jak żyjemy – Małgorzata pogładziła chłopca po czarnej czuprynie i dotknęła dłonią policzka dziewczynki. – Jakub też jest z tego powodu niezadowolony, ale potrafi to jakoś zrozumieć.       

 – Wiem mamusiu, przepraszam, ale jesteś z nami tak mało, że…

 Dziewczynka gwałtownie odsunęła się od matki.

 – Kochanie, to już niedługo się skończy, obiecuję. Znajdę inną pracę i będziemy szczęśliwi. Na razie jednak, na co dzień musi wam wystarczyć Alicja.

Dzieci przytuliły się do matki, ale już za chwilę rozbiegły się po placu zabaw, wesoło machając do niej, tak jakby nie było rozmowy.

4.

Młody, około dwudziestopięcioletni mężczyzna podniósł słuchawkę telefonu, który dzwonił natrętnie od kilku minut.

– Agencja Ogród Marzeń. Jeżeli chcesz zamówić piękny kwiat wciśnij jeden, jeżeli chcesz zgłosić reklamację wciśnij dwa, jeżeli dzwonisz do nas po raz pierwszy wciśnij trzy,

Na aparacie zapaliła się lampka z numerem jeden.

Witam serdecznie, jaki kwiat?

– Lawenda – głos po drugiej stronie był pewny siebie a zarazem drżący jak drganie gitarowej struny.

– Kiedy?

– W sobotę.

– Chwileczkę muszę sprawdzić czy będzie dostępny – krótka chwila przerywana stukami w klawiaturę komputera, dla rozmówcy trwała zbyt długo. – Przykro mi, ale Lawendy na sobotę nie można zamówić.

– W takim razie niedziela – męski głos zaczynał brzmieć niecierpliwości.

– Przykro mi, ale Lawenda będzie niedostępna przez kilka następnych dni, może zaproponuje panu inny…

– Nie! Dziękuję, spróbuję innym razem.

Głośny trzask odkładanej słuchawki zagrzmiał w uchu mężczyzny jak grom.

Do pomieszczenia weszła około sześćdziesięcioletnia kobieta, w rzeczywistości wyglądająca na dużo młodszą. Krótkie, kręcone włosy w kolorze gołębiego srebra opadały jej na czoło niczym biała piana morskich fal. Szczupła, zgrabna jak na te lata sylwetka dodawała uroku fiołkowej garsonce, a białe buty na wysokich, wąskich obcasach były tylko skromnym dodatkiem do jej wciąż pięknych i zgrabnych nóg.

– Co słychać Olafie, jak tam twoja narzeczona – podeszła do biurka i jak nastolatka wskoczyła na blat siadając dostojnie z kolanami skierowanymi w jedną stronę.

– Dziękuję, dobrze – mężczyzna prawie niezauważalnie zaczerwienił się na widok szefowej. – Odkąd ustaliliśmy datę o niczym innym nie potrafi mówić tylko o ślubie i weselu.

Kobieta uśmiechnęła się.

– A jak nasze zlecenia?

– Znowu ktoś chciał Lawendę – mężczyzna zamyślił się i popatrzył na swoją pracodawczynię z wyrazem zachwytu. – Niech mi pani powie, co ta kobieta ma w sobie takiego, że faceci tak o nią zabiegają?

– Hmm, myślę, że oprócz tego, że wygląda jak zjawisko nie z tej ziemi, to chyba zna się na tym co robi.

– Ale wszystkie nasze… ogrodowe roślinki i kwiatki to mistrzynie w swoim fachu, gdyby tak nie było nie mielibyśmy tylu dewizowych klientów.

– Masz rację, ale jak w każdym ogrodzie jedne kwiaty pachną mocniej inne mniej. Jedne kwiaty są piękne inne nie, a lawenda w każdym ogrodzie jest nie tyle piękna, co zmysłowa. Jej zapachu nie można porównać z żadnym innym kwiatem.

– Mówi pani jak doświadczony ogrodnik.

– Oj Olafie, bo ja jestem doświadczoną ogrodniczką, nie widać tego po naszym otoczeniu? – Kobieta wskazała ręką na piękny ogród otaczający budynek ze wszystkich stron.

– Szkoda tylko, że tego naszego ogrodu nie może oglądać zwykły śmiertelnik – mężczyzna burknął po nosem spoglądając w stronę szklanych drzwi prowadzących na taras.

Kobieta roześmiała się.

– Raj jest tylko dla nielicznych, zapamiętaj to sobie. Ten wysoki mur otaczający nasz ogród, jest tylko skromną przeszkodą dla tych, którzy chcieliby się dostać do raju nie mając zbyt wiele do zaoferowania naszym aniołom.

Zeskoczyła z blatu biurka i delikatnie dotknęła twarzy mężczyzny, który poczuł jakby go popieścił prąd o niskim napięciu. Odwróciła się od niego i zwiewnym krokiem opuściła pomieszczenie.

Olaf siedział dłuższą chwilę jak zahipnotyzowany, ale dzwonek w jego prywatnym telefonie komórkowym szybko ściągnął go na ziemię. Spojrzał na ekran telefonu i uśmiechnął się.

Spotkanie z Zbigniewiem Niedźwieckim Ravicz

                Z.N.Ravicz

W miesiącu lipcu, podczas mojego pobytu w sanatorium, w Polanicy Zdroju, spotkałam pisarza, o którym do tej pory nie słyszałam.

Zbigniew Niedźwiecki Ravicz na wczasowym deptaku prezentował swoje książki. Zainteresował mnie ten niespotkany dotąd sposób promowania swoich dzieł. Na drewnianych sztalugach ułożone były jego książki i spacerujący mogli w bardzo dostępny sposób nie tylko nabyć książkę, ale porozmawiać o niej z samym autorem. Pan Zbigniew chętnie i zawsze z uśmiechem na twarzy, odpowiadał na setki pytań, co często kończyło się sprzedaną oczywiście z autografem książką.

Kupiłam jedną z jego książek pt. „Grzech przemilczenia”, ponieważ zaciekawiła mnie treść, a poza tym chętnie popieram polskich pisarzy i cieszę się, że coraz więcej Polaków pisze i czyta.

książka Ravicza

Książka wciąga od samego początku, chociaż tematyka jest dość brutalna.

Poznajemy w niej dość sympatycznego chłopca – Miłosza i jego dzieciństwo spędzone w rodzinie, z rygorystycznym, patologicznym ojczymem, oraz kolejne dzieje chłopca, które prędzej czy później musiały zaprowadzić go do zakładu poprawczego.

Brutalność życia w zakładzie poprawczym szokuje, a jednocześnie tekst wciąga z każdą kolejną stroną. Jednak przerażająca treść w połączeniu z dość humorystycznie ułożonymi zdaniami jest bardzo kontrastowa. I tak w tej mrocznej treści, czytając tekst, uśmiechałam się czasami.

Z. N. Ravicz jako pisarz istniejący już na rynku księgarskim od kilku lat podzielił się ze mną  cennymi radami, które z pewnością wykorzystam w mojej pracy literackiej.

JA – debiutująca pisarka czułam się w jego obecności tak ważna, jakbym co najmniej była już znaną osobistością książkowego świata.

Polecam książkę zarówno osobom w moim wieku, jak i młodzieży. W tej liczącej 307 stron powieści, znaleźć można wątek miłosny, wątek kryminalny, ale przede wszystkim psychologiczny.



Płacz wilka – fragment

płacz wilka

Śnieg prószył tak jak przystało na połowę lutego. Hanka wchodząc do budynku dokładnie otrzepała czapkę i płaszcz z białego puchu, aby pani Janina, u której od października wynajmowała pokój, nie marudziła na jej widok. Pani Janina to miła, starsza pani, ale czasami ma takie nastroje, że lepiej jej schodzić z drogi. Hanka zdążyła się już przyzwyczaić do humorków swojej gospodyni. Lubiła ją, bo kobieta często zachowywała się wobec niej jak matka.

Na klatce schodowej pachniało smażonym olejem.

– Racuchy – pomyślała i oblizała się na myśl o specjalności pani Janiny.

W brzuchu wyraźnie zaczął się taniec głodu. Wbiegła po schodach na drugie piętro i otworzyła drzwi.

– Dzień dobry pani Janino! – Krzyknęła i pospiesznie zaczęła zdejmować z siebie mokry płaszcz.

– Dzień dobry Haneczko! – Z kuchni odpowiedział melodyjny głos gospodyni. – Chodź szybko, póki ciepłe.

Dwa razy nie trzeba było powtarzać zaproszenia, Hanka pobiegła do łazienki, aby umyć ręce i szybko usiadła przy kuchennym stole wpatrując się w górę racuchów. Sięgnęła do talerza i wybrała pierwszy z brzegu.

– Mmm, co za pychota – powiedziała delektując się smakiem. – Dla pani racuchów mogłabym zrezygnować z miłości swojego życia.

– Najpierw znajdź tą miłość, a potem rzucaj deklaracje – roześmiała się pani Janina.

– Znajdę, znajdę tylko teraz nie mam na to czasu – odpowiedziała sięgając po kolejnego racucha.

– Tam na szafce leży list polecony, podpisałam za ciebie, chyba nie masz nic przeciwko? – Janina odwróciła się spoglądając na lokatorkę z zakłopotaniem.

– Pewnie, że nie mam – Hanka uśmiechnęła się. – Jak sobie pomyśle, że miałabym wieczorem po zajęciach jeszcze jechać taki kawał drogi na pocztę to brr…

– No właśnie, też tak sobie pomyślałam – kobieta z wyraźną ulgą wróciła do smażenia.

Hania podeszła do starej komody w pokoju swojej gospodyni i wzięła do ręki zaadresowaną do niej kopertę.

– Kancelaria notarialna? – Powiedziała spoglądając w stronę kuchni. – Olsztyn? Jezu, a to co znowu? – Szybko rozerwała kopertę i zaczęła wzrokiem śledzić pismo.

– Haneczko, czy coś złego się stało?

– Tego jeszcze nie wiem – odkrzyknęła i spojrzała w stronę kuchni. – Mam się zgłosić do biura jakiegoś pana… na odczytanie testamentu.

– Testamentu? – Pani Janina stanęła w progu, wycierając ręce w zielony fartuch. – Dostałaś spadek?

– Nie wiem. Nic z tego nie rozumiem – spojrzała na swoją gospodynię i uśmiechnęła się. – Zadzwonię do mamy, może ona mi to wyjaśni. A jak nie to… tu jest numer telefonu do kancelarii.

Pani Janina podeszła do dziewczyny i zerknęła przez ramie na pismo.

– Kiedy masz się tam zgłosić?

– Dwudziestego marca – odpowiedziała i jeszcze raz zerknęła na treść listu. – Na godzinę dziesiątą. Boże taki kawał drogi. Jak ja tam dojadę?

– Nie martw się, to jeszcze ponad miesiąc czasu, coś wymyślisz – pani Janina objęła ją jak małą, zagubioną dziewczynkę i pogłaskała po dłoni. – Chodź jeszcze na racuchy póki są ciepłe.

Wyjęła pismo z rąk dziewczyny i pociągnęła ją w stronę kuchni. Usiadły razem przy stole i w milczeniu kontynuowały jedzenie.

– Może to pomyłka? – Hania powiedziała to ni to do siebie, ni to do gospodyni. – Kiedyś czytałam taką książkę o dziewczynie, która odziedziczyła po swoim ojcu, o którym nie miała pojęcia, jedną trzecią fortuny i musiała walczyć ze swoim przybranym rodzeństwem…

– Czy ty się zbytnio nie zagalopowałaś Haneczko? – Pani Janina roześmiała się.

Dziewczyna zrobiła niewinną minę i łobuzersko spojrzała na kobietę.

– Ojej, przecież mówię tylko o książce.

 ROZDZIAŁ 1. DOM WSCHODZĄCEGO SŁOŃCA

Pociąg zbliżał się do stacji. Hanka zerknęła na zegarek i z zadowoleniem stwierdziła, że jej podróż dobiega końca. Jeszcze tylko dwie godziny autobusem i będzie na miejscu. Nieprzespana noc powoli dawała się we znaki, ale ciekawość powodowała, że adrenalina stawiała jej organizm w stan gotowości, podwyższając ciśnienie, i przyspieszając akcję serca. Nie mogła się już doczekać, kiedy go zobaczy. Wyobrażała sobie wszystko jadąc do notariusza, ale nie to, że…

– Zbliżamy się do stacji Olsztyn, osoby wysiadające prosimy o sprawdzenie czy nie pozostawili w pociągu bagażu – z megafonu zabrzmiał sympatyczny głos kobiety. – Dziękujemy za wspólnie spędzoną podróż.

Hanka zdjęła z górnej półki swój plecak i wyszła na korytarz.

– Do widzenia państwu – w drzwiach przedziału odwróciła się i uśmiechnęła do swoich współtowarzyszy podróży.

Wysiadła z pociągu i rozejrzała się dookoła.

– Mama mówiła, że dworzec autobusowy jest zaraz obok dworca kolejowego – pomyślała i jeszcze raz popatrzyła przed siebie. – O jest, super!

Podeszła do kasy i kupiła bilet na swój autobus, sprawdzając godzinę odjazdu. Połączenie okazało się idealne. Pociąg przyjechał punktualnie. Do odjazdu autobusu miała jeszcze około trzydziestu minut, więc usiadła na ławce i z ciekawością zaczęła przyglądać się przechodzącym obok niej podróżnym. Wyjęła z saszetki kartkę, na której zapisany został adres i po raz kolejny przeczytała nazwę ulicy i numer domu. Kiedy autobus podjechał czuła w sobie takie podniecenie, że najchętniej skakałaby z radości. Usiadła przy oknie i z zainteresowaniem zaczęła spoglądać na zatłoczone ulice miasta, o którym do tej pory nie wiedziała prawie nic. Wyciągnęła z plecaka książkę, ale prawie natychmiast schowała ją z powrotem. Nie potrafiła się skupić na czytaniu. Nie dzisiaj.

Autobus wyjechał z miasta i pędził mijając piękne zalesione okolice. Dochodziła godzina czternasta. Hanka uzmysłowiła sobie, że od wyjazdu z Wrocławia niewiele zjadła. W pociągu cały czas myślała o tym, co zastanie po przyjeździe na miejsce i bujając w wyobraźni nie miała ochoty na jedzenie. W autobusie po każdym przystanku ubywało ludzi, prawie nikt nie wsiadał, tylko wysiadali. Wreszcie zatrzymali się na przystanku końcowym, który jednocześnie był końcem podróży dziewczyny. Wyskoczyła na chodnik i rozejrzała się po pustej okolicy. Około dwieście metrów od przystanku stał stary budynek, a za nim mały kościółek. Żadnych innych domów. Podeszła do starszego mężczyzny stojącego obok czerwonego roweru typu Damka, który był chyba tak stary jak jego właściciel. Mężczyzna ciekawie przyglądał się jej.

– Dzień dobry, czy wie pan jak dojść do ulicy Kopernika?

– Wiem – odpowiedział zachrypniętym głosem. – Do kogo panienka tam idzie?

– Ja… – Hanka nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. – Szukam pewnego domu, tu mam adres – podała mężczyźnie kartkę.

– Acha – mężczyzna z zainteresowaniem popatrzył na jej plecak, a następnie zmierzył ją wzrokiem od czubka głowy aż do butów. – Tą ulicą to będzie jakieś pół godziny drogi, potem musi panienka skręcić w leśną drogę jak będzie stał taki drewniany krzyż, a potem…

– To aż tak daleko? – dziewczyna wystraszyła się, że zanim dojdzie pod wskazany adres to na dworze zrobi się szaro.

– Noo… trochę daleko – mężczyzna pokiwał głową. – Ale przez las to by panienka w piętnaście minut była.

– Jak to przez las?

– O, tędy – mężczyzna wskazał polną dróżkę, która biegła brzegiem lasu, a następnie skręcała w zalesiony obszar.

– A nie zgubię się, jak pójdę tą drogą? – Początkowa euforia i ciekawość zaczęła zmieniać się w niepokój.

Mężczyzna wzruszył ramionami i uśmiechnął się ukazując rząd zepsutych zębów. Wsiadł na swój rower i bez słowa pożegnania odjechał w kierunku przeciwnym do tego, który jej wskazał. Hance nie pozostało nic innego, jak wyruszyć dalej. Zdecydowała się na leśną drogę mając nadzieję, że nie zgubi się po drodze i szczęśliwie dotrze do celu swojej podróży. Zarzuciła plecak i szybkim krokiem przebiegła na drugą stronę szosy i mijając tablicę informującą o granicy miejscowości ruszyła w stronę lasu. Na szczęście droga była szeroka i wyraźna, i nic nie wskazywało na to żeby nie prowadziła do konkretnego miejsca. Cisza panująca wokoło trochę przerażała ją, ale starała się nie myśleć o tym, że właśnie znajduje się sama w lesie. Po kilkunastu minutach szybkiego marszu uzmysłowiła sobie, że dochodzi do niej jakaś melodia. Las stawał się coraz rzadszy i wreszcie zobaczyła wyraźnie skąpany w słońcu kawałek czegoś, co przypominało polanę. Pod starym dębem, na prowizorycznej ławeczce zobaczyła dwoje młodych ludzi, mniej więcej w jej wieku. Dziewczyna i chłopak. Wyglądali na zakochanych. Dziewczyna siedziała z głową opartą na ramieniu chłopaka, a on grał na gitarze i śpiewał tak pięknie, że Hanka mimowolnie przystanęła. Zaczęła wsłuchiwać się w dobrze znaną jej melodię zespołu Animals.

There is a house in New Orleans.

 They call the Rising Sun.

 And it’s been the ruin of many a poor boy.

 And God I know I’m one.

My mother was a tailor,

Sewed my new blue jeans.

My father was gamblin’ man,

 Down in New Orleans.

Zamknęła oczy i w myślach tłumaczyła słowa piosenki, którą mama często śpiewała jej przed snem.

– Jest dom w Nowym Orleanie, który nazywają Wschodzącym Słońcem. Był on zgubą wielu biednych chłopców. Wiem, że jestem jednym z nich. Moja matka była krawcową, uszyła mi nowe, niebieskie jeansy. Mój ojciec był hazardzistą, w Nowym Orleanie.

Chłopak spojrzał na nią i odłożył gitarę na bok.

– Nie przerywaj, pięknie śpiewasz. – Hanka otworzyła oczy i uśmiechnęła się.

Poczuła jak jej twarz oblewa rumieniec.

– Przepraszam, nie chciałam wam przeszkadzać – szepnęła nieśmiało.

Chłopiec obojętnym wzrokiem zerknął na nią i ponownie wziął gitarę do ręki wydobywając z niej kolejne dźwięki.

Now the only thing a gambler needs

 Is a suitcase and a trunk

 And the only time he’ll be satisfied

 Is when he’s all a-drunk

 Oh mother, tell your children

Not to do what I have done

Spend your lives in sin and misery

In the house of the Rising Sun

Dziewczyna mocniej przytuliła się do swojego towarzysza i mimo, że jej drobna twarz wyglądała na smutną, to z oczu emanowało tajemnicze szczęście. Hanka poczuła się jak intruz i powoli oddaliła od napotkanych osób, cichutko tłumacząc sobie w myślach dalszy tekst piosenki.

Teraz jedyną rzeczą, której potrzebuje hazardzista, jest walizka i kufer. Odczuwa satysfakcję, tylko gdy jest pijany. Matko, powiedz swoim dzieciom, by nie robiły tego, co ja uczyniłem. By nie spędzały swojego życia w grzechu i nieszczęściu. W Domu Wschodzącego Słońca.

Kiedy odwróciła się do nich plecami, zobaczyła cel swojej podróży. Przynajmniej takie odniosła pierwsze wrażenie. Stary, ale zadbany budynek stał wśród otaczających go drzew, które już zaczęły przybierać wiosenne szaty. Przyznała w duchu, że nie tego się spodziewała, jej wyobraźnia namalowała zupełnie inny obraz. Dom, który zobaczyła był drewniany, zbudowany na podmurówce z cegły, pomalowany szarą farbą. Pokryty był rzeźbami ażurowymi z drewna, których pozostało chyba już niewiele. Rzeźby miały kolory jasno brązowy i rudawy. Dach pokryty był ocynkowaną blachą, pomalowaną na brązowo.

Do domu wchodziło się po schodkach, u szczytu których znajdowały się drewniane, podwójne drzwi wejściowe dużo większe niż normalne.

Przed schodami na okrągłym klombie rosła stara jabłonka.

Odniosła wrażenie, że budynek wygląda na zamieszkały. Wyciągnęła z saszetki kartkę z adresem i po raz kolejny przeczytała treść, którą znała już na pamięć. Niewyraźny numer znajdujący się nad drzwiami zgadzał się z tym, który widniał na papierze. Dla pewności wyjęła pismo, które otrzymała od notariusza i jeszcze raz sprawdziła adres. Wszystko się zgadzało. Wbiegła po schodach i wyciągnęła klucze. Gdy zamierzała wsadzić jeden z nich do zamka, aby wejść do środka, zauważyła, że drzwi są uchylone. Delikatnie je pchnęła i przeszła przez próg domu. Weszła do sieni, w której znajdowało się kilka wysokich, drewnianych drzwi. Wszystkie oprócz jednych były zamknięte. Z jakiegoś pomieszczenia dolatywał zapach gotowanej kapusty i wyraźnie słyszała krzątaninę. Weszła przez otwarte drzwi i rozejrzała się po pomieszczeniu, które najprawdopodobniej było pokojem typu salon. Pokój mógł mieć ponad trzydzieści metrów kwadratowych. Zanim cokolwiek usłyszała, wyczuła w pomieszczeniu czyjąś obecność.

– Pani kogoś szuka? – Z zamyślenia wyrwał ją niski, męski głos.

Wystraszona cofnęła się w stronę sieni, ale ciekawość nie pozwoliła jej na ucieczkę. Odwróciła głowę w stronę dochodzącego głosu i zobaczyła mężczyznę, który przyglądał jej się z wyraźnym zainteresowaniem. Siedział w dużym wiklinowym fotelu na biegunach i trzymał w ręku grubą książkę. Siwe włosy wskazywały na to, że jest w wieku pani Janiny, a może nawet starszy. Śniada cera wyglądała zdrowo, ale gęsty zarost zakrywał połowę twarzy. Duże ciemne oczy wpatrywały się w nią z odrobiną wesołości.

– Czy pani kogoś szuka? – Mężczyzna zapytał ponownie.

Odłożył książkę na półkę i wstał z fotela.

– Nazywam się Wiktor Szczygieł – podszedł do niej i wyciągnął w jej stronę dłoń.

– Jestem Hanna… – słowa z trudem wydobywały się z jej ust. – To jest… dom mojego ojca, przyjechałam…

– Hania! – Mężczyzna krzyknął mile zaskoczony i szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy. – Tak się cieszę, że wreszcie się odnalazłaś. Siadaj, zaraz przygotujemy ci coś do picia i jedzenia.

– Przygotujemy? To pan nie mieszka tutaj sam? – Spojrzała w oczy mężczyzny wyraźnie zaniepokojona. – Myślałam, że dom jest pusty, że po śmierci taty…

– Spokojnie, wszystko ci wyjaśnimy – Wiktor złapał jej dłonie i z wyraźną radością podprowadził ją do dużej, kolorowej sofy. – Siadaj i chwilkę zaczekaj, zaraz wracam.

Posadził ją i pobiegł do innego pomieszczenia.

– Marta, Marta! Chodź szybko, poznasz kogoś – Hanka usłyszała jak woła.

Korzystając z chwili samotności zaczęła rozglądać się po pokoju. Meble znajdujące się w środku były stare, ale bardzo zadbane. Widać było w pokoju rękę kobiety. Koronkowe serwetki ozdabiały prawie każdy z mebli. W rogu pokoju na pięknym kominku stały posągi z różnych stron świata. Budda, Faraon, Napoleon, wielbłąd z Beduinem na grzbiecie. Czuć było wielki świat. Hanka podeszła do półki z figurkami i wzięła jedną do rąk.

– To Siwa, Andrzej przywiózł go z Bombaju – zza pleców dotarł do Hanki cichy głos. – To jedna z istot boskich w hinduizmie i mitologii indyjskiej.

Dziewczyna gwałtownie odwróciła się i zobaczyła przed sobą dziwnie ubraną kobietę w wieku około osiemdziesięciu lat, która kiedyś musiała być wyjątkowo piękna.

– Jego przeróżne przedstawiania zawierają w sobie często wiele pozornych sprzeczności – kobieta kontynuowała nie zwracając uwagi na minę dziewczyny. – Hinduizm mówi o wielu dobrodziejstwach jakich ludzie doznali od niego i o czynach, których dokonał w trosce o nich – kobieta wyjęła z rąk Hanki figurkę i zachwytem popatrzyła na nią. – Na przykład, kiedy rozlała się trucizna, która mogła zniszczyć wszystkie trzy wszechświaty, Siwa ją wypił. Jego żona uchroniła go jednak przed śmiercią i objęła jego szyję tak mocno, że trucizna nie mogła się rozejść dalej po jego ciele.

– Ciekawe to, co pani mówi – dziewczyna próbowała nawiązać rozmowę z dziwnie wyglądającą kobietą. – Jestem Hanna Sztok.

Podała swoją dłoń w geście powitania, ale kobieta tylko spojrzała na nią, odstawiła figurkę hinduskiego bożka na półkę i odwróciła się w stronę sofy.



Napisz do mnie

maj 2024
P W Ś C P S N
 12345
6789101112
13141516171819
20212223242526
2728293031  

Książki które przeczytałam

Recenzje moich książek

  • Leśniczówka
  • Pamiątka z Paryża
  • Jutra nie będzie
  • Lawenda
  • Płacz wilka
  • Carpe Diem
  • Listy do Duszki
  • Muzyka dla Ilse
  • Dziewczyny z Ogrodu Rozkoszy
  • Kołysanka dla Łani
  • Złoty konik dla Palmiry
  • Dziewczynka z ciasteczkami
  • Obiecuje Ci szczęście
  • Kamienica pełna marzeń

Znajdziesz mnie również na

lubimyczytać.pl granice.pl booklikes.com nakanapie.pl sztukater.pl instagram.com/formelita_ewfor/ facebook.com/KsiazkiIdy/