Pamiątka z Paryża – fragment 2
Po śniadaniu Michèl przyniósł mi papier listowy i kopertę. Powiedział, żebym napisała do rodziców stwierdzając, że na pewno bardzo się o mnie zamartwiają. Usiadłam na ławce i zaczęłam pisać:
Kochani, Mamo i Tato.
Jestem w Paryżu. Ciocia Aniela nie wyjechała po mnie na dworzec, ale nie martwcie się, jestem bezpieczna. Mieszkam u starszej pani imieniem Antoinette, która zaopiekowała się mną, gdy się okazało, że zostałam okradziona. Niestety w portfelu miałam adres cioci, dlatego nie mogłam do niej pojechać. Nie podaję Wam adresu zwrotnego, bo nie wiem jak długo zostanę tutaj. Kiedy uda mi się załatwić jakiś pokój to znowu napiszę i wtedy podam adres. Nie martwcie się o mnie, jestem bezpieczna i w bardzo dobrym towarzystwie.
Kocham Was. Przesyłam gorące buziaki. Pa, pa.
Katarzyna
Włożyłam list do koperty i zakleiłam ją. Z jednej strony napisałam adres rodziców, a z drugiej tylko „ Kasia z Paryża”.
Michèl popatrzył na list, który okazał się krótką kartką informacyjną i uśmiechnął się. Odebrał go ode mnie. Powiedział, że wyślemy go idąc do miejsca, w które planuje mnie zabrać.
Towarzystwo z każdą chwilą zmniejszało się, a ludzie gdzieś odchodzili.
Michèl wyjaśnił mi, że wszyscy gdzieś pracują. Jedni całkowicie legalnie, a drudzy na czarno. W „domu” zostawała tylko Antoinette, jej przyjaciel Andre, oraz ich córka, aby pilnować tego, co inni zostawiają. Kloszardzi boją się Antoinette, dlatego żaden z nich nie odważy się podejść zbyt blisko obozowiska. Nie jeden z nich miał bardzo nieprzyjemne spotkanie
z dużą i silną Murzynką.
Czasami Andre i jego córka siadali niedaleko na brzegu Sekwany. Ona śpiewała, a on rzeźbił w drewnie malutkie figurki paryskich budowli. Trzeba było przyznać, że ręce miał bardzo zręczne. Jeden z bukinistów przychodził do niego dwa razy w tygodniu i kupował te małe cudeńka, sprzedając potem turystom za pięciokrotną cenę.
Szliśmy uliczkami Paryża trzymając się za ręce. Michèl twierdził, że musimy tak iść, abym się nie zgubiła. Ciekawa wszystkiego, co mijaliśmy po drodze, często zatrzymywałam się. On pociągał mnie wtedy jak psiaka na smyczy, żebym zbyt długo nie stała w jednym miejscu. Co jakiś czas jednak sam przystawał i z kimś rozmawiał, ale nigdy nikomu mnie nie przedstawił. Doszliśmy wreszcie do placu, na którym stała lunaparkowa karuzela, a za nią znajdowało się kilka wejść po schodach do pięknego, białego kościoła.
– To Sacré-Cœur, najpiękniejsza bazylika w Paryżu.
– Bazylika Najświętszego Serca, kościół na szczycie wzgórza Montmartre – powiedziałam oczarowana. – Nazywana również Białą bazyliką.
– Znasz jej historię? – Michèl ciągnąc mnie w stronę schodów z dumą spoglądał w górę.
– Chyba nie, a ty?
– Kiedy wybuchła wojna francusko-pruska, dwóch francuskich przemysłowców przysięgło sobie, że jeżeli po wojnie zobaczą Paryż takim samym jak przed wojną, to wybudują bazylikę ku czci Serca Jezusowego. – Michèl zatrzymał się na chwilę, aby złapać oddech, ale szybko doszedł do wniosku, że możemy wspinać się dalej. – Rok później po zakończeniu działań zbrojnych okazało się, że Paryż został nienaruszony i panowie postanowili wypełnić swoją obietnicę. Na elewacjach zastosowano biały granit, stąd potoczna nazwa Biała bazylika.
Stanęliśmy na szczycie wzgórza i wtedy mój przewodnik nakazał mi zamknąć oczy. Odwrócił mnie tyłem do kościoła i szepnął:
– Teraz możesz już popatrzeć.
Spojrzałam przed siebie i otworzyłam oczy i usta z zachwytu. Widok, jaki się przed nami rozciągał był tak oszałamiający, że po prostu mnie zatkało.
– Pięknie tutaj, prawda? – Powiedział zadowolony, obejmując mnie swoimi ramionami. – To moje ulubione miejsce. Kiedyś przychodziłem tutaj prawie codziennie z… – przerwał i usłyszałam, jak jego głos zadrżał.
– Z kim przychodziłeś? – Odwróciłam się i spojrzałam mu w oczy.
– Z matką Michèl-Ariel’a – wyszeptał tak cicho, że ledwie go usłyszałam.
– Kochałeś ją?
Kiwnął głową i odwrócił się do mnie plecami. Zauważyłam, że ukradkiem wytarł z policzka łzę. Pomyślałam, że ta dziewczyna, czy ta kobieta musiała być dla niego kimś bardzo ważnym. Nie miałam odwagi zapytać gdzie teraz jest i dlaczego nie są razem. Milczałam, chociaż bardzo mnie to ciekawiło. Postanowiłam powstrzymać się od pytań, aby nie robić mu przykrości. On jednak uznał, że chce podzielić się ze mną swoimi myślami
i swoim smutkiem.
– Arielle zawsze mówiła, że chciałaby wziąć ślub w Sacré-Cœur. – Odwrócił się do mnie, a na jego ustach zauważyłam znikomy uśmiech. – Spotkaliśmy się tutaj, kiedy była z wycieczką szkolną i zwiedzała Paryż. Siedziałem na schodach bazyliki, grałem na gitarze i śpiewałem. Ona i jej koleżanka usiadły obok mnie i zaczęły śpiewać razem ze mną. Miała piękny głos – zamyślił się na chwilę.
Nie dopominałam się o dalszy ciąg, tylko czekałam cierpliwie, aż będzie gotowy mówić dalej.
– Dała mi swój adres i poprosiła abym do niej napisał. Prawie po pół roku od naszego spotkania skreśliłem do niej kilka słów. Zaczęliśmy regularnie ze sobą korespondować, a w następne wakacje przyjechała do Paryża sama. Do mnie. Przerwała studia, aby być ze mną. Zamieszkaliśmy razem
i wszyscy ją od razu pokochali. Byliśmy wolni, młodzi i szczęśliwi. Często przychodziliśmy tutaj na wzgórze i robiliśmy plany na przyszłość. Arielle, chciała wrócić na studia i namawiała mnie, żebym też kontynuował naukę. Wtedy pieniądze same do mnie lgnęły. Miałem dobrą passe i uważałem, że nie należy jej przerywać. Ona jednak uparła się i zapisała na uczelnię. Nigdy jednak nie rozpoczęła nauki, ponieważ okazało się, że jest w ciąży. Bez stałego miejsca zamieszkania, bez stałych dochodów i z małym dzieckiem, nie miałaby większych szans na wytrwanie do końca. Ciąża była trudna i często Arielle musiała zostawać pod opieką Antoinette. Kiedy nadszedł czas porodu, nie było mnie przy niej. Załatwiałem dla nas mieszkanie w małej miejscowości pod Paryżem. Coś było nie tak. Antoinette odebrała poród, ale coś złego działo się z Arielle. Znajomy, właściciel małej knajpki zawiózł ją do szpitala, ale było już za późno – Michèl mówił prawie szeptem, zapatrzony w rozciągającą się przed nami panoramę Paryża. Po jego policzkach jedna po drugiej spływały łzy, których już się nie wstydził. – Kiedy wróciłem, Antoinette podała mi zawiniątko i powiedziała, że Arielle chciała, aby nasz syn otrzymał imiona po rodzicach. Popatrzyłem na to maleństwo, przytuliłem do policzka jego ciepłą maleńką główkę i oddałem go w ręce Antoinette. Wybiegłem zrozpaczony. Dwa tygodnie wałęsałem się po uliczkach miasta i płakałem. Z rozpaczy chciałem nawet skoczyć
z Wieży Eiffla, aby dołączyć do Arielle. Na szczęście, w którymś momencie opanowałem się i wróciłem. Wróciłem do mojej rodziny i mojego syna.
Michèl popatrzył na mnie i odgarnął z mojego czoła kosmyk włosów. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i podał mi, abym wytarła swoje policzki, po których również spłynęło kilka łez.
– Przepraszam mała – powiedział i przytulił mnie do siebie.
– Za co mnie przepraszasz?
– Za to, że się tak głupio zachowuję i…, że się tak przed tobą rozkleiłem.
– Michèl, to miło z twojej strony, że chciałeś mi o niej opowiedzieć – spojrzałam na niego jak młodsza siostra. – Doceniam twoją szczerość i chcę żebyś wiedział, że jestem twoim przyjacielem. Nie musisz się przede mną krępować.
Uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu jak starego kumpla.
– Proszę cię tylko o jedno mój mały przyjacielu…
– Mój duży przyjacielu, o co tylko zechcesz proś – figlarnie popatrzyłam na niego, aby trochę rozładować nasze smutne nastroje.
– Nie mów nikomu, że to opowiedziałem, i że się rozkleiłem przy tobie.
– Masz to jak w banku – nachyliłam się do jego ucha i konspiracyjnym tonem wyszeptałam gwarancję utrzymania tajemnicy.
Cmoknął mnie w policzek i już wyraźnie zmieniony złapał za rękę i pociągnął w stronę wąskiej uliczki, w dzielnicy Montmartre.
– A tak dla ścisłości, to w banku wolałbym mieć pieniądze.
Oboje roześmialiśmy się i ruszyliśmy biegiem schodami w dół. Mimo tego, że starałam się zachowywać normalnie w głowie cały czas słyszałam jego ciche słowa. Mówił o niej z taką miłością i uczuciem, a zarazem z taką rozpaczą, że nie mogłam oczyścić myśli od tej historii. Czułam się przy nim jak przy moich braciach, chociaż chwilami miałam wrażenie, że zaczynam do niego odczuwać coś, co nie jest tylko przyjacielskim uczuciem. Dotyk jego dłoni sprawiał, że miałam dreszcze na ciele, a kiedy patrzyłam w jego duże, ciemne oczy to…
Zatrzymaliśmy się przed kamienicą na ulicy Rue Berthe. Michèl odwrócił się i mocno złapał mnie za ramiona.
– Zapamiętaj to miejsce i ten budynek. Gdyby kiedyś coś mi się stało, albo gdybyś potrzebowała pomocy to zawsze możesz tu przyjść.
– Dobrze – kiwnęłam głową.
Poczułam dziwny lęk. – Co mogłoby mu się stać? – Pomyślałam ze strachem. – O czym do cholery on mówi?
– Wpadniemy na chwilę do moich przyjaciół. Poznasz kogoś bardzo ważnego i zadzwonisz do rodziców. Możesz też podać rodzicom ten adres, aby mogli wysyłać do ciebie korespondencję. Chodź!
Pociągnął mnie za rękę i stanęliśmy przed drzwiami wejściowymi. Michèl wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył je. Wąskimi schodkami weszliśmy na drugie piętro, gdzie kolejnym kluczem otworzył następne drzwi. W przedpokoju przywitała nas niska, szczupła kobieta w wieku około siedemdziesięciu lat.
– Witaj mój chłopcze. Dawno cię u nas nie było – podeszła do nas i mocno uściskała mojego przyjaciela. – A to le solei to, kto? – Zmierzyła mnie wzrokiem.
– To Catherine – Michèl uśmiechnął się do mnie. – Zagubiona turystka, którą na chwilę przygarnąłem pod swój dach.
– Witaj pod moim dachem, piękna dziewczyno. Wszyscy nazywają mnie Mamon, więc ty też tak możesz do mnie mówić. – Kobieta uściskała mnie szczerze i spontanicznie, tak jak powitała przed chwilą Michèl’a. – Nie trzymaj się zbyt długo tego nicponia, bo wywiezie cię na manowce – konspiracyjnym tonem szepnęła mi do ucha.
Popatrzyłam na nią i już wiedziałam, że jest to osoba, której nie można nie polubić. Filigranowa figura i wesołe ogniki w oczach, odejmowały jej kilka lat. Poruszała się zwinnie jak nastolatka, chociaż po wykrzywionych przypuszczalnie przez artretyzm dłoniach i po plamach brązowych na całym ciele, można było zauważyć pozostałości przeżytych lat. Mieszkanie,
w którym się znajdowaliśmy przypominało muzeum. Stare meble pochodziły chyba jeszcze z poprzedniego stulecia, ale wszędzie panował wręcz sterylny porządek. W pokoju, do którego nas wprowadziła Mamon stał około trzymetrowy regał z ośmioma półkami, zapełnionymi książkami o różnej tematyce. Poczułam się jak w jakiejś starej bibliotece. Zza zamkniętych drzwi sąsiedniego pokoju dochodziły głosy i co chwilę słychać było salwy śmiechu. Michèl posadził mnie na starej sofie z rzeźbionymi bokami, obitej pięknym niebieskim materiałem przypominającym atłas.
– Zaczekaj tu na mnie, muszę załatwić pewną sprawę. Niestety nie mogę cię zabrać ze sobą – pogłaskał mnie po policzku i odwrócił się do Mamon.
– Chciałbym, żeby Catherine zadzwoniła do domu, do rodziców – złapał dłonie kobiety i przyłożył do ust składając na nich delikatny pocałunek. – Przypilnuj proszę, aby to zrobiła.
Mamon przytuliła go do siebie i matczynym gestem pogłaskała po ciemnej czuprynie.
– Leć! Tylko nie zabaw za długo. Mam kilka spraw do załatwienia i nie będę siedziała cały dzień w domu. A z Leonem i jego kompanią nie chciałabym jej zostawić samej.
– Wrócę za godzinkę, może półtorej. – Michèl pocałował Mamon w policzek, a do mnie puścił perskie oko i już go nie było.
Kobieta usiadła naprzeciwko i wpatrując się we mnie trwała tak około dziesięciu minut. Siedziałyśmy w milczeniu wsłuchując się w szum ulicy i głosy dochodzące z drugiego pokoju.
– Ile masz lat? – Mamon, pierwsza przerwała milczenie.
– Osiemnaście.
– To ty jesteś tą małą, którą okradli na dworcu?
– Tak – kiwnęłam głową i opuściłam wzrok wpatrując się w kwiaty na dywanie. – Widzę, że nawet w tak dużym mieście, wiadomości rozchodzą się lotem błyskawicy – szepnęłam zawstydzona.
– To ty jesteś tą zmysłową tancerką?
Popatrzyłam na nią zdziwiona, skąd wie o tym, że tańczyłam na brzegu Sekwany skoro jestem w Paryżu dopiero drugi dzień.
– Żeby poczta tak działała jak szybkość przekazywania informacji tutaj, to ludzie mogliby się częściej komunikować ze sobą – powiedziałam z nutą oburzenia.
– Nie irytuj się. Wiem to od Leona, grał wczoraj razem z Michèl’em – popatrzyła na mnie uspokajająco. – Lubię, kiedy Leon chodzi razem z nim, bo przynajmniej regularnie płaci mi wtedy tygodniówkę za pokój, który wynajmują razem ze swoją siostrą. Dobry z niego chłopiec, ale ma tylu znajomych… – spojrzała w stronę drzwi do drugiego pokoju i wzruszyła ramionami. – Sama słyszysz.
Wstała z fotela i podeszła do mnie.
– Chodź, pójdziemy do mojej sypialni. Zadzwonisz do rodziców.
Podała mi rękę i poprowadziła wąskim korytarzykiem do kolejnego pomieszczenia. Sypialnia Mamon, tak jak pokój gościnny wyglądała jak sala w muzeum. Drewniane łóżko zasłane było narzutą wyszydełkowaną z białej bawełny. Obok niego stała toaletka, na której pięknie eksponował się stary zegar. W chwili, kiedy otworzyłyśmy drzwi do pokoju, zegar jakby obudził się i zaczął wybijać godzinę. Naprzeciwko łoża stała ogromna szafa wyglądająca jakby przyniesiono ją z Wersalu. Obok na ścianie wisiał imponujących rozmiarów obraz.
– Ciekawy, prawda? – Mamon zauważyła jak przyglądam się dziełu. – Uwielbiam Moneta – westchnęła i delikatnie dotknęła drewnianej ramy obrazu. – Czy wiesz, że najbardziej charakterystyczną cechą malarstwa
i rzeźby impresjonistycznej, było dążenie do oddania zmysłowych i ulotnych momentów? Takie dążenie do „złapania uciekających chwil” – odwróciła się w stronę obrazu. – Nazwa kierunku została ironicznie nadana przez krytyka sztuki a zarazem dziennikarza o nazwisku Leroy i pochodzi od tytułu właśnie tego obrazu „Impresja wschód słońca” Claude’a Moneta.
– Jeden z moich braci studiuje w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych – odpowiedziałam, żeby jej zaimponować. – Ja jednak wolę taniec od tego rodzaju sztuki.
– Każdy ma swoje upodobania.
Podprowadziła mnie do małego stoliczka, na którym na białej koronkowej serwetce stał czerwony telefon-retro. Pierwszy raz w życiu zobaczyłam coś tak pięknego i użytecznego zarazem.
– Zostawię cię teraz samą, abyś mogła swobodnie porozmawiać. Pójdę do kuchni i przygotuję dla nas coś do picia. Jak skończysz, to przyjdź do mnie, tylko nie pomyl pokoi, bo Leon i jego zwariowana czereda zjedzą cię żywcem – uśmiechnęła się do mnie i wyszła z pokoju, dokładnie zamykając za sobą drzwi.
Usiadłam na krześle obok stoliczka i dłuższą chwilę wpatrywałam się
w aparat telefoniczny. Co ja im powiem? – Pomyślałam, zanim wykręciłam numer rodziców.
– Halo, tu dom rodziny Krzyżańskich – usłyszałam głos brata.
– Andrzej?
– Kasiulek!? Jezu dziecino, od zmysłów odchodzimy. Co z tobą? – Zawołał tak głośno, że musiałam słuchawkę telefonu odsunąć od ucha.
– Spokojnie. Jesteś sam?
– Taak… to znaczy niezupełnie. Tata siedzi na kanapie i już usłyszał jak zawołałem twoje imię – powiedział zmieniając ton głosu. – Uwaga! Podchodzi – szepnął do słuchawki.
– Zatrzymaj go na chwilę. Chcę pogadać z tobą.
– O.K. Tato daj mi chwilkę na osobności z moją małą siostrzyczką – usłyszałam jak błagalnym tonem Andrzej zwraca się do ojca. – Zaraz ci ją dam do telefonu, tylko pogadam z nią minutkę.
Oczami wyobraźni widziałam śmieszną minę, jaką zapewne zrobił rozmawiając z naszym tatą, aby uzyskać efekt swojego gadania.
– No, mamy minutę. Nawijaj mała.
– Posłuchaj, jestem w Paryżu. Zatrzymałam się u moich znajomych…
– Bardzo ciekawe, od kiedy ty masz znajomych w Paryżu? – Przerwał mi w pół zdania.
– Od wczoraj. Nie gadaj tylko słuchaj!
– O.K.
– Zrób wszystko, żeby rodzice nie kazali mi wracać. Nie wiem, co się stało, że ciocia po mnie nie wyjechała. Domyślam się, że wy już o tym wiecie.
– Wiemy, bo ciocia…
– Nie przerywaj mi! Chcę spędzić tutaj kilka dni, bez ochronki. Sama! Poznałam fantastycznych ludzi i zatrzymałam się u nich. Dbają o mnie. Troszczą się, abym się nie zgubiła w tym wielkim mieście. Czuje się tutaj szczęśliwa i potrzebuję kilku dni dla siebie. Musisz mi pomóc pozostać tutaj jak najdłużej, zrozumiałeś?
– Dobra. Dobra. A możesz mi podać adres tych ludzi, u których się zatrzymałaś? Mam kumpla w Paryżu, skontaktuję się z nim, żeby do ciebie zajrzał.
– Nie mogę ci podać adresu. Bo mieszkam…- nie byłam pewna czy mogę swobodnie przekazać mu, gdzie nocuję.
Obawiałam się, że wpadnie w panikę. Zaryzykowałam jednak.
– Mieszkam nad brzegiem Sekwany. Pod mostem.
– Żartujesz, prawda? – Po chwili milczenia, ponownie usłyszałam głos brata.
– Nie. Nie żartuję.
– Kurde, ale fajnie! Jesteś kloszardem?
– Nie! Nie jestem! Ludzie, z którymi przebywam to też nie są kloszardzi.
– Jest tam jakiś chłopak? – To było bardziej stwierdzenie niż pytanie.
– I nie tylko, ale… zatrzymaj to dla siebie i zrób to, o co cię proszę. Daj teraz słuchawkę tacie. Nie mogę za długo wisieć na tym telefonie, ponieważ dzwonię z mieszkania starszej pani.
– Dobra. Pogadamy innym razem. Trzymaj się dziecino. Oddaję słuchawkę naszemu staruszkowi.
– Witaj córeczko, tak się o ciebie martwimy. Gdzie ty jesteś? Jesteś bezpieczna? – Głos taty brzmiał tak, jakbym została uprowadzona przez sycylijską mafię.
– Tatusiu spokojnie. Jestem bezpieczna. Powiedz mi tylko, dlaczego ciocia Aniela nie przyjechała po mnie na dworzec?
– Och kochanie… Aniela znalazła się w szpitalu, w nocy przed twoim przyjazdem i dopiero dzisiaj rano zadzwoniła do nas z tą informacją. Uspokoiłem ją i powiedziałem, że miałaś przy sobie dość pieniędzy żeby wynająć sobie jakiś pokój w hotelu i że na pewno skontaktujesz się z nią. Podała mi adres szpitala, żebyś mogła przyjechać do niej i zabrać klucze do mieszkania. Ona ci dokładnie wytłumaczy jak masz dojechać do…
– Tatusiu, posłuchaj – przerwałam monolog ojca, żeby powiedzieć mu, że nie chcę jechać do cioci Anieli. – Zadzwoń do niej i powiedz, że niech nie zawraca sobie głowy moją osobą. Mieszkam u moich przyjaciół i jestem bezpieczna. Pojadę do cioci jak wyjdzie ze szpitala. A teraz niech spokojnie dochodzi do zdrowia.
– Kasieńko, dziecko? Gdzie ty mieszkasz? U jakich przyjaciół? Podaj mi adres…
– Tatusiu, nie znam dokładnego adresu. Jak zadzwonię następnym razem, to wszystko ci dokładnie podam. Nie martw się o mnie. Dam sobie radę.
Czułam, że mój głos zaczyna drżeć. Nie chciałam się rozpłakać, ale wszystko wskazywało na to, że nie zdołam się opanować. Łzy zaczęły dławić mnie w gardle, a mój głos zmieniał się z każdym słowem.
– Ucałuj ode mnie mamę, Bronka i Andrzeja. Kocham cię. Pa.
Odłożyłam słuchawkę, zakryłam twarz rękami i rozpłakałam się. Nie wiem ile czasu siedziałam w sypialni Mamon i płakałam. W pewnej chwili poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń, która delikatnie głaskała mnie po włosach. Wytarłam oczy i popatrzyłam w górę. Obok mnie stał Michèl
i uśmiechał się tym swoim pięknym, tajemniczym uśmiechem. Wstałam
z krzesła i przytuliłam się do niego, tak jakby był którymś z moich kochanych braci. Głaskał mnie po policzkach, po ramionach, po plecach. W końcu wtulił głowę we włosy i delikatnie pocałował moje mokre od łez oczy.
– Chodź mała, Mamon się niecierpliwi. Słyszała jak płakałaś, ale nie chciała tu wejść.
Wyszliśmy z sypialni Mamon i udaliśmy się do jej salonu. Kobieta siedziała w fotelu czytając książkę, ale na nasz widok szybko zamknęła ją
i odłożyła na ławę.
– Wszystko w porządku? – Zapytała z wyraźną troską w głosie.
– Tak… przepraszam.
– Napij się zimnej cytrynówki. Sama przyrządziłam – patrzyła na mnie z zaciekawieniem i smutkiem jednocześnie.